Ofensywa trawników

W III RP polskie miasta ze zmiennym szczęściem, ale jednak rozwijały obiekty publiczne wszelakiego rodzaju. Z wyjątkiem parków. Od czterech lat idzie jednak zielona zmiana.

17.07.2018

Czyta się kilka minut

Odrestaurowany park Krakowski, lipiec 2018 r. / JACEK TARAN
Odrestaurowany park Krakowski, lipiec 2018 r. / JACEK TARAN

W myśleniu i pisaniu o miastach bardzo przydaje się zadawanie pytań, które wydają się na pierwszy rzut oka absurdalne. Przestrzeń, którą zastajemy, traktujemy jako naturalną, i pytania w stylu: dlaczego krawężniki przy przejściach dla pieszych nie są obniżone do poziomu jezdni, żeby można było przejechać wózkiem (rowerem, hulajnogą, deskorolką, czymkolwiek), nie przychodzą nam zbyt często do głowy. Rzadko kiedy zastanawiamy się też, skąd się biorą parki.

Z wykładów historii dowiemy się zazwyczaj, jak powstał rynek i ulice wokół niego, kiedy zbudowano ratusz, najstarsze kościoły, ewentualnie zamek. Ale parki są przezroczyste. Ich istnienie to jednak wynik świadomej decyzji i planowania. Ktoś kupił pod nie ziemię, ktoś zapłacił za realizację, ktoś uznał, że jakiś kawałek atrakcyjnego zazwyczaj terenu będzie przeznaczony nie pod zabudowę, ale właśnie pod zupełnie ekonomicznie nieopłacalne drzewa, alejki i klomby z kwiatami. Jeśli to brzmi „niedzisiejszo”, to intuicja nas nie myli – przez ostatnie 30 lat nowych parków powstało w Polsce niewiele.

Daliśmy się trochę w ostatnich dekadach znieczulić. Bo najstarsze parki w Polsce zaczęły powstawać jeszcze w XVIII wieku. Później wyznaczali je zaborcy, znajdowano na nie miejsce i pieniądze w dwudziestoleciu międzywojennym, niejeden powstał nawet w niespecjalnie dbającym przecież o dobre samopoczucie obywateli PRL-u.

Kilka przykładów z przeszłości daje nam bardzo pouczające lekcje. Najstarsze parki powstawały na należących do króla bądź arystokracji terenach polowań. Taką genezę mają najbardziej znane na świecie londyński Hyde Park, berliński Tiergarten, paryski Lasek Buloński czy gigantyczny monachijski Englischer Park. Gdy miasta zaczynały się rozrastać i otaczać te ziemie zabudową, na polowania przestawały się nadawać, ale dostrzegano ich wartość i udostępniano mieszkańcom.

W innej sytuacji były natomiast miasta amerykańskie. Siatka prostopadłych ulic Nowego Jorku została wyznaczona słynnym Commissioners’ Plan w 1811 r., ale nie było tam przewidzianego obszaru zieleni. Dopiero w latach 50. XIX w. okazało się, że w błyskawicznie rozrastającym się mieście jedynym wolnym od zwartej zabudowy kawałkiem ziemi może stać się za chwilę cmentarz. W 1853 r., wcale nie bez oporów, a po burzliwej dyskusji, rada miasta zadecydowała o wytyczeniu Central Parku. Czy dziś ktoś wyobraża sobie miasto bez tego miejsca?

Planiści i wizjonerzy

W Polsce najstarsze parki także powstawały na terenach należących pierwotnie do arystokracji, ale tak ogromnych założeń, jak wymienione powyżej parki Europy, nie mamy. W XIX w. tereny zielone całkowicie świadomie projektowano natomiast na miejscu rozbieranych starych fortyfikacji. Tak powstały krakowskie Planty, wrocławska Promenada Staromiejska, parki Słowackiego i Kopernika, a w Warszawie park Traugutta. W dawnych czasach nie uciekano także przed czymś, co jeszcze kilka lat temu wydawało się zupełnie niemożliwe, czyli przed wykupem ziemi z rąk prywatnych w celu założenia parku. A takie transakcje znamy zarówno z okresu Rzeczypospolitej Obojga Narodów (Ogród Krasińskich w Warszawie), okresu zaborów (park Młociński w stolicy, park Moniuszki w Poznaniu), jak i dwudziestolecia (park Julianowski w Łodzi, parki Dreszera, Żeromskiego czy gen. Sowińskiego w stolicy). Najbardziej chyba spektakularnym przykładem takiego działania jest Las Wolski w Krakowie. Położoną na wzgórzach za kopcem Kościuszki ziemię wykupiła Komunalna Kasa Oszczędności Miasta ­Krakowa, potężna wówczas instytucja. ­Wykupiła i przekazała miastu – 419 hektarów – z przeznaczeniem pod park. Co ciekawe, stało się to w bardzo trudnym okresie, bo pod koniec I wojny światowej. I trudno sobie wyobrazić, żeby nie istniała wtedy „presja inwestycyjna”, czyli mówiąc po ludzku: zamiar, by ten obszar zabudować. Był to bowiem moment realizacji planów poszerzania granic w myśl idei prezydenta miasta Juliusza Lea. Gdyby w tym miejscu znakomici polscy architekci lat 20. lub 30. zaprojektowali osiedla, na pewno byłyby do dziś doskonałym krakowskim adresem.


Czytaj także: Piotr Kozanecki: Przekleństwo pięknego miasta


Ale jeszcze trudniejsze do zrozumienia z punktu widzenia dzisiejszych czasów są parki, które powstały dzięki społecznikom-wizjonerom. Zdarzali się w XIX i na początku XX w. przedsiębiorcy, którzy zakładali parki na własnej ziemi lub przekazywali ją miastu. Albo walczyli o pozostający w nieużytku kawałek terenu i wielką determinacją do powstania parku doprowadzali. To nie były wcale odosobnione przypadki, wiele dużych polskich miast ma takie postacie w swojej historii. W Poznaniu to Władysław Czarnecki, któremu stolica Wielkopolski zawdzięcza widoczne w planie miasta do dziś kliny zieleni, czy Józef Mycielski, do którego należały tereny Malty, a które jeszcze pod zaborami udostępniał na zajęcia młodzieży. We Wrocławiu był to Julian Shottlander, kupiec, który dorobił się na handlu z pruską armią. Dzięki jego filantropii wrocławianie mogą się do dziś cieszyć dużym parkiem Południowym. W Krakowie niewiele osób pamięta cukiernika Stanisława Rehmana, który założył dzisiejszy park Krakowski (niedawno odrestaurowany), ale prawie każde dziecko zna park Henryka Jordana – nazwany na cześć jego twórcy, wielkiego propagatora ćwiczeń fizycznych i wychowawcy młodzieży.

Najlepszy okres naszej historii ostatnich 200 lat nie będzie mógł się natomiast poszczycić takimi miejscami. Najgorzej pod tym względem wyglądają lata 90. W 2002 r. Gdańsk zaplanował i zrealizował nowe duże założenie parkowe, czyli park im. Ronalda Reagana. Od transformacji ustrojowej musiało minąć 25 lat, żeby samorządy zaczęły myśleć nie tylko o utrzymywaniu zieleni, którą dostaliśmy w spadku po światlejszych przodkach, ale też inwestowaniu w nową. Różnorakich inwestycji w tym czasie nie brakowało – aquaparki, orliki, sale gimnastyczne, nowe place zabaw, siłownie pod chmurką, nie wspominając oczywiście o twardej infrastrukturze drogowej czy wielkich obiektach kulturalno-kongresowych. Zielona ewolucja zaczęła się natomiast dopiero 4-5 lat temu. I trzeba przyznać, że rozwija się coraz lepiej.

Ostatnie skrawki

– Odkryliśmy, że potrzebujemy w mieście różnych wymiarów zieleni – opowiada Piotr Kempf, szef krakowskiego Zarządu Zieleni Miejskiej. Nowa instytucja powstała w połowie 2015 r. Jej powołanie poprzedziła kilkuletnia walka skupionych wokół artystki Cecylii Malik aktywistów miejskich o kamieniołom na Zakrzówku. To piękna i dzika enklawa zieleni – dwa połączone ze sobą zbiorniki ze szmaragdowo błękitną wodą i białymi wapiennymi skałami dookoła, 20 minut żwawego spaceru od Wawelu. Teren trafił do portugalskiej spółki Gerium, która planowała w bezpośrednim sąsiedztwie budowę osiedla. Krakowianie zaprotestowali na tyle skutecznie, że osiedle nie tylko nie powstało, ale miasto podjęło bezprecedensową decyzję wykupu ziemi za 26 mln zł. Symbolem protestu został niebieski motyl modraszek, a zieleń stała się ważnym elementem kampanii wyborczej w 2014 r. To wówczas prezydent Jacek Majchrowski obiecał powołanie osobnej instytucji odpowiedzialnej właśnie za ten aspekt zarządzania miastem.

ZZM w trzy lata stał się chyba najbardziej lubianą częścią urzędu. – Koniec myślenia dużymi parkami. Zieleń to są także pasy przydrożne, parki kieszonkowe, nieduże skwery, ogrody społeczne, łąki kwietne – wylicza Kempf. Te ostatnie wywołały mnóstwo entuzjastycznych i wyrażanych w listach do ZZM reakcji i stały się jedną z wizytówek instytucji. Różnorodne kwietne mieszanki wysiano na 10 hektarach łąk, w pasach przydrożnych i wzdłuż chodników.

Zarząd zaczynał od 30-40 zadań rocznie, dziś ma ich już ponad 150 i budżet 100 mln zł. – To jest około 3 procent budżetu miasta. Taki odsetek chcielibyśmy utrzymać i wydawać te pieniądze w następujących proporcjach: jedna trzecia na utrzymanie, jedna trzecia na wykup terenów pod zieleń, jedna trzecia na projektowanie i realizację nowych terenów zielonych – tłumaczy dyrektor ZZM.


Czytaj także: Piotr Kozanecki: Ślepe ulice


Zmianę, która dokonała się w Krakowie w ciągu trzech lat funkcjonowania ZZM, widać gołym okiem. Nowa instytucja sadzi kolorowe łąki kwietne, z mieszkańcami porozumiewa się dzięki aplikacji Collectively oraz na Facebooku i Messengerze, zachęca do samodzielnego sadzenia drzew (prosi tylko, żeby zawsze o takim „partyzanckim” nasadzeniu poinformować, by nieznanego pracownikom drzewa nikt nie usunął), przygotowała zasady tworzenia ogrodów społecznych. Dzięki ZZM sfinalizowana została budowa parku Reduta na północy miasta, szybko powstał też niewielki, ale bardzo ważny park Stacja Wisła na Zabłociu – to był ostatni skrawek terenu nadający się pod jakąkolwiek zieleń w tej całkowicie zabudowanej apartamentowcami dawnej przemysłowej dzielnicy.

ZZM zyskuje dzięki sporemu budżetowi i dynamicznemu kierownictwu, natomiast w korytarzach krakowskiego urzędu miasta jego pracownicy bywają traktowani jak nieszkodliwi wariaci. Gdy próbowali zaingerować i trochę „uzielenić” projekt Trasy Wolbromskiej – nowej dwupasmówki, która razem z drogą tramwajową ma powstać na północy Krakowa – spotkali się ze stanowczym sprzeciwem. – Wszystko, co się wydarzyło i dzieje się nadal w sprawie krakowskiej zieleni, może być początkiem zmian w rozwoju każdej aglomeracji miejskiej. Zmian, których – miejmy nadzieję – nie da się zatrzymać – komentuje optymistycznie Kempf.

Ogrody deszczowe

Specjalne instytucje powołane do zajmowania się zielenią powstały także w innych miastach. Swój Zarząd Zieleni ma Warszawa (rok młodszy od krakowskiego), w Łodzi działa od 2012 r., a w jego strukturach od maja 2018 r. funkcjonuje ogrodnik miejski Beata Jędrusiak. – Zieleń przyciąga większą uwagę radnych i mieszkańców niż jeszcze kilka lat temu. Mamy już za sobą otwarcie nowego parku na ulicy Łososiowej na Radogoszczy. Był współfinansowany z budżetu obywatelskiego, więc w jego projektowaniu spory udział mieli mieszkańcy – opowiada Jędrusiak. Ogrodnik miejski stawia sobie za cel także stworzenie standardów utrzymania zieleni, których trzymałyby się wszystkie miejskie jednostki, ale też np. wspólnoty mieszkaniowe, oraz kompleksową politykę rozwoju zieleni w Łodzi. Co ciekawe, w gestii łódzkiego ZZM jest np. ogród botaniczny, ale nie parki kieszonkowe – czyli zajmujące zazwyczaj powierzchnię jednej lub dwóch zburzonych kamienic działki ze zorganizowaną zielenią, ławkami czy huśtawką dla dzieci. – Parkami kieszonkowymi zajmuje się Wydział Gospodarki Komunalnej, my jedynie opiniujemy projekty – wyjaśnia Beata Jędrusiak.

Ciekawa sytuacja ma miejsce w Gdańsku, który ma sporo osiągnięć, jeśli chodzi o rozwój przestrzeni zielonych. Oprócz zaplanowanego już w 2002 r. na terenach zapuszczonych ogródków działkowych parku Reagana powstały tam także dwa parki z udziałem podmiotów prywatnych, a jeden z nich na dodatek z niemałą rolą Kościoła. Mieszkańcy Gdańska i turyści nie muszą nawet tego wiedzieć, ale gdy spacerują po parku Oliwskim, to mogą znajdować się albo na terenie cystersów, albo firmy, która wykupiła fragment zabytkowego założenia wraz z niszczejącym tam dworkiem. Nie obyło się bez kontrowersji, ale umowa z miastem została tak skonstruowana, że firma odnowiła dworek i ma w nim swoją siedzibę, a teren jest dostępny dla wszystkich. W przypadku parku na Kozaczej Górze natomiast inwestor podzielił ziemię na dwie części – pierwszą podzielił na mniejsze działki i sprzedał pod zabudowę, a drugą uporządkował, przygotował alejki aiprzekazał miastu za symboliczną złotówkę.

Wprawdzie zielenią wciąż zarządzają drogowcy (nie jest to nic wyjątkowego, wiele miast ma jednostki, które zajmują się jednocześnie drogami i parkami), ale stolica Pomorza ma też miejską spółkę Gdańskie Wody. Jej głównym zadaniem jest zarządzanie zbiornikami retencyjnymi. Ale na marginesie tej działalności dzieją się rzeczy dużo ciekawsze. – Gdańsk ma 51 zbiorników retencyjnych i większość z nich jest wykorzystywana rekreacyjnie. Są często położone w otoczeniu zieleni, robimy tam siłownie, stoły szachowe, ławki, ścieżki biegowe – wylicza Agnieszka Kowalkiewicz ze spółki. – Cały czas powstają nowe zbiorniki i standardem przy projektowaniu jest nie tylko funkcja retencyjna, ale także rekreacyjna.

Najnowszym pomysłem spółki są ogrody deszczowe. – Przypominają klasyczny ogród, ale zbudowany ze specjalnych roślin hydrofitowych, które oczyszczają deszczówkę i odprowadzają ją do gleby. To zwiększa bioróżnorodność i poprawia mikroklimat. Ogród deszczowy może przypominać oczko wodne, ale może być „suchy”, w skrzynce. Każdy w obrębie swojego ogrodu może go przygotować. W internecie udostępniliśmy poradnik, jak zrobić ogród deszczowy w pięciu krokach – tłumaczy Kowalkiewicz.

Trudno powiedzieć, czy obecny proces można nazwać postępem, skoro ludzie doskonale zdawali sobie sprawę z wagi zieleni w mieście już 150 lat temu. A jednak na dobre ćwierć wieku o tym zapomnieliśmy i zdążyliśmy w tym czasie wybudować ogromne osiedla, na których zielono będzie tylko wówczas, jeśli na taki kolor pomaluje się elewacje.

To prawda, że budowane w czasach ­PRL-u kompleksy w momencie powstania także przypominały raczej pustynię, ale odległości pomiędzy blokami były na tyle duże, że sadzono pomiędzy nimi drzewa, które dziś sięgają swoimi koronami nieraz powyżej betonowych sąsiadów. Na krakowskim Ruczaju czy warszawskiej Białołęce to nie będzie możliwe, tam da się wydzielić co najwyżej mikroskopijne skwerki.

Dobre i to, w końcu, jak lubi podkreślać Piotr Kempf, w mieście liczy się każde źdźbło trawy.©

Autor jest dziennikarzem onet.pl, współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1983 r. Dziennikarz Onetu od 2007 roku. Od 2013 roku pracuje jako wydawca strony głównej portalu. Oprócz tego regularnie opisuje polską architekturę i przestrzeń publiczną – na Onecie, na własnym blogu terenzabudowany.pl oraz w „Tygodniku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2018