Odpominaczki

Kobiety wychodzą z cienia historii pisanej na ich barkach. Literatura udziela im wysłuchania. Tylko jak oddać głos tym, które niemal całe życie były nieme?

22.10.2018

Czyta się kilka minut

W Zakładach Przemysłu Wełnianego im. Ludwika Waryńskiego LODEX, Łódź, 1969 r. / JAKUB GRELOWSKI / PAP
W Zakładach Przemysłu Wełnianego im. Ludwika Waryńskiego LODEX, Łódź, 1969 r. / JAKUB GRELOWSKI / PAP

Marta Madejska nie owija w bawełnę. Choć zna się na osnowach i wątkach jak mało kto z rówieśników, to jej celem nie było pisanie dziejów łódzkiego włókiennictwa. „Aleja Włókniarek” ma być oddaniem głosu „fabrycznym dziewczynom”, znakomitej większości pracowników tkalni.

Były wytrzymałe, miały zwinne palce, a płaciło im się tyle co nic. Madejskiej chodzi o zapomnianą historię ludową, a właściwie o herstorię, bo ta opowieść ma płeć. W Łodzi nie ma alei Włókniarek. Jest za to aleja Włókniarzy, której południowy fragment stał się w 2005 r. aleją Jana Pawła II. Owszem, od roku rynek Manufaktury, centrum rozrywkowo-handlowego, które powstało na terenie dawnych tkalni Izraela Poznańskiego, nosi imię Włókniarek Łódzkich. Ale cukierkowy plac to nie to samo, co jedna z arterii miasta.

„Dlaczego, gdy patrzę na tabliczki z nazwą alei, mam poczucie, że coś nam odebrano?” – pyta. Owi „my” z jej pytania to wszyscy łodzianie, których mierzi etykietka „miasta bez historii” i pomysły, żeby promować je za pomocą jednorożców. Madejska idzie do byłych włókniarek, schodzi do archiwów i dowiaduje się początkowo niewiele. Kobiety uważają, że nie potrafią składnie mówić o swojej przeszłości, archiwa przechowują tylko suche fakty.

„Bohaterki tej książki też milczały dziesiątki lat. Nikt nigdy nie zadał im pytania na temat ich wojennej przeszłości. Nikt nigdy do nich nie przyszedł. Ich cierpienie pozostało niewypowiedziane” – tak otwiera swoją książkę „Przemilczane” Joanna Ostrowska. Interesują ją losy wykorzystywanych seksualnie robotnic przymusowych, pracownic burdeli dla żołnierzy Wehrmachtu, personelu obozów koncentracyjnych oraz takich, z których korzystali więźniowie i robotnicy przymusowi. W tym Polacy.


Czytaj także: Ziemia nieobiecana - rozmowa z Martą Madejską i Agatą Zysiak


Madejską i Ostrowską łączy pokoleniowy niedosyt tożsamościowej opowieści. Trzydziestokilkuletnie autorki to świadome beneficjentki żmudnej, niespektakularnej, wyszarpywanej przez dekady emancypacji polskich kobiet. Mają poczucie długu zaciągniętego wobec przodkiń. Nie chcą tego zobowiązania wyłącznie sublimować poprzez literaturę. Próbują ożywić krzywdę swoich bohaterek i nie pozwolić, by się przedawniła. Nie kryją emocjonalnego stosunku do przypominanych kobiet. Więcej – czynią ze współczucia i oburzenia kompas w dociekaniu prawdy. Jeszcze więcej – rzucają czytelnikom rękawicę. Niech ją podniesie ten, kto nie dostrzega własnej współwiny zapomnienia.

Mniej uczuciową rolę przyjmuje Joanna Kuciel-Frydryszak, bardziej zdystansowana wobec przeszłości. Tym niemniej dedykuje swoją książkę „pamięci zapomnianych kobiet”. W „Służących do wszystkiego” odzyskują prawdziwe imiona. Już nie są skazane na Marysię, bo poprzedniczka też była Marysią, albo na Pelasię, bo według pańskiego obyczaju w Poznaniu każdą służącą tak wołano.

Wszystkie trzy książki są pokłosiem nowego podejścia do źródeł, którego najgłośniejszym przedstawicielem jest Jan Tomasz Gross. Polega ono na przypisaniu relacjom ofiar, niejako a priori, wiarygodności i szczerości, bo ich prawda to nie tylko pamięć o zdarzeniach, ale cielesne doświadczenie przeszłości.

Zamienione w słuch

Madejska miała pisać o włókniarkach doktorat, ale zrezygnowała. Nie chciała analizować ich losów za pomocą akademickiej skrzynki z narzędziami. Chciała słuchać. Pierwsze pokolenia włókniarek to głównie „zbędne córki”, wiejskie dziewczyny pozbawione posagu, skazane na bezdomność lub cudzą łaskę. Fabryka w jakiejś mierze wyzwalała je od „niewoli u ojca” albo „niewoli u męża i bydła”. Dwie trzecie z nich to analfabetki. Przetrwały ich przyśpiewki o losie robotnicy i głosy zebrane przed II wojną światową przez inspektorki pracy, a po wojnie przez badaczy z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego.

Włókniarki mówią o przedwczesnej starości, głodzie i pracy do śmierci, ale także o solidarności akordowej (najsilniejsze z nich nie zawyżały normy, aby i słabsze mogły ją wypełnić). Wspominają społeczną presję, żeby rodzić dzieci, choć w biedzie czasem lepiej ich nie mieć. „Moda była na dużo dzieci, ale jak jaka kobieta była mądra, to dawała sobie radę, ale dużo przy tym kobiet umierało. Rzadko chodzono z tym do lekarza, bo to kosztowało drogo. Często kobiety same sobie radziły” – mówi Aniela, rocznik 1895.

Nie są to do końca własne głosy włókniarek, lecz przykrojone do sytuacji, w której ich słuchano, i do osoby, która słuchała. Rozmowy, a raczej strzępy rozmów między inteligentkami a robotnicami toczą się często przy huku maszyn, a wykształconej pani, która do fabryki zagląda na chwilę, wszystkiego nie da się powiedzieć. Trzeba przełamać wstyd. Po latach pamięć zdaje się działać też tak, przyznaje Madejska, że chwyta się banalnych epizodów, a czasem woli przechować lepsze chwile niż te bolesne. „Bardzo się do fabryki przyzwyczaiłam, czułam się tam lepiej niż w domu. Dziecko nie krzyczało, chłop nie marudził, tylko maszynę miałam na głowie. Mąż często mówił, że chyba kochanka w tej pracy mam, bo tak chętnie lecę do fabryki” – mówi Regina, rocznik 1910. Mimo to Madejskiej udało się dotrzeć do poruszających relacji o „haraczach ze wstydu” pobieranych przez majstrów od nowo przyjmowanych prządek. Dla wielu alternatywą jest tylko ulica.

Tu opowieści Madejskiej i Kuciel-Frydryszak się przecinają. W przedwojennej Polsce panowie wracają do domu przez kuchnię. Gwałty są na porządku dziennym, a sąd nie dowierza biednym i niepiśmiennym dziewczynom. Są też niechciane konsekwencje. Włókniarka z dzieckiem może dzięki kobiecej solidarności jakoś poradzić sobie w pracy, dla służącej ciąża oznacza utratę posady. Wyjątki, których Kuciel-Frydryszak się chwyta, żeby obraz mężczyzn nie był jedno­stronny, nie przysłaniają problemu. Tak, Stanisław Wyspiański żeni się ze służącą, a Stanisław Alexandrowicz daje nazwisko i utrzymanie nieślubnej córce. Ale wcześniej też musieli wracać przez kuchnię.

Służące rozmawiają o tym między sobą, a dla pracodawców pozostają nieme. Więcej dziś wiemy o urządzanych dla służby konkursach sprawności gotowania na dwupalnikowych kuchenkach niż o uczuciach towarzyszących wydzielaniu jedzenia i wody do mycia. Dlatego Kuciel-Frydryszak przeplata nieliczne relacje pracownic z ich literackimi reprezentacjami u Józefa Hena, Antoniego Słonimskiego, Marii Kuncewiczowej czy Janusza Majewskiego. Próbuje zdjąć z nich warstwę lukru. Rozlicza też „papierowych socjalistów”, którym głoszenie praw ludu nie przeszkadzało trzymać służącej.

Jednocześnie autorka daje się uwieść wspomnieniom o ludzkich panach, którzy nie wypędzili schorowanej służby do przytułku albo zapisali jej rentę. Oczywiście, szczęście ma kobieta, która nie musi odgrywać życiowego dramatu w trzech aktach: służba, przytułek, cmentarz. Czasem staje się domownikiem drugiej kategorii. Wiernym psem, w najlepszym przypadku wiecznym dzieckiem, które bawi się w dom. Ma zdrobnienie zamiast osobowości. U Kossaków jest Kucharcia, u Kazimiery Iłłakowiczówny – Grabosia, u Zofii Nałkowskiej – Genia, u Ireny Krzywickiej – Marynia.


Czytaj także: Natalia Jarska: Bunt miasta kobiet


Także Ostrowska odtwarza głos ofiar poprzez strzępy relacji i garstkę nazwisk, które udało się zidentyfikować jako ofiary wojennej przemocy seksualnej. Ale istnienie nazistowskich domów publicznych nie było tajemnicą. W Warszawie taki burdel mieścił się przy ul. Koziej 1 i Chmielnej 49, w Krakowie przy Przemyskiej 3, w Poznaniu przy Rybaki 19, w Łodzi przy Jaracza 34. W Warszawie powstał także przybytek dla SS, z najatrakcyjniejszymi Polkami, rekrutowanymi w każdy skuteczny sposób.

Z Marianny prostytutkę zrobiło Gestapo. Uciekała z domu publicznego, piła, potem okazywała skruchę. Odesłano ją do Auschwitz-Birkenau. Jej nazwisko i numer obozowy znajduje się na liście byłych więźniów, ale brakuje jej w „Księdze pamięci”. Marianna mogła trafić do puffu, obozowego burdelu, być rozrywką dla ­personelu i kapo albo nagrodą dla najwydajniejszych więźniów.

Polscy więźniowie też z nich korzystają. Polskie więźniarki pogardzają kobietami z puffu, podziemie uważa je za kolaborantki. Są wśród nich młode kobiety złamane przez wojnę, chcące przeżyć. Są kuszone „lekką” pracą, lepszym jedzeniem i obietnicą zwolnienia po kilku miesiącach, ale wtedy „zużyte” i zarażone chorobami wenerycznymi trafiają do baraków, z których przyszły.

Została po nich tylko skąpa relacja Marii Kolskiej, która pracowała w puffie w Auschwitz I, a po wojnie przesłuchiwała ją Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie. Inna przesłuchiwana przez komisję kobieta, Anna Bukar, została zmuszona do pracy seksualnej w obozie koncentracyjnym w Płaszowie. Więcej kobiet nie udało się przesłuchać. Ostrowska sugeruje, że śledczy o „tych sprawach” woleli nie wiedzieć, żeby nie musieć nic z tą niewygodną prawdą robić.

Niewypowiedziane

Madejskiej udało się porozmawiać z włókniarkami, które zaskoczyła transformacja. Przykleiła im gębę darmozjadów i leni. Od Balcerowicza usłyszały, że „trzeba zerwać z fałszywą grą, w której ludzie udają, że pracują, a państwo udaje, że płaci”. Okazało się, że przez kilkadziesiąt lat one, ich matki i babki udawały, że śmigają w pocie po hali fabrycznej. Nie zapomniały Hannie Suchockiej, że odebrała im dodatek za pracę w szkodliwych warunkach. Nie zapomniały, że z nimi rząd się nie cackał jak z górnikami.

„To trzeba było naprawdę mieć silny charakter i wolę, i jeszcze być jako takim młodszym. Po pięćdziesiątce już nie każdy miał siłę do tego, żeby od nowa (...) Wszystkich, co się dało, wypchnęli na wcześniejsze emerytury. A inni to różnie to bywało. Albo wyjechali, albo zakładali firmy, a jak nie dali sobie rady, to po prostu... wieszali się” – to słowa Genowefy. Relacje o przełomie Madejska nazywa skrawkami. To nie jest ładnie snująca się i narracyjnie wygładzona przez etnografki opowieść o ciężkim losie włókniarki. Tu są emocje i żal, który nadal staje ością w gardle. Tej opowieści nie można tak po prostu z człowieka wyciągnąć.

Wyciąganie opowieści jest wyzwaniem zwłaszcza dla Joanny Ostrowskiej. Dysponowała ledwie kilkoma relacjami kobiet. „Trzeba więc podążać za danymi, datami, listami wywózek, statystykami niemieckich lekarzy i subiektywnymi ocenami świadków, a tych, którzy odważyli się mówić o burdelach w Auschwitz, o domach publicznych dla robotników przymusowych, wreszcie dla żołnierzy Wehrmachtu, jest niewielu. Trzeba przełknąć gorzką pigułkę wzgardy, potępienia i rechotu, często nadających ton relacjom świadków, i wyłuskać z nich to, co najcenniejsze – fakt istnienia tych kobiet, zazwyczaj napiętnowanych, niezrozumiałych przez sobie współczesnych i zapomnianych przez historyków. Zapomnianych zresztą z premedytacją, wypartych z heroicznej narracji cierpiących ofiar i ich oprawców, wymazanych z dramatu II wojny światowej, w którym zwyczajnie się nie mieszczą” – tak przedstawia swój warsztat.

Te trudności stają się pułapkami narracji „Przemilczanych”. Permanentne braki pewności co do losów bohaterek Ostrowska zawsze interpretuje na korzyść dramatu. Jeśli nie wiadomo, czy wykorzystywana przez Niemców kobieta była przed wojną prostytutką, autorka sugeruje, że mogła być zmuszona do nierządu dopiero przez okupanta. Jeśli nie wiadomo, co z kobietą działo się po jej aresztowaniu, Ostrowska spekuluje o wywózkach do obozowych burdeli, które były bodaj najdrastyczniejszą formą seksualnego zniewolenia. Mogło tak być, ale nawet gdyby tak nie było, nie powinno to umniejszać w oczach odbiorcy tragedii tych kobiet. Czytając „Przemilczane” można odnieść wrażenie, że Ostrowska albo tak mocno wczuwa się w los udręczonych kobiet, że dopisuje im pogubione kawałki biografii, albo tak słabo wierzy w siłę rażenia opowiadanej historii, że chce ją dodatkowo udramatyzować.

W przeciwieństwie do bohaterek Ostrowskiej służące nie są odmalowane wyłącznie jako ofiary patriarchatu. Kuciel-Frydryszak obficie cytuje doniesienia przedwojennej prasy o dzieciobójczyniach, złodziejkach, morderczyniach pracodawców i o kobiecej pedofilii. Jednocześnie obnaża hipokryzję inteligentek, które płacąc posługaczce grosze, wytykają ze wstrętem jej podarte pończochy. Które tolerując inicjację seksualną synów z Marysią czy Rózią, uważają służące za lubieżnice. Które są zazdrosne o ich młodość, ale gdy mąż wraca do domu przez kuchnię, odwracają wzrok.

Świat przedstawiony w „Służących do wszystkiego” przywodzi na myśl „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood. Na co dzień to nie komendanci rządzący państwem przerażają najmocniej, lecz ich żony, które wspierają system zniewolenia kobiet. Jedyną władzą, jaka im pozostała, jest możność upodlenia innych kobiet.

Prześniona rewolucja

Czy „fabryczne dziewczyny” były emancypantkami? Madejska ucieka przed odpowiedzią, przyznając się do bezradności wobec szczątkowych obrazów z życia robotnic. Niektóre walczą w rewolucji 1905 r. o urlopy macierzyńskie i ochronę przed napastowaniem w pracy. Jedna z liderek protestów z lat 30., Michalina Tatarkówna-Majkowska, w nowym reżimie zostaje I sekretarz łódzkiego KC. Wanda Gościmińska za przodownictwo pracy odbiera order z rąk Bieruta, a potem trafia do Sejmu, gdzie broni prawa do aborcji. O innych wiadomo tylko, że na ślub wkładają mirtowy wianek, a koleżanki tłuką im pod nogami szkło, by odpędzić nieszczęścia.

Służące upominają się w 1905 r. o wolną niedzielę i prawo do urlopu. W 1918 r. powstaje ich pierwszy związek zawodowy. Wstawi się za nimi też PPS, ale po burzliwej debacie projekt ustawy cywilizującej pracę służby domowej utknie w komisji sejmowej. Wojna nie likwiduje instytucji służby w domach ziemiańskich i inteligenckich. Niektóre Żydówki dzięki temu przeżywają wojnę, a niektóre Polki przechowują dzieci żydowskich chlebodawców albo idą z nimi do getta. Inne biorą na Żydach rewanż za wszystkie krzywdy klasizmu. Same służące są jednak co najwyżej klasą w sobie, nigdy klasą dla siebie.

Po wojnie ich liczba maleje dziesięciokrotnie, ale stosunek do pracownic ani drgnie. Jeśli prosta kobieta stawia warunki pani – nawet tak światłej jak Maria Dąbrowska – to znaczy, że jest roszczeniowa. I cóż z tego, że prawnuczka polskiej służącej, Anny Kaźmierczak z Poznania, którą odprawiono ze służby za ciążę, została kanclerz Niemiec. W klasowych układach nie zmienia się w zasadzie nic – taką puentą kończy swoją książkę Kuciel-Frydryszak.

Choć wnioski są słuszne, ze „Służących do wszystkiego” wieje chłodem. Dziennikarka wyciągając na światło dzienne krzywdę posługaczek, nie mówi o nich ani ich własnym głosem, ani głosem autorskim. Jej książka to w dużej mierze echo inteligenckiego pochylania się nad losem ludu, zbiór anegdot, z których więcej dowiadujemy się o chlebodawcach niż o protagonistkach.

Bardziej zbalansowaną opowieść snuje Madejska, konfrontując figurę lekceważonych „budowniczych socjalizmu” z kliszami myślenia o roli jednostki w historii. „Ci, co siedzieli za stołem prezydialnym, kiedyś potężni, najważniejsi, stali się jakby słabi, stali się jakby upokorzeni. A ci, którzy byli na hali produkcyjnej, te kobiety, które strajkowały, stały się silne, mocne, potężne” – wspomina Józef Tejchma, członek delegacji rządowej wysłanej do Łodzi w 1971 r., kiedy stanęły Zakłady Marchlewskiego i Uniontex.

Chwilowe odwrócenie porządku władzy następuje też 30 lipca 1981 r., kiedy ulicą Piotrkowską przechodzi „marsz głodowy” robotnic. Matki z dziećmi szły na przodzie kolumny. „Nie chcemy jeść kartek!”, „Rząd rządzi i cuduje, a naród głoduje!”, „Nasze dzieci są głodne” – hasła nie zostawiają pola do negocjacji, ale nikt z kobietami nie chce negocjować.

Czy włókniarki były opozycjonistkami? I na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. „Dziś badacze piszą o istnieniu »płci strajku« – mężczyźni opozycji strajkowali o »godność i politykę«, kobiety zaś o »chleb i kaszankę«. Jakby żywność nie miała żadnego związku ani z godnością, ani z polityką” – pisze Madejska. W czerwcu 1987 r. włókniarki z ­Unionteksu odwiedza Jan Paweł II. Mówi o godności pracy, o „posłannictwie żony i matki”, potępia aborcję. Na pożegnalne wołania włókniarek, by został z nimi, odpowiada: „Ale tutaj nie przyjmują do pracy mężczyzn”. No właśnie. Choć Madejska nie przywołuje głośnej pracy Andrzeja Ledera, to protekcjonalny stosunek do włókniarek nosi znamiona przesypiania rewolucji. Kobiety, świadomie lub nie, zmieniały społeczno-polityczną rzeczywistość, ale ich rola nie została włączona do pamięciowego imaginarium.

W przypadku swoich bohaterek Ostrowska nie może mówić nawet o prześnionej rewolucji. Po stygmatyzacji przychodzi milczenie, które odbiera cierpieniu kobiet godność i głos. A kiedy były już gotowe, żeby mówić, nikt nie przyszedł, żeby pytać. Ostrowska przychodzi za późno. W jej książce czuć głód osobistych świadectw i wyznań, a oskarżeni o ten głód jesteśmy wszyscy. Od tych, którzy patrzyli na krzywdę kobiet, przez tych, którzy powinni byli je udokumentować i rozliczyć, po tych, którzy nie pytali, kiedy już można było pytać.

Prawda jednak nie zawsze wyzwala jej powiernice, czasem tylko obnaża blizny, a głośne mówienie każe odtwarzać trajektorię bólu. O przymusowych pracownicach seksualnych, o włókniarkach, o służących trzeba pisać, szanując to, że wiemy o nich tak mało. ©

Joanna Kuciel-Frydryszak, SŁUŻĄCE DO WSZYSTKIEGO, Marginesy, Warszawa 2018

Marta Madejska, ALEJA WŁÓKNIAREK, Czarne, Wołowiec 2018

Joanna Ostrowska, PRZEMILCZANE, SEKSUALNA PRACA PRZYMUSOWA W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ Marginesy, Warszawa 2018

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2018