Ojczyzna tymczasowa

Gdy się budzą, sprawdzają pogodę na Krymie. Ale dziś ich domem jest to miasto na zachodniej Ukrainie. Zapewne na długo. Właśnie otworzyli swoje centrum edukacyjno-kulturalne.
z Drohobycza

29.10.2018

Czyta się kilka minut

Budynek, gdzie na piętrze mieści się Centrum Kultury Krymskotatarskiej. / WOJCIECH PIĘCIAK
Budynek, gdzie na piętrze mieści się Centrum Kultury Krymskotatarskiej. / WOJCIECH PIĘCIAK

Pierwszy był Arsłan, czyli Lew. Urodził się w kwietniu 2014 r. – już miesiąc po tym, jak przybyli tu Elzara i Rustem. Choć ona była w ósmym miesiącu, woleli nie czekać, aż przyjdzie po nich rosyjska bezpieka. Na ucieczkę z Krymu zdecydowali się zaraz po tym, jak Władimir Putin podpisał akt aneksji.

Wtedy, pod koniec marca 2014 r., brat Artur Deska – wicedyrektor Caritasu w tutejszej diecezji unickiej (Polak i rzymski katolik, od kilkunastu lat w Drohobyczu) – usłyszał, że w wiosce pod miastem przygarnięto rodzinę, która uciekła z Krymu, z czwórką dzieci i piątym w drodze; ale że choć ludzie są życzliwi, to droga tak zniszczona (rzecz tu zwyczajna), iż do miasta jedzie się po dziurach półtorej godziny; gdy kobieta zacznie rodzić, będzie kłopot.

Brat Artur pojechał, zobaczył i zabrał Tatarów do siebie. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, jesienią 2016 r., wspominał: „U nas w Caritasie jest kilka pokojów z łazienkami i wspólną kuchnią. Tam najpierw zamieszkali nasi Tatarzy. Jedna rodzina, potem kolejna i jeszcze kolejna. Ci, co przybyli, ściągali krewnych”. Gdy zebrały się ponad dwa tuziny, Artur uznał, że taki „akademik” to nie życie dla rodzin z dziećmi. Pomógł im wynająć mieszkania. A także je umeblować. Oraz ubrać rodziny, a na początku – również wyżywić.

Bo Tatarzy, którzy zjawili się tu cztery lata temu, przybywali tylko z podręcznymi torbami. Wierzyli, że ich wygnanie (można tak to określić, ponieważ mieli powody, by nie zostawać pod rosyjską okupacją) potrwa krótko. Że świat nie dopuści, aby w XXI w. jakiś kraj w Europie ot tak przesuwał granice.

Proces długiego trwania

Ale świat dopuścił. I tak zaczęła się historia krymskotatarskiej wspólnoty (oni mówią: gromady) w Drohobyczu: powiatowym mieście w obwodzie lwowskim, w kotlinie podkarpackiej, gdzie często hula miejscowy halny, a klimat jest surowszy niż na Krymie.

Jednak to tu znaleźli nową ojczyznę – wciąż wierzą, że tymczasową. Nie są naiwni: śledzą wieści, co się dzieje na Krymie – prócz sprawdzenia pogody (tu i tam), dzień zaczynają od przejrzenia informacji z Krymu, np. na portalu Radia Swoboda. Nie mają więc złudzeń: ich tymczasowość musi potrwać.

Dlaczego więc wierzą, że wrócą? Najpierw dlatego, że są religijni: zdaje się, że to głęboka wiara w Bożą sprawiedliwość daje im cierpliwość. Także w znoszeniu tego, czego na Krymie – jak słyszą niemal codziennie – doświadczają ich bliscy.

Ale oprócz tego jest coś jeszcze: gdy rozmawia się z nimi, podczas kolejnych spotkań przy ich tradycyjnych potrawach i mocnej kawie, widać, że myślą w kategoriach, które słuchający ich socjolog nazwałby pewnie „historycznymi procesami długiego trwania”.

Nie wymyślili sobie tego teoretycznie, lecz nauczyli się od rodziców i dziadków. To, rzec chyba można, istotny element tożsamości ich niewielkiego, bo kilkuset­tysięcznego narodu, którego kilkadziesiąt tysięcy członków po aneksji opuściło rodzinną ziemię.

Na czym polega?

Gdy dwa lata temu byłem w Drohobyczu po raz pierwszy, spotkałem Hasana. Zadałem mu pytanie, które wtedy stawiali mu pewnie wszyscy: skąd w ogóle wiara, że wrócą?

34-letni dziś Hasan Jakubow – brat Rustema, mąż Feride i ojciec 8-letniego Chalida, 7-letniej Muminy oraz 3-letniego Abdul-Karima (urodzonego już tu, w Drohobyczu) – odparł nie wprost. Opowiedział historię swojej rodziny: dziadków, których w 1944 r. Sowieci deportowali (wraz z całym narodem) do Azji Środkowej, i rodziców, którzy przyszli na świat (tak jak on) już w Uzbekistanie.

Wtedy zdawało się, że Sowiety będą wieczne. Musiało minąć prawie 45 lat, zanim rodzice Hasana wrócili na Krym. On miał wtedy cztery lata. Wspominał, że było ciężko: rodzice nie mogli odzyskać rodzinnej ziemi, musieli budować nowy dom, stworzyć dla siebie miejsce pracy, zaczynać właściwie od zera. Ale, koniec końców, historia okazała się sprawiedliwa. Bóg okazał swą sprawiedliwość.

A dziś? Dziś też wszystkim się wydaje, że putinowska Rosja będzie wieczna. Kiedy więc, jak sądzą, będą mogli wrócić?

– Inszallach. Kiedy Bóg zechce – odpowie Abdul-Kahar, z profesji informatyk.

Dzieci, czyli przyszłość

Skoro mamy już do czynienia z „procesem długiego trwania”, ważne jest – tak jak za czasów sowieckich – by podtrzymać tożsamość narodu, język, kulturę, obyczaje. I jego substancję. Czyli, mówiąc językiem bardziej ludzkim: ważne są dzieci.

A dzieci tatarskich jest dziś w Drohobyczu sporo. Większość wspólnoty, liczącej 20 rodzin (łącznie ok. 120 osób), to właśnie one: głównie w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym.

Kilkanaścioro urodziło się już tutaj.

Pierwszy był Arsłanek – ten, którego imię tłumaczy się jako Lew. Potem kolejne. Jak Abdul-Karimek, który, Bogu dziękować, chowa się zdrowo, choć ostatniej zimy przeszedł koklusz i ciężką grypę (chorowało wtedy wiele dzieci). Jak Hawa (Ewa), córeczka Asenije, która urodziła się z rozszczepem podniebienia, wymagającym operacji. Jak Hajat (jej imię znaczy: Życie), czwarta już córka Lili i Nurika. Jak Latifa, piąte dziecko Feraje i Abdul-Rahmana, którego imię tłumaczy się jako Sługa Miłosierny. Największy demograficzny przyrost (jak na skalę wspólnoty) był w 2017 r., gdy na świat przyszło siedmioro.

A dzieci, jak to dzieci: rozumieją więcej, niż można sądzić. Im starsze, tym lepiej pojmują. Ale również te młodsze przeżywają emocjonalnie tymczasowość i po swojemu odreagowują. Np. chorują częściej niż wcześniej, na Krymie (choć może to kwestia klimatu). Często rysują Krym. Śnią o nim.

I tęsknią, zwłaszcza za babciami i dziadkami, którzy zostali (zbyt starzy, aby po raz kolejny zaczynać na nowo). Dzieci tęsknią bardzo, bo tam, na Krymie, tatarskie wielopokoleniowe rodziny trzymają się razem, więzi są silne.

Gdy więc do Drohobycza przyjechała na chwilę mama Feride, Mumina i Chalid uknuli przebiegły plan: postanowili ukraść i zniszczyć dokumenty babci, aby musiała już z nimi zostać.

Plan nie wypalił. Natomiast, aby jakoś zaradzić tej tęsknocie, już w tamtym roku kilka matek pojechało latem z dziećmi na Krym, by mogły pobyć trochę z dziadkami.

Mężczyźni nie pojechali, woleli nie ryzykować.

Tatarscy drohobyczanie

Drohobycz, połowa października. Słońce przesunęło się już na zachodnią stronę nieba, ale do wieczora jeszcze daleko. Na podwórku jednopiętrowego budynku przy ulicy Łesi Ukrainki (pamiętającego międzywojnie lub może nawet czasy austriackie) trwa ożywiony ruch. Ostatnie pociągnięcia pędzli, ostatnie porządki przed jutrzejszą uroczystością. Ostatnie planowanie.

Rustem Jakubow, przewodniczący gromady, jest zdenerwowany. Ze słuchawką w uchu odtwarza sobie tekst, który jutro wygłosi. Dla utrwalenia. Bo jutro ważny dzień: otwierają Krymskotatarskie Centrum Kulturalne.

Jusuf wita gości w małym muzeum historii i kultury Tatarów Krymskich. / Drohobycz, październik 2018 r. / SULFIYE ABIBULAEWA

Gdy w 2016 r. władze miasta przekazały wspólnocie piętro w tym budynku (za symboliczny czynsz), zdawało się, że czas swej świetności ma on za sobą – podobnie jak wiele zabytkowych willi i pałacyków (charakterystycznych dla tego miasta, które swe bogactwo opierało najpierw na wydobyciu soli, a od drugiej połowy XIX w. także ropy). Ale wiosną tego roku ambasada polska w Kijowie przyznała wspólnocie dotację na remont.

Z grantu mogli kupić materiały budowlane, robociznę mieli zapewnić sami. I zapewnili: pracowali wszyscy, cała gromada. Uszczelnili dach, założyli ogrzewanie, wymalowali. Nowe okna wstawiał Abdul-Rahman: specjalista od czebureków (ze sprzedaży tych tradycyjnych tatarskich placków z nadzieniem utrzymuje się tu kilka rodzin), doświadczenie budowlane zdobywał przez kilka miesięcy w Polsce (aż Feraje zadzwoniła, żeby wracał, bo rodzina tęskni).

Jutro ich święto. Na ocieplonej podłodze usiądą – zwyczajem tatarskim, bez butów – mer Drohobycza i polski konsul ze Lwowa, ukraińscy przyjaciele, a także przyjaciele z Polski i Holandii. Oraz, rzecz jasna, ich anioł stróż: Artur Deska. Będą przemówienia i podziękowania. Ku uldze spiętego na początku Rustema, w atmosferze niemal rodzinnej.

Potem, po południu, w pobliskim parku będzie festyn dla drohobyczan, z tatarskimi potrawami i prezentacją. Bo Centrum przy Łesi Ukrainki nie ma być wyspą: każdy będzie mógł przyjść i zobaczyć, kim są Tatarzy. Małe krymskie muzeum urządzili w jednej z sal. Są tu też, oczywiście, sale dla dzieci: na naukę języka i kultury. Żeby nie zapomniały, żeby naród trwał.

Ale to wszystko jutro. Na razie czeka ich jeszcze praca do późnej nocy.

Czas więc na posiłek. Na kuchni polowej dochodzi płow (podobno tak gotowany jest najlepszy). Przy długim drewnianym stole, na podwórku, zasiadają mężczyźni i chłopcy. Kobiety i dziewczynki zjedzą osobno, na piętrze. Taka tradycja.

Abdul-Rahman wyciąga komórkę, z dumą pokazuje raczkującą Latifę.

Nadciąga wieczór, a wraz z nim chłód od pobliskich Karpat. W nocy może być przymrozek.

Rustem uśmiecha się: – A wiesz, ile stopni jest dziś na Krymie? Trzydzieści! ©℗

Autor dziękuje Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej za wsparcie, które umożliwiło podróże na Ukrainę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2018