O wózku ani słowa

Pierwsze kilometry zawsze są miłe. Siedzisz w pociągu, samochodzie i się uśmiechasz – Michał Woroch tak ma. Dla niego początek podróży zawsze oznacza lekkość.

11.03.2019

Czyta się kilka minut

Michał Woroch i Maciej Kamiński w trasie /  / MICHAŁ WOROCH, MACIEJ KAMIŃSKI
Michał Woroch i Maciej Kamiński w trasie / / MICHAŁ WOROCH, MACIEJ KAMIŃSKI

Do tego konkretnego wyjazdu przygotowywali się dwa lata. Obaj po trzydziestce, obaj na wózkach inwalidzkich. Pierwszy z zanikiem mięśni, drugi po nieudanej operacji wycięcia nowotworu. Od ponad 10 lat żaden z nich nie postawił kroku. Uparli się, że przejadą samochodem przez obie Ameryki. 9 listopada 2016 r. ruszyli z Ushuaia – najdalej wysuniętej na południe osady w Ameryce Południowej. Prawie dwa lata później dotarli na północny kraniec Alaski. Przejechali dziesiątki tysięcy kilometrów. Przez bezdroża, przez góry, przez amerykańskie autostrady. Spływali Amazonką, byli na pustyni Atacama, uczestniczyli w ceremoniach ayahuaski.

Gdy Michał opowiada o tej podróży, pokazuje dużo zdjęć, relacjonuje kolejne przygody. Ale najchętniej pokazałby tylko jeden film. Na nagraniu widać, jak wsiadają do samochodu. Najpierw Michał przesiada się z wózka na windę, która podnosi go na siedzenie pasażera. Maciej bierze jego wózek, jedzie na tył samochodu. Odczepia koła, wrzuca je do auta, ramę osobno. Podjeżdża do drzwi kierowcy. Maciej ma więcej siły, więc łapie się ramy i sam wciąga na siedzenie. Schyla się po wózek. Rozmontowuje go i układa za sobą. Najpierw rama, potem jedno koło, drugie i już można jechać.

Film trwa 30 minut.

Pamiętasz, kiedy dotarliście na Alaskę?

Nie.

We wrześniu 2018 r. Aż dziwne, że nie pamiętasz.

Wszystkie miejsca, daty były w tej podróży nieistotne. Chodziło o bycie w drodze, o sprawdzenie się.

Ale na pewno były momenty, które zapamiętałeś szczególnie.

Mam jeden. Na półwyspie Valdés w Argentynie, zaraz na początku trasy. Wieczorem zaparkowaliśmy samochód, wysiedliśmy, podjechałem do krawędzi. To jest piękne miejsce, pod stopami widzisz ocean. I wtedy poczułem, że się udało. Że w końcu jesteśmy w drodze. Wydarłem się na cały głos. Z emocji.

Do podróży przygotowywaliście się ponad dwa lata.

Amerykę wymyśliłem po studiach [Michał skończył grafikę na poznańskiej ASP – red.]. Wcześniej już podróżowałem, na jednym wyjeździe byłem razem z Maciejem.

Zapytałem go, czy pojedzie – pierwotnie myślałem tylko o Południowej. Chciałem nakręcić film dokumentalny o tym, jak razem jedziemy do dżungli, i w ten sposób zarobić na wyjazd. Jedna stacja telewizyjna była zainteresowana, miała na to duże pieniądze. Ale Maciej nie chciał być kręcony, źle by się z tym czuł.

Co zrobiłeś?

Przekierowałem energię na co innego – budowę samochodu. Kupiłem starego land rovera defendera. Dla przyjaciół po prostu „Def”. Według sprzedawcy pochodził z gospodarstwa w Holandii. Tak naprawdę przez 18 lat jeździł w kopalni odkrywkowej. Mechanicy płakali na jego widok.

Zacząłem go przystosowywać do naszych potrzeb. Poza tym pracowałem, zbierałem pieniądze. By mieć spokój, przestrzeń, zamieszkałem u Macieja.

Na wyspie?

Dosłownie. Maciej w 2013 r. zaczął się opiekować domem. Drewniana chałupa otoczona rzeczką Tążyną, nieopodal Torunia. Obok stary młyn, obora. Na posesję trzeba przejechać przez most. To jest magiczne miejsce. Gdy się tam wprowadziłem, nie było nawet porządnego podjazdu, Maciej wciągał mnie do domu na linie. Z czasem dostosowałem to miejsce, znalazłem tam swój azyl. Mogłem pracować.

Mówisz „mogłem”, a nie „mogliśmy”. Dlaczego?

Bo tak się umówiliśmy. Z Maciejem znamy się od dawna, ze szpitala. Miałem może 18 lat, niedługo później usiadłem na wózek. On jeszcze rok wcześniej był najlepszym sportowcem w szkole. Upadł podczas gry w nogę, lekarze wykryli guz na rdzeniu kręgowym. Po operacji Maciej obudził się bez czucia w nogach. Poznaliśmy się w najgorszym momencie życia, jakoś się zakumplowaliśmy, ale przez lata widywaliśmy się prawie tylko w szpitalu.

W 2011 r. zapytałem, czy nie pojedzie ze mną w podróż po Europie. Zgodził się, ale od razu powiedział, że większość pracy spadnie na mnie. Maciej ma więcej siły fizycznej, ale energii do takich przygotowań mu brakuje. Nie przeszkadzało mi to. Wystarczyło, jeśli mnie czasem gdzieś zawiózł, popchnął wózek, podniósł jakąś część. I wtedy, i przed podróżą przez Ameryki to ja kupiłem samochód. W Europę ruszyliśmy volkswagenem transporterem w 2012 r., dojechaliśmy aż na południe. We Włoszech podjeżdżaliśmy blisko plaży i patrzyliśmy, jak ludzie biegną do morza. My nie mogliśmy, więc otwieraliśmy wino przy samochodzie. Ze złości piliśmy.

Podróże były dla Ciebie ucieczką?

Na początku to była wyłącznie ucieczka. Mój pierwszy naprawdę daleki wyjazd to Mongolia w 2008 r. Mieliśmy kręcić film o Caatanach – nomadach żyjących z hodowli reniferów. Wyobraź sobie młodego chłopaka, który nie do końca lubi siebie na wózku i jedzie w taką podróż. Podróż, gdzie trzeba trzy dni z Ułan Bator jechać konno. Wszyscy mówią, że to niemożliwe, ale ty oczywiście wiesz lepiej. Zbudowałem sobie uprząż z pasa strażackiego. Według własnego projektu. I dałem radę. Po Mongolii po raz pierwszy poczułem, że zrobiłem coś trudnego. Później były kolejne wyjazdy – Indie, Norwegia...

Na czym ta ucieczka polegała? Przecież w podróży dalej jesteś na wózku. I jest jeszcze trudniej.

Tylko że w podróży ten trud jest wpisany w całą wyprawę. Jest jej sensem. Skupiasz się tylko na tym, jak rozwiązać kolejny problem. To cudownie zaprząta umysł. W domu muszę myśleć o tysiącu innych spraw. O pracy, o mieszkaniu, o rodzinie. A i tak co chwilę natykam się na jakiś Everest, w stylu dwóch schodków przed drzwiami do knajpy.

Dobrze, ucieknijmy więc. Kim jest Michał Woroch bez wózka?

Nie pamiętam. Urodziłem się w Janowcu Wielkopolskim. Od zawsze byłem słabszy od innych. Zawsze musiałem dużo lepiej przemyśleć, jak wejść na drzewo. O tym, że mam zanik mięśni, dowiedziałem się w wieku 16 lat. Wyobraź sobie mnie jako nastolatka. Codziennie idę z przystanku do szkoły. Na początku pierwszej klasy robię dwa postoje, pod koniec – siedem. To jest ciężkie dla umysłu. Masz 17 lat i nie umiesz wejść po schodach. A jak idziesz po prostym, to musisz się trzymać za kieszenie. To nie są żadne głębokie przemyślenia o tym, że tracisz kontrolę nad ciałem. Po prostu jej nie masz. Idziesz i nagle się wywalasz.

Pamiętasz ostatnie dni bez wózka?

Tragedia. Każdy krawężnik był przeszkodą. Szedłem i cały czas musiałem patrzeć pod nogi. Ja się cieszyłem z wózka. Bo nagle usiadłem i mogłem podnieść wzrok. Na ludzi spojrzeć.

Skąd w tym świecie miejsce na podróże?

Od dziecka lubiłem nowe miejsca. Lubiłem wejść na wieżę, zobaczyć widok. Tato w pracy dużo czasu spędzał w drodze. Jechałem z nim czasem 600 kilometrów zawieźć jedną paczkę i wrócić. Albo brałem rower i lądowałem w sąsiedniej wsi. Nie zwiedzałem, nie robiłem nic szczególnego. Zwykle po prostu siadałem na krawężniku i piłem oranżadę. Aż do dzisiaj w podróżach chyba o to chodzi – żeby wypić oranżadę w nowym miejscu.

Jak smakuje oranżada w drodze przez Ameryki?

Projektowałem tę podróż tak, żeby była trudna. Żeby się sprawdzić. Przejeżdżaliśmy przez wysokie góry, pustynie, raz nawet załadowaliśmy Defa na prom i spłynęliśmy Amazonką. W górach Boliwii dostałem choroby wysokościowej, przez moment myślałem, że umieram. Marzliśmy też. Ty możesz poskakać, pobiegać, rozgrzać się – my nie. Gdy ciebie złapie burza przy samochodzie, wskakujesz do środka w sekundę. Mnie zajmie to kilkanaście minut. Wszyscy pytali: po co wy to robicie? A dla mnie im więcej trudu, tym było łatwiej.

Wiele rzeczy w tej podróży było poza naszym zasięgiem. Większość cudów świata, obowiązkowych atrakcji turystycznych. Nie widziałem Machu Picchu, choć przejechaliśmy pięć kilometrów od niego. Musieliśmy czerpać z czego innego i nauczyliśmy się tego. Często nie mieliśmy sił szukać ładnych miejsc, prosić o pomoc. W Meksyku skończyliśmy na wielkim parkingu dla ciężarówek. Było ciepło. Siedzieliśmy na murku i patrzyliśmy na jadące samochody. Tylko oranżadę zamieniłem na małe piwo.

Opowiedz o defenderze. Przez wiele miesięcy był waszym domem.

Def? On był pełnoprawnym członkiem wyprawy. Dla mnie przedłużeniem możliwości życia. Na dachu zamontowaliśmy namiot, w którym spał Maciej. Z tyłu zrobiłem kuchnię, z przodu uchwyty na deski toaletowe. Do tego pięć wind. Winda do samochodu, winda na dach, winda dla wózka i dla rowerka, winda awaryjna. Wszystkie na wyciągarkach od quada. Tylko ja ich potrzebowałem. Maciej ma więcej siły w rękach niż większość zdrowych ludzi. Nawet maskę dałby radę podnieść sam. Ze mną jest trudniej. Większość rzeczy projektowałem sam, tak jak ten rowerek. To dodatkowe koło, które podczepiam z przodu do wózka. Pełna bateria daje mi nawet sto kilometrów zasięgu. 30 na godzinę mogę jechać na takim trójkołowcu.

Z Defem mieliście dużo problemów.

W Los Angeles strzelił nam rozrząd. Zapożyczyliśmy się, naprawiliśmy, jedziemy dalej. Za 70 kilometrów – znowu to samo. Jesteśmy uparci, ale wtedy nie było rady. Musieliśmy przerwać wyprawę. Na dziewięć miesięcy wróciliśmy do kraju. Ja pracowałem jako grafik, prowadziłem prelekcje. Kupiłem silnik na zmianę, przywieźliśmy go z Polski.

Jak ta przerwa wpłynęła na waszą podróż?

Dla mnie takim odcięciem nie był powrót do Polski, tylko granica Stanów Zjednoczonych.

Poniżej była trudna logistycznie, ale lepsza podróż. Powyżej musisz być w systemie. Weźmy chodzenie na plażę. W Stanach niby wszystko dostosowane, ale samochodem na plażę nie wjedziesz. A w Meksyku zapinasz terenowe biegi i tylko twoja jazda wyznacza to, jak blisko morza podjedziesz.

Wy wróciliście we wrześniu. Od tego czasu opowiadasz, prowadzisz prelekcje, teraz wydajesz książkę. Czemu?

Książka jest po to, żeby wszystko z siebie wyrzucić. Nie tylko podróż. Nie tylko trudy. Nie lubię pisać o tym, jak było trudno. Piszę o tym, co przeszliśmy i jak. Stąd tytuł: „Krok po kroku”. A prelekcje? Trzy aspekty: praca, poznawanie ludzi i misja, żeby opowiadać. Chociaż ta „misja” to kiepskie słowo.

Masz lepsze?

Kiedy przestawałem chodzić, poznałem dziewczynę, która przejechała rowerem z Polski do Madrytu. Spacerowaliśmy z Agatą po Poznaniu, a ona opowiadała w taki sposób, że moje podróże do dziś są wypadkową tamtej rozmowy. Skoro mi dano coś takiego, to może i w mojej opowieści ktoś znajdzie zachętę.

Będziesz dalej podróżował?

Mam pewien plan. Na razie sprawdzam, czy to w ogóle możliwe. Ale wiem, że nie mogę tego robić wiecznie. Przed wyjazdem do Ameryki byłem w stanie wejść na wózek z ziemi. Dzisiaj już tego nie zrobię.

Ile Ci zostało?

Nie wiem. Kiedyś lekarze mówili mi, że będzie problem z dożyciem dwudziestki. A tu zobacz – stary chłop [Michał ma 35 lat – red.].

Od tego roku refundowany jest lek, który hamuje postęp choroby.

Nie wiem jeszcze, czy kwalifikuję się do terapii. Długo zwlekałem z informacjami na ten temat. To trudne. 16 lat godziłem się z własną niepełnosprawnością. Ciężko jest zacząć od nowa walczyć.

Jesteś szczęśliwy?

Tak. Dla mnie szczęście oznacza spokój. Zawsze podziwiałem starszych ludzi. Lubię ich obserwować. To widać po oczach, że tam się trochę życia przerobiło. Też chciałbym taki być. W podróży, w życiu. Chciałbym być jak starzec, który spokojnie idzie przez życie. Krok po kroku. Ręce założył za plecami i uważnie obserwuje wszystko dookoła. Chciałbym jeszcze zbudować dom. Azyl, który będzie dostosowany do mnie. Koniecznie z dużymi oknami.

Czym jest dla Ciebie pogodzenie się z niepełnosprawnością?

Ja najpierw walczyłem. Ćwiczyłem tak mocno, że lekarze powiedzieli, że się zajadę. Potem wykorzystywałem wózek jako formę nacisku. Uważałem, że więcej mi wolno. Później drwiłem z niepełnosprawności. Dzisiaj uważam, że dystans do wózka nie polega na śmiesznych żarcikach. Polega na tym, że ja go teraz nie widzę. Zapominam. Budzę się rano i nie widzę problemu. Widzę codzienność. Gdybym miał pisać pamiętnik z dzisiaj, zapisałbym obiad, koncert, rozmowę z tobą. Ty nie napisałbyś w pamiętniku, że masz nogi, prawda? Ja o wózku też nie. ©

W marcu 2019 r. ukazała się książka Michała Worocha „KROK PO KROKU”. Jest dostępna na www.wheelchairtrip.com

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2019

Podobne artykuły