Oddech i pokój

Modlitwa to bardzo intymny wyraz relacji człowieka do Boga – zasługuje na spokojne i delikatne potraktowanie. Teologiczne bitwy jej nie służą.

25.06.2012

Czyta się kilka minut

Na stoliku ikona. Przed nią pali się świeca. Resztę sali zajmują ludzie siedzący w milczeniu na niewielkich poduszkach. Przymknięte oczy, powolny oddech. W rytm oddechu bezgłośnie powtarzają wybraną przez siebie frazę lub słowo: „Jezu, zmiłuj się nade mną”, „Kyrie elejson”, „Jezu”, „Maranatha”, „Abba”... Po pewnym czasie ciszę przerywa dźwięk małego gongu. Wszyscy odmawiają „Ojcze nasz”, skłaniają się głęboko. Gaszą świecę, zaczynają rozmawiać. O Ewangelii, o życiu, o tym, jak spędzili ostatni weekend.

RUCH MEDYTACYJNY

Tak mniej więcej wygląda spotkanie jednej z wielu grup praktykujących formę modlitwy kontemplacyjnej, zwanej „medytacją chrześcijańską”. Forma ta (lub formy – gdyż, jak pisał kard. Joseph Ratzinger, tyle jest form modlitwy, ilu modlących się: każda grupa i każdy człowiek może medytować nieco inaczej) czerpie z chrześcijańskiej tradycji kontemplacyjnej pochodzącej od Ojców Pustyni (zwłaszcza Jana Kasjana), tradycji Modlitwy Jezusowej czy średniowiecznego anonimowego traktatu mistycznego pt. „Obłok niewiedzy”.

Grupy takie często działają w ramach szerszych „stowarzyszeń”. W Polsce duchowym centrum dla wielu wspólnot jest klasztor Benedyktynów w Lubiniu, w którym działa Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej założony przez niedawno zmarłego o. Jana Berezę, a obecnie prowadzony przez o. Maksymiliana Nawarę. Inne grupy stowarzyszone są w Światowej Wspólnocie Medytacji Chrześcijańskiej („World Community for Christian Meditation” – w skrócie WCCM), którą założył o. Laurence Freeman OSB, by rozpowszechniać nauczanie o. Johna Maina OSB.

Forma modlitwy praktykowana we wspomnianych ruchach przypomina nieco praktykę zen – z tego powodu wzbudza rozmaite wątpliwości. Ruch „medytacyjny” w Kościele w Polsce rozwija się jednak dość systematycznie. Rozwój ten skłonił ostatnio portal fronda.pl, by stoczyć „teologiczną bitwę” – bezpośrednio z drugą z wymienionych wyżej wspólnot (WCCM), a pośrednio z samą formą medytacyjno-kontemplacyjnej modlitwy.

NIEZROZUMIENIE

Gdyby to było zaproszenie do rozmowy – byłaby to cenna inicjatywa. Wspólne zgłębianie, czym jest modlitwa, to coś bardzo ważnego. Niestety, teologiczne bitwy nie służą takiej rozmowie. Modlitwa to osobisty, intymny wyraz relacji człowieka do Boga – zasługuje raczej na spokojne i delikatne potraktowanie. Bojowy duch zwiódł autorów „Frondy”. Zamiast analizy, otrzymaliśmy tendencyjne zestawienie wyrwanych z kontekstu fragmentów wypowiedzi nauczycieli medytacji chrześcijańskiej (głównie o. Lawrence’a Freemana) z krytycznymi pytaniami i komentarzami jej przeciwników, świadczącymi jednak o niezrozumieniu krytykowanego zjawiska. Oto przykłady:

„Grupy, które spotykają się w klasztorze w Montrealu na medytacjach, to komunista i kapitalista, konserwatysta i liberał, chrześcijanin i muzułmanin, katolik i protestant: istnieje poziom doświadczenia na medytacji, otwarty dla wszystkich, gdzie różnice mogą przestać być podziałami”.

Przeciwnicy: czy rozróżnienie pomiędzy komunistą a kapitalistą, konserwatystą a liberałem, chrześcijaninem a muzułmaninem istotnie jest złe i do likwidacji?

Komentowany cytat nie namawia do likwidacji rozróżnienia pomiędzy grupami ludzi o różnych poglądach, postawach życiowych i różnej wierze – co fałszywie sugeruje pytanie przeciwników. Mówi o poziomie, na którym różnice pozostają, lecz nie są już podziałami. To zupełnie co innego. Czy nie byłoby dobrze, po Bożemu, gdybyśmy potrafili, różniąc się, odnosić się do siebie z życzliwością i miłością?

Bardzo to smutne, ale inny fragment wskazuje, że redaktorzy „Frondy” w bitewnym zapale nie cenią sobie pokoju ani jedności; wydaje się, jakby musieli mieć wroga:

„Jedność i pokój to nierozerwalne aspekty duchowego rozwoju. W Kościele brak jedności i niezgoda, to cechy szczególnie dziś widoczne”.

Przeciwnicy: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51).

Zaprezentowany tu sposób użycia słów Jezusa jest nieporozumieniem albo manipulacją. Jezus jako przeciwnik jedności i pokoju w swoim Kościele? On, który życie poświęcił za jedność swoich uczniów?! Którego pierwszym darem po zmartwychwstaniu był pokój?!

Trudno się dziwić, że tak negatywne nastawienie bardzo utrudnia zrozumienie tego, co próbują przekazać ludzie uznani za „teologicznych wrogów”:

„Medytacja ma polegać na wypowiadaniu słowa »maranatha«, jako 4 sylaby równej długości, wsłuchuj się w nie, gdy mówisz, powtarzaj je nieustannie, nie myśl o niczym innym... Nie chodzi o rozmawianie z Bogiem albo myślenie o Bogu, albo proszenie Go o cokolwiek...

Przeciwnicy: jeżeli w modlitwie nie chodzi o kontakt z Bogiem (myślenie, rozmawianie, proszenie), to o co chodzi?

Pytanie przeciwników znów jest świadectwem niezrozumienia. Sugeruje ono, że w medytacji nie chodzi o kontakt z Bogiem, podczas gdy rada nauczyciela medytacji dotyczy jedynie myślenia o Bogu i rozmawiania z Nim, formułowania próśb. Tak, w medytacji nie chodzi o myślenie o Bogu i mówienie do Niego – chodzi o bycie z Nim, formę kontaktu znacznie bardziej fundamentalną niż to, co dzieje się na poziomie myślenia i mówienia.

SŁUCHAJ IZRAELU

Forma medytacji: siedzenie w ciszy i powtarzanie w rytm oddechu pewnej frazy ma pomóc w wyciszeniu „ja” (ego), z całą jego ego-centryczną aktywnością: zajmowaniem się własnymi pragnieniami, wspomnieniami i planami, produkowaniem wyobrażeń i dyskursywnych koncepcji, nawet dotyczących Boga i Jego spraw. Medytujący stara się tu być wierny pierwszemu przykazaniu Dekalogu, które w pełnej wersji zakazuje oddawania religijnej czci żadnemu utworzonemu przez człowieka obrazowi rzeczy stworzonych (por. Wj 20, 3-4). Wszelkie zaś nasze – nawet najpobożniejsze – wyobrażenia, pojęcia, koncepcje, formuły są właśnie n a s z e i ulepione z fragmentów stworzonego świata. Myśląc o Bogu, tworzymy z konieczności jakiś obraz tego, co „na niebie wysoko i na ziemi nisko”, odbijający ponadto nasze osobiste ograniczenia. Jeśli będziemy czcić jako Boga to, o czym możemy pomyśleć, będziemy – wbrew pierwszemu przykazaniu Dekalogu – oddawać pokłon jakiemuś idolowi.

Chodzi zatem o przybranie postawy cichej, czystej receptywności, o milczenie „ja”, o bycie całkowicie zasłuchanym. Najważniejsze przykazanie, w swoim pierwotnym sformułowaniu brzmi: „Słuchaj, Izraelu! Jahwe jest naszym Bogiem, Jahwe jedyny! Będziesz miłował swego Boga Jahwe z całego serca swego, z całej duszy swojej i z całych swoich sił” (Pwt 6, 4-6). Przykazanie to jako modlitwę każdy pobożny Żyd – i Jezus tak czynił – powtarza trzy razy każdego dnia. Przykazanie to mówi o miłości Boga, ale zaczyna się od: „Słuchaj”. Słuchanie jest pierwsze. Bez niego miłość z całego serca, umysłu i sił nie jest możliwa. Tylko w głębi owego „Słuchaj” nasze serce, umysł i siły powracają do swojego korzenia, który je jednoczy i sprawia, że stają się c a ł e i całe mogą być oddane Bogu.

JA JESTEM W WAS

W ruchu powrotu do korzeni czeka kolejny paradoks, który niepokoi przeciwników medytacji. Gdy powiemy, że medytacja to powrót do siebie, zakrzykną: „Jest egocentryczna!”. Gdy wyjaśnimy, że chodzi w niej o zamilknięcie „ja”, o utratę siebie, powiedzą: „Czyli to po prostu buddyzm, dla niepoznaki pokropiony wodą święconą!”.

Nie, to wcale nie egocentryzm, ale jak najbardziej chrześcijański paradoks. Czyż Jezus nie nauczał, że kto chce zachować siebie (dosł. swoją psyche), ten siebie straci, kto zgodzi się na utratę siebie z Jego powodu, ten zyska wieczne życie (por. Mt 3, 17; Mk 8, 35; Łk 9, 24; J 12, 25)? Pouczał też swych uczniów: „Ja jestem w moim Ojcu, a wy we Mnie i Ja w was” (J 14, 20). Kto w medytacyjnej postawie receptywności, słuchania powraca do siebie, jednocześnie pozwalając swojemu „ja” zamilknąć i zniknąć, może jak św. Paweł odkryć: „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). On jest wszystkim we wszystkich (por. Kol 3, 11). W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (por. Dz 17, 28).

W medytacji chrześcijańskiej nie chodzi zatem o nią samą – o określoną formę praktyki, z wydzielonym miejscem i czasem. Chodzi o modlitwę nieustanną, tj. o sposób życia. O kochanie niepojętego Boga całym sercem i umysłem, a ludzi – jak samego siebie.  


PIOTR SIKORA, redaktor „TP”, filozof i teolog, od prawie 20 lat praktykuje medytację chrześcijańską. Od 6 lat jest członkiem jednej z grup związanych z klasztorem Benedyktynów w Lubiniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2012