Odlot na e-readerze

W związku z wejściem w posiadanie czytnika książek elektronicznych przeglądam księgarnie i kioski, oczywiście wirtualne. Spory wybór, jeszcze większy chaos.

26.09.2011

Czyta się kilka minut

Nieomal każda księgarnia oferuje swój własny sposób ściągania zakupionych czy pobranych tytułów. Mnożą się loginy i hasła, po krótkim czasie nachodzi mnie poczucie jakiegoś koszmarnego samorozmnożenia, karteczka z notatkami traci użyteczność, coś wstukuję, poprawiam, zmieniam, a w odpowiedzi słyszę jeno - źle, niewłaściwie, błędnie, niepoprawna nazwa użytkownika. To jak ja się właściwie nazywam, może ktoś pamięta?

Aż nabity w butelkę, zrobiony w kokos, by uczynić aluzję do jednego z portali, kupuję w końcu półroczną prenumeratę "TP", bo bardzo mi zależy na szybkim przeczytaniu wywiadu z Ingą Iwasiów. W minutę po uiszczeniu mam go przed oczami. Powiększam czcionkę, na chwilę uwalniam się od zapomnianych loginów, przyznaję pisarce (świetnej profesorce, postaci nadzwyczajnej w światku akademickim i literackim) rację, zgadzam się, że o chorobach, nałogach wolno mówić, ale - mówiąc - nie warto ich mitologizować, jedynie pół żartem zżymam się na tytułowe liczenie szarych komórek, bo wprawdzie to jasne, że lepiej mieć ich więcej niż mniej, lecz zarazem myślę, że niekoniecznie trzeba to posiadanie absolutyzować. Skoro życie obchodzi się samo ze sobą rozrzutnie, to może trzeba uznać sens czy nieuchronność rozrzutności w życiu - przy tym nie chodzi o to, by destrukcję, jaką funduje nam natura, zastąpić czy wzmocnić autodestrukcją (bo wtedy już tylko krok do wymuszonej pochwały wolności, którą rzekomo dają trunki i opiaty, bo wtedy już prawie jest się małpą Kiryłowa, który się zabija, żeby nie mógł go zabić Bóg), tylko o możliwość życia z rosnącymi deficytami, ubytkami, wyrwami w naszych fizycznych i psychicznych zasobach.

Na ubywanie szarych komórek odpowiedzieć brakiem resentymentu, tylko jak? Nie zazdroszczę ani pijakom, ani abstynentom, a jedynie tym, którzy wiedzą - jak. "A jak będę już miał 47 lat - mówił w większym towarzystwie pewien cudownie utalentowany młody humanista, z którym jestem serdecznie zaprzyjaźniony - i mój mózg nie będzie już żwawo funkcjonował, to zajmę się ogródkiem". Przeraziłem się (48 lat mając), zachwyciłem się (jak wielka samoświadomość, przeszło mi przez spustoszoną głowę), roześmiałem się (gdybyż on wiedział, że 47 lat to już za moment, czego jednak - kiedy liczy się lat 30 - nie da się, po prostu nie da się przewidzieć, wiem po sobie). Mam ogródek (zaniedbany) i mocne przekonanie, że ogródek (vide J. M. Rymkiewicz) nie jest żadnym rozwiązaniem.

Ale to drobiazg - języki do umysłowej obsługi ludzkiej duszy pośrednio, własnymi granicami, wskazują na niezbędność sztuki, sedno zaś wypowiedzi Ingi Iwasiów dla mnie tkwi w stwierdzeniu, że cena za wyrzeczenie się euforii warta jest zapłacenia, nawet jeśli miałaby nią być "szarawość" egzystencji. Tak, wyrzec się uniesień, żeby móc uczyć i pisać. Przecież to, co straszne, dzieje się tak czy owak - dodałbym.

Choćby miała zapanować szarość... A przecież miałem kiedyś przyjaciela, który postanowił zostać alkoholikiem, żeby nareszcie stać się kimś. Najpierw więc uznał się za osobę uzależnioną, a następnie wyrzekł się wódek i piw, poddał terapii, uczciwie cierpiał, jak na trzeźwiejącego nałogowca przystało. Po cichu liczył, że jego trud zostanie nagrodzony i zmieni się uwierający go charakter, z delikatnego na twardy jak ruskie żelazo, z empatycznego na bezwzględny. Udało się, Marek zrobił karierę może nie na napoleońską skalę, lecz całkiem przyzwoitą. Na przyjaźnienie się nie traci czasu. Jaki z tego wniosek? Nie jestem pewien, chyba - uważajmy na farbowanych nałogowców, bo mogą okazać się farbowanymi przyjaciółmi.

"Szydercą jest wino, swarliwą - sycera, każdy, kto tutaj błądzi, niemądry" (z Księgi Przypowieści Salomona). Wobec ogromu i trudności tematu przystoi powołać się na Pismo, tym bardziej, że i ono występuje w postaci elektronicznej. Podkreślam to z myślą o tradycjonalistach, którzy mieliby ochotę potępić nowe medium jako nieludzkie, pozbawione zmysłowej otoczki, która bywa czymś tak ważnym i pociągającym w książce. Rzeczywiście, czytnik nie szeleści, nie pachnie, a i w dotyku jakoś metaliczne chłodny, lecz mimo to nie jest przeszkodą do osiągnięcia czegokolwiek, co może dać człowiekowi tekst. Czytam Psalmy, coraz bardziej oszołomiony, bardziej niż w przeszłości, myśląc z lekkim niepokojem - nowe medium, stary człowiek? Czyżby bliski był moment, kiedy poniżej "Drogi doskonałości" (download) mało co mnie ruszy? Nieprawda, Pismo jest pełne życia, toczą się targi z Bogiem, kipią ludzkie żywioły i pasje. Co rusz - rzeczy zachwycające: "Odwróć oczy ode mnie, niech doznam radości, zanim odejdę i mnie nie będzie" (Ps. 39). Nawet jeśli prośba odnosi się do "oczu gniewnych", to i tak - życie bez spojrzenia Boga na sobie - radosne?

Szukam, wertuję, zatrzymuję się przy nowej książce poetyckiej Jarosława Klejnockiego, pod jakby z myślą o moich myślach skrojonym tytule "W proch". Ukazała się - na ekranie. Autor, znany pisarz, z dużym i różnorodnym dorobkiem, dyrektor Muzeum Literatury w Warszawie, postać ceniona i wpływowa, słowem - czy trudno byłoby mu wydać książkę po bożemu? Wiec może to jest rzecz nie całkiem serio, tomik na próbę lub gorszej jakości? Nie sądzę. "W proch" to kolekcja wierszy apokryficznych, dopowiedzeń, dialogów, zamyśleń wywołanych przez lektury mistrzów. Utwory oscylują wokół zagadnień fundamentalnych, prawdy, sztuki, śmierci, zapuszczając się niekiedy na terytoria mistyczne. Weźmy strofę, w której poznajemy odniesienie do słynnego wiersza Miłosza "Oeconomia divina": "A gdyby tak Pan Zastępów Kyrios Sabaoth... / Gdyby tak (niechby dla żartu próby rozrywki wyzwania) / już dawno odwrócił się Pozostawiając jedynie mokre / ślady stóp na piasku Chwile zanim fale morza zaleją / je ostatecznie i nieodwracalnie (nie będzie drugiego / przyjścia)".

Uderzająca wzniosłość Klejnockiego nie jest prostoduszna, nawet na odwrót - mogłaby uchodzić za postmodernistyczną grę z autorytetem wielkich, za przedłużenie mody na pisanie coverów, lecz w tym wszystkim jest też efektem poważnego aż do bólu powtórzenia najważniejszych momentów ich twórczości i uczynienia tych kwestii najważniejszymi dla siebie. Klejnocki, 7 października (Wikipedia) będzie miał czterdzieste ósme urodziny. Czyżby zbliżał się do czasu ogródka? Na razie jest to ogród stylizacji (stylizacja to jedna z niewielu dozwolonych form współwłasności w sztuce i literaturze), lecz przecież wyprawy na drugą stronę, na razie jakby per procura, ujawniają świadomość, że raz obranego kursu nie da się zmienić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 8-9/2011