O listach miłosnych

Dziś zajmiemy się miłością i korespondencją miłosną.

09.10.2017

Czyta się kilka minut

Fot. Grażyna Makara
FOT. GRAŻYNA MAKARA

Rzec trzeba, że na pierwszy rzut oka są to tematy bardzo atrakcyjne, dające do tzw. myślenia, a rzesze czytelnicze mają prawo spodziewać się, że pójdziemy tu na całość. Musimy zatem, już na samym początku oznajmić z żalem, że nic z tego, mamy na myśli bowiem uczucia miotające zbiorowością, a nie jednostkami łączącymi się w pary. Tego typu rozważania siłą rzeczy powinny mieć charakter suchej analizy, choć oczywiście nie muszą być pozbawione powabu i pikanterii. Ucieleśnianie zagadnień dotyczących uczucia mas jest zadaniem bardzo trudnym, ale z nie takich ćwiczeń wyszliśmy zwycięsko, jak nie przymierzając nasze oddziały obrony terytorialnej. Naprzód, zatem, bowiem – jak rzekł klasyk – „Gwardia umiera, ale się nie poddaje”.

Zapytajmy na początek, po co i dlaczego zainteresował nas problem uczuć uprawianych przez społeczeństwo. Oto wydaje się nam, że mało jest plemion na Ziemi, które mają tak interesujący kardiogram, które żyją w namacalnym, jednoczącym napięciu, będących tak zasadniczo uwikłanych w emocje o charakterze romansowym. Z drugiej strony – i jest to obserwacja komplikująca, którą musimy przylutować do uwag powyżej – miłość tu jest raczej uznawana za słabość, a my ani nigdy żadnych słabości nie mieliśmy, ani nie mamy, ani mieć nie będziemy. W tej sytuacji malunek naszych uczuć narodowych wygląda następująco: jakkolwiek listów miłosnych nie piszemy, to jednak chcemy je dostawać. Gdy z rzadka przychodzą, czytamy je ze łzami w oczach. Uprawiany namiętnie brutalizm niekochania innych idzie tu w parze z marzeniem o byciu kochanym, i jest to – nie ukrywajmy – sytuacja o wielkim potencjale dramatycznym, by nie rzec: klinicznym.

Długo by wymieniać narody przez nas niekochane. Zważyć należy, że zawsze w opisie ich niekochania pojawia się parametr znany nam z literatury, a jest to słowo „zdrada”. Jak wiadomo, w polityce słowo to nie ma większego sensu i raczej nikt przytomny na umyśle go nie nadużywa bądź to używa, ale na zimno. Z przyczyny dość prostej. Użycie słowa „zdrada” wyprowadza użytkownika ze świata polityki i wprowadza dyskurs do rozdzierającego świata emocji i uczuć, do krainy serca, ballady, a przede wszystkim do sypialni. Pomieszczenie to gruntownie uniemożliwia uprawianie polityki, jest w nim bowiem za ciepło.

Jedyny naród kochany przez nas to Węgrzy. Przyjrzyjmy się przez sekundę temu nader ciekawemu kazusowi. Miłość nasza do Madziarów może wynikać z różnych składowych. Prócz asocjacji historycznych, a rzec trzeba, że są to wydarzenia bądź odległe, nieaktualne, bądź to oparte na podaniach, uczucie to ma zapewne korzenie w najgrubiej pojętej barierze językowej. Jest to wedle nas odkrycie epokowe. Na ogół bariera lingwistyczna flirt osłabia lub uniemożliwia, a w tym wypadku flirt nasz umacnia, rozwija i nadaje mu smaku – powiedzmy szczerze – niejakiej perwersji. Zważyć należy, że jedyne słowa, które w jakimś szalenie dyskusyjnym sensie są wspólne i nawzajem w stosunkach polsko-węgierskich zrozumiałe, to „baca”, „giermek”, „hejnał” i „papuć”. Ich potencjał w wyrażaniu emocji czy uczuć jest chyba żaden, ale jest to podejście pragmatyczne, które w przypadku opisywania miłości na ogół wiedzie na manowce.

By jednak być poważnym i rozważania nasze potraktować serio, uznać chyba należy, że kluczem do naszej miłości jest iluzja i frazes. Oba te gatunki z pogranicza anomalii bądź to neurologicznych, bądź literackich są najpoważniejszym, bo formalnym elementem tutejszej miłości, bo w prawdziwym miłowaniu są przecież znakiem katastrofy. A więc – zsumujmy – w niekochaniu pomaga nam zrozumienie, w kochaniu zaś gruntowne niezrozumienie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2017