Ochrona przed ochroną

Cennym ekologicznie łąkom miało pomóc koszenie wspomagane unijnymi funduszami. Ale przynosi ono często więcej szkód niż korzyści. W Biebrzańskim Parku Narodowym nie ma co czekać z decyzjami do sianokosów. Trzeba je podjąć już teraz.

03.03.2014

Czyta się kilka minut

Zima tylko na chwilę ukryła problemy polskich łąk. A przecież finansowany przez Unię program rolno-środowiskowy – system rekompensat dla rolników za użytkowanie ziemi w sposób przyjazny dla przyrody – miał te problemy rozwiązać. Tymczasem, mimo niekwestionowanych korzyści, narobił też niezłych szkód.

– To największa tragedia od czasu powstania parku narodowego – lamentował Krzysztof Kawęczyński, mieszkaniec Doliny Biebrzy, zwany jej „królem”, gdy spotkaliśmy się jesienią przy tego typu łące, jakie miał chronić Biebrzański Park Narodowy. – Tu właśnie zawracają ratraki, które koszą biebrzańskie łąki – wyjaśniał dr Cezary Werpachowski, botanik z Parku. – Ich wprowadzenie nad Biebrzę miało zapobiegać zarastaniu cennych łąk. A sam pan widzi, co się stało.

Owszem, widziałem. Tym lepiej, że po drugiej stronie drogi rozciągała się łąka koszona tradycyjnie. Tam roślinność miała tak zwaną strukturę kępkowo-dolinkową – podobne do traw turzyce tworzyły niewielkie, zbite i dość suche wyniesienia, pomiędzy którymi rozciągały się mokre obniżenia. – Kępy turzyc to idealne miejsce do gnieżdżenia się rzadkich ptaków: wodniczki, rycyka, dubelta – mówił dr Werpachowski. – Chętnie je wykorzystują także drobne gryzonie, które z kolei są pożywieniem ptaków drapieżnych. Taka zróżnicowana struktura sprzyja też rzadkim roślinom. Na kępach rosną storczyki, a w dolinkach mechowiska.

Tam, gdzie zawracały ratraki, nie było już ani kępek, ani dolinek. Zniknęły także mechowiska. Pojawiły się za to łany trzciny i pałki wodnej. Dr Werpachowski twierdzi, że z dwudziestu kilku gatunków roślin pozostało ledwie trzy. Całość to rozjeżdżona błotnista breja.

Nie ma kto kosić

– Odkąd nad Biebrzą pojawili się ludzie, kosili tutejsze łąki – opowiada Roman Skąpski, dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego. – Zawsze robili to ręcznie, zwykle późnym latem, kiedy już wody opadły po wiosennych rozlewiskach.

Takie koszenie zapobiegało zarastaniu łąk przez krzewy i drzewa. Dzięki temu na biebrzańskich łąkach zatrzymywały się na popas tysiące wędrownych gęsi. Odbywały się tu też barwne toki batalionów. Na liczne gryzonie polowały rzadkie orliki grubodziobe. Na kępkach turzyc chętnie gniazdowały niepozorne wodniczki. Właśnie nad Biebrzą przetrwała jedna trzecia światowej populacji tych ptaków. Bagienną dolinę upodobał sobie także potężny łoś. To tu uchowała się ostatnia w Polsce populacja, która potem przyczyniła się do odrodzenia się tego gatunku w kraju.

Rozwój cywilizacji nie sprzyjał jednak zachowaniu nadbiebrzańskich łąk. Rolnikom przestawało się opłacać ich koszenie. Wśród kępek turzyc zaczęły się pojawiać siewki drzew. Przyrodnicy wszczęli alarm. By ratować dolinę, powołano najpierw park krajobrazowy, a w roku 1993 – narodowy. Od początku wiadomo było, że aby wypełniać swoje cele, musi on zapewnić regularne koszenie biebrzańskich łąk. – Problem w tym, że nie miał na to pieniędzy – mówi dyrektor Skąpski.

Unia chce pomóc

Park Narodowy zorganizował zatem zawody w koszeniu, na które ściągali miłośnicy przyrody. W ten sposób można było jednak skosić raptem kilkaset hektarów, podczas gdy trzeba było kilka tysięcy. – Po czym pojawiła się Unia Europejska z programami rolno-środowiskowymi – opowiada Skąpski. Rolnicy zaczęli otrzymywać dopłaty za odpowiednio skoszone łąki. Do 2,3 tys. zł za hektar. Chętni do koszenia biebrzańskich łąk sami się zgłaszali. Park udostępnił im w sumie 13 tys. hektarów. Największy dzierżawca zgromadził łącznie ponad 2 tys. hektarów. Rocznie wyciągał setki tysięcy złotych.

Koszeniem biebrzańskich łąk zajęły się także pozarządowe organizacje ekologiczne. Jedna z nich – Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (OTOP) – dostała dofinansowanie z Unii Europejskiej z programu „Life”, który jest niezależny od programów rolno-środowiskowych i służy wspieraniu działań chroniących przyrodę. OTOP zajął się ochroną biebrzańskiej wodniczki, która dla swego przetrwania wymaga regularnego koszenia podmokłych łąk. Wykupił 320 ha w otulinie Biebrzańskiego Parku Narodowego i wydzierżawił kolejne 137 w samym parku.

– Łącznie trzy organizacje pozarządowe wydzierżawiły w Parku ponad 1,3 tys. ha. Trzeba także pamiętać, że BPN jest właścicielem lub użytkownikiem wieczystym jedynie około 55 proc. gruntów leżących na jego terenie. Na pozostałych gruntach właściciele lub dzierżawcy także realizują programy rolno-środowiskowe, czyli koszą, ale służby Parku mają na tych obszarach mniejszą możliwość wprowadzania proprzyrodniczych regulacji – dodaje dyrektor Skąpski.

Ochrona idzie w błoto

Wszyscy dzierżawcy stanęli przed tym samym dylematem: jak skosić te tysiące hektarów? Wpadli na pomysł wykorzystania ratraków. To maszyny zaprojektowane do ubijania śniegu na narciarskich stokach. Dzierżawcy zaopatrzyli je w system tnący i w kolce na gąsienicach.

Ale stało się coś, czego nikt nie przewidział. Ratraki zgniatały cenne kępy turzyc i wyrównywały strukturę łąki. Najwięcej szkód robiły przy zawracaniu, gdy po skoszeniu jednego rządka zabierały się za drugi. Jedna gąsienica wówczas stała, a druga się przesuwała. Ta pierwsza spłaszczała kępy, ta druga je wyrywała. W takim miejscu gleba zostawała zryta i zamieniała się w błotnistą breję. Często spływała tam woda z innych obszarów łąki. Głębokość błota przekraczała niekiedy metr. – Operatorzy ratraków bali się, by nie utopić maszyn. Objeżdżali je, żłobiąc nowe koleiny – opowiada Skąpski.

Do tego hałas i widok wielkich ratraków płoszył jelenie oraz łosie w czasie ich godów, nie wspominając już o tym, że denerwował turystów. Pod gąsienicami maszyn ginęły drobne zwierzęta. A w skrajnych przypadkach operatorzy ułatwiali sobie pracę i zamiast kosić ugniatali ratrakami roślinność łąk.

Dr Jarosław Krogulec, jeden z pracowników OTOP odpowiadających za program ochrony wodniczki nad Biebrzą, przyznaje, że wykorzystywane przez tę organizację ratraki sprawiały problemy: – One rzeczywiście niszczą strukturę kępkowo-dolinkową – mówi – tyle że nie dotyczy to wszystkich siedlisk, lecz głównie mechowisk. Dlatego OTOP odstąpił od stosowania ­ratraków na mechowiskach. Ponadto mamy wyniki badań, wykazujące, że takie koszenie jednak jest korzystne dla wodniczki. Jej rozród na terenach koszonych jest wyższy niż na obszarach nieużytkowanych.

Dr Krogulec podkreśla też, że miejsca, gdzie zawracają ratraki, to tylko niewielki procent całej powierzchni koszonej łąki. A całość programu jego zdaniem przynosi więcej korzyści niż szkód. – Dopiero wprowadzenie mechanicznego sprzętu umożliwiło koszenie dużych obszarów łąk. Inaczej by one zarosły. – Ale daleki jestem od hurraoptymizmu. Trzeba szukać lżejszego sprzętu. Powrót do koszenia ręcznego jest jednak nierealny. Program wymaga modyfikacji, a nie likwidacji – podkreśla naukowiec.

Programy do poprawki

Roman Skąpski zwraca zaś uwagę, że niektóre łąki wystarczy kosić co parę lat, a innych w ogóle nie trzeba. Gdy więc został dyrektorem Parku Narodowego, renegocjował umowy z dzierżawcami. Zmusił ich, by część hektarów kosili ręcznie. Zmniejszył powierzchnię koszonych obszarów do poniżej 11 tys. ha. Teraz zgłasza w imieniu Parku uwagi do Ministerstwa Rolnictwa oraz apeluje o zwiększenie elastyczności programów rolno-środowiskowych i dostosowywanie ich do potrzeb ochrony przyrody.

Tym bardziej że problem prawdopodobnie dotyczy także innych cennych przyrodniczo łąk. Tyle że tam nie ma instytucji, która by to dokładnie sprawdzała. To był jeden z powodów, dla których Ministerstwo Rolnictwa rozpoczęło przygotowanie zmian zasad przyznawania dopłat z programów rolno-środowiskowych.

Nowe propozycje są jednak ostro krytykowane przez organizacje ekologiczne. Można bowiem odnieść wrażenie, że Ministerstwu bardziej chodzi o ograniczenie kosztów niż o ochronę przyrody. Na pytanie, które gatunki zyskały, a które straciły za sprawą programów rolno-środowiskowych, Dariusz Mamiński z Biura Prasowego MRiRW stwierdził, że jednoznaczna odpowiedź „będzie możliwa w przyszłości – najwcześniej po roku 2017”.

Pozostaje mieć nadzieję, że zwierzęta i rośliny, które zamieszkują te cenne łąki, rzeczywiście zechcą zaczekać nie tylko do najbliższej wiosny, ale i do tej za trzy lata. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2014