Obywatel Jerzy S.

Chciałbym, by nasza amatorska klasa polityczna już bardziej się nie kompromitowała. Dosłownie słabo mi się robi, gdy słucham Sikorskiego, który mówi, że Putin namawiał Tuska do rozbioru Ukrainy.

26.10.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Michał Jaworski
/ Fot. Michał Jaworski

JERZY STUHR: Mogę coś powiedzieć na początku? Zabolało mnie, gdy wasza recenzentka napisała, że Jan Bratek, bohater mojego ostatniego filmu, nie ma twarzy. Przecież to tak, jakby napisała, że twarzy nie mam ja. Dodatkowy ból sprawia mi fakt, że Bratek twarz ma.

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Tak może boleć tylko coś, co jest bardzo osobiste.

Każdy mój film jest osobistą wypowiedzią. Nie będę przecież kręcił kina gatunkowego. Raz, że mnie to nie interesuje, dwa, że nie za bardzo bym umiał.

Bratek jest posądzony w stanie wojennym o współpracę z bezpieką…

To był także mój problem. Kiedyś, właśnie w stanie wojennym, Jurek Bińczycki wraca z Warszawy i mówi: słuchaj, w stolicy chodzą głosy, żeś ty wtyka.

Skąd takie głosy?

Bo odmówiłem występowania w kościele. Więc wtyka. A potem z całym zespołem Starego Teatru w lutym ’82 dostaliśmy paszport i mogliśmy jechać w świat. Jaruzelski chciał pokazać, że stan wojenny to nic takiego. Więc wtyka.

Dlaczego nie chciał Pan występować w kościele?

Bo ja jestem wierzący. Kościół służy do innych rzeczy.

Raz wystąpiłem, w 1979 r. Pierwsze Dni Kultury Katolickiej w Krakowie, kilka miesięcy po wyborze Wojtyły na papieża. Danuta Michałowska, moja pani profesor ze Szkoły Teatralnej, która Jana Pawła II osobiście znała, dostała od niego tomik „Myśląc Ojczyzna”. Poprosiła Jurka Trelę, Anię Polony, Ankę Dymną i mnie, byśmy przeczytali po wierszu w kościele Mariackim.

Nie należałem wtedy do aktorów, co widzów wzruszają, jak Łomnicki czy Holoubek. Grałam chłodne role, szemranych bohaterów, w typie ,,Wodzireja”. Wychodzę więc przed ołtarz Wita Stwosza i zaczynam recytować. I co widzę? Ludzie płaczą, klękają. Im bardziej im leją się łzy, tym bardziej skóra mi cierpnie. Zaczynam sprawę analizować: no tak, pomyliły im się wzruszenia. Porusza ich miejsce, sytuacja liturgiczna. Pomyślałem, że już nigdy tego nie wykorzystam.

Przypomniało mi się dzieciństwo. Przy ołtarzu klęczałem jako ministrant. W czasie podniesienia z innymi ministrantami chcieliśmy się podlizać księdzu: wygrywaliśmy koncert na dzwonki. Potem w zakrystii opieprzył nas: nie robić mi teatru z kościoła! To była wielka lekcja na temat tego, gdzie kończy się liturgia, a zaczyna spektakl.

To pomówienie o współpracę ciągnęło się za Panem?

Wyciszyło się z czasem, ale pierwszy okres był szokujący.

Najgorsze było to, że nie mogłem się wytłumaczyć. Jak udowodnisz, żeś nie jest wtyka? Kiedy w styczniu ’82 wzywano mnie na Mogilską, by dać mi instrukcje, jak mam zachować się za granicą, to bezpieka urządzała sobie ze mną gry i zabawy. Przychodziłem na dziesiątą, a do pokoju przesłuchań wchodziłem o dwunastej. Siedziałem dwie godziny i czekałem. A tu ludzie po korytarzu paradują, zdają broń, wiatrówki, bo taki był rozkaz.

Chodziło o to, by Pana jak najwięcej osób zobaczyło?

No a jak! I co zrobisz? Nic nie zrobisz. Jedno, co nam podpowiedzieli koledzy z podziemia: panowie, jak idziecie na rozmowę z SB, to brać zaświadczenie, żeście tam byli w konkretnych godzinach. Od do – ma być klarownie napisane. „A po co to panu?” – pytali. „No bo ja z pracy wyszedłem, potrzebne mi usprawiedliwienie”. Zżymali się, ale dawali. Stanowiło to dla mnie alibi, że ja na Mogilską byłem wzywany oficjalnie.

Był taki moment w historii Polski, kiedy poczuł Pan euforię?

W 1968 r. Radość, że jest jakiś Michnik i jakiś Szlajfer gdzieś tam w Warszawie. I że może cenzurę zniosą, że Miłosza i Gombrowicza będzie można przeczytać.

W 1968 r. znalazłem się w komitecie strajkowym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Natychmiast przyszedł do domu ubek i mówi: „Synek, jak jutro pójdziesz na strajk, to ojciec leci z pracy”. A ojciec był bezpartyjnym prokuratorem. Mama przyjechała do Krakowa z Bielska-Białej, gdzie rodzice mieszkali, by mnie pilnować. Więc moja euforia została zgaszona szybko i na strajk nie poszedłem.

Drugiej euforii już nie było?

Była. Na festiwalu w Gdańsku, po projekcji „Robotników ’80”. Na tym filmie zobaczyłem, jak stylowo Wałęsa, Gwiazda i Lis negocjują z rządowcami: jakim fantastycznym językiem mówią, jak się nie boją, jak robią ich w konia. Wtedy też do Huty im. Lenina na skrzydłach leciałem. Na strajku hutników my, aktorzy Starego Teatru, staliśmy pod jednym z pieców i znowu Wojtyłę recytowaliśmy.

Pan wierzył wtedy, że komuna upadnie?

A nie, nie. Rodzice też nie wierzyli. Mama straciła w Katyniu ojca. Ale nie mówiła o tym głośno, bała się. Trzymaliśmy się wersji, że to zrobili Niemcy, no bo w sumie nie było wiadomo kto. Dopiero w okolicach matury dowiedziałem się, jak było naprawdę.

Pamiętam pierwszy zagraniczny kontrakt, via PAGART: Rzym w roku 1980. Od razu poszedłem do biblioteki i dostałem stos książek emigracyjnych. Tam po raz pierwszy trafiłem na listę katyńską, nawet stopnia prawdziwego nie było przy nazwisku dziadka, tylko: „Ludwik Chorąży”. Po powrocie do kraju pokazuję mamie. Wtedy dopiero uwierzyła, że jej ojciec zginął. Beczała parę dni, bo latami pielęgnowała myśl, że tata uciekł i gdzieś żyje.

Mama opowiadała o dziadku?

Jak w galowy oficerski mundur się ubrał, gdy szedł na wojnę.

Dziadek był inżynierem, budowniczym mostów, a w wojsku saperem, stacjonował na kopcu Kościuszki. Tak sobie otarł nogi w lakierkach, że po dwóch dniach wrócił do domu, by zmienić buty. A potem dziadka wywieźli. Po latach przyszedł do babci jego kolega i opowiada: „Jedziemy z pani mężem przez Ukrainę, pociąg się wlecze, strażnicy pijani, zboże nie zżęte, i ja mówię »Lutek, spieprzamy, damy radę, ciuchy cywilne skombinujemy«”. A mój dziadek: „E, nie, ja tam byłem w niewoli za I wojny, pieniądze zrobiłem, parę mostów im postawię, jak postawiłem kiedyś”. I ten kolega uciekł, a dziadek został. Ostatnia kartka od dziadka ze Starobielska przyszła w kwietniu 1940 r. Prawdopodobnie został zamordowany pod Charkowem, tam są groby.

Ale wracając do pytania, czy wierzyłem, że komuna się skończy: dopiero uwierzyłem, jak sformował się rząd Mazowieckiego. Nagle zobaczyłem, że mój ukochany Bolesław Michałek zostaje ambasadorem w Rzymie, a kolega Romek Wieruszewski jest doradcą Skubiszewskiego i Mazowieckiego. Zaraz Iza Cywińska wezwała mnie do siebie do Warszawy i prosi: „Zostań rektorem krakowskiej PWST”. Zostałem. Od tego momentu zaczęła się moja służba.

Dlaczego służba?

Jak każdy artysta słabo znoszę zrzeszenia, instytucje, organizacje. Jestem indywidualistą, a tu trzeba było poświęcić się dla innych. To był największy znak solidarności z nowym rządem. Wychodzą tu moje austriackie geny: małymi krokami rozszerzanie pola wolności. Tak jak pod koniec XIX w. czynili to moi przodkowie. Austriacki pradziadek był dumny, kiedy został radnym miasta Podgórze.

No, ale największą ulgą w roku ’89 było to, że nie muszę się już zajmować polityką.

Nie chce się też nią zajmować Jan Bratek w Pana filmie. Polityka zajmuje się nim wbrew jego woli.

Bez polityki chciało żyć 99 proc. narodu, tylko jeden jego procent stanowili herosi, którzy z systemem walczyli. W ’89 radość poczułem, bo dotarło do mnie, że nie będę musiał rano kupować „Trybuny Ludu” i czytać, czy władza znowu nie wymyśliła czegoś, co pokrzyżuje wyjazd na jakiś ważny festiwal i w łeb weźmie granie Witkacego czy Gombrowicza.

A jak zostałem rektorem, to won z polityką: pilnowałem niezależności. Odmawiałem każdej partii, która w naszej widowiskowej sali w centrum Krakowa chciała sobie jakiś wiecyk zorganizować.

Dzisiaj interesuje się Pan polityką?

Jedyna emocja, jaka mi teraz towarzyszy, to żeby nasza amatorska klasa polityczna już bardziej się nie kompromitowała. Dosłownie słabo mi się robi, gdy słucham Sikorskiego, który mówi, że Putin namawiał Tuska do rozbioru Ukrainy.

A społeczeństwo jak dziś Pan widzi?

Podobno jest szczęśliwe, 90 procent Polaków tak się czuje. Dziś w radio mówili, sami tym zdziwieni.

Co Pan myśli o tym zbiorowym szczęściu?

Irytuje mnie hedonizm. Co rusz słyszę: „Panie, niech pan nas rozbawi, od tego pan jest”. Dawniej prosili: „Niech pan przyjdzie, by zaproponować coś do przemyślenia”. A najlepiej, gdyby młody Stuhr powiedział monolog kabaretowy, to od razu się wrzuci na YouTube’a. Niedawno dostałem napastliwy list z pytaniem, dlaczego nie mam konta na Facebooku. Jakiś pan pisał, że ma prawo wiedzieć o mnie wszystko.

Co jeszcze Panu przeszkadza?

Gdy taki jeden jedzie 220 przez centrum Warszawy. W ogóle agresja mi przeszkadza.

Stoję sobie na przystanku w Warszawie i czytam na tramwaju: „Nauczmy się ustępować miejsca”. „Boże – myślę – to już trzeba tego uczyć?”. A potem czytam komentarz w internecie pod opisem tej dziwnej akcji: „Płacę podatki na tych starych, idę do roboty, więc dlaczego ja mam wstać, a on ma siedzieć?”.

To akurat wiąże się z zanikiem autorytetów.

No tak, ja już młodym kolegom ze Starego Teatru nie jestem potrzebny w ogóle. Na szczęście oni mają swoją publiczność, ja mam swoją, nie wchodzimy sobie w paradę. Gdy jeszcze jako rektor uczestniczyłem w teatralnych sympozjach i prowadziłem warsztaty, to wykpiwali moje propozycje: „Stary zgred, o czym on mówi?! My tu bebechy z siebie wypruwamy, na golasa biegamy, a ten truje o tym, którą nogą na scenę wychodzić, bo grecki kanon mu w głowie”.

Bebechy nie są dobre?

Nie są, to nie sztuka. Nie połączyłbym też w jednym Szekspira z Hanną Krall.

Kiedy Pana słucham, zastanawiam się, właściwie dlaczego Pan z Polski nie wyemigrował. W 1982 r. nagroda w Spoleto dla najlepszego aktora zagranicznego na scenach włoskich otworzyła Panu drzwi do tamtego świata.

Pierwszy kontrakt wtedy dostałem – zaproponował teatr z Triestu. Cieszyłem się: wspaniałe miasto, przygraniczne, wielokulturowe, zaledwie tysiąc kilometrów od Krakowa. Przyjechałem do Polski z perspektywą, że odbędę z żoną na ten temat kluczową rozmowę. Pamiętam: czekałem na nią, wyszedłem na balkon, upał i widzę, jak idzie moja Basia z takimi wielkimi siatami – w Starym Teatrze rozdawali dary od kolegów niemieckich. Myślę: „Co za upokorzenie, dlaczego mamy się tu męczyć? Ja kontrakt mam w kieszeni, żona jako muzyk pracę w każdej orkiestrze włoskiej znajdzie”. Więc pytam ją, co sądzi o tym wszystkim. A ona: „mowy nie ma”. Koniec dyskusji. Basia wiedziała, jak będzie nasze życie tam wyglądało. Jedziesz w tournée na dziewięć miesięcy, nie ma cię w domu, każdego dnia w innym hotelu śpisz, pokoje ci się mylą. Wyjałowienie totalne – nie da się wtedy zrobić niczego nowego. Czekasz tylko na wieczorne przedstawienie, nawet upić się nie możesz.

Więc zostałem. Ale nie z powodów politycznych chciałem wyjeżdżać.

Pana najnowszy film jest opowieścią o względności wartości. Proszę powiedzieć o trzech, które są dla Pana najważniejsze.

Uczciwość mimo wszystko. Dam przykład. Kieślowski dodał do ,,Amatora” scenę, która początkowo nie była brana pod uwagę. Krzysiek przyznał rację dyrektorowi, który jako reprezentant systemu zaliczał się do wrogów. Dyrektor w tej scenie mówi: „Panie Mosz, ale pan nie wie wszystkiego. W swoim filmie pan pokazał, żeśmy nie otynkowali domów. A wie pan, na co te pieniądze poszły? Na przedszkole, proszę pana, pana dziecko do niego chodzi”.

Mówię: „Krzysiek, Agnieszka Holland nas zniszczy”. „Ale co ja mam zrobić, tak też jest” – skwitował Krzysiek. Więc uczciwość, nawet gdy nie pasuje, nawet gdy możesz zostać z jej powodu sam jak palec.

Drugie – dać nadzieję. Uporczywie, chociaż czasem trudno. „Tydzień z życia mężczyzny” to mój najsmutniejszy film o facecie, ale na końcu dołożyłem scenkę przed kościołem. Reporterka pyta: „Dlaczego pan śpiewa w chórze?”. A on: „Bo jak śpiewam, to mam nadzieję, że jestem lepszy”. A Kwiatkowi z „Obywatela” udało się przeżyć, to też sukces. Bo w pierwszej scenie spadło mu na łeb coś ciężkiego.

A wartość trzecia?

Nie wstydzić się słabości. Każdy z moich bohaterów ma ich sporo. Trzeba przekuć je w siłę szczerości. W Gdyni „Obywatel” dostał nagrodę specjalną z uzasadnieniem: „za odwagę w podejmowaniu trudnych tematów”. Dwa dni później małżonka słucha w radiu rozmowy trzech krytyków na ten temat. Jeden mówi: „Jaka odwaga, kiedy to już wszystko minęło?”. Wykpiwają. Żona mi to zrelacjonowała, a ja sobie pomyślałem: „Kurde, ale ja bym tego pana poprosił: proszę pana, jakby pan przed tym mikrofonem, przed którym pan teraz siedzi, opowiedział mi o swoich słabościach, to uznałbym pana za odważnego”.

Jan Bratek ma wszystkie Pana słabości?

Ma wiele, ale Bratek nie jest artystą, a ja czasem bywam.


JERZY STUHR (ur. 1947) – aktor i reżyser. tworzył niezapomniane kreacje m.in. w „Wodzireju” Feliksa Falka, „Amatorze” Krzysztofa Kieślowskiego, „Seksmisji” Juliusza Machulskiego, a po 1994 r. w filmach w swojej reżyserii, m.in. „Spisie cudzołożnic”, „Historiach miłosnych” i „Tygodniu z życia mężczyzny”. Od początku kariery związany ze Starym Teatrem, występował w sztukach reżyserowanych przez Konrada Swinarskiego, Jerzego Jarockiego i Andrzeja Wajdę. Profesor sztuk teatralnych, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, przez lata pełnił funkcję rektora tej uczelni. W 2012 r. w Wydawnictwie Literackim ukazał się jego dziennik „Tak sobie myślę”, dokumentujący walkę z rakiem krtani. W październiku wchodzi na ekrany wyreżyserowany i zagrany przez niego „Obywatel”, a Wydawnictwo Znak wydało książkę „Obywatel Stuhr”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014