O Różyckim – i Sosnowskim (w tle)

Chciałbym wziąć w obronę jednego z najbardziej lubianych poetów polskich, lubianych, podziwianych i nagradzanych.

14.12.2010

Czyta się kilka minut

Tomasza Różyckiego biorę w obronę przed samym sobą i przed podobnymi do mnie zwolennikami poezji zranionej, a nie płonącej.

Tymczasem Różycki płonie. Chcę przez to powiedzieć, że ten poeta, który słusznie uchodzi za nietuzinkowy, a do tego niehermetyczny talent, jaśniejący, lśniący, w najnowszej książce popadł w rodzaj ekstazy. Świetnie zbudowane "Kolonie", tom poprzedni, przeistoczyły się we frenetyczną "Księgę obrotów". Siedemdziesiąt siedem sonetów ustąpiło miejsca osiemdziesięciu ośmiu błyskom.

Nie bez powodu przypominam zbiór sprzed trzech lat, gdyż - jak się zdaje - Różycki, wszedłszy w dojrzałą fazę twórczości, opowiada historię, której treścią jest zmienność, ruch, zagubienie, nietożsamość, w planie zaś poetyckim - kłopoty z idiomem. Od razu więc ustalmy, że tak zwana dojrzałość jest w jego przypadku, podobnie jak w przypadku paru innych poetów, wielu wybitnych i niezliczonych słabych, stanem wielkiej niewiadomej, wyzwaniem, rękawicą rzuconą przez los, w żadnym razie zwolnieniem z niepokoju. Niepokój ten jest wspólnym mianownikiem liryki, dla poetów rzeczywistych - zagadnieniem artystycznym, dla poetów sentymentalnych - wyłącznie egzystencjalnym.

Różycki, motywowany niepokojem, uruchamia świat i język.

Powołuje do życia bohatera, by dać mu podróżować, włóczyć się, kręcić po wielkim mieście, oddawać się we władzę rytmów, dźwięków, świateł, zapachów, ciał, zmysłowych i literackich asocjacji. Zarazem język, krótkie cięcia, klipy stylistyczne, stara się nie tylko za tym ruchem nadążyć, ale i okiełznać go, nadać mu mocny kształt.

O wierszach Różyckiego zasadnie można powiedzieć, że są formą ruchu, ruchem formy, ruchem w formie. Dwa czynniki, otwarcie i zamknięcie, furia i rygor, bardzo interesująco współistnieją w koniecznym i twórczym związku. Różycki chwyta się rozmaitych środków, by dojść do efektu tętnienia obrazu. Krótkie wersy, krótkie zdania, równoważniki, złożenia dość wysokiego z nieco niższym. Szybkie pasaże.

Ten termin jest przydatny. Przejście, zmiana w obrębie jednej kompozycji, wariantywna postać tekstu, kształtowanie formy pojemniejszej za pomocą mikrocałości, element popisu. Kunszt i niepokój, maestria i destrukcja. Pasaż jest misterny i nerwowy. Stoi za nim estetyzm, wybredność, ale i niecierpliwość. Ma w sobie lekki pierwiastek dandyzmu, lubi się sobie przyglądać i wymyślać nowe emploi: "To, co myślał o świecie, okazało / się o wiele piękniejsze i straszniejsze. / To feler wyobraźni. Cóż się stało / od tej pory z tamtym pięknym młodzieńcem?".

Z jakim skutkiem? Można rzec, że Różycki - jak paru innych, w pierwszej kolejności przychodzi mi do głowy Dariusz Sośnicki - szuka ścieżki wiodącej w kierunku nie całkiem przeciwnym, niż ta, którą wytyczył dla poezji polskiej Andrzej Sosnowski, lecz mimo to wyraźnie innej. Różyckiego upodabnia do Sosnowskiego "dźwiękonaśladowczy" stosunek do języka. Słowa są tu w wielkiej mierze przedmiotami muzycznymi, które coś imitują - u Sosnowskiego, radykalnie, obiektem imitacji jest język, u Różyckiego, bardziej realistycznie, świat, który przecież nie tyle coś o sobie - mniej lub bardziej składnie - mówi, co przede wszystkim brzmi, dźwięczy, hałasuje, zagłusza.

Po co ta analogia? Czy bez odniesień do Sosnowskiego ani rusz? Tak, prawie ani rusz. Dla wyjaśnienia zachowań wielu poetów współczesnych Sosnowski jest niezbędny, gdyż oni albo bezczelnie go naśladują, albo czują się zmuszeni mu opierać. Wprawdzie Różycki jest osobowością równie silną, więc ani naśladuje autora "Poems", ani go zwalcza, będąc dla niego naturalną alternatywą, lecz i w tym wypadku poręcznie jest go z nim zestawić.

Wróćmy zatem do imitacji - imitacja języka byłaby uznaniem, że znaczenia są efektem pozornym, resztkowym, niedającym się ani wyzyskać, ani wyeliminować. Imitacja świata zaś to efekt stwierdzenia, że świata nie da się oddać czy przedstawić, ale też nie da się od niego naprawdę uciec, uśmiercić go w sobie, unieważnić. Sosnowski rozstawił swój warsztat na niekończącym się końcu wszystkich końców, wewnątrz wiecznej anihilacji, w mobilnym ciemnym jądrze, przystając co najwyżej na refleksy sensów, tańczące na wypolerowanych akustycznych kurtynach, jakimi czasami wydają się jego wiersze i poematy, produkty metaliterackiej i metajęzykowej autodestrukcyjnej perfekcji. Pełno - za dużo - w tym krótkim opisie paradoksów: śmierć i jej nieskończoność, doskonałość i rozpad, feeria języka i skrzepliwość mowy.

Tymczasem Sosnowski - choć w przeważającej mierze, i to od lat, czytany jako ciemny, niedający się ogarnąć i wyjaśnić wirtuoz kresu - jest zwyczajnie prostszy, bardzo wybitny, bo obdarowany językiem, głosem o niespotykanej skali, lecz przecież uchwytny w kategoriach istniejących poetyk. Inaczej nie dałoby się go podziwiać.

Podziw dla ciemności Sosnowskiego stawia różnych poetów w trudnej sytuacji, a Różyckiego szczególnie. On również jest wirtuozem. Nie chcąc być mistrzem naiwnym, zarazem nie chce celebrować jakiegokolwiek ostatecznego zerwania, zagłady wszelkich nieprzypadkowych więzi. Fakt, że majestat Sosnowskiego jako zwykłego poety, tylko że mającego do dyspozycji więcej języka, niż większość innych zwykłych poetów, nie znajduje uznania krytyków, w pewien sposób ogranicza prawo do zwykłości innym twórcom. Z tego powodu również i ja kwestionowałem, nieśmiało, pewne atrybuty liryki Różyckiego, jej brak radykalnego wyrzeczenia się rzeczywistości biorąc za unik, połowiczność, rodzaj miłego, lecz nieważkiego wdzięku. Dzisiaj nie powtórzyłbym tych obiekcji.

Weźmy pierwszy wiersz o facecie, który kupił świat: "(...) Wieżowce dźgają niebo i ich wielkie / paluchy szturchają obłoki. Gwiżdżą policaje, / trąbią samochody. I taki piękny koncert / w środku miasta, słyszysz? Jesteś tam?".

Figura właściciela wszystkiego, który jest tym samym cudzą własnością, podmiotem i dlatego przedmiotem, czynnikiem aktywizującym obrazy i sceny, a jednocześnie uległym rekwizytem w ich sprawdzonych scenariuszach, zdaje się inspirująca i efektowna. Różycki niesie - za pośrednictwem swego bohatera - nie tylko ekstatyczne rany, jakie poezji zadaje koniec dawnych stosunków, ale i samą ekstazę, sprawczynię życia i niewykluczonej możliwości zrośnięcia się słów na powrót - rzecz wartą wyrażenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 11 (51/2010)