Obywatel J. K.

Z lwowskiego dzieciństwa lubił opowiadać pewną anegdotę. Babcia zabrała go do teatru na sztukę O dwóch takich, co ukradli księżyc. Kiedy zły czarownik wsadzał Jacka i Placka do worka, on - kilkuletni dzieciak - ruszył na scenę ratować krzywdzonych. Zawsze mówił, że ryczał po to, by zagłuszyć paraliżujący strach, a pokonanie strachu było największym osiągnięciem jego życia. Wszystko, co zrobił potem, było tylko powtórką.

27.06.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Wspominał też, jak dziadek, członek organizacji bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, brał go na kolana i opowiadał o drukowaniu bibuły, rewizjach, więzieniach, zdrajcach.

Dziadek śpiewał też: “Pojedziemy etapem na Kamczatkę z kacapem, hej, zawiśniemy wysoko i spoczniemy głęboko, hej". Albo: “Idą, idą, dzwonią im kajdany, idą, idą, drżą przed nimi pany". Gdy wiele lat później wnukowi pierwszy raz zakładano kajdanki, czuł dreszcz wzruszenia i chlubił się, że kajdanki to jedyna biżuteria, jaką nosi.

Ojciec wymagał od syna tylko jednego: odwagi. I tłumaczył mu, że nie powinien palić, bo jak wsadzają palacza do więzienia, to wystarczy, że zabiorą mu papierosy i musi pęknąć.

Wiosną 1945 Kuroniowie osiadają na rok w Krakowie. Potem przenoszą się do Warszawy. Dziadek i ojciec wstępują do nowej PPS, choć londyńskie kierownictwo wzywa do bojkotu partii jako powiązanej z reżimem. Jacek w 1949 r. zostaje aktywistą Związku Młodzieży Polskiej. Czyta “Manifest komunistyczny", “O pochodzeniu rodziny, własności prywatnej i państwa" Engelsa, “Państwo i rewolucję" Lenina. Ma wtedy 15 lat.

***

Z wywiadu “Zawodowy rewolucjonista" w podziemnym dwutygodniku “Promieniści" (marzec 1988):

Jacek Kuroń: - Ja rosłem do więzienia, do podziemnej drukarni.

Witold Bereś, Krzysztof Burnetko: - Ale zacząłeś jako komunista.

- To jest zrozumiałe. Człowiek musi się w pewnym momencie zbuntować przeciwko autorytetom. Jak się nie zbuntuje - do końca życia będzie kaleką... Ale szanowałem ojca, wobec czego moja akceptacja była próbą “wyprostowania" jego życiorysu. On był ochotnikiem w 1920 roku na front bolszewicki. Miał 15 lat i sfałszował papiery - wysłał kolegę za siebie na komisję. Skierowali go jako ochotnika do rozstrzeliwania dezerterów. Koszmarna historia. Potem brał udział w powstaniach śląskich, w 1936 roku współpracował z komunistami. Mnie się wydawało, że to się wszystko ze sobą...

- Łączy?

- Właśnie nie. Że to jest sprzeczne, że ma niekonsekwentny życiorys. I zdawało mi się, że ja mu go wyprostuję. Mój akt komunizowania był takim właśnie aktem. [Telefon]. Z punktu widzenia logiki koncepcja komunistyczna jest prosta. W odróżnieniu od socjalistycznej, polskiej, która ma sprzeczne wątki. Tu robimy rewolucję, tu walczymy o niepodległość, tu się bijemy z jakimiś bolszewikami... W dodatku PPS w tym czasie była partią rewolucyjną, więc jakby akceptowała rewolucję w Rosji!

- Tak, trochę sprzeczności w tym było.

- Właśnie. Humor z zeszytów szkolnych polega na tym, że mój życiorys - z pewnego punktu widzenia - można uznać dopiero za niekonsekwentny! Tatuś przy mnie to małe piwo! Jak się okazuje, nie można mieć “,konsekwentnego życiorysu", choć oczywiście istnieje inna konsekwencja, która w moim życiu była i jest bardzo wyraźna. Od zawsze: idea ruchu społecznego i walki o wolność.

- Nie możesz powiedzieć, że wstydzisz się swojego komunizowania?

- Wstydzę się, wstydzę! Jak człowiek robi głupstwa, to się ich powinien wstydzić. Wstydzę się, ale ich nie ukrywam... Wstydzę się wszystkiego, co robiłem głupio. Rzecz polega jednak na tym, że się na porażkach i błędach uczę. Chcę, żeby z tego była jakaś korzyść, nie sama strata. Co zrobiłeś - nie odstanie się, ale w dalszym działaniu możesz tę swoją winę naprawić. Przynajmniej w jakimś stopniu.

***

W maju 1952 r. Jacek Kuroń zostaje etatowym działaczem ZMP. Wstępuje też do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W listopadzie 1953 r. pisze krytyczne sprawozdanie z działalności kół ZMP w Warszawie. Przełożeni oskarżają go o czarnowidztwo, a że nie chce złożyć samokrytyki, wyrzucają z ZMP, a rychło i z partii.

Zaczyna studia w Państwowej Wyższej Szkole Pedagogicznej. Już wcześniej - od lektury “Poematu pedagogicznego" Makarenki - interesuje się koncepcjami wychowania. Długo jeszcze pytany o zawód będzie odpowiadał: wychowawca.

W 1955 r. jest jednym z inicjatorów tzw. walterowców (na cześć gen. Karola Świerczewskiego “Waltera", członka brygad komunistycznych walczących w Hiszpanii i dowódcy II Armii Ludowego Wojska Polskiego) w Organizacji Harcerskiej ZMP. Zaczęło się od organizowania kolonii dla dzieci z przedmieść Warszawy. Podczas jednej z nich poznaje swoją późniejszą żonę Gajkę.

***

Z wywiadu “Zawodowy rewolucjonista":

Jacek Kuroń: - Miałem 19 lat, gdy uznałem, że cały ten komunizm, w którym żyję, to nie to. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego nie to i co można na to poradzić. Wymyśliłem sobie wtedy, że wszystko bierze się stąd, że ludzie nie chcą rządzić. Mają warunki, mogą, tylko im się nie chce. (...) Czemu nie są aktywni? Bo nie mają ochoty rządzić. A to jest po prostu defekt wychowania, więc trzeba komunizm uzupełnić o wychowanie. Tak wymyśliłem walterowców. I ideę, że wychowuje się dla aktywnego zmieniania świata, do rządzenia.

Są trzy modele wychowania. Jeden to szkoła: maszyna do przysposobienia społecznego. I to bardzo dobra maszyna, doskonała. Dlaczego? Bo jest jedną z instytucji, które funkcjonują w danym społeczeństwie - instytucją, która jest mniej więcej taka, jak ten system. Tak jest w każdym systemie. Człowiek, który przez nią przeszedł, jest przystosowany do życia w tym społeczeństwie.

Drugi model jest modelem mistrzów. Za punkt wyjścia bierze się dążenia i potrzeby dziecka. Korczak jest tu klasykiem, ale można by wymienić wielu. Oni budują dzieciom idealny ład społeczny. Tylko pojawia się problem: co się dzieje z dziećmi, gdy opuszczają na przykład sierociniec Korczaka i wchodzą w społeczeństwo takie, jakie jest. Istnieje spora obawa, że się roztrzaskają.

Wreszcie trzeci model, który sobie wymyśliłem: dzieci wprowadza się w życie społeczne, pokazuje, jakie ono jest i organizuje do zmieniania tego świata. Nie będę się wdawał we wszystkie słabości tej konstrukcji, dość, że zacząłem się w to bawić z walterowcami.

***

Rozpoczęta zimą 1955/56 r. odwilż to dla niego czas wieców i burzliwych dyskusji. Przyjmują go na powrót do PZPR. Z grupą przyjaciół (m.in. Krzysztofem Pomianem i Karolem Modzelewskim) próbuje wykorzystać strukturę ZMP na Uniwersytecie Warszawskim, by stworzyć niezależną od partii rewolucyjną organizację młodzieżową, która walczyłaby z pozostałościami stalinizmu. Poznaje legendarnego przywódcę zrewoltowanych robotników warszawskiej Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, Lechosława Goździka, który przekonuje go do koncepcji rad robotniczych.

Lechosław Goździk:

Poznałem Jacka jeszcze przed Październikiem, chyba w czerwcu 1956 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Mówiłem tam, co robić, jakimi kanałami docierać do robotników. Kuroń zrobił na mnie wrażenie człowieka zdecydowanego i zaangażowanego, ale też zorientowanego w polityce i tym, co się dzieje wokół Polski. Wiedział, gdzie są nieprzekraczalne granice. Miał świadomość, co się stanie, jak się nie uda. Przecież w Warszawie były jeszcze świeże tynki po odbudowie stolicy.

To był oryginał, rzadko spotykany samorodek, który miał dar nawiązywania kontaktów z ludźmi. Miał swój styl bycia, ubierania, zachowania, był prosty, otwarty, ciepły, pozbawiony bufonady. Mógł swobodnie rozmawiać z robotnikami, bo znał ich język.

***

W 1956 r. uczestnicy kolonii walterowskich zawiązują drużynę harcerską, a następnie Hufiec Walterowski w ramach reaktywowanego Związku Harcerstwa Polskiego. Ze względu na zaangażowanie ideowe nazywani są “czerwonymi harcerzami". Kuroń pracuje w Głównej Kwaterze ZHP (w latach 1960-61 kieruje jej Działem Programowym).

Józef Chajn:

W 1956 r. w mojej szkole, jednej z tzw. szkół “janczarów", w której uczyło się wiele dzieci wysokich dostojników partyjnych i państwowych, założono męską drużynę harcerską. Nosiła imię gen. Prądzyńskiego. To była sensacja. Jeszcze niedawno, rok czy dwa lata temu, prawie wszyscy należeliśmy do Organizacji Harcerskiej (OH), polskiej odmiany pionierów. Czerwone chusty i białe koszule były strojem organizacyjnym. A tu chłopcy paradują w zapomnianych już w Polsce mundurach skautowskich: zielone ubrania, żółte chusty z czerwonym obramowaniem, podkolanówki, sznury na ramieniu i krzyże harcerskie. Pełen szpan. Mnie to jednak nie bawiło. Te ciągłe zbiórki, musztra, salutowania, ta gala - wydały mi się śmieszne. Sam zresztą też byłem w harcerstwie, ale nieco innym - należałem do drużyny walterowskiej.

Znalazłem się w niej przypadkowo. Zostałem zaproszony na zbiórkę niedawno powstałej międzyszkolnej drużyny harcerskiej im. gen. Waltera. Nie było żadnych mundurów ani musztry. Zbiórkę, a raczej rodzaj towarzyskiego spotkania, prowadził sympatyczny, starszy od nas facet. Przyszedł też jeszcze jeden. Potem okazało się, że to Kuroń. Był nieznośny. Denerwowała mnie jego emfaza i entuzjazm, który wydawał mi się kompletnie nienaturalny. Ale zostałem.

Tak znalazłem się w zastępie śródmiejskim drużyny walterowskiej. Też mieliśmy mundury i zdobywaliśmy sprawności. Organizowaliśmy tzw. lata leśnych ludzi, budowaliśmy prycze w namiotach i szałasach. Ale było jakby swobodniej. Zbiórki, ale żadnej musztry. Śpiewaliśmy “Czerwony pas" i “Hej chłopcy bagnet na broń", dumki ukraińskie i rosyjskie piosenki. Obowiązywało prawo najmniejszego: najpierw najlepsze miejsca dostawały najmniejsze dziewczęta, potem najmniejsi chłopcy, potem większe dziewczęta i najwięksi chłopcy. Karą za przewinienia było pozbawienie prawa do pracy. W przeciwieństwie do sąsiadów z “zielonego" harcerstwa nie szorowaliśmy garów za karę.

Z sąsiadami bywało różnie. Nas śmieszył panujący u nich dryl i bezkrytyczne, jak uważaliśmy, odwoływanie się do przedwojennej harcerskiej tradycji. Ich drażniła głównie nasza lewicowość. No i te chusty. Były czerwone. Po stłumieniu przez “siły obozu pokoju i socjalizmu" rewolucji węgierskiej odbyła się długa i burzliwa tzw. zbiórka węgierska. Zaczęła się od rezygnacji z czerwonych chust, a skończyła ich założeniem. Postanowiliśmy naprawiać świat w duchu “prawdziwego" socjalizmu.

Wyróżniało nas wyczulenie na problematykę społeczną i zaangażowanie polityczne. Większości to pozostało do dzisiaj. We wszystkich dziedzinach życia społecznego i po różnych stronach mapy politycznej Polski znaleźć można ludzi, którzy przeszli przez szkołę tzw. czerwonego harcerstwa stworzoną przez Jacka i jego przyjaciół.

***

Z wywiadu “Zawodowy rewolucjonista":

- Czy to prawda, że rozpieprzyłeś ZHP?

- Nieprawda. ZHP zlikwidowano w latach 1948-49 i ja w tym nie brałem udziału. Miałem wtedy 14-15 lat. Natomiast gdy w 1956 roku ZHP reaktywowano - w czym już brałem udział i zostałem wybrany do Rady Naczelnej tego związku - walczyłem z tradycyjnymi koncepcjami pedagogicznymi w imię swojej metody: demokracji dziecięcej, koedukacji, konfrontacji z krzywdą społeczną. To była prawdziwa rewolucja - zwłaszcza ta koedukacja. Strach, co o mnie wypisywano... (...)

Kiedy na szczytach doprowadzono do ubicia Aleksandra Kamińskiego i innych (w czym nie uczestniczyłem) - skauci się podzielili. Część poszła z Kamińskim, a część została. Zlikwidowano mi przeciwnika i od razu zobaczyłem, że jestem w dołku. Zabrakło pluralizmu i aparat partyjno-harcerski zaczął likwidować wszelką samodzielność. W tym czasie była ogromna presja “uszkolnienia" harcerstwa. Robili akademie, prace społeczne i pilnowali, żeby się dobrze uczyć. A ja wymyśliłem system inny od tradycyjnego. I to mi mają głównie za złe. Był to pomysł zupełnie utopijny.

Marta Petrusewicz:

Jacek był przede wszystkim wychowawcą i walterowcy to był jego wielki projekt wychowawczy: “czerwone harcerstwo", owszem, komunistyczne, ale w sensie realizowania XIX-wiecznej utopii. Pod słowo “komunizm" podkładaliśmy wspólnotę, odpowiedzialność, solidarność, dzielenie się, odwagę, dorosłość wreszcie. Chcieliśmy budować lepszy świat. Mówiliśmy o komunizmie, ale nie mieliśmy poczucia, że gdziekolwiek w świecie to, w co wierzymy, zostało zrealizowane. Stąd np. z entuzjazmem przyjmowaliśmy wiadomości o rewolucji kubańskiej i do naszego - i tak internacjonalistycznego - repertuaru piosenek doszły kubańskie.

Na obozach walterowskich budowaliśmy utopijne społeczeństwo dzieci. Koncepcja praw człowieka zaczęła się dla nas, gdy zrozumieliśmy, że dziecko ma prawa, a ma je, bo jest małe i bezbronne. “Prawo najmniejszego" oznacza, że słabsi mają więcej praw niż silniejsi. Jacek tak pojmował sprawiedliwość: nie jako zupełną równość, tylko jako uprzywilejowanie słabszego.

Dziecko było chronione przed niesprawiedliwością, ale do wszystkiego innego miało prawo. Miało prawo spaść z drzewa, zgubić się w lesie, bać się ciemności czy posiusiać na pryczę. I miało prawo do odpowiedzialności: jeszcze we Lwowie Jacek musiał zajmować się młodszym bratem i wiedział, że dzieci potrafią być samodzielne i odpowiedzialne. To było niesamowite, że gdy miałam 12 lat i byłam zastępową, przychodzili do mnie rodzice, by powierzyć mi lekarstwa, które mają brać ich dzieci.

W Jackowym wychowaniu ogromną rolę odgrywała wspólnota. Przysięga walterowska mówiła m.in., że sprawy zastępu będzie się stawiało wyżej od własnych, a sprawy drużyny wyżej od spraw zastępu. Towarzyszył temu etos dzielenia się. Etos, nie obowiązek: nie chodziło o to, że nikt nie ma nic własnego; cała przyjemność własności polegała na dzieleniu się. Sam Jacek o posiadaniu nie miał najmniejszego pojęcia: co miał, rozdawał. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że człowiek może być egoistą.

Kiedyś chłopczyk z mojego zastępu poszedł na pocztę do wsi po paczkę od rodziców. Były w niej słodycze, które wracając, zjadł w lesie - sam. Wieczorem, gdy jak zwykle robiliśmy podsumowanie dnia, przyznał się do tego. Pamiętam mój dylemat (jedenastoletniej wychowawczyni!): on płakał, strasznie się wstydził, no i się przyznał. Karać czy nie? Jacek uważał, że za łatwo karzemy i krzyczał, żebyśmy się puknęli w głowę, bo dziecku jest przykro. Robił nam awantury, ale potem nas też przytulał, bo w końcu my też byliśmy dziećmi i też było nam przykro. W ogóle był cholerykiem, łatwo się złościł, ale od razu tego żałował i przepraszał.

Bycie w walterowcach nie tłumiło osobowości. Jednostka była ważna. Wspólnota oznaczała po prostu, że można w niej zrobić więcej i fajniej niż samemu. Mieliśmy poczucie uczestniczenia w czymś ważnym. Dzieliliśmy się odpowiedzialnością i pracą. Nie było ideologii pracy jako takiej, nie uczono nas także, że praca służy zarabianiu. Mówiliśmy o niej w kategoriach przywileju, przyjemności i pożytku. Przyjeżdżaliśmy i zakładaliśmy obóz, trzeba było budować prycze, stoły czy półki. Organizowaliśmy dzienne przedszkole dla dzieci rolników pracujących przy żniwach, próbowaliśmy się też zaangażować w roboty rolne, choć w czerwonych chustach nie zawsze byliśmy mile widziani. Nie było “pracy dla pracy" ani przodownictwa. Rywalizowały zastępy, nigdy jednostki.

O to zresztą były dyskusje: czy w ogóle powinniśmy rywalizować i jak mamy się oceniać - bo zastępy same się oceniały. Byliśmy nauczeni nonkonformizmu i demokracji; nie baliśmy się dyskutować. Był autorytet wychowawcy, zastępowego, ale on nie wynikał z funkcji czy z wieku (moim zastępowym był Sewek Blumsztajn, dwa lata starszy ode mnie), tylko z większej odpowiedzialności.

Uwielbialiśmy Jacka słuchać, a on fantastycznie opowiadał - nie potrzebował do tego zresztą ogniska, siadał byle gdzie, zwykle na ziemi, i mówił: “to ja teraz opowiem". Mówił o wszystkim: o przygodach z własnego życia, o swoim dzieciństwie, a gdy się zakochał, strasznie dużo mówił o miłości. Opowiadał też o życiu innych ludzi: historie czyjejś odwagi, przyjaźni, małych bohaterstw... Pamiętam opowieść o spotkanym gdzieś we Lwowie ukrywającym się dziecku żydowskim. Często opowiadał o sytuacjach potencjalnie niebezpiecznych; o tym, że zaangażowanie może kosztować. W 1956 czy ’57 mówił nam już o przepychankach na szczytach władzy albo o tym, jak go przesłuchiwano.

***

Jedną z form działania walterowców był “teatr walczący". Sztuki obnażające polityczną rzeczywistość PRL stały się w 1961 r. powodem rozwiązania Hufca.

Z wywiadu “Zawodowy rewolucjonista":

- Nagle znalazłem się w roli kury, która wychowała kaczątka. Stałem nad brzegiem wody, a oni popłynęli. To była groza, no, groza! [z żartem w głosie] - Michnik założył Klub Poszukiwaczy Sprzeczności i wojuje jak ten lew. Tolek Lawina i Marek K. postanowili zejść w podziemie i założyć podziemną partię komunistyczną. Byłem wtedy w wojsku na trzymiesięcznych ćwiczeniach i dramatyczne listy do nich pisałem na temat “dlaczego nie". W rezultacie rozwiązaliśmy Krąg Walterowski i... przystąpiliśmy do działań opozycyjnych.

- Znaczy - to oni Cię wciągnęli?

- Tak. Już z pewnym dorobkiem, z pewnym temperamentem, bo wcześniej był rok 1956, w którym działałem - ja mam temperament działacza politycznego - ale w ten właśnie sposób tu wszedłem.

***

W 1962 roku Kuroń wstępuje do zorganizowanego na UW przez Karola Modzelewskiego Politycznego Klubu Dyskusyjnego. Po rozwiązaniu Klubu w 1963 r. z grupą przyjaciół podejmuje analizę ustroju PRL. Z Modzelewskim pisze przeznaczoną do wewnątrzśrodowiskowego kolportażu broszurę - wciąż bazując na założeniach marksistowskich. W listopadzie 1964 r. całą grupę zatrzymuje na 48 godzin Służba Bezpieczeństwa. Już wcześniej Kuronia zwolniono z pracy w Głównej Kwaterze ZHP. Teraz traci stypendium doktoranckie na Wydziale Pedagogiki UW. Po raz drugi wylatuje z PZPR.

Razem z Modzelewskim odtwarzają swoje opracowanie. Nadają mu tytuł “List otwarty do członków PZPR". Wskazują na konflikt między klasą robotniczą a centralną biurokracją partyjną i przedstawiają wizję ustrojową, której istotą ma być system rad robotniczych. Tekst powielają w 18 egzemplarzach: dwa przekazują 19 marca 1965 r. do komitetów PZPR i ZMS Uniwersytetu Warszawskiego, pozostałe rozdają na uczelni. Dzień później zostają aresztowani, a w lipcu skazani - Modzelewski na 3 i pół, Kuroń na 3 lata więzienia.

Jerzy Szacki:

Nie ma żadnego zespołu twierdzeń, które byłyby właściwe rewizjonizmowi. Daje się on opisać tylko przez negację istniejącej ideologii. Jest więc możliwy tak długo, jak długo jest co kwestionować. Rewizjonizm był skazany na porażkę, ale w 1956 r. w pewnych środowiskach istniała jeszcze wiara w to, że w komunizmie są treści, które przywrócą ludzkość do jakiejś domniemanej formy pierwotnej. To nie mogło trwać długo, bo oficjalna doktryna przestała odgrywać jakąkolwiek rolę i stało się jasne, że z marksizmu niczego pozytywnego nie da się już wycisnąć.

Punktem wyjścia dla Kuronia była formacja komunistyczna, z którą się szczerze identyfikował, by potem odkryć, że jest ona oszustwem. To trwało kilka lat, ale coś się z tego zachowało: postawa buntownicza, przekonanie, że świat można i trzeba poprawiać. To zostało w Jacku do końca, nie wyparł się tego, co w komunizmie było szlachetne w pewnych sytuacjach i w pewnym czasie. Natomiast musiał się wyprzeć tego, co stało się z komunizmem, gdy ten stał się systemem rządów.

***

Z więzienia Kuroń wychodzi warunkowo w maju 1967. Włącza się w działalność grupy studentów zwanych “komandosami" (częściowo złożonej z walterowców), znanych zwłaszcza z ostrych dyskusji podczas publicznych spotkań z PRL-owskimi notablami. Gdy władze zakazują wystawiania “Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka, pisze petycję protestacyjną kolportowaną następnie na UW, potem uczestniczy w podejmowaniu decyzji o zorganizowaniu wiecu studentów przeciw relegowaniu z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. 8 marca trafia do aresztu, a stąd na ławę oskarżonych jako jeden z tzw. inspiratorów wydarzeń marcowych. W styczniu 1969 dostaje wyrok 3,5 roku więzienia (prokurator żądał 8 lat). Wychodzi - przedterminowo - 17 września 1971.

Z wywiadu “Zawodowy rewolucjonista":

- Kiedy siedziałem, czekając na wyrok po “Liście otwartym", chodziłem po spacerniaku i myślałem: “Ile więzienia mogę wytrzymać? Trzy lata? Nie, tyle to nie. A pięć? Jezu, nie!". A jeszcze dziewięć? Gdyby mi ktoś powiedział: dziewięć... Tylko to jest tak: wchodzisz i idziesz. Masz jakieś przeszkody i je pokonujesz. Idziesz i coraz trudniej się cofnąć... A potem mówisz: tyle przeszedłem, to już mi chyba mniej zostało, nie? I znowu idziesz. A tu jeszcze trudniej.

***

Naturalnie nie ma mowy o żadnej pracy. Kłopoty z zatrudnieniem ma też żona. SB interweniuje nawet w liceum, do którego chce się dostać ich syn. Jacek utrzymuje się z pisania -pod rozmaitymi pseudonimami - felietonów pedagogicznych i kryminałów, statystowania w filmie, prac zleconych przy badaniach socjologicznych oraz z pomocy przyjaciół.

Powie potem, że to był najspokojniejszy okres w jego życiu.

A przecież równocześnie razem z Janem Józefem Lipskim zbiera podpisy pod listem w obronie skazanych na wieloletnie więzienie członków konspiracyjnej organizacji “Ruch" o niepodległościowo-katolickiej, a więc odległej mu ideowo orientacji, którzy planowali zniszczyć pomnik Lenina w Poroninie, oraz w obronie braci Kowalczyków, którzy w 1972 r. wysadzili aulę WSP w Opolu, gdzie miała odbyć się rocznicowa akademia ku czci MO i SB. Organizuje (m.in. z Janem Olszewskim) petycję przeciwko wprowadzeniu do konstytucji PRL zapisów o sojuszu ze Związkiem Radzieckim i kierowniczej roli partii.

Pisze też dzieło życia, które nazywa teorią działania. Początkowo ma to być praca doktorska, ale promotor boi się dopuścić do jej obrony. Niektóre jej założenia - wyłuszczone w artykułach “Polityczna opozycja w Polsce" (“Kultura" 11/1974) i “Myśli o programie działania" (“Aneks" nr 13-14/1977) staną się elementami strategii opozycji demokratycznej w PRL.

Panujący system określa jako totalitarny: rządząca partia ma monopol organizacyjny, informacyjny i decyzyjny. Sposobem na przełamanie monopolu komunistów i tym samym odzyskanie wolności mają być samoorganizacja obywateli w ruchy społeczne: dla obrony wspólnych im wartości oraz walki o konkretne cele obywatele winni tworzyć niezależne grupy. Samo istnienie takich zalążków autonomicznych ruchów społecznych podważałoby totalitarny monopol, nie mówiąc już, że łatwiej byłoby tą drogą wywierać presję na władze i stopniowo odzyskiwać kolejne sfery życia publicznego. Formuła ruchu pozwalałaby też skuteczniej bronić się przed potencjalnymi represjami - zwłaszcza że założeniem była jawność działania opartego na formalnie obowiązującym prawie.

Zastanawiając się, jak daleko można się posunąć w odzyskiwaniu niezależności Polski od ZSRR w sytuacji podziału Europy, Kuroń ocenia, że pierwszym etapem w drodze do pełnej niepodległości może być tzw. finlandyzacja.

Z kolei w eseju “Zasady ideowe" (NOWA 1977) jako wartość podstawową wskazuje dobro osoby ludzkiej rozumiane jako suwerenność jednostki oraz twórcze działanie człowieka w środowisku społecznym. Szkicuje też wizję systemu etyczno-politycznego, godzącego wrażliwość lewicową z moralnym przesłaniem chrześcijaństwa i perspektywą tworzenia demokratycznego, pluralistycznego społeczeństwa. Za najlepszą formę ustrojową uznaje demokrację parlamentarną w ramach suwerennego państwa, choć przestrzega przed możliwością zdominowania jednostek przez państwo - także to demokratyczne.

Z wywiadu “Zawodowy rewolucjonista":

- W “Liście otwartym" byłem wciąż marksistą i rewolucjonistą. Dopiero w więzieniu, po wyroku za wydarzenia marcowe, na drodze czysto intelektualnej nastąpiło moje odejście od marksizmu i fascynacji rewolucją. Dokładnie powiedziałem to sobie w grudniu 1970 r., parę dni przed rewoltą robotniczą na Wybrzeżu.

***

Na wiadomość o procesach wytaczanych robotnikom, którzy w czerwcu 1976 r. zaprotestowali w Radomiu i Ursusie przeciwko podwyżkom cen, z grupką przyjaciół rozpoczyna akcję pomocy: idzie na rozprawę pierwszej grupy oskarżonych, przekazuje pieniądze pozbawionym środków do życia rodzinom sądzonych, organizuje pomoc prawną, a przy okazji zbiera informacje o zachowaniu milicji. Pisze list otwarty w obronie represjonowanych do przywódcy Włoskiej Partii Komunistycznej Enrico Berlinguera. Władze reagują powołaniem go na przeszkolenie wojskowe.

We wrześniu, będąc na przepustce, podchwytuje pomysł zawiązania Komitetu Obrony Robotników, w którym widzi spełnienie swojej idei ruchu społecznego. Po powrocie z wojska zmienia swoje mieszkanie w centralę opozycji: tu spływają relacje o łamaniu praw człowieka przez władze oraz o niezależnych inicjatywach. Informacje te przekazuje na Zachód: nagłośnienie represji w świecie jest niewygodne dla ekipy Edwarda Gierka i przyczynia się do łagodzenia kursu wobec opozycji. Równocześnie wiadomości te za pośrednictwem polskich rozgłośni nadających z zagranicy są rozpowszechniane w kraju.

Mirosław Chojecki:

Kiedy w 1976 r. powstawał “Komunikat KOR-u" i “Biuletyn Informacyjny", wiedliśmy spór: drukować czy przepisywać na maszynie. Za drukiem przemawiała możliwość wydawania znacznie większej liczby egzemplarzy. Jednak ulegliśmy Jackowi: - Budujemy wokół KOR-u ruch społeczny. W takim ruchu ludzie muszą uczestniczyć, muszą mieć jakieś zadania. Przeczytaj, przepisz, rozdaj znajomym - to jest najprostsze zadanie, jakie możemy zaproponować.

Miał rację. Przez kilka pierwszych miesięcy stworzyły się samorzutnie ścieżki kolportażowe. Gdy zaczęliśmy drukować, nie było problemów z dystrybucją. Powstałe później wydawnictwa zwracały się do nas z prośbą o kolportaż.

***

W maju 1977 r. na wieść o znalezieniu zwłok współpracującego z KOR studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego Stanisława Pyjasa próbuje przedostać się do Krakowa. Zostaje aresztowany i objęty sankcją prokuratorską. Z aresztu wychodzi dopiero w lipcu na mocy amnestii.

Halina Bortnowska:

Bardzo żywo pamiętam Jacka z pewnej rozmowy o odpowiedzialności i rozmowa wcale nie była teoretyczna. Były lata 70., Osiedle Kościuszkowskie w Nowej Hucie. On właśnie coś opublikował w “Znaku" pod panieńskim nazwiskiem żony, bo na niego był zapis w cenzurze. Niepokoił się, że rzuca młodych ludzi, którzy skupili się wokół niego, jak “kamienie na szaniec". Nie wiadomo, co im zrobią, żeby “złamać", a taktyka MO i SB bywała wówczas taka, żeby z początku nie uderzać w animatorów opozycji, ale w ich otoczenie. “Jak możesz mnie nie rozumieć?" - dziwił się, ale uważałam, że ludzie sami dojrzewają do pewnych decyzji i nie mogę im zabraniać ich podejmowania. Każde z nas zostało przy swoim, ale Jacek chyba usiłował trochę ograniczać zasięg swego promieniowania.

***

Po przekształceniu się KOR-u w Komitet Samoobrony Społecznej “KOR" w październiku 1977 r. Kuroń nadal pełni w nim jedną z czołowych ról. Utrzymuje kontakty z dziennikarzami zagranicznymi, pisze do prasy niezależnej. W środowiskach opozycyjnych słynne staje się jego hasło: “nie palcie komitetów, ale zakładajcie własne".

Seweryn Blumsztajn:

Jacek od zawsze był przywódcą rewolucji. Wieczna rewolucja i walka ze złem to był jego pomysł na życie. Wtedy gdy był moim wychowawcą w harcerstwie, przed Marcem, potem w KOR i w “Solidarności". Nigdy jednak nie miał aspiracji wodzowskich. I jednocześnie był człowiekiem skrajnie antyrewolucyjnym. Jeśli się mówi o roli ludzi lewicy w PRL, trzeba pamiętać, że my byliśmy odszczepieńcami. Wychowani na rewolucji wiedzieliśmy, jakie są jej koszta. Rewolucja jest ciągiem: najpierw ty ścinasz głowy, potem przychodzi restauracja i tobie głowę obcinają. Ale żeby to przyjąć do wiadomości, trzeba mieć poczucie odpowiedzialności za skutki Rewolucji Październikowej. Duch całego naszego nurtu był antyrewolucyjny i tylko dlatego mogła powstać formuła zmieniania rzeczywistości przez ruchy obywatelskie. Zwieńczeniem tej filozofii były Okrągły Stół, III RP i niechęć do rozliczeń.

Ciekawe było zderzenie tej lewicy z ludźmi pokroju Leszka Moczulskiego. W pewnym sensie to idea niepodległościowa była rewolucyjna i robiona tradycyjnie rewolucyjnymi metodami, jak zakładanie konspiracji. My natomiast kombinowaliśmy, jak założyć jeszcze jeden komitet, jeszcze jedno wydawnictwo. Budowanie sfer wolności było zaprzeczeniem wzorów rewolucyjnych. Podobnie jak przekonanie, że człowiek jest najważniejszy. Jacek próbował łączyć rewolucję z miłością do ludzi, a to są rzeczy nie do pogodzenia, bo rewolucjonista gardzi motłochem i godzi się na ofiary. Otóż zasadą KOR była obrona ludzi. Powiadamiało się RWE, robiło się głodówkę itp. Odkrywczość takiego działania polegała na tym, że było ono kompletnie nierewolucyjne.

Pamiętam proces Marka Kozłowskiego, jeszcze przed Sierpniem, w lipcu 1980 r. w Słupsku. Przyjechaliśmy tam z Warszawy, była też ekipa z Gdańska z Wałęsą. Okropny proces, zwłaszcza zachowanie sędziego. Wałęsa dostał szału, wołał, że tak nie może być, że trzeba ich pozabijać. I Jacek na niego naskoczył: co ty gadasz! Tak nie wolno!

***

Władze PRL uważają Kuronia za lidera opozycji. Jest jedną z kilku osób podlegających najostrzejszym represjom: stale inwigilowany, często zatrzymywany na 48 godzin, pozbawiony możliwości druku w legalnej prasie. Uchodzi za człowieka, za kontakty z którym grozi zemsta SB.

Z wywiadu “Zawodowy rewolucjonista":

- Czy masz jakieś wyrobione odruchy wobec SB?

- Jestem wobec nich życzliwy, bo nie boję się każdego z nich z osobna. Boję się więzienia. Jeżeli ktoś idzie na przesłuchanie, to wiadomo, co ma robić. Przepisy są jasne i nie ma co tu odkrywać Ameryki: nie powinien odpowiadać na żadne pytania. Jest też zalecone, aby nie prowadzić żadnych rozmów. Wiadomo, że technika śledztwa polega na tym, żeby cię ubek wprowadził tą rozmową w temat “swój". Dobry powinien wprowadzić tak, że nawet się nie zorientujesz, kiedy wlazłeś. (...)

- Ale na pewno zdarzają się tacy ubecy, którzy próbują złamać Cię krzykiem, zastraszyć Cię - co wówczas robisz?

- Był jeden taki. Jeden jedyny. Milczałem. Wtedy jest łatwo milczeć.

- To esbecja chyba Cię lubi?

- Nie wiem. Pamiętaj, że to jest gra.

- Czy należy ich doceniać?

- Myślę, że tak... [Telefon].

- A jak w życiu? Masz na pewno podsłuch w domu. Jak sądzisz, czy to jest permanentne nagrywanie, czy też nasłuch?

- Nie wiem. Kiedyś był permanentny nasłuch. Wiem, bo miałem taką przygodę... Potrzebowałem coś pilnego i tajnego przekazać Antoniemu Pajdakowi i wysłałem do niego z kartką Maciusia. Maciuś go nie zastał, wrócił i mówi: “Włożyłem w drzwi". Więc ja mówię: leć i wyjmij. I Maciuś pobiegł.

- I już nie było?

- Była, ale dobiegł parę metrów przed SB. (...)

- Jaki teraz masz podsłuch? Tradycyjnie telefoniczny?

- Nie, nie. Podsłuch jest wszędzie - w ścianie. Już kilka takich aparatów wyszło ze ściany. Bo one “chodzą w ścianie". To jest takie ustrojstwo, w którym nie ma metalu, więc nie można tego wykryć, no i to chodzi w ścianie i w pewnym miejscu dochodzi do tynku. Już były trzy wypadki, że wyszedł za daleko. Raz w Radomiu, u pewnej dziewczyny, która mieszkała obok zakładu pogrzebowego i nagle szafa zaczęła jej latać. Mama mówi: “duchy, duchy", odsuwają szafę, a tam ten aparat wychodzi.

- I daje się z tym żyć tak spokojnie?

- No, już się przyzwyczaiłem. Założono mi to w 1961 roku, o czym mnie uprzedził funkcjonariusz, który mi to zakładał.

- Dwadzieścia lat…

- Dokładnie dwadzieścia siedem. Już się przyzwyczaiłem. (...)

- Czy rozpoznajesz tajniaków na ulicy?

- Chyba tak. Był taki czas, że ja wszystkie swoje ekipy dobrze znałem. Trzymali się reguły: zmieniali ludzi rano i kiedy wychodziłem z domu, przejeżdżali samochodem. Zawsze w nim siedział jeden stary, trzech nowych. Więc wychodząc z domu czekałem na ten samochód. Patrzyłem, zapamiętywałem i już wiedziałem, kto jest kto. Zobaczenie “w naturze" jest konieczne, bo zdjęcie nie daje wcale gwarancji poznania. Miałem kiedyś w Szczecinie taką przygodę: wychodziłem zewnętrznymi schodami domu, a oni stali naprzeciw. Dwóch. Stali i patrzyli na mnie. W pewnym momencie wyjęli zdjęcie i... nic.

- Niewiarygodne…

- Poza tym - to jest następna historyjka - stałem kiedyś na postoju taksówek i podszedł do mnie Andrzej Seweryn. Pyta: - Jesteś obstawiony? Jestem - mówię. Słuchaj - mówi na to Seweryn - przecież jak oni cię obstawiają, to muszą kogoś grać - przechodnia. To mój zawód. Ja ich spróbuję rozpoznać. I rozpoznał. Wszystkich!

Więc jest sposób. Tylko trzeba mieć bardzo wyczulone oko. Tak, ja ich rozpoznaję, ale przysiąc - nie mogę. A tu zaczyna się takie niebezpieczeństwo: jak uważasz, że jesteś obstawiony i zaczynasz szukać obstawy, wszyscy ci się nią wydają. Może też być na odwrót - wydaje ci się, że ich nie ma - a są.

***

Z opracowania “Aktualne zagadnienia walki klasowej, materiał pomocniczy na zebrania Podstawowych Organizacji Partyjnych, zajęcia szkoleniowe i lektorskie; Wydział Pracy Ideowo-Politycznej KC PZPR; do użytku wewnętrznego; styczeń 1977":

“Ludźmi pracującymi w istocie na zlecenie ośrodków dywersji imperialistycznej oraz organizującymi wystąpienia antypolskie są znani z działalności w 1968 r. tacy raczkujący politykierzy, jak Jacek Kuroń, Adam Michnik i Seweryn Blumsztajn - zdeterminowani przeciwnicy socjalizmu i partii, ochrzczeni przez ośrodki dywersyjne mianem wybitnych historyków. Nie pochodzą oni ze środowisk ludzi pracy, nie mają stałego zajęcia, nic ich nie wiąże z klasą robotniczą, warunkami jej życia, jej interesami, troskami i dążeniami. Łączy ich natomiast wspólna wrogość do narodu i jego aspiracji rozwojowych".

***

Róża Woźniakowska:

Kiedyś wybierałam się do Warszawy. Idę na dworzec jeszcze przed świtem, patrzę, a tu Jacek Kuroń. Odprowadza go grupa mężczyzn, okazuje się, że to robotnicy z Huty Lenina, którym opowiadał przez całą noc o związkach zawodowych. Jest zmordowany niemożebnie, głos zdarty, ale naturalnie odpala papieros od papierosa i gada dalej. Obok ubecy. Ucieszyłam się, że pojadę z Jackiem, bo czułam dla niego absolutne uwielbienie, a ponadto podróże do Warszawy były trudne: jechało się co najmniej 5 godzin, wagony były potwornie zatłoczone i koszmarnie brudne, a jeszcze zwykle mieliśmy na karku SB-ków i trzeba się było liczyć, że cię gdzieś po drodze wyciągną z pociągu.

Wsiadamy, po chwili Jacek mówi: Różyczko, idziemy na śniadanie. W wagonie restauracyjnym rozmawiamy. On pali ciągle papierosy, choć nie wolno - tyle że robi to jakoś więziennym sposobem z rękawa, więc kelner, choć czuje dym, nie może go nakryć. Patrzę za okno - tam świta, w domach przy torach zapalają się powoli światła, a mnie nachodzi refleksja: - Patrz - mówię do Jacka - my tu się mordujemy, a tych ludzi nic to nie obchodzi, oni sobie najzwyczajniej śpią. Bo wtedy żyłam wyłącznie walką o Polskę i niepodległość. Spojrzał z politowaniem: - Różyczko, mnie inna rzecz martwi - że oni siedzą w tych swoich domach ze swoimi kłopotami, bólami, problemami, a ja im nic nie mogę pomóc.

***

W styczniu 1978 r. Kuroń podpisuje deklarację założycielską Towarzystwa Kursów Naukowych - niezależnej inicjatywy samokształceniowej, w której ramach poprowadzi wykład na temat pedagogiki społecznej. W marcu 1979 r. do jego mieszkania wkracza bojówka Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Ponieważ niektórzy działacze TKN twierdzą, że jego osoba ściąga represje, zawiesza wykłady.

Latem 1978 r. uczestniczy w spotkaniu z przedstawicielami czechosłowackiej opozycyjnej Karty ’77, a po ich aresztowaniu - w głodówce protestacyjnej w kościele św. Krzyża w Warszawie w październiku 1978 r.

Jaroslav Šabata:

Kuroń i Modzelewski to nazwiska pierwszych dwóch Polaków-opozycjonistów, których teksty poznałem we wczesnych latach 70. Z pierwszym spotkaniem działaczy KOR-u i Karty ’77 na granicy polsko-czeskiej kojarzy mi się taki obrazek: wielkim uśmiechem śmieje się do mnie ogromna, okrągła głowa Jacka Kuronia. Jego mądre oczy lekko jakby drwią. Powiedział: - Adaś Michnik uważa, że ty jesteś z nas wszystkich naj... A potem pisał mi, że pierwszy raz usłyszał o mnie wiosną 1968 r. w więzieniu na Rakowieckiej...

I jeszcze coś: na przełomie lat 1989 i 1990 weterani spotkań na granicy przyjechali do Cieszyna. Ktoś przypomniał wizję z okresu międzywojnia: polsko-czesko-słowackiej federacji. Jacek należał do tych, którzy tę ideę bez wahania podzielali.

***

Latem 1980 r. Kuroń organizuje w swoim mieszkaniu ośrodek zbierania wiadomości o strajkach: informacje, przekazywane na Zachód, wracały za pośrednictwem Radia Wolna Europa i BBC do kraju, stymulując dalsze protesty. W artykule “Ostry zakręt" (“Biuletyn Informacyjny", lipiec 1980) dowodzi, że są one początkiem organizowania się robotników “w niezależne od państwa związki zawodowe" i komisje robotnicze. Opozycja powinna służyć ruchowi robotniczemu ekspertyzami i sugestiami programowymi - m.in. próbować przekształcać postulaty ekonomiczne w polityczne. 18 sierpnia zostaje zatrzymany, a 28 sierpnia formalnie aresztowany. Podobnie jak trzynastu innych działaczy opozycji, zostaje zwolniony 1 września na żądanie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku.

Ewa Kulik:

W sierpniu 1980 byłam na wakacjach na Helu. Wracając, w Warszawie zajrzałam do Adama Michnika i Jacka Kuronia. Dopiero od nich dowiedziałam się o Gdańsku. W Krakowie okazało się, że potrzebne są ulotki, bo kogoś pobili, a ponieważ nie dawaliśmy sobie w tym momencie rady z poligrafią, wysłano mnie do stolicy po ulotki. Tymczasem u Jacka działało już centrum informacyjne. Parę maszyn, trzy kobiety piszą na nich postulaty, dzwonią telefony. I napływały informacje z całego kraju. Postanowiłam dowiedzieć się, co dzieje się w Krakowie. Ktoś zadzwonił, powiedział: “Strajk w Nowej Hu..." - i tu przerwano. Wyszłam do znajomych i od nich zaczęłam “obdzwaniać" przyjaciół w Krakowie.

Na drugi dzień do Jacka wkroczyła ubecja. W domu było około dwudziestu osób. Przyjechała kolejna ekipa, bo ci pierwsi nie mogli sobie dać rady z tyloma ludźmi. Jak przychodziła ubecja, Jacek zawsze serwował herbatkę, zmieniał popielniczki. Czułam się zasiedziała, bo mieszkałam tam przez dwa dni, więc zaczęłam czyścić popielniczki i robić herbatę. Gajka Kuroniowa była wtedy w Tymbarku na wakacjach.

Starszy pan Kuroń już raz podczas rewizji zasłabł i trzeba było wezwać pogotowie. Esbecy: - Proszę pani, proszę się zbierać. Ja: - Ale ktoś z nas musi zostać, bo starszy pan Kuroń potrzebuje pomocy i nie można go zostawić samego. Gdzieś zadzwonili. Po chwili wracają i mówią: - Pani zostanie, tylko proszę się opiekować starszym panem Kuroniem. I zostałam przy tym telefonie, który bez przerwy dzwonił. O dziwo, nie odcięli go. Wszystko zabrali, ale telefon cały czas był czynny.

Ponieważ trochę ludzi z opozycji znałam osobiście, więc wystarczyło, jak ktoś zadzwonił i zdążył przed przerwaniem połączenia zawołać tylko: Strajk w Sta..., to kojarzyłam, że chodzi o Starachowice. Zapisywałam wszystko, dziennikarze przychodzili... A że znałam angielski, więc im podawałam informacje. Dzwoniłam też do BBC, do Smolara.

Trwało to chyba od 18 sierpnia - wtedy była ta rewizja - do końca strajku. Wcześniej wróciła z wakacji Gajka. Przewalały się tłumy ludzi, a ja zachorowałam na ciężką anginę. Starszy pan Kuroń wychodził do apteki i mnie leczył. Gajka pojechała do Gdańska, wróciła i powiedziała, że będzie porozumienie. Włączyłyśmy telewizor: radość, ulga. Tym większa, że w ostatnich dniach sierpnia atmosfera w Warszawie była dość ciężka. Mieliśmy uczucie, że oni tych siedzących spisują na straty, że będą chcieli zahandlować. Po raz pierwszy widziałam Gajkę w lekkiej histerii.

Podpisano porozumienie i powinnam była wracać do Krakowa. Ale byłam chora. Poza tym Jacek natychmiast po wyjściu, w nocy, przez okno, wymknął się do Gdańska i ktoś przy tym telefonie musiał dyżurować. Bardzo zaprzyjaźniłam się z Gajką; siedziałyśmy razem przy telefonie, dzwoniłyśmy kolejno na wszystkie komisariaty, udając żony aresztowanych i pytając, gdzie są. Postanowiłam zostać. Czułam się potrzebna, tu coś się naprawdę działo. W Krakowie też, ale jakoś inaczej... Doszliśmy do wniosku - to był pomysł Jacka, kiedy na chwilę przyjechał z Gdańska - że warto robić biuletyn o sytuacji w ruchu związkowym. Zaczęłam redagować ten biuletyn.

W mieszkaniu dalej był potworny młyn. Kiedy Krzysztof Śliwiński zrobił centrum informacyjne i zaproponował, żeby się wymieniać informacjami, to wymienialiśmy się, ale tylko w jedną stronę, bo on miał ich dużo mniej. Ludzie po prostu byli przyzwyczajeni do numeru 393964, więc dzwonili tutaj. Potem Jan Józef Lipski napisał, że spałam, siedziałam, jadłam i uczyłam się przy telefonie, który zaczynał dzwonić o szóstej rano, a kończył gdzieś o trzeciej w nocy.

***

Kuroń zostaje doradcą Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego, a później Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ “Solidarność". W tekście “Co dalej?" (“Biuletyn Informacyjny", wrzesień 1980) ocenia, że strajki i Porozumienia Gdańskie naruszyły podstawę systemu, czyli monopol organizacyjny, informacyjny i decyzyjny państwa. Nowe związki zawodowe albo zostaną wchłonięte przez system, albo system rządzenia będzie musiał przekształcić się w kierunku demokratycznym. Przewiduje także wybuch innych form aktywności obywatelskiej: samorządów w nauce, kulturze i gospodarce, ruchów w obronie praworządności, prasy niezależnej. Działalność ruchów społecznych powinna wymusić na władzach reformy gospodarcze i demokratyzację państwa. Cele ostateczne - czyli suwerenność państwowa i demokracja parlamentarna - nie są jednak na razie możliwe do osiągnięcia. Perspektywą jest samoorganizacja społeczna i demokratyczna przebudowa państwa przy zachowaniu - w zmienionej formie - rządów PZPR.

Jest przeciwny rewindykacyjnym działaniom związku. Gasi żywiołowo wybuchające akcje protestacyjne. Latem 1981 r. bierze udział w tworzeniu nowej strategii “Solidarności", polegającej na wymuszaniu reformy samorządowej w gospodarce. Hasło wolnych wyborów uważa za nieodpowiedzialne, bo grożące interwencją radziecką.

Seweryn Blumsztajn:

Okres po Sierpniu 80 był dla niego upokarzający. Finał strajku to był wielki konflikt między KOR-em a doradcami. Zaatakował go także biskup Orszulik. W “Solidarności" on wtedy wszystkim przeszkadzał. Dawano mu to nieprzyjemnie do zrozumienia, choć był zbyt ważny, żeby go odsunąć.

***

Jesienią 1981 r. - kiedy zarówno władze, jak “Solidarność" tracą kontrolę nad sytuacją - Kuroń zgłasza pomysł porozumienia między “Solidarnością", Kościołem i partią w celu utworzenia komitetu ocalenia narodowego (względnie rządu narodowego), który przejąłby władzę, ustalił program reform oraz przygotował możliwie demo-kratyczne wybory.

13 grudnia zostaje internowany w Strzebielinku, a następnie w Białołęce. W marcu 1982 w przemyconym z więzienia w Białołęce artykule “Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia" (“Tygodnik Mazowsze" nr 8) wzywa do strajku generalnego połączonego z akcją agitacyjną wśród żołnierzy i milicjantów oraz przygotowaniem “uderzenia na wszystkie ośrodki władzy i informacji w całym kraju". Uderzenie miało doprowadzić do kompromisu między częścią aparatu władzy a zorganizowanym społeczeństwem. Tekst swym radykalizmem wywołuje burzę - po kilku tygodniach sam Kuroń pisze o konieczności obrony społeczeństwa przed przelewem krwi.

3 września 1982 r. władze zmieniają jego status z internowanego na aresztowanego. Zarzut brzmi: próba obalenia siłą ustroju PRL. W lipcu 1984 r. staje (wraz z Adamem Michnikiem, Zbigniewem Romaszewskim i Henrykiem Wujcem) przed sądem. Proces przerywa amnestia.

W następnych latach jest doradcą podziemnej Regionalnej Komisji Wykonawczej Mazowsze i Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ “Solidarność". Publikuje w podziemnej prasie, bierze udział w demonstracjach. Sugeruje podejmowanie różnorodnych form aktywności - nie tylko podziemnej, lecz także legalnej (samorządy w przedsiębiorstwach, stowarzyszenia itd.).

Od czasu strajków w maju 1988 r. podkreśla, że legalizacja “Solidarności" nie wystarczy: potrzebny jest rząd koalicyjny dla podjęcia reform politycznych, które stają się możliwe wobec pierestrojki w ZSRR. Uczestniczy w pracach Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ “Solidarność".

Władze PRL wciąż traktują go jako radykała: jesienią 1988 r. wykluczają go z rozmów przygotowawczych przed Okrągłym Stołem. Wobec zdecydowanego stanowiska “Solidarności" uczestniczy jednak w obradach Okrągłego Stołu: w zespole ds. reform politycznych i niektórych poufnych spotkaniach w Magdalence k. Warszawy.

4 czerwca 1989 r. zostaje wybrany do Sejmu z listy Komitetu Obywatelskiego “Solidarność", uzyskując w swoim okręgu blisko 70 proc. głosów. Zaraz potem, wraz z Michnikiem, lansuje pomysł: wasz prezydent, nasz premier. “To było oczywiste, że skoro wygraliśmy wybory, musimy wziąć rząd" - argumentuje. Tworzy zespół ekonomistów, których zadaniem jest przygotowanie programu gospodarczego. Efektem jest propozycja gospodarczego “skoku na głowę": zatrzymać inflację poprzez jednoczesne wprowadzenie wolnego rynku i zablokowanie wynagrodzeń. Plan Leszka Balcerowicza będzie zbieżny z tymi postulatami.

Jako poseł inicjuje powstanie w Sejmie Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, której przewodniczy. Tymczasem trwają rozmowy wokół koalicji rządowej. Przez chwilę wymienia się Kuronia jako kandydata na premiera, ale w końcu zapada decyzja: szefem rządu będzie Tadeusz Mazowiecki. Ten kompletując ekipę proponuje mu funkcję ministra pracy. “Zrobiło mi się czarno przed oczyma. Zrozumiałem, że odpowiadam za wszystko, co najgorsze" - wspomina. Nowy minister pracy wiąże swoją politykę z programem gospodarczym Balcerowicza. W założeniu Kuroń ma osłaniać bezrobotnych, ale program ma wkrótce dać im pracę. Sprawdza się tylko pierwsza część założenia. Jako minister Kuroń dąży do zawarcia kontraktu społecznego ze związkami zawodowymi, likwidacji przerostu zatrudnienia, przebudowy systemu emerytur, stworzenia nowego systemu BHP. Wkrótce okazuje się, że ministerstwo musi też zajmować się problemami kombatantów, pisarzy, bezdomnych, niewidomych...

Jednym z głównych zagadnień staje się popiwek, czyli podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń. Jest sprzeczny z programem liberalizacji, ale rząd nie wymyślił innego narzędzia kontrolującego inflację i minister pracy musi przystać na to rozwiązanie. Jednak najważniejszym i najtrudniejszym zadaniem okazuje się sprawa emerytur. Obowiązująca od 1982 r. ustawa teoretycznie zapewnia emerytom przyzwoite wypłaty. Nie uwzględnia jednak olbrzymiej inflacji. W styczniu 1990 r. z Ministerstwa Pracy wpływają do Sejmu propozycje zmian ustawy zakładające kwartalną rewaloryzację emerytur. Ale Sejm marudzi z nowelizacją, zaś projekt nowego systemu rozbija się o konflikty z ministerstwami branżowymi, związkami, a także samymi emerytami. “Mógłbym wygrać z Balcerowiczem mając po swojej stronie emerytów albo z emerytami mając po swojej stronie Balcerowicza. Ale z jednymi i z drugimi wygrać nie mogłem" - pisze później Kuroń.

Mimo tych niepowodzeń zyskuje ogromną popularność i okazuje się nieformalnym rzecznikiem prasowym pierwszego rządu III RP. Jego wtorkowe pogadanki telewizyjne pozwalają ludziom zrozumieć sens przemian. Do historii przechodzą też darmowe zupy rozdawane za pośrednictwem uruchomionego przez Kuronia funduszu SOS.

Rafał Szymczak:

Pracował w nocy, nigdy nie pojawił się w pracy przed dziesiątą, natomiast narady trwały nawet do pierwszej w nocy. Kiedy próbowałem go umówić na jakieś poranne spotkanie, opowiadał, jak to kiedyś w więzieniu oficer prowadzący wezwał go na przesłuchanie na 8 rano, no i zaczyna zadawać mu pytania. Rozmowa się nie klei. Oficer jest coraz bardziej zirytowany. Wreszcie Jacek mu mówi: “Panie oficerze, musimy sobie wyjaśnić jedną sprawę: ja mogę wstać o szóstej rano, ale budzę się dopiero o dziesiątej".

***

Z ministerstwa Kuroń odchodzi razem z rządem Mazowieckiego. W 1991 r. zostaje wiceprzewodniczącym Unii Demokratycznej - funkcję tę pełni do 1995 r. W pierwszych wolnych wyborach do parlamentu (październik 1991 r.) kandydując w Warszawie uzyskuje najlepszy wynik: 87 tys. głosów. W rządzie Hanny Suchockiej (lata 1992-93) znów jest ministrem pracy. Posłem pozostaje do 2001 r., cały czas kierując pracami sejmowej Komisji Mniejszości. Angażuje się w spory polityczne, jest przeciwnikiem lustracji. W lutym 1998 r. pisze w “Gazecie Wyborczej": “Najbezpieczniej jest uświadomić sobie, że niemożliwa jest sprawiedliwość poza miłością, a więc przeciw człowiekowi. Zaś człowiekiem jest każdy - i komunista, i burżuj, i nacjonalista, i Polak, i Ukrainiec, i Żyd".

Seweryn Blumsztajn:

Przebaczenie to obsesja Jacka. Gotów był przebaczać każdemu: ubek, Leszek Maleszka, który donosił na kolegów z SKS w Krakowie - wszystko jedno. Miał do tego prawo. Jacek brzydził się lustrowaniem. To był taki Boży człowiek, każdego by przytulił.

***

Za zaangażowanie w pojednanie polsko-ukraińskie otrzymuje Order Jarosława Mądrego. W sejmie bezskutecznie walczy o ustawę o mniejszościach.

Redakcja niezależnego pisma "Ji" ze Lwowa:

Był Polakiem urodzonym we Lwowie, wychowanym w kulcie Orląt. Jednak historyczne uprzedzenia ustępowały miejsca duchowi refleksji. “Ukraińcy i Polacy żyli, żyją i będą żyć na tej ziemi, która jest ich wspólną ojczyzną" - powtarzał często. Opowiadał się za dialogiem i porozumieniem. Brzmi to banalnie, ale nie umieliśmy - ani Polacy, ani Ukraińcy - podołać Jego wezwaniu do dialogu. Kuroń nikomu nie wypominał win, nie wzywał do pokuty, nie mówił o obowiązkach, zawsze brał odpowiedzialność i winę na siebie. Budował porozumienie między narodami, sam będąc jego wcieleniem. Czy Polacy i Ukraińcy przyswoili sobie tę lekcję? Przyszłość pokaże.

***

Niemal przez całe lata 90. Kuroń zajmuje pierwsze miejsce wśród polityków pod względem zaufania publicznego. W 1995 r. Unia Wolności wystawia go jako kandydata w wyborach prezydenckich. Część partii (dawni liberałowie) przyjmuje jednak tę nominację z niezadowoleniem. Ubieganie się o fotel prezydenta zmusza Kuronia do zmiany wizerunku i włożenia garnituru, co nie dla wszystkich jest przekonujące. W efekcie uzyskuje 9,22 proc. głosów i zajmuje trzecie miejsce.

Do jego biura poselskiego ustawiają się długie kolejki. Ludzi przyjeżdżają z całej Polski z przeświadczeniem, że tylko on może mi pomóc: ktoś długo czekał na mieszkanie, kogoś wyrzucono z pracy albo źle potraktowano w urzędzie. Wpada więc na pomysł powołania Fundacji Pomocy Społecznej SOS

Paula Sawicka:

Uczyliśmy ludzi, którzy przychodzili po pomoc, że są także obywatelami. Przecież mogą się skrzyknąć, żeby pomóc odbudować się pogorzelcowi czy zorganizować bułki i wędliny na śniadanie dla głodnych dzieci w szkole. Mówiliśmy im też, że władza to nie jest coś, przed czym należy stać na baczność: “Macie takie i takie prawa. Walczcie o swoje w urzędach. Dacie radę".

***

Pieniądze na działalność zbierają głównie w kręgu przyjaciół i znajomych, bo na “akcję Jacka" każdy wpłacał. Sięgają też po niekonwencjonalne chwyty: przekonują dyrektorów banków i urzędów pocztowych, że warto przy okienkach zostawić blankiety do wpłat. Fundacji pomaga nawet przez jakiś czas Tuwimowska “Lokomotywa": przez kilka lat, dzięki Ewie Tuwim, przybranej córce poety, konto fundacji zasilają tantiemy z jego książek. Wisława Szymborska przekazuje na rzecz Fundacji część Nagrody Nobla.

Rychło na bazie Fundacji powstają inne organizacje pozarządowe: teraz zebrane pieniądze przekazuje tym, którzy robili coś pożytecznego dla innych, zazwyczaj prowincjonalnym organizacjom, organizującym kolonie dla dzieci czy dożywianie w szkołach. Pierwszą inicjatywą SOS-u jest Bank Żywności: stworzenie sieci osób, zbierających żywność dla domów dziecka i pomocy społecznej, szpitali. Wojciech Onyszkiewicz, koordynator akcji, podsuwa inny pomysł: za kartofle i warzywa, które rolnicy przekazywaliby bankowi, ich dzieci wyjechałyby na wycieczkę do Warszawy. Potem powstaje Bank Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, z kapitałem francuskim, który zajmuje się obsługą polskiego “trzeciego sektora", oraz Fundacja Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, mająca uczyć ludzi, jak wspierać inicjatywy w terenie. A następnie Towarzystwo ISE, pomagające kapitałowo ludziom, którzy mieli pomysł na small business.

Jerzy Hausner:

Jacek mocno oddziaływał na otoczenie. Czuł się odpowiedzialny nawet za to, na co nie miał wpływu. To go odróżnia od rzeszy polskich polityków. Bolał choćby nad tym, że w pewnych sprawach na początku lat 90. ustąpił. Że dał się uwieść prostocie wolnorynkowych schematów. Nie zabiegał o władzę, ale o rację, o dostrzeżenie problemu i jego rozwiązanie. Walczył o coś, najczęściej o konkretnego człowieka i nigdy w tych zmaganiach nikogo nie skrzywdził. Głowę miał w chmurach, ale w tym, co robił,był pragmatyczny i skuteczny. Jeśli chcemy go zachować w pamięci, to przez pielęgnowanie jego inicjatyw i tworzenie kolejnych stowarzyszeń i fundacji.

***

W przekonaniu, że zmian nie można wprowadzać ponad głowami ludzi, jako poseł nawołuje do zawiązania “Paktu o przedsiębiorstwie państwowym" oraz wprowadzenie obyczaju permanentnych negocjacji społecznych.

Coraz częściej powtarza też, że transformację można było przeprowadzić inaczej. Boli go zwłaszcza zjawisko wykluczenia społecznego. W 2002 r. wydaje książkę “Działanie", w której pisze o konieczności rewolucji edukacyjnej. W kwietniu 2004 r., na kilka dni przed rozpoczęciem Europejskiego Forum Gospodarczego w Warszawie, Kuroń pisze list “Do przyjaciół alterglobalistów": “Nie umiemy żyć w nowej, informatycznej, globalnej rzeczywistości. Na pewno nie umieją pełnić w niej swojej roli elity władzy, pieniędzy, mediów. Zamiast organizować współpracę społeczną, by wspólnie rozwijać globalne problemy (...), w pogoni za zyskiem działają często na niekorzyść społeczeństw, którym przewodzą. (...) Przed Wami wyzwanie rewolucji edukacyjnej (...) to w waszych rękach jest przyszłość świata".

Seweryn Blumsztajn:

Oko mu błyskało, kiedy rozmawialiśmy o antyglobalistach.

***

Jedną z jego ostatnich inicjatyw jest założenie przy pomocy żony Danuty i pasierba Pawła Winiarskiego Uniwersytetu Ludowego im. Jana Józefa Lipskiego w Teremiskach na Podlasiu. Uniwersytet ma umożliwiać powrót do nauki na poziomie szkoły średniej lub studiów osobom, które wypadły z polskiego systemu edukacji. To eksperyment społeczny w jednym z najbiedniejszych i najbardziej bezradnych regionów w Polsce.

***

Marek Edelman:

Jacek chciał żyć. Jeszcze niedawno pojechał do Lwowa, by pokazać, że możliwe są przyjazne stosunki polsko-ukraińskie. A w kwietniu poszedł ze mną - jak co roku - pod pomnik powstania w getcie złożyć kwiaty. Był wszędzie tam, gdzie było trzeba i gdzie mógł być. Jak zawsze, jak przez całe życie.

Był pogodny do końca. Wierzył, że lekarzom uda się go łagodnie prowadzić przez chorobę. Godził się na wszystko, co mu zalecali. Do ostatniej niemal chwili pisał nową książkę.

Wiedział, że jest chory nieuleczalnie. Ale nie chciał cierpieć - tylko o to prosił. Gdy się choruje, gdy nie ma się już siły, nie można nic samemu zrobić i o wszystko trzeba prosić, to nie jest komfortowa sytuacja. On to znosił. Taką siłę bierze się z charakteru. Jeden jest marudny albo wygodnie mu przespać życie, a drugi woli coś w życiu zrobić. Może miał takie geny: i przykład dziadka oraz ojca. Jak oni, chciał zawsze być ze słabszymi - i to również dawało mu napęd do pracy i do życia.

Współpraca: Anna Mateja, Andrzej Brzeziecki, Václav Burian, Michał Okoński

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2004

Artykuł pochodzi z dodatku „Pożegnanie Jacka Kuronia