Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W Wigilię 1948 r. Jan Rodowicz (wojenny pseudonim: "Anoda") miał 25 lat i dziewczynę. Jak każdy człowiek w jego wieku miał także plany: skończyć architekturę, pracować, żyć - po latach w konspiracji i Powstaniu Warszawskim. Wiedział, jak chciałby żyć, ale wiedział też, jak chciałby umrzeć: "Zwyczajnie, w łóżku".
Nie udało mu się ani jedno, ani drugie. W tamten wigilijny wieczór do warszawskiego mieszkania jego rodziców zapukali funkcjonariusze UB. To było pierwsze z fali aresztowań ludzi z legendarnego batalionu AK "Zośka". Dwa tygodnie później, 7 stycznia 1949 roku, Rodowicz już nie żył. Jego śmierć do dziś nie została wyjaśniona. Ubecy twierdzili, że popełnił samobójstwo, wyskakując z okna podczas przesłuchania w gmachu siedziby na Koszykowej. Rodzina, którą o śmierci "Anody" poinformowano dopiero po dwóch miesiącach, nigdy w to nie uwierzyła. Byli przekonani, że Janka zakatowano. "Niechcący" czy celowo - tego już się raczej nie dowiemy.
"Pseudonim Anoda" jest próbą rekonstrukcji ostatnich chwil życia Rodowicza, jego aresztowania i śmierci. To historia czarno-biała: opowiada o młodym, dzielnym chłopcu i katach-ubekach. Tylko czy może być inna? Rodowicz był młody i dzielny, wsławiony zbrojnymi akcjami z czasów AK, z których najsłynniejszą była akcja pod Arsenałem. Bohatersko (słowo bynajmniej nie na wyrost) walczył w Powstaniu. Kiedy jego batalion służył dowództwu jako "straż pożarna", rzucano go tam, gdzie było najgorzej. Był wielokrotnie ranny. Dobry dowódca, inteligentny i przewidujący, do końca dbał o podwładnych. Wyróżniało go także niebywałe poczucie humoru: podobno z grona dowódców tylko jemu jednemu można było robić kawały.
Wychował się w patriotycznym duchu, w "rodzinie kryminalistów" - jak mówi jego kuzyn, obecnie 92-letni Władysław. Niemal każdy z Rodowiczów siedział w więzieniu, i za cara, i za komunistów, z powodów zawsze tych samych - czyli politycznych. Choć Jan sześć lat niemieckiej okupacji spędził z bronią w ręku, z wojny wyszedł nieskażony bohaterszczyzną i realnie patrzył na sytuację w nowej Polsce. Nie odcinał się od przeszłości: gromadził wspomnienia i dokumenty batalionu. Ale zdawał też sobie sprawę, że dalsza walka nie ma szans. Chciał nadrobić czas wojny.
Właśnie tęsknota za zwyczajnością, codziennymi drobiazgami i przyjemnościami sprawia, że postać "Anody" w spektaklu nie wydaje się jednowymiarowa. Widzimy bohatera (w tej roli Łukasz Dziemidok), który wciąż nosi oficerki, ale planuje już inne - cywilne - życie. Jest w tym wszystkim smutek: codzienność tysięcy niebohaterów dla niego okazuje się niedostępna. Jest także mrok w zetknięciu z ponurą szarością więziennej celi. Mrok znacznie bardziej bolesny niż podczas wojny. Wtedy walka z Niemcami była oczywista, a ryzyko wówczas ponoszone łatwiejsze do przyjęcia. Trudno pogodzić się z tym, że przeżyło się hekatombę Powstania tylko po to, by zbierać ciosy i upokorzenia ze strony rodaków. Trudno odchodzić wtedy, kiedy życie właśnie zaczyna się na nowo.
PSEUDONIM ANODA, Scena Faktu Teatru TV, scen.: Paweł Mossakowski, reż.: Mariusz Malec, Polska 2008, TVP 1, poniedziałek 19 V, 20.10