Od Weimaru do supermarketu

Traktowanie brutalności jako zaspokojenia zachcianki czy wewnętrznego impulsu sugeruje, że za narodową fasadą czai się tak naprawdę skrajny, rozbuchany konsumpcjonizm.

19.11.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Piotr Małecki / NAPO IMAGES
/ Fot. Piotr Małecki / NAPO IMAGES

Nad Europą krąży widmo powtórki z upadku Republiki Weimarskiej. Kryzys gospodarczy potężnie wzmocnił partie skrajnie prawicowe, które kanalizują całkiem uzasadnione lęki i frustracje wywołane pogarszającymi się perspektywami ekonomicznymi w niechęć przeciwko różnie definiowanym obcym.

Jak na ironię nastroje ksenofobiczne nasilają się zarówno w walczącej o utrzymanie się na powierzchni Grecji, jak i w Niemczech, pozostających finansową i produkcyjną lokomotywą Europy. Parias UE i jej hegemon mogą twardo i do bólu racjonalnie negocjować swoje interesy w zaciszu gabinetów, ale uliczne nastroje w obu krajach bywają podobne.

LEMING I KIBOL W JEDNYM STALI DOMU

Rozpatrywanie burzliwych obchodów polskiego Święta Niepodległości wyłącznie z perspektywy krajowego piekiełka – naszych podziałów, historycznych zaszłości, brutalizacji rodzimego dyskursu politycznego – to krótkowzroczność. Oczywiście prawdą jest, że po katastrofie smoleńskiej język i praktyka walki o zdobycie i utrzymanie władzy stały się o wiele bardziej zacięte, co musi mieć wpływ na głębokość podziałów między ludźmi przywiązanymi do odmiennych wizji Polski, patriotyzmu, interesu narodowego. Jednak uczynienie klasy politycznej głównym winowajcą, odpowiedzialnym za erupcję przemocy, która miała miejsce 11 listopada w tym i zeszłym roku na ulicach Warszawy, jest jednocześnie paternalistyczne i wygodne. Paternalistyczne, gdyż przyznaje politykom i ich sporom wyłączność na kształtowanie zbiorowej wyobraźni. Wygodne, bo odwraca uwagę od faktycznych problemów społecznych i gospodarczych, rodzących frustrację i skłaniających do podważania prawomocności status quo.

Analogia z upadkiem Republiki Weimarskiej pozwala spojrzeć na radykalizację nastrojów w Polsce z szerszej perspektywy – ekonomicznej i społecznej, a nie jedynie politycznej, oraz europejskiej, a nie tylko polskiej. Oczywiście analogia jest użyteczna zarówno dla lewicy, jak i dla prawicy. Publicystom lewicowym pozwala snuć wizję brunatnego zagrożenia, które zwodzi marginalizowanych ekonomicznie na ideologiczne manowce ksenofobii i szowinizmu. Komentatorzy prawicowi mogą dzięki niej postawić znak równości pomiędzy czerwonym i brunatnym radykalizmem, argumentując, że oba są jedynie oznakami frustracji wywołanej pogarszającą się sytuacją gospodarczą. Obie strony wyciągają z analogii z góry znane, choć całkowicie odmienne wnioski.

Dla lewicy jedynym ratunkiem jest podjęcie na nowo „kwestii społecznej”. Dla prawicy klucz do uniknięcia powtórki z Weimaru leży w wolnym rynku, bogaceniu się, nowoczesnym patriotyzmie.

Obie interpretacje pomijają jednak pewne istotne ograniczenie analogii „weimarskiej”. Upadkiem, a przynajmniej poważnym kryzysem demokratycznego porządku politycznego i społecznego, zagrożone są społeczeństwa o wiele bardziej indywidualistyczne i konsumpcyjne niż w okresie międzywojennym. Dlatego wszelkie próby zmobilizowania kolektywnej energii – czy to na rzecz solidarności społecznej, czy narodowej przedsiębiorczości – zderzają się nie tylko ze sobą nawzajem. Odbijają się też od tłumu jednostek nastawionych na konsumpcję zarówno dóbr, jak i przemocy. Leming z miasteczka Wilanów i ciskający kamieniami w policję kibol to dwie strony tej samej, konsumpcyjnej monety.

GŁÓD WIĘZI

Na kilka dni przed tegorocznymi obchodami Święta Niepodległości zostałem zaproszony do jednego z programów telewizyjnych, żeby skomentować zorganizowaną w studiu dyskusję między przedstawicielami i przedstawicielkami młodej lewicy i prawicy (po prawdzie przedstawicielki były tylko po lewej stronie, ale za to prawa była wyraźnie młodsza). Dyskusja szybko wymknęła się spod kontroli prezenterom programu i zamieniła w ostrą wymianę zdań.

Samo w sobie nie było to szczególnie zaskakujące, o wiele ciekawszy był główny przedmiot tej licytacji. Kością niezgody było mianowicie to, czyje organizacje robią więcej dla biednych i wykluczonych. Prawicowcy chwalili się, że na wszelkie sposoby pomagają weteranom Powstania Warszawskiego, wspominali również o rozległej sieci klubów „Gazety Polskiej” (strona internetowa klubów niestety milczy na temat pomocy, którą świadczą, informuje jedynie o organizowanych przez nie spotkaniach). Przedstawiciele lewicy odpowiadali, że to oni upominają się o prawa poniewieranych lokatorów czy imigrantów pozbawionych ochrony prawnej i socjalnej.

Można oczywiście traktować ten spór jako poszukiwanie prawomocności dla własnych poglądów, pragnienie ostatecznego wykazania, że to my jesteśmy tymi dobrymi. Kryje się w nim jednak, jak sądzę, coś więcej – chodzi o pragnienie zbudowania silnej więzi społecznej, choćby za cenę wykluczenia tych, którzy nie pasują do naszej wizji wspólnoty.

Dobrej ilustracji dostarcza grecka scena polityczna. Tłumaczenie, że skrajnie prawicowa, ksenofobiczna i rasistowska partia Złoty Świt po prostu kanalizuje lęki Greków obawiających się o swoje miejsca pracy i szanse życiowe, jest oczywiście prawdziwe, ale nie wyczerpuje tematu. Jak pokazuje Elisa Griswold w reportażu na temat działalności Świtu („The New Republic”, 19 października 2012 r.), jego aktywiści zdobyli pierwszy mandat w radzie miejskiej Aten dopiero w 2010 r., choć partia istnieje od połowy lat 80. Zanim przyszły coraz większe sukcesy wyborcze, długo działała na rzecz „bezpieczeństwa społecznego”. Udzielała pomocy prawnej i socjalnej, prowadząc jednocześnie akcje „oczyszczania miasta” z imigrantów.

Na pozór może to wyglądać jak klasyczne połączenie nagiej przemocy i działań pomocowych, które stanowią uwiarygadniający listek figowy. Jednak akcje wyrzucania „obcych” z miejskich skwerów zapewne nie miałyby miejsca, gdyby państwo udzielało przybyszom minimalnej pomocy i zapewniało choćby najskromniejszy dach nad głową. Bez kryzysu wspólnot – państwowych, sąsiedzkich – organizacje w rodzaju Złotego Świtu mogłyby liczyć co najwyżej na poparcie garstki fanatyków.

MYŚLI BANALNEGO ENDEKA

Problem odbudowania silnej więzi społecznej jest szczególnie trudny dla tej części prawicy, która chciałaby jawić się jako nowoczesna, przy czym nowoczesność rozumie przede wszystkim jako polityczną skuteczność w demokratycznej grze i przywiązanie do wolnego rynku. Dla takiej polskiej prawicy przywódcy powołanego niedawno Ruchu Narodowego są nie tyle konkurencją polityczną, ile powinni być traktowani jak oponenci ideowi.

Szef ONR otwarcie deklaruje, że jego organizacja wyznaje „inną koncepcję niż demokracja, nawet narodowa”, a „antysemityzm wygląda tak jak przed wojną” („Czyli ludzie, których nie lubią Żydzi, nadal są antysemitami, nic się nie zmieniło” – precyzuje w wywiadzie dla portalu Fronda.pl). Dla współczesnego narodowego demokraty w rodzaju Rafała Ziemkiewicza taka propozycja jest nie do zaakceptowania. Nie tylko dlatego, że autor „Myśli nowoczesnego endeka” uważa za stosowne odciąć się od przedwojennego antysemityzmu endecji, ale i z racji całkowicie odmiennego podejścia do patriotyzmu. Dla narodowych radykałów patriotyzm to quasi-plemienna więź, zdaniem „nowoczesnych endeków” ma być przede wszystkim użyteczny.

Nie tylko radykałowie zarzucali Ziemkiewiczowi, że jego próba odnowienia tradycji narodowej demokracji jest za mało endecka: „O ile można jakoś przełknąć brak litości autora dla tradycji narodowych powstań i romantycznych uniesień, o tyle krytycznie należy ocenić postulowany przez Ziemkiewicza utylitarny patriotyzm, który traktuje dbałość o dobro wspólne jako środek do celu, jakim jest zaspokojenie indywidualnych potrzeb” – napisał w nieco szkolarskim tonie Paweł Musiałek z Klubu Jagiellońskiego.

Zdefiniowanie patriotyzmu jako środka do celu, jako narzędzia osiągania dobrobytu, a nie celu samego w sobie, oznacza, że „nowocześni endecy” startują tak naprawdę w tej samej kategorii, co liberałowie. Dla jednych i drugich ważna jest przede wszystkim ciepła woda w kranie. Tyle że niektórzy prawicowi entuzjaści wierzą, że jeśli wodociągi będą polskie, to strumień wody będzie mocniejszy, a ryzyko przerw w dostawie mniejsze.

KONSUMENCI DAJĄ PO MORDZIE

Autorytarni radykałowie (określenie raczej nie jest na wyrost, skoro sami deklarują, że nie są szczególnie przywiązani do demokracji, nawet narodowej) z Ruchu Narodowego mają do zaoferowania coś, czego nie mogą zaproponować „nowocześni endecy” – wizję ścisłej, niemal plemiennej wspólnoty. Jest jednak mocno wątpliwe, czy okaże się atrakcyjna dla tych, którzy podczas Marszu Niepodległości są najlepiej widoczni – chuliganów. Przekonanie, że pobudzanie narodowej świadomości uczyni ich zdyscyplinowanymi wykonawcami rozkazów wodza jest równie złudne, co wiara, że patriotyzm ciepłej wody w kranie wystarczy do budowy mocnej wspólnoty narodowej.

Część zadymiarzy podczepiających się pod niepodległościowe marsze to kibole regularnie biorący udział w ustawkach. W reportażu Macieja Wesołowskiego („Duży Format”, 9 listopada 2011 r.) jeden z nich opowiadał, że przemoc jest dla niego zaspokojeniem potrzeby – jedni są uzależnieni od zakupów, inni od czasu do czasu muszą komuś dać po mordzie. Ten splot przemocy i konsumpcji, traktowanie brutalności jako zaspokojenia zachcianki czy wewnętrznego impulsu, sugeruje, że za narodową fasadą czai się tak naprawdę skrajny, rozbuchany konsumpcjonizm. Aby go zaprząc w służbę jakiejkolwiek sprawy, nie wystarczą przedwojenne, szowinistyczne klisze.

To konsumpcyjne, krzywe oblicze brutalnego, prawicowego radykalizmu umyka zarówno „nowoczesnym endekom”, jak i żyjącym przeszłością narodowym radykałom. Jedni i drudzy utrzymują, że za zamieszki odpowiada jedynie grupka dających się łatwo sprowokować chuliganów i są przekonani, że potrafią zaprząc potencjał przemocy do swoich celów. Jedni i drudzy się mylą.

Jak pokazuje raport „Reading the Riots”, przygotowany po zeszłorocznych zamieszkach w Anglii przez dziennikarzy „Guardiana” i naukowców z London School of Economics, przemoc zbiorowa ma dziś bardzo często oblicze konsumpcyjne, a nie ideologiczne. Biorący udział w plądrowaniu mówią, że „to było jak Gwiazdka”. Nie chodzi wyłącznie o zawiść tych, którzy są ekonomicznie zmarginalizowani, o prostą chęć posiadania tego, czego nie można zdobyć inaczej niż przemocą. Zdarzają się historie takie jak opowieść studenta prawa, który spalił dla przyjemności czyjś luksusowy samochód i odczuł „niewiarygodną przyjemność”.

Polscy kibole-zadymiarze mają z uczestnikami angielskich zamieszek wiele wspólnego. Przemoc bardzo często po prostu sprawia im przyjemność, a plądrowanie pozwala poczuć się panami sytuacji. Na co dzień posłusznie robią zakupy, a w Dzień Niepodległości mogą wreszcie bezkarnie rozbić szybę w sklepie, w którym jeszcze poprzedniego dnia stali w kolejce do kasy.

Nie powinniśmy jednak wyciągać z tego pocieszającego wniosku, że splot przemocy i konsumpcji to wyłącznie sprawa chuligańskiego marginesu – w Polsce, Anglii i innych krajach Europy. Przemocą odpowiadają przeciętni Grecy, którzy boją się drastycznego obniżenia poziomu życia. Niemcy przeżywają kolejną falę „buntu podatników”, tym razem wymierzonego nie tylko w krajowych beneficjentów pomocy państwowej, ale przede wszystkim w Europejczyków z ogarniętego kryzysem południa kontynentu.

Na razie sprzeciw dobrze sytuowanej większości wobec obarczania jej kosztami utrzymania spójności społecznej UE nie przekłada się na przemoc bezpośrednio. Byłoby jednak naiwnością sądzić, że kryzys solidarności europejskiej nie ma żadnego związku ze wzrostem ksenofobii. Nie żyjemy w czasach upadku Weimaru, ale szturmu na supermarket. Każdy chce wynosić z niego, ile się da, i zdążyć wyczyścić półki, zanim zrobią to „obcy”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2012