O rzeczach strasznych

Przydałoby się solidne opracowanie na temat mniemań obecnie administrujących tutejszą kulturą. Idzie nam o wydobycie subtelności z niesubtelnego, a nie o łomot.

06.05.2019

Czyta się kilka minut

Garść spokojnych, szczerych, autoryzowanych wywiadów, prowadzonych w pogodnej atmosferze, przy kufelku zimnego piwa i solidnej porcji kebabu. To być może pomogłoby nam pojąć owo widzenie piękna, sztuki, literatury i kina. Szkoda wielka, że niczego dziś o tych sprawach nie można się dowiedzieć prócz wulgarnych odgłosów, wywołanych choćby widokiem banana w buzi.

Ponieważ nie kryjemy naszej własnej szarości i chyba gruntownego braku orientacji, wyznać wypada na początku, że (co wydać się może masom ogromnie śmieszne i kompromitujące) banan nie wzbudza u nas żadnych wzmożeń. Nie tylko banan jedzony, ale wiszący na drzewie czy leżący w pudle, takoż zgasła świeca, ogórek bądź szparag, ale też trzonek od łopaty czy drzewce od chorągwi – żaden z tych kształtów nie wywołuje u nas reakcji. Nasz centralny układ nerwowy jest głuchy jak pień na te atrakcje. Podobnie układy mu podwładne. Oto nie skacze nam ciśnienie, a poziomy cholesterolu, testosteronu czy alkoholu leżą w środku skali. Jeżeli coś nam się bananowo kojarzy, to śliska skórka. Nie są to jednak wielkie emocje, od bardzo już dawna bowiem nie chodzimy do podstawówki.

Oczywiście, dobre jest pytanie, czy przedstawienie jedzenia banana w muzeum jest sztuką. Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi. Odpowiedzi dobrych i z sensem jest na ten temat mnóstwo, nawet na temat obecności w muzeum – o zgrozo – pisuaru. Wychodzimy tu z założenia, że zawsze lepiej sobie poczytać, nim się człowiek bez powodu rozpłacze albo byle czym podnieci. Zważyć należy, że zanim zrobimy cokolwiek, wypada zadać sobie pytanie, po co są muzea i po co się do nich chodzi. Otóż łatwiej powiedzieć, po co nie chodzić, a odbiorcą takiej instrukcji winien być – jak widać – głównie wyznawca tutejszej prawicy. Otóż naprawdę nie ma sensu wkładać butów, jeśli idzie się do muzeum, teatru lub kina w celach tylko fizjologicznych. Nie ma takoż obowiązku, tak jak nie ma konieczności, by wszystko w muzeum musiało się każdemu podobać i dla każdego było pojmowalne. Poszukiwanie rozrywki, jaką jest dla wielu uczucie zgorszenia i buzującego oburzenia, jest proste, łacno je znaleźć przecież gdziekolwiek. Lepiej poleżeć pod kocem. Dość już tych poczciwości.

Prawicowy ogląd świata – nasze hobby obserwacyjne od dawna – to rozdzierająca skłonność do bezustannego rozmyślania o nagości i seksie bądź do pisania o tych sprawach w sposób jeszcze bardziej rozdzierający. Jest na to dowodów mnóstwo, choćby w licznych powieściach Bronisława Wildsteina, który przekopał się na drugą stronę Odry i Nysy Łużyckiej, by na tamtym brzegu wgryźć się w estetykę tego typu piśmiennictwa rozrywkowego. Czy z tego powodu ktoś rozpacza? Oburza się? Gania z bekiem do Glińskiego? Skądże. Mamy z tego zawsze kupę śmiechu. Roztropni ludzie dają Wildsteina bądź starowinkę Bratnego do czytania milusińskim, by ci wiedzieli, czego się w życiu intymnym i artystycznym wystrzegać. Jeśli oczywiście nie chcemy, by potomek został zapaśnikiem lub osobnikiem o wrażliwości ślusarza. Taka też bywa rola literatury, nawet bardzo niedobrej. Niby banał, ale nie dla wszystkich.

Długi weekend spędziliśmy nad jałowymi rozmyślaniami, jakże winno wyglądać wzorcowe, prawicowe muzeum sztuki, bo klimat pisarstwa i koncepcje ekspozycji historycznych już mniej więcej znamy. Co tam właściwie mogłoby się znaleźć prócz „Hołdu pruskiego” czy „Kościuszki pod Racławicami”? Nic. Sukcesów oręża nie wolno rozrzedzać sztuką szerzej niezrozumiałą i zdegenerowaną. To niestety tylko założenie, wciąż w sferze marzeń i teorii. W praktyce bowiem, w najbliższym sąsiedztwie tych świadectw glorii, w Sukiennicach, wciąż wisi goła rudowłosa babka, pożerająca nie małego banana, ale naturalnych rozmiarów, ohydnie pobudzonego, czarnego konia. Wstyd, hańba i niedopatrzenie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2019