OFF i powrót festiwali: nostalgia czy wielka dyskoteka

Po trzech latach przerwy wróciły letnie festiwale muzyczne. Wędrując między scenami OFF Festivalu, obserwując i wykonawców, i publiczność, nie mogłem się pozbyć poczucia, że wszyscy próbujemy sobie przypomnieć, co i dlaczego tu robimy.

09.08.2022

Czyta się kilka minut

OFF Festival w Katowicach, sierpień 2022 r. / FOT ARKADIUSZ GOLA /Polska Press/East News /
OFF Festival w Katowicach, sierpień 2022 r. / FOT ARKADIUSZ GOLA /Polska Press/East News /

Wydawałoby się, że ten powrót powinien być oczywistym wznowieniem. Ale jednak ma w sobie coś z rekonwalescencji. Jakby wykonawcy, publiczność i organizatorzy znanym mechanizmom i sposobom działania  przyglądali się ze zdziwieniem, sami siebie pytając, po co takie wydarzenia się odbywają. Takie przynajmniej poczucie towarzyszyło mi na OFF Festivalu, który zakończył się w poniedziałek nad ranem w Katowicach.

Impreza wymyślona i programowana przez Artura Rojka, w o wiele większym stopniu niż inne współczesne festiwale jest nie tyle gotową kompozycją artystyczno-programową, ile zestawem do samodzielnego układania. Wytworzone w ten sposób doświadczenia niekoniecznie się pokrywają. Mój festiwal jest więc zapewne zupełnie inny od festiwalu tysięcy pozostałych uczestniczek i uczestników. Wyobrażam sobie nawet, że istnieją tacy, dla których kulminacją tegorocznej edycji był występ zespołu Papa Dance, a cały OFF 2022 był jedną wielką dyskoteką.

Muzyczne nostalgie i ekspresje

Natomiast mój tegoroczny OFF był z jednej strony zdominowany przez nostalgię i powroty do przeszłości, a z drugiej przez dojmujące, niekiedy histeryczne ekspresje bezradności i rezygnacji z dążenia do zmiany, przyjmujące często (zwłaszcza w propozycjach polskich zespołów) formę skupienia na codzienności i (nie)zwykłych przeżyciach własnych. Tendencje te łączą tak różnych wykonawców jak Bedoes, Kacperczyk czy WaluśKraksaKryzys. I oni, i inni dopiero zaczynający, występujący na najmniejszej scenie Dr. Martens głośno krzyczą, że mają dość życia w cywilizacji.pl, ale zaraz dodają, że zmiany żadnej nie będzie, bo wszyscy łącznie z nimi są równie beznadziejni. Jedyne ocalenie to… miłość i przeżycie choćby jednego dnia w chwiejnym poczuciu osobistego zadowolenia. Ze zdumieniem rozpoznałem w tym nurcie niemal te same emocje i reakcje, jakie w latach 80. napędzały eksplozję polskiego rocka mojej młodości. Kto wie – może to zapowiedź jakiejś nowej muzycznej fali, mogącej wypełnić pustkę po pokoleniu dawnej alternatywy, które zasadniczo przeszło już na pozycję gwiazd nostalgii i piwnych biesiad na juwenaliach.


PRZYRODA, MUZYKA, FESTIWALE: PRZYGODA JEST TUTAJ. CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM NA WAKACJE >>>


Polskich przedstawicieli tego pokolenia w Katowicach nie było (Papa Dance to jednak nostalgia ironicznego obciachu). Było natomiast sporo zagranicznych rekonstrukcji historycznych. Od punkowego skansenu Bikini Kill przez słowiańsko chmurną kopię Joy Division z… Mińska, po groteskowy revival rockowego szaleństwa w wykonaniu zespołu The Armed, którego show stało się niezamierzoną parodią na skutek katastrofy nagłośnienia. Zasadniczo każdy, kto był za młody, by przeżyć jakaś pierwszą falę ważnych nurtów muzycznych, mógł w Katowicach spotkać jej symulakrum i przez chwilę połudzić się, że rewolucja wciąż jest możliwa, Babilon upada, kapitalizm się skończył. A potem stanąć w kolejce po kawałek pizzy w cenie dobrego obiadu i butelkę monopolistycznego piwa trzykrotnie droższą niż zwykłe.

Czy festiwal jest dla zabawy

Wędrując między scenami, obserwując i wykonawców, i publiczność, nie mogłem się opędzić od poczucia, że wszyscy próbujemy sobie przypomnieć, co i dlaczego tu robimy. Ku mojemu zdziwieniu, wcale niemała grupa artystek i artystów sprawiała wrażenie, jakby była zdziwiona, że ktoś poza nimi na koncercie jest. Wprawdzie przypadek Romy, było nie było wokalistki The xx, która do publiczności nie odezwała się słowem, puszczając z taśmy coraz bardziej nużący jednostajnością set, był krańcowym, ale zaskakująco wielu wykonawców wydawało się nie wiedzieć, co to występ na żywo, i albo wykonywało swoją pracę w sposób niepozostawiający wątpliwości, że praca ta ich męczy i nudzi (DIIV – jedno z moich największych rozczarowań), albo przyjmowali reakcje i samą obecność widzów z niemal rozbrajającym zakłopotaniem. Tylko nieliczni umieli i chcieli nawiązywać rzeczywisty kontakt z widownią, niepolegający na żałościowym pokrzykiwaniu „let's go” co trzy minuty lub naprawdę żenujących prośbach „zróbcie hałas dla mojego sponsora i producenta”. A wystarczało otworzyć się i reagować na innych i sytuację, by zyskać aplauz jak ukraińska raperka Alyona Alyona czy brytyjski Yard Act, którego wokalista chyba jako jedyny pamiętał, że frontman pracuje nie tylko ciałem, ale też opowieścią.

O ile wykonawcy wydawali się zapomnieć, po co gra się na żywo, o tyle publiczność wydawała się pamiętać tylko to, że festiwal jest dla zabawy. Bawić chciano się tak bardzo, że wystarczało próbne uderzenie w bęben, by wywołać entuzjazmu. Lotnisko Muchowiec było w miniony weekend miejscem wyjątkowego w Polsce braku krytycyzmu. Publiczności podobało się wszystko i nawet ewidentne „gwiazdy zastępcze” w stylu przeciętnego bardzo rapera Central Cee mogły się radować znakomitym przyjęciem.

Całe szczęście na tegorocznym festiwalu było kilkoro wykonawców, którzy jednak nie zapomnieli, po co gra się na żywo i mogli przypomnieć publiczności o czymś innym niż tylko zabawa. Brytyjskie Metronomy, jeden z głównych headlinerów, skutecznie i praktycznie przypomniał, że koncerty gra się po to, by zaskoczyć innym niż na płytach brzemieniem czy aranżacją. To niby oczywiste, ale na przykład koledzy z grupy Ride chyba o tym zapomnieli. A muzycy Metronomy pokazali, jak świetny i twórczy team tworzą, zachęcając tym samym do lepszego ich poznania. Zadziałało – sam widziałem, jak ci, którzy przed koncertem sprawdzali w sieci, co to właściwie za zespół, po występie wychodzili w pełni do niego przekonani.

Iggy Pop i rockowe rekolekcje

Ale koniec końców największych i najważniejszych rekolekcji rockowych udzielił wszystkim najstarszy i najdosłowniej już historyczny gość OFF-u – Iggy Pop. W wieku siedemdziesięciu pięciu lat ojciec chrzestny punk rocka przypomniał wszystkim, że występ na żywo to artystyczna praca z energiami, której jest mistrzem niezrównanym. Jego niesamowicie nieukrywane w swojej starości ciało dosłownie ożywające dzięki naszej energii nie zatrzymywało jej dla siebie i nie marnowało na popisy, ale natychmiast oddawało nam – zdwojoną, byśmy i my mogli ożyć. Bo Iggy przypomniał też, że sztuka jest po to, by żyć w pełni takim, jakim się jest, całym. A przez to rozszczelniać układ sił i w ten sposób zmieniać świat. Dzięki niemu w sobotnią noc w Katowicach bezradni, znudzeni i sfrustrowani odzyskali nadzieję i ruszyli w miasto, wierząc znów, że świat został stworzony dla nich. Po ulicach długo niosło się „singing la-la-la-la-lalala”!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor w Katedrze Performatyki na UJ w Krakowie. Autor książki „Teatra polskie. Historie”, za którą otrzymał w 2011 r. Nagrodę Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera oraz Naukową Nagrodę im. J. Giedroycia.Kontakt z autorem: dariusz.kosinski@uj.edu.pl