O niepodległości

Dawno nie było o owcach i może ktoś się stęsknił. Jest 6.30 i dopiero świta. Z prawej się podnosi, różowieje nad Uhercem.

12.11.2018

Czyta się kilka minut

Ale przy ziemi idzie jeszcze takim ciemnym, nieoczywistym światłem. Dziwny ten listopad, bo dzień w dzień pogodny, chociaż bez przymrozków. Ranek w ranek wyglądam szronu, a tu nic. Spadły liście, spadły igły z modrzewi, w nocy świecą gwiazdy, a rano nic się nie szkli ani nie siwieje na trawie. Dziwny listopad. Właściwie to już tęsknię do mgieł, deszczu, ciemności i chłodu, do prawdziwego listopada, „pory niebezpiecznej”, gdy duchy zmarłych i klęski wypełzają z mroku. No bo jakże w świetle dnia, w słońcu i pogodzie czcić Niepodległą? No jak?

Wyszła przecież z podziemi obolała, poraniona, z sinymi śladami kajdan, ledwo żywa, jak trup niemal, jak upiór – ulubiona przecież figura romantycznych wieszczów. W dodatku okaleczona, krwawy kadłub ledwie, i tak jak było wcześniej, wciśnięta między dwie potęgi śniące nieprzerwany sen o jej ponownej zagładzie. Na którą zresztą nie trzeba było długo czekać, bo jak się tylko potęgi nieco ogarnęły, to zaraz zabrały do dzieła i było tak jak wprzódy.

Więc taki mglisty i ponury listopad, listopad jak ciemna i wietrzna noc, gdy ktoś się wiesza, wydawał się zawsze odpowiednią scenerią owego dwuznacznego, by nie powiedzieć pyrrusowego, narodowego zwycięstwa. A tu nic, tylko słońce zapowiadają. W samo święto na przykład 11 stopni, lekkie zachmurzenie i żadnych opadów. W ogóle jakaś skomplikowana jest to arytmetyka: niby sto lat niepodległości, z czego jakieś 60 jednak w niewoli. A niektórzy twierdzą (zwłaszcza ci, którzy najhuczniej będą obchodzić), że niewola w najlepsze trwa do dzisiaj, ledwo przecież dyszymy pod europejskim butem oraz wszechświatowym dyktatem wiadomo kogo. Trudne to jest do ogarnięcia laickim umysłem, a może i umysłem w ogóle. Bo jak widać szafarze obchodów niespecjalnie sobie z tym radzą i brną w nieścisłości: maszerować, nie maszerować, z faszystami, bez faszystów, a może z faszystami, ale żeby oni incognito się przemieszczali i bez kominiarek, a w kominiarkach szafarze pójdą, żeby potem z faszystami ich nie identyfikowały światowe media, które tylko na to czekają... Więc ten listopad to naprawdę jest niebezpieczny miesiąc dla nas i ojczyzny i kto wie, czy jeszcze nie będziemy skrycie tęsknić do jakiegoś nieco bardziej sexy miesiąca, czyli na przykład do 22 lipca, czego oczywiście Państwu ani sobie nie życzę...

No ale miało być o owcach. Otóż poleżały sobie w tym pięknym, niejasnym jeszcze świetle świtu, a potem wstały i stanęły pod furtką. To jedna, to druga popatrywała przez owcze ramię w stronę domu czekając, aż je ktoś wypuści. Trochę je przetrzymałem, bo lubię, gdy tak całkiem po ludzku spoglądają i są nieco zniecierpliwione opieszałym działaniem rzeczywistości. No ale w końcu je wypuściłem i poszły w dal pastwiska, a słońce wyszło zza Uherca i ogarnęło je swoim złocistym blaskiem. Poszły i znikły z pola widzenia, ale mogłem być pewien, że nie opuszczą swojego terytorium. Nigdy go nie opuszczały, chociaż granice nie były oczywiste, ot wyznaczone przez rów, zagajnik, czasem arbitralnie wykreślone ręką geodety. Ale nie, nigdy ich nie przekraczały.

Czasem wypuszczały się hen pod las, ale zawsze wracały przycupnąwszy to tu, to tam – dla odpoczynku oraz owczego namysłu. Podobnie jak granice akceptowały oddzielność i suwerenność stada sąsiada. Nigdy nie próbowały wejść z nim w bliższy kontakt. Czuły swoją odrębność, chociaż nam się wydaje, że owca to w końcu owca i kto by tam jedną od drugiej odróżnił. A one nie. Zatrzymywały się kilkadziesiąt metrów od tamtych, patrzyły jakiś czas uważnie, badawczo, znieruchomiałe, a potem zawracały. Sąsiedzkie stado podobnie. Miało przewagę liczebną, ale nigdy nie dążyło do aneksji. Nie próbowało się powiększyć kosztem mniejszego, a co za tym idzie słabszego. A przecież dla owcy stado jest wszystkim. Tak jak dla wielu z nas dajmy na to naród albo państwo. Patrzyłem w ślad za nimi i czekałem, aż znowu się pojawią. I zbudowany owczym przykładem mogłem podjąć refleksję na temat suwerenności, niepodległości i reszty tematów, które w ostatnich dniach spędzają nam sen z powiek. By się następnie z Państwem przemyśleniami podzielić. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2018