Nowoczesność według Putina

John Gray, politolog: Nie ma żadnej szansy, aby Rosja przyjęła model liberalnej demokracji. Izolacja ze strony Zachodu nie zachwieje popularnością Putina, wręcz przeciwnie.

01.06.2014

Czyta się kilka minut

Prof. John Gray podczas wykładu w ramach Copernicus Festival, Kraków, 11 maja 2014 r. / Fot. Grzegorz Ziemiański / www.FotoHuta / Tygodnik Powszechny
Prof. John Gray podczas wykładu w ramach Copernicus Festival, Kraków, 11 maja 2014 r. / Fot. Grzegorz Ziemiański / www.FotoHuta / Tygodnik Powszechny

PAWEŁ MARCZEWSKI: Czy Putin jest nowoczesny? W wydanej również w Polsce „Al-Kaidzie i korzeniach nowoczesności” argumentował Pan, wbrew obiegowym opiniom, że terroryści Bin Ladena nie są fanatycznymi tradycjonalistami. Przeciwnie: chcą nowego, wspaniałego świata. Czy prezydent Rosji ma podobne ambicje?
JOHN GRAY: Zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie chętnie interpretuje się politykę Putina jako powrót do carskiego imperializmu. Oczywiście, niektóre aspekty putinowskiego panowania – choćby bliskie związki z Cerkwią – dostarczają uzasadnienia dla tej perspektywy. Uważam jednak, że jest błędna i potencjalnie niebezpieczna.
Metody Putina są dużo głębiej zakorzenione w historii bolszewizmu, widać to szczególnie wyraźnie w rosyjskich działaniach na Ukrainie – dezinformacja, maskirowka, niekonwencjonalna, nielinearna wojna, inspirowanie lokalnych protestów i powstawania republik ludowych, traktowanie dyplomacji jako przedłużenia wojny...
Putin jest zatem nowoczesny w swoich metodach, tak jak nowoczesny był bolszewizm. Problem jednak w tym, że posługuje się nimi w oparciu o realistyczną ocenę kondycji zachodnich gospodarek, aby osiągnąć cele XIX-wiecznej geopolityki. Łączy tym samym dwie wersje nowoczesności – bolszewicką i XIX-wieczną, skoncentrowaną na budowaniu wielkich lądowych imperiów.
Ten mariaż sprawia, że bardzo łatwo uznać Putina za klasycznego autokratę, współczesną inkarnację cara. Oznacza to jednak niedocenianie skali zagrożenia. Ostatecznie carat okazał się nieudolny, skostniały i skazany na zagładę. Putin jest o wiele bardziej przebiegły i elastyczny. Stworzył w Rosji hipernowoczesny system polityczny, w którym połączył demokrację sterowaną, auto- i kleptokrację oraz populistyczny nacjonalizm bazujący na kryteriach etnicznych.
Zachód do niedawna widział w Putinie przede wszystkim zimnego pragmatyka. Wydaje się jednak, że żadna wizja nowego świata nie może się obyć bez ideologicznego zaangażowania...
Oczywiście Putin traktuje idee instrumentalnie, ale nie oznacza to, że nie odgrywają one istotnej roli w jego panowaniu. Chodzi przede wszystkim o utrwalenie przekonania o odrębności Rosji wobec Zachodu i Dalekiego Wschodu, umocnienie wiary w szczególne cechy rosyjskiej cywilizacji. Jeszcze kilka lat temu Zachód był przekonany, że można uczynić Rosję częścią zachodniego świata, związać ją trwale z Europą. To postulat, który od dziesięcioleci głoszą różne siły społeczne i polityczne w Rosji – taki był cel oświeconego despotyzmu, zapadników, tego w istocie chciał Gorbaczow.
Zarówno na Zachodzie, jak i w niektórych kręgach rosyjskich utrzymuje się wiara w jedną drogę do nowoczesności, z której Rosja zboczyła na skutek niefortunnego splotu okoliczności.
Gdyby pierwsza wojna światowa potoczyła się inaczej, gdyby nie tryumfalizm Zachodu i terapia szokowa po upadku Związku Radzieckiego, może Rosja nie stałaby się tak niebezpieczną hybrydą nowoczesności i tradycji? Takie domysły są jednak równie zwodnicze, co upatrywanie w rządach Putina powtórki caratu.
Dziś nie ma absolutnie żadnej szansy na to, aby Rosja przyjęła zachodni model liberalnej demokracji. A być może nigdy tej szansy nie było, gdyż – po prostu – nie istnieje jeden model nowoczesności. Wystarczy przyjrzeć się temu, jak zmieniały się wzorce tej rzekomo uniwersalnej nowoczesności. Na długo zanim zaczęto wierzyć, że nie ma alternatywy dla liberalnej demokracji, sądzono, że to komunizm jest ukoronowaniem historii.
Wszystkie te bezalternatywne wizje są błędne – nowoczesność przyjmuje wiele różnych form, czasem zbrodniczych, jak nazizm, który uchodził przecież za nowoczesny, czy rasizm, dla którego formułowano różne pseudonaukowe uzasadnienia.
Jeśli uznamy Putina za nowego cara, a jego rządy za powrót do przeszłości, to bardzo łatwo przychodzi nam wiara, że wystarczy kilka zachęt, odrobina perswazji i trochę presji, a Rosja powróci na nieistniejącą drogę powszechnego rozwoju, wiodącą do liberalnej demokracji.
Jak zatem wygląda Putinowska wersja nowoczesności?
Przede wszystkim nie jest żadną radykalną utopią. Putin nie chce stwarzać nowego człowieka czy budować świata bez konfliktów. Zadowala się skromniejszymi celami – choćby putinizacją Europy, która polega przede wszystkim na osłabieniu sojuszu transatlantyckiego. Zamiast zmieniać ludzką naturę, woli z niej korzystać. Nie niszczy programowo religii, ale zawiązuje sojusz z Cerkwią. Nie chce budować całkowicie nowego społeczeństwa na zgliszczach dawnego ładu. Odróżnia go to nie tylko od bolszewików, z których metod chętnie korzysta, ale i od przywódców Al-Kaidy.
Al-Kaida to organizacja przypominająca późnokapitalistyczne firmy prowadzone na zasadzie franczyzy, a jej odłamy były często chronione przez różne państwa i pasożytowały na nich. Władza Putina jest natomiast władzą państwową, ze wszystkimi jej tradycyjnymi słabościami i ograniczeniami.
Musi borykać się choćby z problemami ekonomicznymi. Jej stabilność zależy od cen surowców naturalnych, które muszą utrzymywać się na wysokim poziomie, żeby umożliwić uciszanie protestów pieniędzmi. Pod tym względem Rosja jest podobna do Arabii Saudyjskiej. Putin jest świadom tych ograniczeń i wie, że za jakiś czas jego pozycja może być dużo słabsza, choćby z uwagi na wydobycie gazu łupkowego.
Wprawdzie każdy rosyjski przywódca zareagowałby ostro na obranie przez Ukrainę prozachodniego kursu, ale Putin rozumie najlepiej, że właśnie teraz jest moment, kiedy może ugrać na ukraińskim kryzysie najwięcej. Chodzi mu o zaznaczenie rosyjskiej odrębności i odrzucenie zachodnich, paternalistycznych recept na modernizację Rosji. Izolacja ze strony Zachodu nie zachwieje jego popularnością, wręcz przeciwnie.
Od jakiegoś czasu podejmował kroki na rzecz ściągnięcia rosyjskiego kapitału z powrotem do kraju. Paradoksalnie sankcje ekonomiczne wobec najbogatszych Rosjan sprzyjają temu zamysłowi. Wzmocnią Putina nie tylko symbolicznie, ale i gospodarczo.
Skrytykował Pan utrzymujące się na Zachodzie przekonanie, że odpowiednio zachęcona Rosja wkroczy na drogę do nowoczesności wyznaczoną przez zachodnie liberalne demokracje. Czy zachodni entuzjazm dla Euromajdanu nie jest jeszcze jedną wersją tego marzenia o uniwersalnym, jednym dla wszystkich, modelu nowoczesności?
Nie powinno się bagatelizować skali nieufności zachodniej opinii publicznej wobec własnych rządów, narastającej przynajmniej od czasu wojny w Iraku. Mało kto wierzy dziś na Zachodzie w oficjalne zapewnienia, że protestujący na Majdanie, czy w czasie Arabskiej Wiosny, dążą do liberalnej demokracji wzorowanej na zachodnich modelach. Ta nieufność jest oczywiście umiejętnie wykorzystywana przez Putinowską propagandę, Russia Today jest dziś nieprzypadkowo jedną z najchętniej oglądanych telewizji informacyjnych. Do tego dochodzi zwykłe zmęczenie konfliktami międzynarodowymi, pragnienie świętego spokoju.
W mit uniwersalnej nowoczesności bardzo chciałyby jednak wierzyć zachodnie elity rządzące. Stąd wzięło się choćby słynne stwierdzenie Obamy o Putinie, który znalazł się po niewłaściwej stronie historii. Ta wiara nie jest już jednak niezachwiana. Podważa ją choćby gigantyczny sukces ekonomiczny Chin. Zachodni przywódcy wpadają w panikę na samą myśl o tym, że w Chinach utrzymuje się u władzy postmaoistowski reżim, czerpiący część legitymizacji ze swojej przewidywalności, z obietnicy, że nie będzie żadnych nowych wielkich zrywów społecznych, i cieszący się autentycznym poparciem ludności.
Porzucenie wizji uniwersalnej drogi do liberalnej demokracji jest jednak bardzo trudne. I to szczególnie w krajach takich jak Polska, które przeszły przez transformację ustrojową i stają przed pytaniem, jak utrzymać jej rezultaty mając za sąsiada Rosję – kraj, który nigdy nie stanie się częścią Zachodu.
Innymi słowy, wielkie wyzwanie polega na tym, jak pozostać liberalną demokracją w nieliberalnym otoczeniu kształtowanym przez wielkiego, niedemokratycznego gracza międzynarodowego.
A jakie są alternatywy?
Największe zagrożenia dla liberalizmu – nazizm i komunizm – zostały w XX wieku pokonane. System Putina jest o wiele subtelniejszy i prawdopodobnie możliwy do utrzymania na dłuższą metę, podobnie zresztą jak chiński model rozwojowy. Twierdzenia, że rozpadnie się, kiedy tylko ludzie się wzbogacą, to mrzonki. Podobnie jak zbudowanie silnego proletariatu nie oznaczało tryumfu komunizmu, tak liczna zamożna klasa średnia nie musi oznaczać tryumfu demokracji. Równie dobrze może prowadzić do nacjonalizmu lub autorytaryzmu.
Gdybym był bogacącym się chińskim robotnikiem, to prawdopodobnie zamiast snuć nierealistyczne mrzonki o demokracji na zachodnią modłę, życzyłbym sobie raczej, aby mój kraj coraz bardziej przypominał Singapur. Chciałbym wysokiego wzrostu gospodarczego, rządów prawa, dobrej infrastruktury i opieki zdrowotnej, jako takich swobód religijnych.
W porównaniu z tym choćby model amerykański, z dużą częścią ludności ­znajdującą się permanentnie poza rynkiem pracy i ciężko zadłużoną, nie wygląda szczególnie atrakcyjnie. Do Stanów Zjednoczonych jeździ się studiować lub otworzyć biznes w Dolinie Krzemowej, ale nieszczególnie chce się je kopiować.
Słabnącą wiarę w zachodni model rozwoju widać dobrze w różnych reakcjach na ukraińską rewolucję. Jej zachodni entuzjaści obwieścili wejście Ukrainy do rodziny demokratycznych narodów, ale na przykład Indie czy Chiny przezornie milczały.
Według Pana oceny Putin jawi się jako realista, wobec którego zachodni marzyciele są zwyczajnie bezradni...
Mało kto studiuje dzisiaj mapy. Tymczasem wystarczy rzut oka na mapę, by dojść do wniosku, że Rosja w żadnym wypadku nie pozwoliłaby, żeby Sewastopol znalazł się w zachodniej strefie wpływów. Zachód bardzo chciałby żyć w postnowoczesnym raju transparentności i internacjonalizmu. Tymczasem nadal istnieją państwa narodowe ze swoimi interesami i projektami imperialnymi, jak choćby chińska dominacja nad afrykańskimi surowcami naturalnymi.
Rosyjscy przywódcy mają przewagę nad europejskimi. Nie hamują ich europejskie instytucje, blokujące prowadzenie skutecznej polityki zagranicznej. W przypadku Wielkiej Brytanii prowadzenie takiej polityki jest właściwie niemożliwe – jesteśmy za mali, oszczędności zredukowały możliwości prowadzenia działań militarnych niemal do zera, do tego dochodzą rosyjskie inwestycje na brytyjskiej giełdzie i rynku nieruchomości.
Niezależnie jednak od partykularnych uwarunkowań, polityka Putina jest podyktowana realizmem w o wiele większym stopniu niż jakiegokolwiek państwa europejskiego i nie będzie łatwo odwrócić tę tendencję.
W „Dwóch twarzach liberalizmu” bronił pan modus vivendi – liberalizmu pojmowanego jako sztuka cywilizowanego życia wśród permanentnych sporów i konfliktów, a nie jako pewnego uniwersalnego modelu dobrego społeczeństwa. Czy w nowym świecie, w którym utopijni marzyciele stają naprzeciw bezwzględnych realistów, jest jeszcze miejsce na modus vivendi?
Jest go coraz mniej. Być może konieczne będzie sformułowanie jeszcze skromniejszych postulatów unikania katastrofalnych wojen i rewolucji. Jedna z wątpliwości najczęściej wysuwanych wobec mojej koncepcji modus vivendi brzmiała: a co, jeśli ludzie wcale go nie chcą? W tym sęk – ludzie na ogół go nie chcą. Zwolennicy takiego liberalizmu są w podobnej sytuacji jak liberałowie z czasów Aleksandra Hercena, który porównał ich do miłośników latających ryb: chcieliby, żeby ludzie pofrunęli, ale przyziemne okoliczności – brak edukacji, tyrania polityczna – sprawiają, że zawsze ostatecznie lądują pod wodą.
Byłem zwolennikiem projektu europejskiego, dopóki obiecywał realizować zasadę modus vivendi, pozwalał na pokojowe współistnienie ludzi o bardzo różnych tożsamościach, wręcz ignorował te różnice tożsamościowe. Kiedy w XX wieku jakaś władza zaczynała pytać ludzi o ich tożsamość, na ogół było to wstępem do ludobójstwa albo czystek.
Dziś jednak projekt europejski zamienił się w moim odczuciu w wielki inkubator, projekt pełen pychy. Krach europejskiego modus vivendi może nastąpić wcale nie na skutek putinizacji Europy, ale właśnie na skutek tej pychy. Bruksela pewnie prędzej czy później zorientuje się, że nie ma żadnego sposobu, aby włączyć Ukrainę w projekt europejski – wymagałoby to nakładów finansowych, których żadne państwo UE nie będzie gotowe ponieść, oraz strukturalnych reform, które sprawią, że ogromna część Ukraińców będzie skazana na wegetację. Europejskie elity zapewne po prostu spróbują zignorować problem i zamknąć granice.
A jak liberalny obrońca modus vivendi odpowiedziałby na oficjalne stanowisko władz Rosji, które utrzymują, że interweniując na Krymie broniły przede wszystkim praw rosyjskojęzycznych mieszkańców?
Secesja Krymu to jeszcze jedna realizacja scenariusza, w którym po wprowadzeniu jakiejś niedoskonałej formy demokracji grupa zagrożona tym, że znajdzie się trwale w mniejszości, decyduje się po prostu oddzielić. Modus vivendi nie oferuje żadnej odpowiedzi na takie wyzwania, nie jest uniwersalną receptą na pokój. W wielu sytuacjach ludzie wcale nie będą chcieli pokojowego współistnienia. Będą czuli się o wiele bezpieczniej tworząc własne, odrębne, jednolite etnicznie państwo.
Relatywnym sukcesem, prowadzącym do jakiejś formy modus vivendi, okazała się Irlandia Północna. Ale stało się tak jedynie dlatego, że konflikt miał miejsce w granicach Europy, w strefie pokoju, a przez 30 lat oba zainteresowane państwa, bez względu na to, kto sprawował rządy, nie szczędziły wysiłków, aby go rozwiązać. Liczono się z ofiarami, nie wahano się zmobilizować ogromnych sił wojskowych. Dziś w Irlandii panuje o wiele większy pluralizm, można być gejem lub ateistą i nie czuć się zagrożonym, nie giną już cywile, skończyły się zamachy na polityków. A zatem Irlandia Północna to umiarkowany sukces, jakaś niedoskonała forma modus vivendi.
Ale o jego powtórzeniu w takim kraju jak Ukraina możemy zapomnieć. Nie ma co liczyć, że kolejne rządy w Kijowie będą równie konsekwentne i skuteczne przez równie długi czas. Bez silnego państwa, a takiego z pewnością brak dziś na Ukrainie, polityka modus vivendi po prostu nie może się powieść.
Skoro nawet umiarkowany sukces modus vivendi jest bardzo niepewny, wymaga ogromnych środków, niezłomnej woli politycznej, silnego państwa, to czy nie czeka nas wzrost popularności innych sposobów zapewniania pokoju? Na przykład powrót wiary w postęp naukowy?
Owoce postępu naukowego, choćby modyfikacje genetyczne, są i będą dostępne jedynie dla garstki najzamożniejszych, żyjących w enklawach dobrobytu. Przykładem może być Ray Kurzweil, jeden z szefów ­Google’a, zażywający dziennie z dwieście różnych witamin i przestrzegający ścisłej diety. Wszystko po to, by doczekać czasów, kiedy możliwa będzie nieśmiertelność. Takie utopijne myślenie obarczone jest jednak fundamentalnym błędem – zakłada nieśmiertelność instytucji. Kiedy załamuje się porządek państwowy, łykanie witamin nie zda się na wiele.
Swego czasu spotkałem się w Kalifornii z grupą ludzi, którzy chcieli doczekać wynalezienia lekarstw na wszelkie choroby, poddając się hibernacji. Wówczas wierzono, że hibernacja będzie musiała potrwać około 200, 300 lat. Zapytałem ich, czy wzięli pod uwagę, jak dramatyczne wydarzenia dotknęły Stany Zjednoczone w ciągu tak długiego czasu – wojna domowa, dwie wojny światowe... Kompletnie o tym zapomnieli.
Jednak nawet jeśli nie nastąpi żaden polityczny kataklizm, taki styl życia jest dostępny jedynie dla najzamożniejszych. Nieśmiertelność dla mas oferowana będzie w formie o wiele bardziej atawistycznej – etnicznego nacjonalizmu. Możesz być skrajnie ubogi i mimo wszystko stać się częścią odwiecznej walki dobra ze złem, zabijając wrogów narodu.
Zamiast postępu czeka nas cywilizacyjny regres?
Dawni historycy, choćby Machiavelli, nie wierzyli w nieuchronny, linearny postęp. Ich wizja dziejów była cykliczna. Wyróżniali dłuższe i krótsze okresy dobrobytu, bezpieczeństwa, rozwoju wiedzy i sztuk, ale osiągnięcia tych czasów się nie sumowały. Następowały po nich epoki, kiedy wszystkie osiągnięcia były zaprzepaszczane. Etyka i polityka nie podlegają kumulacji na wzór odkryć dokonywanych w naukach przyrodniczych. Niektóre kraje mogą cieszyć się ich zdobyczami przez dłuższy czas dzięki sprzyjającym okolicznościom, ale nigdy nie mogą być ich pewne.
Gdyby Wielka Brytania przegrała II wojnę światową, utraciłaby wszystkie dobrodziejstwa gromadzone od dziesięcioleci. Większość ludzi odrzuca jednak tę perspektywę. Wiara w postęp jest głęboko wpisana we współczesne społeczeństwa, bez względu na to, czy są liberalne, czy nie. Sceptycznie podchodzą do niej jedynie ludzie, którzy nadal mają żywe wspomnienia załamania się porządku społecznego, na przykład Rosjanie czy Ukraińcy.
Nie sądzę, by dziś, po zakończonej względnym sukcesem transformacji, Polacy byli równie sceptyczni wobec idei postępu. Mało kto na Zachodzie, ale i tutaj, w Polsce, pamięta, jakie to uczucie, gdy z banku znikają wszystkie oszczędności i załamują się wszystkie instytucje, które zaczęliśmy uważać za wieczne. Nie, one nie są wieczne, i dobrze o tym pamiętać.

JOHN N. GRAY jest angielskim filozofem, politologiem i publicystą. Wykładał na Uniwesytecie Oksfordzkim, Uniwersytecie Harvarda, Uniwersytecie Yale. Obecnie jest wykładowcą London School of Economics. W Polsce ukazały się jego książki: „Liberalizm” (1994), „O rządzie ograniczonym” (1995), „Po liberalizmie” (2001), „Dwie twarze liberalizmu” (2001), „Słomiane psy: myśli o ludziach i innych zwierzętach” (2003), „Al-Kaida i korzenie nowoczesności” (2006), „Czarna msza: apokaliptyczna religia i śmierć utopii” (2009). W maju był gościem krakowskiego Copernicus Festival.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2014