Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na bilanse przyjdzie czas. Trzy lata to dużo czasu, wiele może się zdarzyć. Bo pogłoski o jej odejściu są przedwczesne. Po 18 latach na czele chadeckiej CDU i 13 latach w Urzędzie Kanclerskim Angela Merkel zapowiedziała wprawdzie, że nie będzie znów kandydować na przewodniczącą CDU (zjazd partii w grudniu), ale kanclerzem chce być do końca kadencji. Nie jest to więc koniec, lecz jakby „list intencyjny”, w którym Merkel przedstawia pomysł, jak na własnych warunkach chciałaby odejść z polityki (bo deklaruje, że nie chce zabiegać o funkcje w Unii Europejskiej).
Tymczasem już od roku widać, że kończy się jej polityczna epoka – jej czas w roli lidera, który ma władzę, by zmieniać rzeczywistość przez kreowanie swoich rozwiązań, a przy tym ma autorytet, nie tylko w swoim obozie, lecz także w społeczeństwie. W sondażu przeprowadzonym po tym, jak Merkel ogłosiła swój „list intencyjny”, aż 68 proc. pytanych deklarowało, że nie żałuje tego, iż pani kanclerz odejdzie (żałowało 28 proc., a tylko 4 proc. nie miało zdania).
Trudno się temu dziwić. Ostatni rok – od wyborów do Bundestagu, w których obywatele wyraźnie okazali niezadowolenie z tego, jak rządzi nimi koalicja chadeków (CDU/CSU) i socjaldemokratów (SPD), siłą rozpędu zwana „wielką” (w sondażach tworzące ją partie mają dziś łącznie niewiele ponad 40 proc. poparcia, gdy kilkanaście lat temu było to dwie trzecie) – otóż ten rok to pasmo zdarzeń, które można określić jako bardzo nieniemieckie, niepasujące do polityki robionej w Berlinie (a wcześniej w Bonn).
Najpierw żmudne budowanie świeżej koalicji – chadeków, liberałów i zielonych; podobno Merkel bardzo chciała tego sojuszu – i spektakularna klęska. Potem wymuszone negocjacje CDU/ /CSU i SPD: klejenie „małżeństwa po przejściach”, od początku bez dobrych emocji. A gdy to się udało, ciąg sporów ukazujących kruchość tego „związku z rozsądku”. I miażdżąca informacja zwrotna, czyli przekaz od elektoratu, że ma dość – pod postacią wyborów w landach Bawarii i Hesji. Fakt, że chadecja obroniła tam status quo (tj. premiera rządu krajowego), przyćmiła dramatyczna ucieczka wyborców – i od chadeków, i od SPD.
To, dokąd uciekano, pokazuje dylemat obu formacji, które kiedyś przekonywały do siebie 80 proc. Niemców. Dylemat na dziś – gdy przy świetnej kondycji gospodarczej wyzwaniami są migracja (kiepska kontrola nad nią i jej skutkami), bezpieczeństwo wewnętrzne, a także demografia i powiązane z tym renty oraz zdrowie itd. Taki szczegół: w Hesji tyle samo wyborców odeszło od chadecji do Zielonych (dziś partii o profilu liberalno-lewicowo-mieszczańskim), co do skrajnie prawicowej AfD.
Publicysta „Die Welt” Ulf Poschardt nazwał styl Merkel „kontrromantycznym pragmatyzmem”. Nie oferował on porywających idei, a realizowaną politykę prezentował jako najbardziej racjonalną, wręcz bezalternatywną. Długo to przekonywało – może dlatego, że w czasach kryzysów dawało poczucie stabilności. Teraz się wyczerpało. Chadecja musi pokazać obywatelom, że alternatywa istnieje. Niekoniecznie zaraz rewolucyjna, w opozycji do Merkel. Za to przekonująca dla szerokiego elektoratu: Helmut Kohl uważał, że sukces niemieckiej chadecji zasadzał się na integrowaniu komponentów konserwatywnego, socjalnego i liberalnego.
Czy to dziś możliwe? Kto w CDU może zapewnić nowy start? I czy jest on prawdopodobny, dopóki punktem odniesienia (oraz oceny) aż do roku 2021 będzie wciąż obecna kanclerz? Jak długo wreszcie wytrzyma SPD, która spadła do jednej ligi z Zielonymi i AfD? Zbyt wiele jest zmiennych, by dziś osądzić, czy Angela Merkel odejdzie na własnych warunkach. ©℗
CZYTAJ TAKŻE:
ROBIN ALEXANDER, autor książki „Angela Merkel i kryzys migracyjny”: Niemcy i Polacy wspólnie chcą, by USA nie opuszczały Europy, nasze gospodarki są ze sobą sprzęgnięte, a wobec agresywnej Rosji więcej nas łączy, niż dzieli.