Odessa nie wierzy Rosji

To miejsce strategiczne dla Kijowa i Kremla: leży między okupowanym Krymem i rosyjskim Naddniestrzem. Oto portret miasta, które – choć w sporej części czuje po rosyjsku – nie chce należeć do Putina.

21.04.2014

Czyta się kilka minut

Kadeci ukraińskiej Akademii Wojskowej w Odessie witają swoich kolegów, przyszłych żołnierzy marynarki,  którzy po aneksji Krymu odmówili przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa i opuścili Sewastopol; 5 kwietnia 2014 r. / Fot. Alexey Kravtsov / AFP / EAST NEWS
Kadeci ukraińskiej Akademii Wojskowej w Odessie witają swoich kolegów, przyszłych żołnierzy marynarki, którzy po aneksji Krymu odmówili przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa i opuścili Sewastopol; 5 kwietnia 2014 r. / Fot. Alexey Kravtsov / AFP / EAST NEWS

Czarnomorsk powinien być niepodległy! Do takiego wniosku dochodzili bohaterowie sowieckiej książki satyrycznej pt. „Złoty cielec” z lat 30. XX w. Miejscowi staruszkowie spotykali się codziennie w stołówce numer 68, by rozstrzygać między sobą globalne problemy. Dziś nazywamy takich delikwentów „kanapową sotnią” lub „analitykami z Facebooka”. Rzecz jasna: mówiąc o Czarnomorsku, staruszkowie w słomianych kapeluszach mieli na myśli Odessę.


Cichcem i z boku (ale do czasu)

Prawie dekadę temu Pomarańczowa Rewolucja odbyła się w Odessie spokojnie i dla większości bezboleśnie; czkawką odbiła się tylko rządzącej klice; mer musiał uciekać z miasta, gdzie pieprz rośnie. W tamtych czasach ludziom płacono, by przychodzili na wyreżyserowane manifestacje poparcia dla Leonida Kuczmy i Wiktora Janukowycza; na wiecach opozycji w Odessie mało kto się pojawiał. Większość mieszkańców wolała siedzieć cicho lub zarabiać. Interesy zawsze szły im najlepiej.

Przez 10 ostatnich lat w mieście ważną rolę odgrywały siły prorosyjskie: ugrupowania polityczne, media i działacze społeczni. Karmiąc nas półprawdami i banałami o ukraińskich nacjonalistach, zagrożeniu z USA i biurokracji UE, owi aktywiści powoli, ale konsekwentnie zdobywali coraz większe poparcie wśród mieszkańców. Z czasem rosyjskim lobbystom udało się wylansować na głównych rzeczników społeczności Odessy.

Aż do początku lokalnego odeskiego Majdanu w 2013 r. w mieście nie było ruchów proeuropejskich, a tym bardziej proatlantyckich. Nawet ci, którzy opowiadali się za zbliżeniem z Zachodem, nie postulowali osłabienia rosyjskich wpływów.

Sytuacja zmieniła się nagle na przełomie 2013 i 2014 r.: Odessa przemówiła z Kijowem jednym głosem, domagając się integracji z Unią i odejścia Janukowycza. Rzecz znamienna: popierające Janukowycza i jego Partię Regionów odeskie elity nigdy nie były gorącymi zwolennikami Rosji. Za takich zwolenników uznać można już prędzej dużą część lokalnych wyborców, ale ci cenili Rosję raczej jako kraj pod wieloma względami podobny do Ukrainy: państwo, z którym wspólnie można świętować Dzień Zwycięstwa, z którym ma się wspólną historię, do którego można jechać bez wizy itd.

Nawet wyższe rosyjskie emerytury i pensje nie były dla ludzi z Odessy tak ważnym argumentem jak dla mieszkańców wschodnich obwodów, np. Doniecka. Ubić interes mieszkańcy Odessy zawsze potrafili i dlatego jeśli czyjś portfel świecił pustkami, uważali, że winny jest właściciel portfela (ewentualnie skorumpowany urzędnik).

Wszyscy zdawaliśmy sobie też sprawę, że współczesna Rosja nie jest spadkobiercą ani Rusi Kijowskiej, ani Imperium Rosyjskiego, ani nawet ZSRR – i choć Moskwa wykorzystuje wiele kuszących symboli dla celów propagandowych, to wszyscy wiedzą, że tak naprawdę jest po prostu skarbcem ropy. Ze skarbca skapnie czasem kilka rubli dla podatnika, a urzędniczą wierność kupuje za nieco wyższą sumę.

Wschód Ukrainy potrzebuje takiego układu, Odessa – w żadnym razie. Odessa nie przywykła do wieszania się na szyi Rosjan, ale do zarabiania na nich: tu przyjeżdżają turyści, tu są porty przeładunkowe ropy, nasze fabryki dostają kolejne zlecenia, przez nasze terytorium ciągną tranzytem towary.


Bunt, pogrom i przekora

Z tego właśnie wynikała duża aktywność odessyjczyków w czasie Euromajdanu: mieszkańcy wychodzili na ulice, by przypomnieć wszystkim, że wolą wolność i możliwość zarobienia kilku groszy na własną rękę od dostawania ochłapów surowcowych.

Te same czynniki zmusiły prorosyjskie siły z Odessy do zwarcia szeregów. Przez wszystkie te lata rosyjscy lobbyści oswoili się z myślą, że Odessa to rosyjskie miasto, w którym osoby związane z Moskwą mają do powiedzenia najwięcej. Gdy spostrzegli, że 10 tys. wkurzonych odessyjczyków ciągnie pod rosyjski konsulat, krzycząc na całe gardło: „Putin – złodziej!”, doszli do wniosku, iż sytuację trzeba szybko opanować. Skrzyknęli więc Antymajdan i spróbowali przejmować państwowe budynki, jeden po drugim. Ale znów się zdziwili: okazało się, że mieszkańcy nie tylko chcą być wolni, ale nie życzą sobie iść na sznurku Rosji.

Aż strach pomyśleć, jaką furię musiało wywołać to u rosyjskich działaczy, którzy latami odpowiadali za Odessę: tyle lat przyszło im ładować w miasto ogromne sumy i popierać prorosyjskich aktywistów, by z dnia na dzień stracić ten kluczowy obwód graniczący z (de facto rosyjskim) Naddniestrzem?

Gdy nie zostało im nic innego, przeciw odessyjczykom wypuścili hordy bandytów: nie zwykłych tituszek, ale wytrenowanych chłopów z pałami. Urządzili oni pogrom pod administracją obwodową, po czym jakby nigdy nic odjechali – na oczach niereagującej milicji. Ale zamiast się wystraszyć, odessyjczycy jeszcze bardziej utwierdzili się w przekonaniu, że trzeba działać. Następnego dnia na marsz „Za Europą!” przyszło jeszcze więcej ludzi.


Jeśli dobrze się skończy...

Potem aneksja Krymu przez Rosję znów spolaryzowała odeską społeczność: prorosyjscy aktywiści wzmocnili propagandę i (podpadając już pod paragrafy o działalności antypaństwowej) dali lokalnym władzom do ręki argumenty prawne. Jeden z liderów Antymajdanu został aresztowany.

Zarazem jednak zwiększyła się groźba wkroczenia rosyjskich wojsk do Odessy. Ale to z kolei zradykalizowało też działaczy proeuropejskich. Ta tendencja wciąż się utrzymuje: miejscowa (prokijowska) Samoobrona pilnuje wjazdu do miasta i ochrania milicję (sic!). I dopóki Rosjanie dolewają oliwy do ognia na wschodzie kraju, dopóty mieszkańcy Odessy nie dadzą za wygraną: wielu boi się, że „zielone ludziki” Putina lada dzień zjawią się w ich mieście.

Zwolennicy idei Majdanu stali się więc obrońcami kraju i miasta, a stronnicy Rosji i federalizacji – pomagierami agresora. Sympatie większości odessyjczyków są po stronie tych pierwszych (niezależnie od mniej więcej podobnej liczebności obu obozów).

Jeśli wszystko dobrze się skończy, odessyjczycy odetchną z ulgą, a nazajutrz znów będą zarabiać hrywny i ignorować ukraińskie problemy. I domagać się – jak staruszkowie ze „Złotego cielca” – niepodległości dla swego ukochanego miasta.


MICHAIŁ SHTEKEL jest ukraińskim dziennikarzem urodzonym w Odessie; pracuje w telewizji espresso.tv w Kijowie. Wcześniej pracował w odeskich mediach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2014