Odnawialna debata

Niemcy chcą jako pierwszy kraj uprzemysłowiony uniezależnić się od paliw kopalnych. Już teraz kraj ten jest liderem technologii odnawialnych; sporo też dopłaca do produkcji czystej elektryczności. Owa zielona przyszłość wcale nie wygląda tak różowo, jak sądzono.

14.12.2010

Czyta się kilka minut

Cel rzeczywiście jest szczytny i rząd w Berlinie stara się o nim nie zapominać. Kołem zamachowym całego procesu był gabinet poprzedniego kanclerza, socjaldemokraty Gerharda Schrödera. Po słabych efektach Światowego Szczytu Zrównoważonego Rozwoju (WSSD) w Johannesburgu w 2002 r., zaprosił on dwa lata później do Bonn wszystkich wpływowych uczestników, by nadać sprawie większy rozmach.

Mimo zmiany opcji politycznej w rządzie - konserwatywna Angela Merkel objęła stanowisko kanclerza w 2005 r. - wizja rozwoju energii odnawialnych nie osłabła. Federalne Ministerstwo Środowiska, Ochrony Przyrody i Bezpieczeństwa Jądrowego argumentuje, że energia wiatrowa, wodna, słoneczna, geotermalna i bioenergia są dostępne w nieograniczonych ilościach, a w przeciwieństwie do paliw kopalnych, takich jak ropa, węgiel, gaz ziemny czy uran, energia odnawialna chroni klimat i środowisko, jest wydajna i bezpieczna.

Ministerstwo przypomina, że jest jeszcze drugi zysk: energia odnawialna to możliwość uniezależnienia się od importu energii, zapewnia bezpieczeństwo dla odbiorców, nie mówiąc już o tym, że wzmacnia krajową gospodarkę. Ten ostatni argument niektórym jest nie w smak - promowanie produkcji energii odnawialnej (wciąż bardzo drogiej) wiąże się z koniecznością przyznawania dopłat producentom. Według szacunków przeciętne gospodarstwo domowe musi dopłacać do tego biznesu 70 euro rocznie i pojawiają się pytania, czy to nie jest za drogo.

Ministerstwo wie jednak swoje. "Wzrost zużycia energii odnawialnej jest nie tylko wskazany ze względu na środowisko, ale daje także zyski makroekonomiczne. Cele są już określone prawem: udział energii odnawialnej w całkowitym zapotrzebowaniu na energię elektryczną ma wzrosnąć do co najmniej 30 proc. w roku 2020. Potem wskazany jest ciągły wzrost" - czytamy w oficjalnej informacji na temat przyszłości energii odnawialnej w Niemczech.

Synteza jądrowa - tak czy nie?

Wystarczy spojrzeć na wydarzenia tylko z tego roku, by zdać sobie sprawę, że kwestia jest złożona. Pod koniec stycznia kanclerz Merkel stwierdziła, że trzeba zwiększyć zakres badań nad energią termonuklearną. Wizja jest fantastyczna, bo kontrolowana synteza jądrowa daje szanse na rozwiązanie wszystkich problemów energetycznych świata raz na zawsze. Głównym paliwem są izotopy wodoru, które można czerpać z wody morskiej. Ilość paliwa niezbędna do wyprodukowania gigantycznych ilości energii jest znikoma, do tego dochodzi brak emisji CO2, śladowe ilości odpadów radioaktywnych i wreszcie brak niebezpieczeństwa, jakie pamiętamy z czasów awarii w Czarnobylu. Nie wiadomo, rzecz jasna, czy nie pojawią się inne niebezpieczeństwa. Tymczasem większy kłopot w tym, że nikt jeszcze nie wie, jak taką energię produkować. We Francji powstaje międzynarodowy, eksperymentalny reaktor ITER, gdzie wodorowa plazma będzie rozgrzewana do stu milionów stopni, właśnie po to, by doszło do syntezy jądrowej i uwolnienia gigantycznej energii. Teoretycznie naukowcy są pewni, że to da się zrobić - widać to przecież na Słońcu czy innych gwiazdach. Ale w warunkach ziemskich problemów do rozwiązania jest jeszcze sporo: na przykład co utrzyma wewnątrz urządzenia plazmę o temperaturze stu milionów stopni, bez jednoczesnego stopienia się obudowy? Odpowiedź - pole magnetyczne. Z roku na rok takich odpowiedzi jest coraz więcej, ale nikt nie ma stuprocentowej pewności, że ITER zadziała i będzie ekonomicznie opłacalny.

Tak czy inaczej Angela Merkel, z wykształcenia fizyk, chce, by Niemcy były liderem tych badań. W styczniu tego roku jasno stwierdziła, że synteza jądrowa mogłaby zapewnić Niemcom nieskończoną ilość energii, dodając, że to energia produkowana w takim samym procesie jak na Słońcu i Niemcy chcą mieć taką energię na Ziemi. W Niemczech badania prowadzone są w Instytucie Fizyki Plazmy w Greifswaldzie i w ośrodku w Garching niedaleko Monachium.

Energia termojądrowa nie jest jednak w Niemczech uznawana ani za energię czystą, ani odnawialną.

Gdy chodzi o pieniądze

Kwietniowa katastrofa platformy wiertniczej w Zatoce Meksykańskiej i rekordowo duży wyciek ropy mogły być postrzegane jako szansa dla firm związanych z energią odnawialną. Po tym zdarzeniu, uznanym za największą katastrofę ekologiczną w historii USA, automatycznie pojawiły się ostre głosy nawołujące do uniezależnienia się od brudnej nafty.

"A mimo to giełdowy indeks Renixx [wskaźnik cen akcji 30 największych światowych firm związanych z energią odnawialną - red.] spadł o 15 proc. To więcej niż dwunastoprocentowy spadek indeksu światowych giełd MSCI w tym samym okresie. Mało tego, to kontynuacja trendu, który rozpoczął się w grudniu 2007 r.; do teraz w porównaniu ze szczytem w tamtym okresie spadek wyniósł dwie trzecie" - pisał w czerwcu zaintrygowany tym faktem tygodnik "The Economist".

Inwestorzy zadawali sobie nawet pytanie: "Czy zielone jest martwe?".

Dlaczego? Kłopot w tym, że energia odnawialna - i Niemcy są tego znakomitym przykładem - to sprawa ciągle bardziej polityczna, a mniej rynkowa. Jeśli nie może ona istnieć bez rządowych dopłat, to istnieje niebezpieczeństwo, że w czasach kryzysu gospodarczego finansowe źródło utrzymania może się skończyć.

"Skutkiem recesji było coraz bardziej niepokojące pytanie, czy rządy stać na prośrodowiskowe programy zapowiadane wcześniej (włączając w to ulgi podatkowe). Te zobowiązania były ważnym czynnikiem wzrostu cen akcji firm energii odnawialnej dwa czy trzy lata temu. Niedawne problemy w strefie euro wzmogły niepokoje inwestorów, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę wkład, jaki tak niepewne kraje jak Hiszpania czy Włochy miały we wzrost zapotrzebowania na energię słoneczną i wiatrową" - wnioskuje "The Economist".

A do tego doszło fiasko szczytu klimatycznego w Kopenhadze. Jeśli osiągnięto by tam konkretne zobowiązania dotyczące globalnego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, byłby to ożywczy impuls dla firm związanych z energią odnawialną. Żadnego większego postępu w negocjacjach jednak nie było.

Odnawialna determinacja

Niepowodzenie szczytu w Kopenhadze nie było jednak dla niemieckiego rządu sprawą, która mogłaby ostudzić rozgrzane do czerwoności zielone ambicje.

W lutym niemiecki Federalny Urząd Ochrony Środowiska zapowiedział, że w połowie XXI wieku Niemcy mogą pozyskiwać całą energię elektryczną ze źródeł odnawialnych. W takim przypadku stałyby się pierwszym większym uprzemysłowionym państwem, które pozbyłoby się paliw kopalnych.

- Z ekologicznego i technicznego punktu widzenia całkowite przestawienie się na energię odnawialną do roku 2050 jest możliwe. Te plany oparte są na obecnych technologiach, tak więc strategia ta to realny projekt, a nie gruszki na wierzbie - powiedział szef agencji, Jochen Flasbarth.

Już teraz Niemcy czerpią ze słońca, wiatru i innych odnawialnych źródeł kilkanaście procent swej energii elektrycznej - to trzy razy więcej niż 16 lat temu.

Atomowy konflikt opinii

Zgodnie z planami gabinetu Schrödera, niemieckie elektrownie atomowe miały być wyłączone do roku 2021. Ale kilka miesięcy temu kanclerz Merkel postanowiła przedłużyć ich okres eksploatacji średnio o 12 lat (najsprawniejszych nawet o 14 lat) pod warunkiem spełnienia wymagań bezpieczeństwa określonych przez urząd dozoru jądrowego. Swe plany przedstawiała jako część strategii ograniczania emisji CO2 - redukcja emisji gazów cieplarnianych ma sięgnąć 80 procent w roku 2050.

Energia atomowa nie daje praktycznie żadnych emisji, może więc pomóc w osiągnięciu tego celu. Jednocześnie rząd chce, by Niemcy stały się krajem energooszczędnym. Poprzez wsparcie planu renowacji niemieckich budynków chce zmniejszyć zapotrzebowanie na energię o 40 proc. w ciągu najbliższych 40 lat.

Ekolodzy nie byli jednak specjalnie szczęśliwi z powodu planów przedłużenia czasu eksploatacji elektrowni atomowych, bo problem przechowywania odpadów radioaktywnych nie został w Niemczech rozwiązany. Nie mówiąc już o ciągle żywej w pamięci katastrofie w Czarnobylu. Zieloni określili więc strategię Merkel jako prezent dla nuklearnego lobby. Lewicujący dziennik "Tageszeitung" napisał: "Nie dziwi fakt, że rząd wreszcie dał lobby nuklearnemu dawno obiecany wielomiliardowy prezent. Ale po tak długiej debacie zaskakiwać może fakt, że spełnione zostaną wszystkie życzenia przedsiębiorstw jądrowych. A zapał, z jakim rząd usiłował sprzedać swoje uniżenie lobby nuklearnemu jako »rewolucję« i »najtrudniejszą wizję energetyczną na świecie«, jest trudny do przyjęcia. Energia atomowa obniża ceny energii elektrycznej, chroni klimat i stanowi pomost do energii odnawialnej: przyjaciele lobby nuklearnego w CDU i FDP myślą najwyraźniej, że dawno wymarłe argumenty znów staną się prawdą, jeśli ktoś będzie je powtarzał wystarczająco często - albo przynajmniej, że jakaś część społeczeństwa potraktuje je poważnie. Sposób, w jaki rząd nagina fakty i ignoruje rzeczywistość, graniczy z obrazą zdrowego rozsądku".

Centroprawicowy "Frankfurter Allgemeine Zeitung" był nieco bardziej przychylny strategii Merkel: "Każdy chce, by energia była czysta, bezpieczna i tania. Ale nie możemy mieć wszystkiego naraz; musimy się na coś zdecydować. Czysta energia z ogniw słonecznych kosztuje obecnie więcej niż energia z elektrowni. Klienci płacą więcej, ponoszą też koszty rządowych dopłat. Promowanie energii odnawialnej wraz z renowacją niemieckich budynków to najważniejsze punkty w nowej strategii Merkel. Z tego punktu widzenia polityka rządu to coś więcej niż ambitny cel: do połowy wieku emisja CO2 ma się obniżyć o cztery piąte. Żaden inny uprzemysłowiony kraj nie ma aż takich ambicji. W roku 2050 Niemcy będą zużywać tylko połowę [dzisiejszej] energii; nie będą zależne od ropy i od gazu; 80 proc. energii będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych, z czego jedna trzecia będzie importowana (będzie to także energia z elektrowni atomowych)".

***

Klamka zapadła pod koniec października, gdy parlament dał zielone światło energetyce jądrowej. Siedemnaście reaktorów jądrowych będzie mogło teraz pracować dłużej średnio o 12 lat; ostatni ma być zamknięty w roku 2035.

Rafał Motriuk jest korespondentem naukowym Polskiego Radia i stałym współpracownikiem "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „W stronę atomu 5 (51/2010)