O, gizdy! Wy pierony!

W przedplebiscytowej propagandzie cel uświęcał środki, bo bój szedł nie tylko o ziemię i skryte pod nią bogactwa, ale także o ludzi, którzy bynajmniej "ciemną masą" nie byli.

17.05.2011

Czyta się kilka minut

I świnia ciągnie do krewniaka, oddaje głos swój na Prusaka". Mało subtelnie? W czasie kampanii przed plebiscytem na Górnym Śląsku w marcu 1921 roku obie strony nie przebierały w środkach. Dobierały je zresztą bardzo podobnie, posługując się tymi samymi metodami - nieraz fachowymi siłami z głębi kraju i ostrą satyrą. Trudno dziś uwierzyć, że przytoczony wierszyk wyszedł spod pióra Mai Berezowskiej, którą miłośnicy sztuki kojarzą raczej z subtelnymi rysunkami erotycznymi...

Berezowska - wraz z Kazimierzem Grusem, przyszłym mężem i redaktorem lwowskiego pisma satyryczno-politycznego "Szczutek" - przyjechała na Górny Śląsk w roku 1920. Nie ona jedna włączyła się w prace redakcyjne prześmiewczego i nadzwyczaj popularnego "Kocyndra", wydawanego przez wydział prasowy Polskiego Komisariatu Plebiscytowego z siedzibą w bytomskim hotelu "Lomnitz", w którym rezydował też Wojciech Korfanty, przyszły dyktator trzeciego powstania śląskiego. W tych kręgach obracał się także młody rysownik Antoni Romanowicz. Kilka jego plakatów przeszło do historii i dziś jednoznacznie kojarzy się z polsko-niemieckim sporem o przynależność państwową Górnego Śląska. Na jednym z nich, bodaj najbardziej rozpoznawalnym, zgięty w pół robotnik aż przykląkł od ciężaru, który trzyma na ramionach; na podźwigniętej desce stoją: "wypasiony" kapitalista, podpierający się laską i sztywny jak patyk oficer w pikelhaubie oraz bezduszny urzędnik pruski z teczką pod pachą. W tle widzimy przemysłową panoramę. Niżej w czerwieni wybito hasło: "Wyzwól się od Twych gnębicieli! Głosuj za Polską!". Obok - ten sam tekst po niemiecku.

Propaganda - owoc Kulturkampfu

To charakterystyczne dla tej propagandowej wojny: setki plakatów i innych mniej lub bardziej ulotnych druków wydawano w obu językach. Taka praktyka miała głębokie uzasadnienie. Ludność zamieszkująca obszar plebiscytowy w dużej części była dwujęzyczna, co oznaczało, że zwłaszcza wielu słabiej wykształconym, myślącym po polsku i na co dzień posługującym się dialektem Górnoślązakom łatwiej przychodziło czytać po niemiecku. Po czasach Kulturkampfu wyrosły całe generacje, które nie umiały po polsku pisać, choć nigdy nie przestały w regionalnych odmianach tego języka mówić (a także modlić się i śpiewać w kościołach). Język nie był w owym czasie wyznacznikiem odrębności i tożsamości narodowej. Gdyby było inaczej, to polska strona musiałaby w marcu roku 1921 plebiscyt wygrać (wyniki spisu powszechnego przeprowadzonego jedenaście lat wcześniej dawały polszczyźnie wyraźną przewagę).

Ta bezprecedensowa bitwa o dusze Górnoślązaków mogła przybrać tak potężne, wielopostaciowe i wielobarwne formy, bo od kilku dekad także chłopi i robotnicy korzystali z dobrodziejstw pruskiego państwa prawa, które przykładało dużą wagę do rozwoju kultury pracy, higieny, edukacji i oświaty (o ich polskie oblicze w bezprzykładny sposób dbał Kościół katolicki i afiliowane przy nim dziesiątki stowarzyszeń i zrzeszeń). Można więc było zasypać Górny Śląsk nieprzebraną ilością plakatów, książek, biuletynów, broszur, odezw i afiszów, ulotek, druków, znaczków, nalepek na listy, a nawet banknotów zastępczych, bo wszystkie teksty, rysunki i ujęte w formę komiksów agitacyjne opowieści i hasła mogły być ze zrozumieniem odczytane. Tutaj od dawna wydawano w obu językach masowo czytaną prasę. W latach plebiscytu i powstań nakłady gazet i czasopism były gigantyczne (Niemcy mieli ponad sto tytułów i pół miliona wydawanych egzemplarzy). Bywało, że podkupywano sobie tytuły i nie zmieniając języka reorientowano gazetę na propolską bądź proniemiecką. Słowem - cel uświęcał środki, bo bój szedł nie tylko o ziemię i skryte pod nią bogactwa, ale także o ludzi, którzy bynajmniej "ciemną masą" nie byli. A tak nieraz przedstawia się Górnoślązaków: a to - z protekcjonalną wyższością - jako "prosty ludek śląski", a to jako prymitywny plebs, który nie mając wykrystalizowanej świadomości narodowej, pójdzie za tym, kto da lub obieca więcej.

Maja Berezowska rymowała w przeddzień głosowania na łamach "Kocyndra": "Łokietek zbił ich pod Płowcami. Dziś pokonamy ich głosami". Wiemy: nie pokonali. Za pozostawieniem Górnego Śląska w granicach Niemiec opowiedziało się prawie 60 procent biorących udział w plebiscycie. Ale owe 480 tysięcy głosów, które padło na Polskę, to doprawdy nie było mało, bo przecież takie państwo na tym obszarze nie istniało od sześciu wieków. Plebiscyt zaś odbywał się w Niemczech, choć na terenach wówczas zarządzanych przez zachodnich aliantów.

Zajrzyjmy jeszcze raz do dorobku Romanowicza. Oto plakat przedstawiający żylastego chłopa, który wymachuje pięścią za umykającymi z walizkami pieniędzy bankierami i przemysłowcami. Niżej podpis: "O gizdy! To wy ze swoimi miljonami uciekacie do Holandji, a my mamy za was płacić długi? Niema głupich! My głosujemy za Polską!". Ta praca z dwóch powodów jest interesująca i miarodajna. Wykorzystuje się w niej regionalny koloryt (chodzi o owe "gizdy", które tu są dosadniejszym synonimem osławionych, ale już dzisiaj rzadko używanych "pieronów"). I jednocześnie pokazuje się bankructwo osłabionych po roku 1918 Niemiec, zmuszonych między innymi do ponoszenia kosztów reparacji wojennych.

Śląskie orły patrzą w różne strony

Druga strona podążała tymi sami tropami. Reakcją na sukces czytelniczy "Kocyndra" było powołanie humorystycznego tygodnika "Pieron". W tym akurat przypadku Niemcom nie udało się zakasować miejscowych Polaków i odwołać się do ich specyficznego poczucia humoru. Skuteczne jednak zapewne było nieustanne podkreślanie ekonomicznego i cywilizacyjnego zapóźnienia Polski, pokazywanej jako twór nietrwały, z płonącymi granicami. Dziś nawet zabawnie wyglądają niektóre wyobrażenia karykaturzystów, przedstawiających demona bolszewizmu, który za chwilę połknie Polskę.

Na pewno jednak ani wtedy, ani teraz nikogo nie śmieszą plakaty, na które przenoszono i grafityzowano fotografie ofiar przedplebiscytowego terroru. Niemcy wykorzystywali wizerunki zamordowanego przez polskich bojówkarzy Teofila Kupki (byłego współpracownika Korfantego, potem secesjonisty) czy wypalonej przez powstańców niemieckiej osady Hołdunów pod Gliwicami. Polacy epatowali wizerunkami zakrwawionych zwłok zabitych działaczy, Wincentego Janasa czy Piotra Niedurnego.

Dotąd tę wojnę propagandową na ogół ujmowano jednostronnie. Ostatnio na szczęście z takimi praktykami tu i ówdzie się zrywa. Na przykład w zabrzańskim Muzeum Miejskim do niedawna czynna była znakomita wystawa, ukazująca zarówno polskie, jak i niemieckie materiały agitacyjne. Odwiedzających witały orły śląskie, wyjęte z plakatów i przyznawanych potem po obu stronach granicy poplebiscytowych odznak. Właściwie są identyczne. Bywało, że niemieckiemu orłowi nienaturalnie odwracano głowę, na wschód. Tak, by patrzył na Polskę i tę połać Górnego Śląska, którą w roku 1922 przyłączono do Rzeczypospolitej.

KRZYSZTOF KARWAT jest publicystą, autorem książek o problematyce Górnego Śląska i Opolszczyzny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Krwią i blizną (21/2011)