Mundial 2018: Oddech Ronaldo, cień Lopeteguiego

Nawet jeśli lepszego meczu już przez najbliższy miesiąc nie obejrzymy, będę zachwycony tym mundialem.

15.06.2018

Czyta się kilka minut

Fot. Manu Fernandez / AFP Photo / East News /
Fot. Manu Fernandez / AFP Photo / East News /

Kiedy na pisanie będzie więcej czasu, niż tych kilkanaście minut po ostatnim meczu tego dnia, trzeba będzie zająć się Cristiano Ronaldo nieco bardziej gruntownie. Teraz więc tylko w telegraficznym skrócie wypada przypomnieć te fale hejtu, spływające na Portugalczyka przez lata kariery, te niezliczone żarty na temat niemęskich rzekomo łez i niemęskiego rzekomo dbania o własny wygląd, te – w specyficznie polskim wydaniu – przeróbki imienia na żeńskie. Ileż to razy pisano, że jest narcyzem albo że płaczliwym zachowaniem próbuje wymusić na sędziach korzystne decyzje. Ileż to razy sprowadzano go do marketingowego produktu. Ileż razy mówiono, że się skończył albo że zaraz się skończy.

Ciekawe, co usłyszymy teraz, gdy od początku do końca brał odpowiedzialność za losy drużyny, nie tylko strzelając bramki w kluczowych momentach, nie tylko wytrzymując presję wykonywania karnego na samym początku spotkania i strzelając bajecznego wolnego w jego końcówce, kiedy drużyna przegrywała, ale także fantastycznie rozprowadzając kolegów w serii kontrataków Portugalii w pierwszej połowie. Ile dojrzałości, ile pewności siebie, ile opanowania i determinacji trzeba mieć, by udźwignąć to wszystko – nie tylko sprostać oczekiwaniom, ale wielokrotnie je przewyższyć? Cóż to była za scena, tuż przed rzutem wolnym, który przyniósł Portugalczykom remis w tym meczu, kiedy z każdą kolejną sekundą Cristiano Ronaldo uspokajał oddech, by za chwilę uderzyć w to jedyne miejsce, którego hiszpański mur i bramkarz ochronić nie mogli? Cóż to za paradoks, że w trzech poprzednich mundialach wykonywał już 44 rzuty wolne i nie trafił ani razu?

Inna sprawa, że ten mecz, a wraz z nim ten mundial przeszedł do legendy jeszcze zanim się rozpoczął – i jeszcze zanim się rozpoczął, zrodził fundamentalne pytania o moralną kondycję współczesnego futbolu. I nie, nie mam w tym przypadku na myśli tych wszystkich niepokojących kwestii, jakie wiążą się z obrazem uśmiechniętego szeroko Putina, dzień wcześniej witającego „drogich przyjaciół” przed inauguracyjnym pojedynkiem między Rosją a Arabią Saudyjską (starszym kibicom musiał przypomnieć się w tym momencie wąs generała Videli i mistrzostwa świata pracujące dla junty w Argentynie w 1978 r., młodsi wspomnieli głodującego w łagrze Ołeha Sencowa); tym razem chodzi mi o hierarchię, którą wyznaczył prezes Realu Madryt Florentino Perez.

Zaskoczony nagłą rezygnacją z funkcji trenera tego klubu przez Zinedine’a Zidane’a (kilka dni po tym, jak Francuz wywalczył ze swoimi podopiecznymi trzeci z rzędu triumf w Lidze Mistrzów), wobec niedostępności kilku narzucających się kandydatów, m.in. Mauricio Pochettino z Tottenhamu, a mając poczucie, że prestiż największego klubu świata wymaga szybkiego działania, zadzwonił do selekcjonera reprezentacji Hiszpanii Julena Lopetegui. Nic to, że Lopetegui wyjechał już z drużyną narodową do Rosji, nic to, że ogłoszenie jego nominacji musiało mieć wpływ na atmosferę w kadrze, gdzie nie brakuje i graczy Realu, i rywalizującej z nimi Barcelony, o Atletico nie wspominając – Perez ani myślał czekać, do tego stopnia, że o ich rozmowie, i decyzji selekcjonera prezes hiszpańskiej federacji piłkarskiej dowiedział się na pięć minut przed ogłoszeniem jej na stronie Realu Madryt. Nie miejcie złudzeń: w tym świecie klub jest ważniejszy niż kraj, a decyzje o letnich zakupach prezesa Pereza nie mogą czekać do lipca.


Czytaj także: Michał Okoński: Kompletna i nie tak znowu krótka metafizyka piłki nożnej


Owszem, chcę przez to powiedzieć, że zwolnienie Lopeteguiego uważam za słuszne – nawet jeśli nie sądzę, że po ogłoszeniu decyzji o objęciu posady trenera Realu starałby się mniej jako selekcjoner, nawet jeśli piłkarze ponoć chcieli, by został, i nawet jeśli autorytet świeżo wybranego prezesa federacji nie może się równać z autorytetem byłego już selekcjonera czy z poczuciem własnej mocy kapitana drużyny Sergio Ramosa, który na konferencji prasowej z nowym trenerem reprezentacji, Fernando Hierro (Hierro, zauważmy, mimo iż na boisku był legendą, na ławce trenerskiej nie odniósł sukcesu w Realu Oviedo, a jeszcze niedawno mówił, że ani myśli o posadzie selekcjonera) nie starał się nawet ukryć, kto tutaj dzierży pierwsze skrzypce. Reprezentacja i tak została przygotowana do turnieju przez Lopeteguiego, a jej zalety i wady nie zmieniają się mniej więcej od dziesięciu lat: wielkiego przewrotu po odejściu Vicente del Bosque nie było. Fakt, że poprzednik Hierro trzy tygodnie temu przedłużył kontrakt z federacją, świadczy o jego wiarygodności jak najgorzej.

Prezentacja Lopeteguiego w Madrycie, choć często przerywały ją oklaski, nie wypadła dobrze, zaś zdanie, że choć wczoraj był najsmutniejszy dzień w jego życiu, to dziś jest najweselszy, nie zabrzmiało najlepiej. A jego cień unosił się nad pierwszym meczem Hiszpanów na mundialu nie tylko z powodu medialnej otoczki (kiedy już w trzeciej minucie Nacho podciął Ronaldo, nabierając się na kroczki znane z boisk całego świata od dobrych 15 lat, kamera natychmiast pokazała prezesa hiszpańskiej federacji, a wkrótce potem zdenerwowanego Hierro), ale także z powodów czysto sportowych. Lopetegui, zanim rozpoczął karierę trenerską, był przecież bramkarzem – a bramkarz Hiszpanów, David de Gea, popełnił błąd przy drugim golu dla Portugalii, wypuszczając piłkę z rąk po silnym, ale przecież dającym się obronić strzale Ronaldo.

Niezależnie od tego cienia jednak, fantastyczne to było widowisko. Automatyzmy Hiszpanów w posiadaniu piłki, minimalizm Iniesty i Silvy, świetny ruch Isco z piłką i bez niej, rajdy Alby pod pole karne rywala, stałe fragmenty, łącznie z tym, który przyniósł im drugą bramkę. Z drugiej strony: wspomniane już, błyskawicznie wyprowadzane kontrataki Portugalii (o tym, że takiej taktyki możemy się spodziewać niezależnie od scenariusza boiskowych wydarzeń, pisano wiele, i z pewnością w dossier pozostawionym przez Lopeteguiego współpracownikom, także było o nich niemało). Również wspomniany, imponujący sprintem, widzący kolegów, ale przede wszystkim zabójczo skuteczny Ronaldo. Przydatny w pressingu, choć niewykorzystujący podań swojego kapitana Guedes. Gol, który pozwolił Hiszpanom wrócić do gry po raz pierwszy? Upieram się jednak, że VAR powinien był go anulować, za ewidentne wejście łokciem Costy w Pepe, nawet jeśli późniejsze zachowanie Hiszpana w polu karnym – walka z obrońcami, strzał – było arcydzielnym przykładem tego, jak może i powinien grać środkowy napastnik ze starej szkoły.


Czytaj także: Mundial 2018 w specjalnym serwisie "Tygodnika Powszechnego"


Czy wielkim tematem tego mundialu będą błędy bramkarzy? Dziś zawalił David de Gea, w ostatnim sparringu Francuzów, ze Stanami Zjednoczonymi, pomylił się Hugo Lloris. Błąd de Gei, jednego z najlepszych w świecie, po strzale Nacho przestał jednak mieć znaczenie. Piękniejszej bramki obrońca Realu w życiu już nie zdobędzie (inna sprawa, że trzeba też oddać sprawiedliwość walczącym do końca w trakcie tej akcji kolegom, zwłaszcza Silvie), ale też lepszej sceny na strzał życia wyobrazić sobie nie mógł. Zważmy: mowa o człowieku, po którego faulu Ronaldo po raz pierwszy wyprowadził Portugalię na prowadzenie i który do tej chwili bodaj ani razu nie wsparł drużyny w ofensywie.

W świetle dzisiejszego spektaklu opowieść o zwolnieniu Lopeteguiego jest więc opowieścią z happy endem. Drużyna Hiszpanii przeszła przecież podwójny test charakteru – przed meczem i, co ważniejsze, w jego trakcie. Być może Lopetegui obroniłby strzał Ronaldo, ale za to gol Nacho był w stylu dawnych uderzeń Hierro. Być może Loptegeui inaczej dokonywałby zmian, a jego drużyna do końca utrzymywałaby się przy piłce, kontrolując przebieg wydarzeń na boisku i przyprawiając Portugalczyków o zawroty głowy nieustanną wymianą podań. Na trzeciego gola jego nowego podopiecznego z Madrytu nie poradziłby nic.

Król abdykował, ale Hiszpanie mogą mieć nowego. Książę Portugalii nie zamierza zrezygnować nigdy. Jestem zbyt zachwycony meczem, by myśleć o tym, że najwięcej w ostatnich dniach, łącznie z dzisiejszym, wygrał Florentino Perez.

PODYSKUTUJ Z AUTOREM NA BLOGU "FUTBOL JEST OKRUTNY"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej