Ojczyźnianych rocznic czczenie

Kiedy właściwie zaczęliśmy obchodzić jubileusze? To ważna sprawa, bo i w piastowskiej Wielkopolsce, i w podwawelskiej Galicji miały one przynieść wiekopomne efekty. Oraz kilka nieporozumień.

09.04.2016

Czyta się kilka minut

Obchody pięćsetnej rocznicy zwycięstwa pod Grunwaldem, Kraków, lipiec 1910 r. / Fot. Biblioteka Narodowa
Obchody pięćsetnej rocznicy zwycięstwa pod Grunwaldem, Kraków, lipiec 1910 r. / Fot. Biblioteka Narodowa

Święta patronów obchodzimy od pierwszych wieków chrześcijaństwa. O jubileuszach zwykliśmy mówić od 1000 r. Ma ów rok swą legendę: poprzedziły go lata najazdów, głodu, smutku i pesymizmu, a także strach przed apokaliptycznym końcem świata. Zapominamy wszakże, że to obraz powstały... kilka wieków później. I że źródła raczej mu przeczą. Współcześni nie sporządzaliby przecież licznych darowizn i testamentów, Otton III nie planowałby przeprowadzki do Rzymu, a papież Sylwester II nie rozstrzygałby kwestii namaszczania królów Francji, gdyby w bliski koniec istotnie wierzono.

Czy w średniowieczu obchodzono rocznicę chrztu? Nie wiemy nawet, czy odczuwano taką potrzebę. Rejestrowano raczej zgony niż urodziny. A data chrztu rzadko kiedy była pewna.

Kalendarze żywych i zmarłych

Celtycka część wysp brytyjskich chrześcijaństwo przejęła po Rzymianach i apostołów wybrała sobie sama. W kraju Anglów było kilka papieskich misji. Około 750 r. cała Europa Zachodnia była już chrześcijańska, ale stan ów osiągnęła w różnym czasie, a nie przez jednorazowe akty. W IX i X wieku do Zachodu dołączają ludy Europy Środkowej i Wschodniej. Z chronologią z pozoru jest tu nieco lepiej. Nadal jednak nie wiemy np., kiedy (i czy) chrzest przyjęło „państwo krakowskie”. Ani kiedy w chrześcijaństwie połączyło się z państwem piastowskim znad Warty.


1050 lat temu Mieszko I przyjął chrześcijaństwo i na zawsze zmienił bieg naszej historii. Ale czy na pewno wiemy dlaczego, gdzie i kiedy się to stało? Zapraszamy w pasjonującą podróż przez mroki najwcześniejszych dziejów Polski | Przeczytaj dodatek "966: ŚWIADECTWO CHRZTU" »


Wiemy natomiast, że powszechnie czczono postacie świętych będących świadectwem sukcesu prowadzonych misji: Davida w Walii, Patryka w Irlandii, Bonifacego, największego może człowieka VIII w., w Niemczech, czy wreszcie Wojciecha – męczennika kanonizowanego pospiesznie z końcem X w.
Inna rzecz to obchody ku czci panujących. Te przypominały monarchiczne wyznanie wiary, miewały charakter na poły religijny. Podkreślały wielkość, zasługi i cnoty władcy, a nieraz jego nadludzki nieledwie status. Służyły temu koronacje, śluby, narodziny następcy tronu, uroczyste wjazdy, orszaki i pogrzeby. W wielkich uroczystościach dynastycznych uczestniczyli najwyżsi dostojnicy Kościoła, zaś w najważniejszych świętach kościelnych – monarchowie lub ich rodziny. Niejedna dynastia, z Jagiellonami włącznie, miała w swoich szeregach świętego. Cesarzy o imieniu Henryk było w historii Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego siedmiu. Królów Ludwików w historii Francji – siedemnastu. Król, nie tylko we Francji, uważał się za bardziej podobnego do Boga niż do ludzi i – nie tylko we Francji – „nie umierał nigdy”.

Z drugiej strony, kto umierał na ziemi, rodził się dla nieba. Datę dzienną śmierci (pomijając nieraz roczną) odnotowywano z wielką starannością – stąd wiemy często, kiedy władcy umierali, a nie wiemy, kiedy się rodzili. Aniwersarze (kalendarze) męczenników, służące dorocznemu wspominaniu zmarłych, sięgają II wieku. Z IV w. pochodzą te poświęcone biskupom.

Potem pojawiają się lokalne „wykazy zmarłych”. Powstaje oryginalna, nieznana judaizmowi, chrześcijańska rachuba czasu. Nie ma w niej np. rocznic zwycięskich bitew, ale dzięki aniwersarzom odnotowano tych, którzy w nich polegli.

O Grunwaldzie rodzą się podania i pieśni, jednak trudno powiedzieć, żeby miały one rocznicowy charakter. Kalendarz żywych zależy od kalendarza zmarłych. W miejscu, gdzie wielki mistrz krzyżacki Ulryk von Jungingen zakończył życie – mówi legenda – wytrysnęło źródło, które raz w roku zabarwia się na czerwono. Najważniejsza jest tu data dzienna.

Nowa świecka tradycja

W dobie oświecenia pojawia się krytyka tych obchodów. Monarchiczna ostentacja budzi sprzeciw. Uchodzi teraz za świadectwo „dekadencji” średniowiecza i rozkładu jego najważniejszych instytucji. Buntuje się głównie stan trzeci, a raczej jego nader wąskie jeszcze intelektualne elity, przemyśliwujące już nad nowym porządkiem prawnym i społecznym. Władza królewska coraz częściej bywa odzierana z majestatu, a władzę biskupów odrywa się od Kościoła i religii. Absolutyzm królewski należy już do przeszłości. Przeciwko królowi w przededniu rewolucji francuskiej wybuchnie „rewolta uprzywilejowanych” niegodzących się na nowe podatki. Uprzywilejowani będą bardziej przywiązani do starego porządku niż sam król.

Jednocześnie oświeceni chętnie ulegają mitom, które sami tworzą. Jednym z takich mitów jest ludowa, antyczna demokracja wylewająca się na słoneczne place i ulice. Lud – jak wiadomo – potrzebuje przestrzeni. Kiedyś przyglądał się królewskim orszakom, teraz sam jest królem i chce to wyrazić. Pojawiają się pomysły „obywatelskich, a skromnych uczt” za wielkimi stołami rozstawionymi pod gołym niebem. Organizuje się obchody i święta. Tworzy nowy obyczaj, nowe symbole i legendy. Szczątki zburzonej Bastylii można kupić. Drzewa wolności posadzić. Trójkolorowe kokardy przypiąć, a farandolę najlepiej zatańczyć we frygijskiej czapce. Można też stać się aktorem przebranym za niedźwiedzia, psa lub świnię i udawać biskupa, królową albo króla. Są nawet makiety Bastylii, którą można osobiście zdobyć. Przez zabawę do edukacji. Po to właśnie jest rewolucyjny karnawał.

Konstytucja 1791 r. z obchodów i festynów zrobi obywatelski obowiązek. Zapowie doroczne święta „wzmacniające braterstwo między obywatelami i przywiązujące ich do Ojczyzny i Praw”. Formułę tę powtórzy konstytucja roku III, a to znaczy, że świętować odtąd nie tylko wolno, ale trzeba. Tak kończy się stary świat. I zaczyna nowy.

Konstytucja 3 maja 1791 r. jest o pół roku starsza od francuskiej, a jej twórcy są mniej radykalni. Mówią o „łagodnej rewolucji” z królem na czele, któremu za Stanisławem Konarskim marzy się „nowe plemię Polaków”. Reformy mają uratować państwo przeżarte wolną elekcją i liberum veto, słabnące wskutek interwencji obcej i pomniejszone w wyniku I rozbioru. Konstytucja jest „światłem w ciemności”, „odrodzeniem w upadku”. Przynosi ulgę chłopom, choć ich nie uwłaszcza. Opiera się na szlachcie i mieszczaństwie „w porozumieniu wzajemnym i koniecznej jedności”. W języku polskim pojawiają się wtedy słowa: odpowiedzialność („odpowiedź”), propaganda i działacz. Działacze dla propagandy konstytucji „naznaczają dzień świętego Stanisława, biskupa męczennika, patrona Korony Polskiej, za uroczysty w roku, który my i potomkowie nasi obchodzić będziemy...”. O inspiracjach masońskich nie ma mowy.

Zwycięża kompromis. Nie chodzi już o to, żeby przypodobać się przodkom, lecz o to, aby zasłużyć na wdzięczność i pamięć przyszłych pokoleń.

Przedwczesne milenium

 W wyniku III rozbioru z mapy znika Polska i w każdej z trzech rozbiorowych części rozpoczyna się inna historia. W Galicji zapada głucha noc. W Wielkim Księstwie Poznańskim panują autonomia i względnie liberalne warunki. Taki jest początek XIX w., koniec wygląda odwrotnie: to Galicja cieszy się szeroką autonomią, a pod pruskim zaborem trwa brutalna germanizacja.

Zbliża się tysiąclecie chrześcijaństwa w Polsce. W Wielkopolsce, gdzie stoją stare kościoły, nie da się o tym zapomnieć.

Zaczyna się anegdotycznie. I romantycznie. W Padniewie na Pałukach żyje ziemianin nazwiskiem Stanisław Rożański. Ów pod wpływem literatury i prawdopodobnie książki dla dzieci Joachima Lelewela („Dzieje Polski synowcom przez stryja potocznym sposobem opowiedziane”) postanawia uczcić początki państwa polskiego. Odnosi je do Ziemowita, syna Piasta, i do roku 860. Datę bierze od Lelewela. I odtąd żyje już tylko myślą o obchodach.
Pisze w tej sprawie list do autora dziełka i w odpowiedzi otrzymuje... gotowy scenariusz uroczystości. Lelewel wprowadza wątek chrztu Polski, ale powyższej daty nie prostuje. Wspomina Cyryla i Metodego, a niekonsekwencjami specjalnie się nie przejmuje. Podoba mu się przede wszystkim sam pomysł obchodów i jego dydaktyczna, patriotyczna wymowa. Nieodległa Kruszwica z Mysią Wieżą działa na wyobraźnię romantyków równie mocno jak Ostrów Lednicki czy Gniezno. Wyobrażają więc sobie Gopło w porze miodobrania, biesiadę rodaków pod gołym niebem, chóralne pieśni na chwałę Piastów („choćby ze Śpiewów Niemcewicza, jeśli nie znajdzie się lepszych”) i symboliczne zbratanie przez wymianę uścisku dłoni. Potem pielgrzymkę do Gniezna, solenne nabożeństwo w katedrze, a na końcu pomnik „jak najskromniejszy”. Mógłby to być ul umieszczony na postumencie z napisem: „W głębi swego narodowego ula dziatwę stara mać do serca przytula”.

Zbudowany taką reakcją Lelewela Rożański pisze listy do poznańskich gazet i chwali się poparciem słynnego historyka. Prasa jednak tego entuzjazmu nie podziela i po rozmaitych zawirowaniach pojawia się pomysł obchodu za trzy lata, na pamiątkę chrystianizacji Wielkich Moraw przez Cyryla i Metodego w 863 r. Administracja pruska wszystkie te przygotowania przyjmuje spokojnie. Arcybiskup demonstruje rezerwę.

Ostatecznie 25 września 1860 r., przy nikłym zainteresowaniu władz kościelnych, odprawione zostaje jedynie poranne nabożeństwo, w którym uczestniczy około dwustu wiernych. To wprawdzie więcej niż zwykle, ale znacznie mniej, niż oczekiwano. Zauważono sporą reprezentację pielgrzymów z Pomorza i Królestwa oraz wymowną nieobecność kilku ziemian z najbliższej okolicy.

Choć pierwszy obchód trudno było uznać za udany, niebawem wszczęto przygotowania do obchodu tysiąclecia chrześcijaństwa Słowian. Tym razem w porozumieniu z Czechami i w niebudzącym wątpliwości roku milenijnym (1863). Planowano powołać towarzystwo św. Wojciecha, które byłoby duchową pamiątką Milenium, usypać mogiłę Piasta na podobieństwo krakowskich kopców, postawić nad Gopłem skromną kaplicę i wyremontować jeden z kościołów inowrocławskich, zniszczony pożarem. Osobno chciano uczcić Cyryla i Metodego. Obydwaj podobno przez swych uczniów prowadzili kiedyś misję apostolską nad Gopłem.

Idea znajduje teraz szersze poparcie. Zainteresowało się nią Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk i koło posłów polskich w Berlinie z Karolem Libeltem na czele. Zanim się pokłócono, postanowiono ratować niszczejącą mogiłę Piasta pod Gocanowem oraz usypać nową, większą, w samej Kruszwicy. Zaapelowano też o obywatelskie składki na drewnianą kapliczkę dla świętych Cyryla i Metodego.

Do władz pruskich wystosowano zaś list z zapewnieniem, że „wedle dziejowej tradycji dwaj uczniowie owych apostołów [Cyryla i Metodego – WŁ] w tym samym czasie rozszerzali naukę Chrystusa pomiędzy Lechitami nad jeziorem Gopło”. Trzeba dodać, że arcybiskup L. Przyłuski nie był tym obchodom przeciwny. Miały się one odbyć w pierwszą niedzielę po święcie Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, 13 września 1863 r.

Niestety władze pruskie zgody nie wyraziły. Uznały, że arcybiskup Przyłuski dał się zwieść, bo naprawdę wcale nie chodzi tu o chrzest, lecz o agitację polityczną. W rzeczonej sprawie głos zabrało kilku pruskich ministrów, a sam Otto von Bismarck przez umyślnego posła interweniował w Rzymie. Chrzest Polski – przypomnieli naszym rodakom Prusacy – odbył się w 966 r. za panowania Mieszka.

Ostatecznie arcybiskup Przyłuski wyraźnie spuścił z tonu i w liście pasterskim do wiernych o Milenium wyraził się ogólnikowo. Z planowanych na wrzesień obchodów nad Gopłem zrezygnowano.

„Przez imaginacje na wszystkie koronacje”

Nie można wykluczyć, że wspomniane milenijne uroczystości były echem niemieckich obchodów tysiąclecia traktatu z Verdun (w 843 r.), które w prowincji poznańskiej stały pod znakiem niemieckiej jedności. Organizacyjnie jednak nie wypaliły. Wielkopolanie, pozostawieni sami sobie, nie wiedzieli, jak się do nich zabrać. Administracja pruska popisała się zręcznością. Z dwóch pozostałych zaborów nie przyszło istotniejsze wsparcie.

Do sprawy powrócono dopiero podczas I wojny światowej, kiedy to w 1916 r. przypadła 950. rocznica chrztu Polski. Abp Edmund Dalbor wydał z tej okazji obszerny list pasterski i w niedzielę 11 czerwca, w dniu Zesłania Ducha Świętego, odprawił uroczyste nabożeństwo. Opuszczającego katedrę żegnały okrzyki „Niech żyje!”, ale do większych zgromadzeń nie doszło. Odnotowano natomiast, że pogoda tego czerwcowego dnia wyjątkowo nie dopisała i wierni przyszli do kościoła w zimowej odzieży.

Dwa dni później wspomniany list pasterski na pierwszej stronie zamieścił krakowski „Czas”. Pozostawił go jednak bez komentarza. Trwała wojna. Na pierwszych stronach gazet królowały doniesienia z frontów.

Trzeba stale pamiętać o różnicach między austriackim i pruskim zaborem. W lipcu 1902 r. trwają w Krakowie doroczne obchody grunwaldzkie. W ogrodach gromadzą się ludzie. Organizowane są odczyty, eksponowane podobizny Jadwigi i Jagiełły. Poznań żyje wtedy strajkiem dzieci wrzesińskich i niedawnymi obchodami stulecia Królestwa Pruskiego. Boleje nad pruską reinterpretacją Grunwaldu w niemieckich gazetach. Irytację wywołuje budowa pomnika Fryderyka III i zapowiadana wizyta cesarza Wilhelma II w mieście. Niektórym puszczają nerwy. „Nie potrzebujemy wcale taić naszego usposobienia – pisze autor sztuk teatralnych i późniejszy prezydent Poznania, Jarogniew Drwęski. – Nie potrzebujemy kłamać, że miłujemy tych, których nienawidzimy”. Po czym poglądy pruskie na Grunwald uznaje za „ohydne” i z oburzeniem je odrzuca.

W Poznaniu żadnych większych obchodów grunwaldzkich nie ma.

Kraków tymczasem w obchodach ćwiczy się od półwiecza. Jest przedsionkiem Skałki i Wawelu. Przechowuje wartości duchowe. Groby, pasterka, nabożeństwa majowe, lajkonik, wszelkie w ogóle uroczystości odgrywają w życiu miasta „nieproporcjonalnie dużą rolę”. Życie jest tu – pisze Boy w swoim stylu – „jeżdżeniem przez imaginacje na wszystkie koronacje”. W kościołach odprawia się patriotyczne nabożeństwa. W opublikowanym na łamach „Przeglądu Polskiego” pamflecie „Teka Stańczyka” ukazuje się list Aldony (kobiety politycznej), szykującej się do kościelnego występu w cierniowej koronie i łańcuchach, które w stosownej chwili zrzuci („będą przepiłowane”).

Konserwatyści krakowscy, czyli Stańczycy, mają na tym punkcie alergię. Obchód narodowy to niemal potencjalna insurekcja, budzenie sentymentów powstańczych, a w najlepszym razie „kołysanie pozorami i przyjemnym wrażeniem”. Niebezpieczna sprawa. Są „strażą pożarną do gaszenia uczuć patriotycznych” (ligą brandmeistrów), ale sami w sprawie czczenia rocznic mają niemało zasług. „Teka” powstaje w związku z obchodem 300-lecia Unii Lubelskiej. Ich sztandarowe pismo „Przegląd Polski” prowadzi coś w rodzaju kroniki narodowych świąt. W 1884 r., z okazji 300-lecia śmierci Jana Kochanowskiego „Przegląd” poświęca poecie cały sierpniowy numer. Obchodzi stulecie Mickiewicza, stulecie Krasińskiego, 300-lecie Skargi, a także jubileusze Kraszewskiego i Sienkiewicza. Nie zapomina również o setnej rocznicy urodzin największego z poznańskich organiczników, Karola Marcinkowskiego. W 1883 r. nader hucznie świętuje 300-lecie gimnazjum św. Anny, a w 1900 r. cały numer poświęca 500-leciu Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W obchodach i pochodach nikt nie może się równać ze Stanisławem Tarnowskim, profesorem, hrabią, rektorem i jednym z autorów „Teki”. Ma wspaniałą, hetmańską głowę, arystokratyczną dystynkcję i pięknie wygląda w gronostajach.

Rosnące tłumy uczestników obchodów raz to grono cieszą, a raz martwią. Martwią, gdy dochodzi do manifestacji lub wygłasza się mowy mogące „zniecierpliwić rząd austriacki”. Trzydniowy obchód 200-lecia odsieczy wiedeńskiej (8–13 września 1883 r.) odnotowują z ulgą. Do Krakowa przybyli pątnicy ze wszystkich stron. Kraków znów jest stolicą Polski. „Tu się poznali bliżej Wielkopolanie z Galicjanami, Koroniarze z Rusinami”. Płyną z tego „zbawienne skutki”. W tych samych dniach w grodzie Kraka świętuje się jeszcze jubileusz 25-lecia pracy Jana Matejki i kolejną rocznicę koronacji obrazu Najświętszej Marii Panny u Karmelitów.

Wielkopolanom kręci się trochę w głowie.

Polski Piemont

Następne wielkie obchody już tak wyważone nie są. W stulecie Konstytucji 3 maja do Krakowa i Lwowa ściągają istne tłumy. Zwłaszcza Lwów zmienia swój wygląd. Wszędzie kwiaty, portrety Dekerta, Kościuszki i Kilińskiego, popiersia wielkich rodaków, solidarnościowe wizerunki szlachcica, chłopa i robotnika. Nad wejściem do ratusza obraz przedstawiający odczytanie konstytucji. W katedrze nabożeństwo. W synagodze modlitwy. Spod katedry rusza pochód. Na czele partia robotnicza, za nią idą Sokoły, weterani 1831 i 1863 r., czytelnie kobiet, posłowie do Sejmu krajowego i wiedeńskiej Rady Państwa, a na końcu rajcowie miejscy i prezydent miasta. Wieczorem miasto skrzy się „setkami tysięcy świateł”. Następnego dnia „Kurier” pisze o „łzach rozrzewnienia” i robi przytyk, że nawet bank austro-węgierski był strojniej udekorowany niż asekuracja krakowska.

W Krakowie feerii solidarnościowej nie ma. „Czas” zamieszcza rys historyczny i tekst konstytucji. Matejko wystawia obraz, wiedeńska „Neue Freie Presse” pisze o tysiącach zwiedzających wystawę i odnotowuje z uznaniem, że w mieście „porządek nigdzie nie został naruszony”.

Wielkopolanie świętują w obu galicyjskich miastach, ale skromniejsze obchody organizują także u siebie. Są nabożeństwa, wykłady o konstytucji, a wieczorem w Teatrze Polskim w Poznaniu przedstawienie „muzykalno-wokalno-deklamacyjne”. Świętują też w Zaniemyślu, Grodzisku, Kożminie i Wągrowcu.

Trzy lata później wypada stulecie Racławic. Do Galicji znów przybywają tłumy. Widoczna jest radykalizacja nastrojów. Mowy są coraz odważniejsze, polityki jest w nich coraz więcej, a historia stale się z nią miesza. Wszystko jednak przebija „Kurier Lwowski”, który na pierwszej stronie zamieszcza wiersz z taką końcową zwrotką:

Naród pojmie to cały
Gdzie twe myśli zdążały
Aż niewolę wypłoszy
Nowy zastęp Bartoszy
I podniesie ramiona
Polska z ludu wskrzeszona.

Kraków w tych dniach upodobnia się nieco do Lwowa. Zdruzgotani Stańczycy tracą nad nim kontrolę. Tłumaczą, że Kościuszko przecież nie zwyciężył. Polska w następnej bitwie zginęła i nie ma powodów do entuzjazmu. Raczej już do historycznej refleksji. Czy Francuzi obchodzą Waterloo, a Niemcy Jenę? Gdzie tu zrozumienie historii, gdzie polityczna powaga, odpowiedzialność i umiar? Zbyt łatwo się podniecamy, zbyt ulegamy sentymentom, a takie obchody „system nerwowy tylko drażnią”.

Z wielkich obchodów wspomnieć wypada jeszcze dwa. Grunwaldzki w Krakowie w 1910 r. i kościuszkowski w Poznaniu w 1917 r. Pierwszy, najlepiej chyba zbadany, był wielką narodową manifestacją. Z Wielkopolski do Krakowa znów przyjechały wycieczki. Przyciągało nazwisko Paderewskiego. Zachwycał ufundowany przez niego monumentalny pomnik. Na miejscu kontusze mieszały się z sukmanami. Zbratały się stany. Niespodzianka? Teraz to Stańczycy sami stanęli na czele obchodów. Zgodę na pomnik, od ręki, bez konsultacji z Wiedniem, wydał namiestnik Galicji i profesor Michał Bobrzyński (choć Niemcy to przecież sojusznik Austro-Węgier). W przygotowanie uroczystości mocno zaangażował się popularny marszałek krajowy Stanisław hr. Badeni. Od pewnego czasu zanosiło się na wojnę i w związku z tym stańczykowska niechęć do powstań przestawała obowiązywać. Nad Piłsudskim ćwiczącym strzelców Bobrzyński rozpiął dyskretny parasol. Widział w nim już Garibaldiego skupiającego młodzież. Dla siebie rezerwował rolę Cavoura.
Galicja stawała się polskim Piemontem.

„Za Ojczyznę jeszcze krok”

Obchody setnej rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki w 1917 r. zorganizowano w Poznaniu z galicyjskim rozmachem. Porozumiewano się na bieżąco z Komitetem Lwowskim i uroczystościom nadano podobny charakter. Komitet organizacyjny liczył teraz 267 osób pod honorowym przewodnictwem arcybiskupa Dalbora i twardą prezesurą dr. Ludwika Mycielskiego. Środki zgromadzono bardzo szybko. Ofiarność była imponująca. Przygotowano wnioski składane masowo na policji, rozmaite druki ozdobne, teksty przeznaczone do deklamacji i śpiewniki z nutami do rozdawania w czasie obchodów... Stosowną odezwę wydrukowały wszystkie polskie pisma. Powołano specjalne grupy rekonstrukcyjne dla wystawiania „żywych obrazów” (najczęściej bitwy pod Racławicami z udziałem koni i kilku armat). W kościołach całej Wielkopolski odbywały się uroczyste nabożeństwa. Skauci urządzali przemarsze. Święcono sztandary. Śpiewano patriotyczne pieśni.

Nic jednak nie brzmiało lepiej niż przypominane teraz słowa Kościuszki spod Racławic: „Za Ojczyznę! Za Ojczyznę jeszcze krok”.

Większej manifestacji w Poznaniu dotąd nie było. Do zakończenia wojny pozostał rok. Polska jednoczyła się, rozwijała i powstawała w rytm obchodów. ©

Autor jest profesorem historii, specjalizuje się w historii powszechnej XIX i XX wieku, dziejach Austro-Węgier i Galicji. Pracuje na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ostatnio opublikował książkę „Kalkulować... Polacy na szczytach c.k. monarchii” (2013). Kawaler Krzyża Kawalerskiego i Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski, laureat m.in. Nagrody Klio, Nagrody im. Wacława Felczaka i Henryka Wereszyckiego oraz medalu KEN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „966 – Świadectwo Chrztu