Oczy mam złowrogie

Czternastu krewnych autora pozwało go do sądu, zarzucając zniesławienie rodu Knausgårdów i uprawianie w celach wzbogacenia się „judaszowej literatury”. Bo napisał światowy bestseller.

10.04.2018

Czyta się kilka minut

Karl Ove Knausgård, 2013 r. / DANIEL NILSSON / SCANPIX / FORUM
Karl Ove Knausgård, 2013 r. / DANIEL NILSSON / SCANPIX / FORUM

Zacznijmy od spoilera. W ostatnim akapicie liczącej ponad trzy i pół tysiąca stron, podzielonej na dziewięć części i sześć ksiąg powieści norweskiego pisarza Karla Ovego Knausgårda (rocznik 1968) „Moja walka”, której ostatnia księga właśnie ukazała się w języku polskim, jej narrator – Karl Ove Knausgård – oznajmia: „Jest godzina 7.07 i powieść jest wreszcie skończona. Za dwie godziny przyjdzie tu Linda, obejmę ją wtedy, powiem, że skończyłem i że nigdy więcej nie zrobię nic podobnego jej i dzieciom. Potem pojedziemy pociągiem do Louisiany. Na tamtejszej scenie odbędzie się wywiad, najpierw ze mną, a potem z nią, bo jej książka się ukazała, skrzy się i żarzy jak gwiaździste niebo w ciemności. Później wrócimy pociągiem do Malmö, wsiądziemy do samochodu i pojedziemy do naszego domu, a ja przez całą drogę będę się rozkoszował, naprawdę rozkoszował myślą, że już nie jestem pisarzem”.

Powieść, przynajmniej jeśli wierzyć odautorskim komentarzom, powstała w wyniku frustracji własnym życiem i z kryzysu twórczego. Trwająca kilka lat niemożność ukończenia innego projektu pisarskiego przełamana została dopiero w momencie, kiedy Knausgård nadał postaciom, o których pisał, autentyczne imiona swoich krewnych i znajomych. Ruch wspomnień stał się możliwy dopiero po odrzuceniu fikcji. Na początku powstały fragmenty znajdujące się obecnie w księdze drugiej: „to, co początkowo było jedynie długim esejem, zaczęło z wolna, ale pewnie rozrastać się w powieść”, zakończenie Księgi 6. oznacza też finałowy etap procesu autoterapii.

Powieść, czyli samo życie

Tytułowa „walka” – prowokująco odsyłająca do „Mein Kampf”, autobiografii Adolfa Hitlera – odnosi się do zmagań narratora ze swoją przeszłością, z autodestrukcyjnymi wzorcami zachowań, wpisanymi w jego życie przez najbliższych, i z próbą nadania sensu własnemu życiu. Było ono zdominowane przez postać ojca, pedanta, kontrolującego maniaka, bezwzględnie traktującego dwójkę synów i ich matkę (jego ekscesy wychowawcze poznajemy bliżej w Księdze 3.). Ojciec stopniowo popada w alkoholizm, a w ostatnich miesiącach życia przenosi się do domu swojej matki i dokonuje tam rozciągniętego w czasie samobójstwa, zapijając się na śmierć.

Mimo, że Knausgård wielokrotnie w wywiadach powtarzał, iż jego celem nie była prowokacja, a jedynie uwolnienie się od własnych demonów, książka – z oczywistych względów – wywołała burzę kontrowersji. Wszelkie dyskusje literackie w Skandynawii około roku 2010 rozpoczynały się od odniesień do „Min kamp”. Po wydaniu pierwszego tomu w rodzinnym miasteczku na południu Norwegii, gdzie ojciec pisarza przez wiele lat pracował jako nauczyciel i działał jako lokalny polityk, zawrzało. Czternastu krewnych autora pozwało go do sądu, zarzucając zniesławienie rodu Knausgårdów i uprawianie w celach wzbogacenia się, jak rzecz ujęto w pozwie, „judaszowej literatury”.

Trzymający wysoką klasę polski przekład Iwony Zimnickiej ukazuje się prawie dekadę po wydaniu pierwszego tomu w Norwegii. W tym czasie Knausgård stał się światowym celebrytą (dłuższe eseje w prasie amerykańskiej poświęcili mu James Wood i Jeffrey Eugenides), zdobył najbardziej prestiżowe nagrody literackie Skandynawii, rozwiódł się z drugą żoną i założył własne wydawnictwo.

Swoją książkę Knausgård konsekwentnie określa jako „powieść”, rezygnuje jednak z wszelkiego sztafażu fikcji. Nie tylko jej narrator nazywa się Karl Ove Knausgård, ale i większość postaci występuje pod autentycznymi imionami. Pojawiają się zatem żona pisarza, szwedzka pisarka Linda Boström, ich dzieci Vanja, ­Heidi i John, brat Yngve, ale również krewni, przyjaciele, wydawcy, a wreszcie obszerna galeria znajomych, kolegów szkolnych, byłych dziewczyn i sąsiadów, autentyczne są także środowiska i sytuacje przedstawione w tekście.

Werbalny gwałt

Tego rodzaju literatura wyznaniowa stanowi jeden z głównych nurtów w ponowoczesnej literaturze skandynawskiej. Rok przed wydaniem pierwszego tomu „Mojej walki” w Szwecji ukazała się pierwsza część „Dziennika dramatopisarza” Larsa Noréna, projektu w swym zamyśle bardzo podobnego do cyklu Knausgårda, a przy tym – co polskim czytelnikom trudno sobie wyobrazić – jeszcze od niego obszerniejszego. Zaliczający się do grona najwybitniejszych twórców współczesnego teatru europejskiego szwedzki autor od dwóch dekad sukcesywnie publikuje tysiące stron nieocenzurowanych zapisków. Narracyjny flow obejmuje w nich wszystko: od nowych pomysłów pisarskich i rozbudowanych komentarzy na temat filozofii Heideggera po drobiazgowe opisy zakupów w pobliskim spożywczaku i rekonstrukcję rozmów z żebrakami stojącymi pod sklepem. Uprawianie ogrodu w domu letniskowym na Gotlandii jest tu równie istotne i godne opisu, co finansowe pertraktacje z wydawnictwem Bonniers. Do tego dochodzi rozbudowana warstwa plotkarska: pisarz nie szczędzi ani intymnych szczegółów swoich rozlicznych romansów, ani zgryźliwych, a często wulgarnie obraźliwych komentarzy na temat znanych osobistości kultury skandynawskiej.

Literatura tego typu (terminów na jej określenie jest legion: powieść autofikcyjna, autonarracja, fikcja bez fikcji, autobiografia performatywna, hiperrealizm) wywołuje zasadnicze pytania dotyczące czytelniczego odbioru beletrystyki, ale również relacji między akademicką teorią a praktyką pisarską. O tym, że herezja biografizmu świadczy o czytelniczej naiwności i że utwory literackie należy czytać jako dzieła fikcjonalne, wie każdy początkujący student literatury. Gwałtowne i emocjonalne reakcje, jakie wywołują – i to również wśród akademickich komentatorów i krytyków – powieści czy filmy biograficzne, takie jak „Koniec trasy” Jamesa Ponsoldta na temat otoczonego kultem prozaika Davida Fostera Wallace’a czy „Ostatnia rodzina” Jana P. Matuszyńskiego poświęcona Tomaszowi Beksińskiemu, świadczą jednak o tym, że wiedza teoretyczna szybko zaczyna zawodzić, kiedy przedmiotem fikcyjnych podobno narracji stajemy się my sami albo nasi bliscy.

Z tej perspektywy najciekawsza jest ostatnia księga „Mojej walki”. Wprawione w ruch w tomie pierwszym afekty czytelnicze powracają w tomie szóstym pod postacią suplementów, korekt i gróźb sądowych przysyłanych Knausgårdowi przez osoby (postaci powieściowe?) pojawiające się w poprzednich pięciu tomach. Rolę pierwszoplanową odgrywa tutaj „wujek Gunnar” (w realnym życiu brat zmarłego ojca pisarza, Bjørge Knausgård), który do mediów i wydawnictwa przesyła obszerny list zatytułowany „Werbalny gwałt”, grozi procesem i stanowczo domaga się, aby z książki wykreślić wszystkie fragmenty poświęcone jemu, jego matce, jak również wzmianki na temat alkoholizmu jego brata.

Przy okazji zrewidować trzeba marketingową mitologię, podchwyconą przez rzesze czytelników w różnych krajach, głoszącą, że oto w przypadku „Mojej walki” wrażliwy, uzdolniony pisarz rzucił publiczności świeżo odrąbane, krwiste kawałki mięsa życia. Opublikowana książka nie jest bynajmniej autorską wersją ­uncut, ale wyretuszowana została zgodnie z zaleceniami – bombardowanego groźbami procesowymi przez rodzinę autora – działu prawnego wydawnictwa Oktober (od lat 70. XX w. wydającego dzieła teoretyczne Marksa, Lenina, Stalina, Mao i Pol Pota).

Szukanie sensu, czyli zajęcia z rytmiki

W swoim cyklu Knausgård stworzył hybrydę gatunkową, „powieść worek”, mieszczącą w sobie rozmaite gatunki, w szczególności autobiografię i esej. Jego kompulsywna eseistyka przybiera często rozmiary monstrualne. Drobne wydarzenia życia codziennego, przewijanie dziecięcych pieluch czy spacer w parku, stają się natychmiast zalążkiem długich wywodów na temat zmierzchu cywilizacji Zachodu, zapośredniczenia naszej wiedzy o świecie przez język i wizerunki czy na temat młodości Adolfa Hitlera.

Kiedy Knausgård zaczyna teoretyzować (w szczególności o kwestiach zasadniczych, takich jak relacje między naturą a kulturą), albo też kiedy opisuje paradoksy introspekcji i rozbicie „ja” na „ja” obserwujące i piszące oraz na „ja” doświadczające i przeżywające, niestety trudno oprzeć się wrażeniu, że... już wszystko to kiedyś słyszeliśmy.

Siła jego prozy leży gdzie indziej: precyzyjny język i emocjonalny detachment czynią z niego bezwzględnego obserwatora najbliższych i przenikliwego analityka własnych zachowań (w tomie szóstym cytuje fragment z „Dzienników” Franza Kafki, w którym pojawia się fraza „stoję w pobliżu, a oczy mam złowrogie”). Jest także niezrównanym diarystą banalności życia codziennego; epizody w rodzaju kupowania choinki albo przewijaka Ikei, czy przygotowywania kolacji dla gości zgodnie z przepisem z książki kucharskiej Jamiego Olivera, nabierają tu siły hipnotycznej.

Nieforemną i pozbawioną akcji powieść łączy kilka tematów. Pierwszym z nich jest nadanie sensu własnemu życiu („Czego ja właściwie szukałem? Sensu. Chyba po prostu tego”) i poszukiwanie bezpośrednich doświadczeń. W wielu miejscach narrator wspomina o swojej tęsknocie „za większą dawką rzeczywistości” i alergicznej reakcji „na prefabrykowane dni w tym świecie, na tory rutyny, którymi podążaliśmy, przez które wszystko stawało się (...) przewidywalne”.

Pyta, jak to możliwe, że okrutne i pełne bestialstwa czasy Szekspira i Cervantesa „osiągnęły taką pełnię? Czy to przez bliskość śmierci życie było silniejsze?”, i marzy o tym, żeby – jak Gombrowicz – wytarzać się w rynsztoku: „Ach, gdybym tylko miał za sobą prawdziwie brudny i wywrotowy czas spędzony w portowej dzielnicy Buenos Aires, żył na samym dnie jak krab i bratał się bezwstydnie ze wszystkim, z czym tylko się zetknę, chętnie kogoś zabił, uderzając go kamieniem w czoło, co być może zrobił Rimbaud, tak jak on uciekł do Afryki i tam utrzymywał się z przemytu broni. Tak, gdybym przeżył cokolwiek innego niż siedzenie na hotelowym tarasie na Wyspach Kanaryjskich z dwójką maleńkich dzieci i ciężarną żoną”.

Balansuje nieustannie między najwyższym diapazonem a przewijaniem pieluch i odbieraniem dzieci z przedszkola. Tak oto dowiadujemy się, że kiedy „jesień mijała, brzuch rósł”, a „Linda zajmowała się wszelkimi możliwymi drobiazgami”, Karl Ove czytał Spenglera; nieco później, trzymając uchwyt wózka i walcząc ze śliniakiem, nosi ze sobą Dostojewskiego. „Właśnie tam znajdowała się jasność” – komentuje. Zaraz po tym, gdy na plaży hotelowej pomagał córkom przebierać się w stroje kąpielowe, łapczywie sięga po „Dzienniki” Gombrowicza.

Ostatecznie jednak to nie Dostojewski, Gombrowicz czy Proust, ale narodziny dziecka i poprzedzający je okres zakochania sprawiają, że staje się „absolutnie obecny w świecie i w sobie samym”, wkrótce jednak intensywność istnienia znika, a „ów świat powoli zaczął matowieć”.

W kanonie literatury Zachodu nie brakuje tekstów mężczyzn w wieku średnim, zadających sobie pytanie: „Co ja tu właściwie robię?”. Knausgård wpisuje się w długą tradycję literatury wyznaniowej, do której należą św. Augustyn, Montaigne i Rousseau, Thoreau i Strindberg. Konstruowanie męskości wiąże się z drugim zasadniczym tematem tej powieści: ojcostwem. „Moja walka” to narracja o utracie ojca, o synowskim lęku przed powtórzeniem jego porażki, ale zarazem o byciu ojcem.

W istotnym akapicie narrator zastanawia się, jakim ojcem będzie jego starszy brat Yngwe. Świeżo założona rodzina Yngwego, argumentuje, to poligon doświadczalny, na którym będzie można badać trwałość przekleństwa pokoleniowego. Yngve okazuje się jednak świetnym i kochającym tatą. Sam Karl Ove w praktyce wzorcowo realizuje skandynawski model tatusia-mięczaka, jego refleksje naruszają jednak tabu zabraniające złości i irytacji na poczynania dzieci i kwestionowania ich absolutnego prymatu. W jednym z epizodów – jako świadomy swych obowiązków ojciec – Karl Ove udaje się z córką na zajęcia z rytmiki, gdzie ogarnia go poczucie całkowitego absurdu własnego istnienia, prowadzące go na skraj zapaści psychicznej.

Reakcja, postęp i ciało

Cykl Knausgårda to (co umknąć może czytelnikom spoza Skandynawii) powieść emigrancka. Duszący się w związku Karl Ove ucieka do Szwecji od swojej pierwszej żony, spotyka tam – poznaną wcześniej na kursie kreatywnego pisania – Lindę, zamieszkuje z nią w Sztokholmie, a wreszcie zakłada rodzinę i przenosi się do Malmö.

Społeczeństwo szwedzkie jest przy tym przedmiotem nieustannej irytacji, jawi się jako skrajnie zideologizowane, zakochane w sobie i oplecione mało widoczną, ale dławiącą siatką społecznych reguł i nakazów: „Ach, jak nienawidziłem tego małego pieprzonego kraju! W dodatku tyle tu zadufania! Wszystko, co tutejsze, jest normalne, wszystko, co inne – nienormalne. A jednocześnie z otwartymi ramionami przyjmują wielokulturowość i mniejszości! Biedni ci Murzyni, którzy przyjeżdżają z Ghany czy z Etiopii i muszą się zmierzyć ze szwedzką pralnią! Rezerwować czas na pranie z dwutygodniowym wyprzedzeniem i wysłuchiwać reprymend, jeśli zostawią skarpetkę w suszarce, albo witać mężczyznę, który z podszytą ironią życzliwością staje w drzwiach z tą cholerną torbą z Ikei i pyta: »Czy to przypadkiem nie należy do pana?«. Szwecja od siedemnastego wieku nie przeżyła wojny na swoim terytorium; jakże często przychodziło mi do głowy, że ktoś powinien dokonać tu inwazji, zbombardować budynki, zniszczyć ziemię, strzelać do mężczyzn, gwałcić kobiety”.

Knausgård znakomicie oddaje nieuświadomioną groteskę zawartą w konwersacjach zamożnej, wykształconej szwedzkiej klasy średniej na temat ekologicznych słodyczy i wegetariańskiego przedszkola (eksperyment zakończono, bowiem dzieci uparcie wypluwały zdrową żywność, przetrwała natomiast idea kooperatywy przedszkolnej, w której każdy z rodziców musi odpracować darmowo dwa tygodnie), jej obsesji żywieniowych („Wyciągnięto na przykład kwestię procentowej zawartości mięsa w różnych rodzajach parówek”) i swoistego pojmowania postępowości (kilka negatywnych uwag na temat stosowania bez potrzeby medycznej cesarskiego cięcia sprawia, że przez znajomych natychmiast zaklasyfikowany zostaje jako reakcjonista i kryptofaszysta).

Kolejnym, przewijającym się przez całą powieść tematem jest cielesność. We wbudowanym w ostatni tom eseju narrator stwierdza, że komedia „jest najbliższym prawdy i najbardziej realistycznym gatunkiem literackim, który wciąga wszystkie rzeczy i wszystkich ludzi w prawdziwy świat, w ciało i jego pozbawioną iluzji rzeczywistość”, albowiem „przynosi ulgę, pokazując: oto, co naprawdę ludzkie”. Cielesność dominuje w scenie dziewięcio­godzinnego porodu, kiedy wśród masaży, krzyków i krwi pojawia się, przypominająca „krokodyla, warana”, Vanja, pierwsza córka Lindy i Karla Ovego. Dominuje też w takich opisach umierania i rytuałów pogrzebowych w Księdze 1., rozpoczynającej się medytacją nad śmiercią: „Dla serca życie jest proste: serce bije, dopóki może. Potem się zatrzymuje. Prędzej czy później, tego czy innego dnia, ów tętniący ruch ustaje i krew zaczyna spływać w najniżej położony punkt ciała; tam się gromadzi, tworząc jakby niewielką sadzawkę, widoczną z zewnątrz jako ciemny, dość miękki obszar na coraz bledszej skórze; w tym czasie temperatura ciała spada, członki sztywnieją, a jelita się opróżniają. W tych pierwszych godzinach zmiany następują tak powoli i z taką nieuchronnością, że jest w nich coś niemal rytualnego, jakby życie kapitulowało według określonych zasad, czegoś w rodzaju gentlemen’s agreement, porozumienia, które akceptują również wysłannicy śmierci, ponieważ zawsze czekają, aż życie się wycofa, zanim rozpoczną podbój nowego lądu. Ale podbój jest wówczas nieodwołalny. Nic już nie powstrzyma ogromnych rojów bakterii, które zaczynają się mnożyć wewnątrz ciała”.

Medytacja ta staje się preludium do opisu ciała ojca narratora, przenoszonego z kostnicy szpitalnej na cmentarz; zamienia się ono w rzecz, staje się tym samym, co „lampy, walizki, dywany, klamki, okna”. Owa fascynacja ciałem i łączące się z nią przerażenie sprawia, że sześcio­tomowy cykl Knausgårda czytać można nie tylko jako wielką powieść realistyczną, ale również jako komedię, w której główną rolę odgrywa śmierć. ©

Karl Ove Knausgård, MOJA WALKA, KSIĘGI 1-6, przeł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014–201

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2018