Nowe pogranicze

Basil Kerski, dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności: Na parkingu przed centrum handlowym widzę, jak przyjaźnie gdańszczanie reagują na gości z Kaliningradu. Tam okazuje się, że kultura tego miasta jest przepełniona szacunkiem dla obcego.

19.08.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. OŚRODEK PAMIĘĆ I PRZYSZŁOŚĆ
/ Fot. OŚRODEK PAMIĘĆ I PRZYSZŁOŚĆ

MARCIN ŻYŁA: Polska ma nieszczególny rozmiar. Jest za duża, aby, jak na Węgrzech, ton nadawała jedna metropolia – lecz mniejsza np. od Niemiec, gdzie rola wielkich miast wykracza poza regiony. Za to blisko granic mamy kilka miast – Wrocław, Lublin, Kraków czy Gdańsk – poprzez które możemy oddziaływać na naszych sąsiadów. Jak to wygląda w praktyce?

BASIL KERSKI:
To, że są w Polsce miasta, które myślą nie tylko o własnym rozwoju, ale i przestrzeni europejskiej, pokazał choćby niedawny konkurs o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Nasze metropolie stały się ważnymi ośrodkami gospodarczymi. Jednak wciąż tkwimy w kulturze centralizmu.

Porównanie z Niemcami jest trudne ze względu na różnice ustrojowe. Ale nawet pomijając je, trzeba zauważyć, że po wojnie Niemcy, odbudowując demokrację, świadomie postawili na samorządy, wierząc, że to one tworzą ścisłe więzi obywateli z państwem – na linii państwo–samorząd działa zaś twórcze napięcie, które pomaga uczyć się pluralizmu.

Jednak polityka zagraniczna pewnie nigdy nie będzie wpisana w obowiązki samorządu.

W Polsce czasem słychać obawy, że działania samorządów na arenie międzynarodowej mogą w skrajnych przypadkach doprowadzić do negacji państwa narodowego. Nie o to jednak chodzi. Za granicą dobrze rozpoznawalne są miasta: Warszawa, Kraków, Gdańsk, Wrocław, Poznań. Jest to szansa dla całej Polski. Metropolie stają się ważnym partnerem zagranicznym w każdej dziedzinie.

Kłopot w tym, że na aktywną rolę w Europie stać tylko zamożne samorządy. Awans materialny miast i gmin wywołuje zaś pewną sprzecznóść. Rośnie apetyt na inwestycje, które polepszą jakość życia. Ale rozmowa o nich szkodzi dyskusji o wydawaniu pieniędzy w sferze międzynarodowej, która nie przekłada się bezpośrednio na codzienne życie mieszkańca.

Problemem jest też kwestia świadomości, czemu służy wydawanie samorządowych pieniędzy w sferze międzynarodowej. Ten zauważalny w Polsce konflikt dostrzegam też w Niemczech. Kiedy zastanawiamy się, gdzie szukać ducha współczesnej Europy, często pada hasło: w wielokulturowych metropoliach. Jednak miasta trawi ta sama europejska choroba. Wąsko określają swoje interesy, nie inwestują w dziedziny, które bezpośrednio nie dotyczą ich obywateli. Sporo mówi się o solidarności europejskiej, ale w praktyce to hasło jest dziś mało popularne. Stajemy się wielkomiejskimi egoistami.

Jak to zmienić?

Nasze miasta i regiony dużo wydają na promocję międzynarodową. Jednak nie mamy jeszcze odwagi inwestowania w fundamenty, np. w pobyt w naszych miastach naukowców, artystów i intelektualistów, w stypendia dla obcokrajowców. Z pozoru nie przynoszą one korzyści mieszkańcom. Efekty widać dopiero po latach. Jednak bez takich programów trudno budować międzynarodowe więzi, promować polskie miasta i regiony, uczestniczyć w tworzeniu elit kontynentu.

Kiedy na początku lat 60. Berlin Zachodni odczuł skutki muru, miasto stworzyło program stypendiów zagranicznych. Pierwszymi stypendystami byli Ingeborg Bachmann i Witold Gombrowicz. Panowało przekonanie, że trzeba budować powiązania z Europą. To były inne czasy, ale zasada się nie zmieniła.

Rola Gdańska od stuleci dotyczyła stosunków polsko-niemieckich.

Nie chcę idealizować Gdańska, ale mamy tu do czynienia z niesamowitą otwartością elit politycznych i twórczych, które na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat nadały kształt miastu. Naszym szczęściem jest to, że w lokalnej polityce działają ludzie, których ukształtowały wielkie debaty – na temat Europy i wielokulturowego dziedzictwa Polski – lat 70., 80. i 90.

Wyraża się to np. w ciekawości wobec obcokrajowców, szacunkiem wobec różnych tradycji. Dzięki znaczącej roli Gdańska w obaleniu komunizmu powojenni polscy mieszkańcy pozbyli się kompleksów. Ułatwia to prowadzenie rozsądnej dyskusji na temat swoich deficytów, określenia perspektywy rozwoju miasta, budowanie stałych więzi z zagranicą.

Zainteresowanie niemieckością Gdańska przestało już ekscytować, stało się czymś naturalnym. Kiedy kilka lat temu bracia Kaczyńscy gromili naiwnych gdańszczan, którzy jakoby „regermanizowali” polskie miasta, większość z nas nie wiedziała, o co im chodzi. Dyskurs na temat niemieckich korzeni Gdańska czy Wrocławia nie był naiwny, lecz w duchu wręcz bardzo chrześcijański. W politycznym wymiarze stanowił próbę uwolnienia tożsamości miasta od historycznych legend propagandy komunistycznej.

W procesie emancypacji wspólnot miejskich ważne były gesty humanitarne i ekumeniczne. Ich symbolem w Gdańsku jest Cmentarz Nieistniejących Cmentarzy oraz tablice przypominające o cmentarzach i miejscach świętych innych religii, które zostały zniszczone. Młodsze pokolenie gdańszczan uczy się poruszania się po historycznej przestrzeni miasta. Zamiast „kiczu pojednania”, zyskują kulturę umiejętności zmiany perspektywy. Dotyczy to wszystkich warstw społeczeństwa Gdańska.

Od niedawna, m.in. dzięki małemu ruchowi granicznemu, na powrót odżywają kontakty z dawnym Królewcem. Czy miasto jest na to przygotowane?

Problem Gdańska z przełomu XIX i XX w. polegał na tym, że był wtedy tylko cieniem Królewca, ważnego europejskiego ośrodka akademickiego. Uważam, że największymi klęskami w historii Gdańska było niezałożenie tu uniwersytetu – choć potencjał finansowy był do tego już dawno temu – oraz nieprzyjęcie Jana Sebastiana Bacha, który marzył o karierze w tym mieście. To pokazuje znaczenie kultury dla rozwoju miasta i określenia jego pozycji na arenie międzynarodowej.

Królewiec to dziś Rosja, obca dla Gdańska przestrzeń kulturowa. Zaskakuje mnie jednak, jak dobrze miasto jest przygotowane na spotkanie z nią. Na parkingu przed centrum handlowym widzę, że ludzie reagują na siebie przyjaźnie – tam okazuje się, że kultura Gdańska jest przepełniona szacunkiem dla Obcego, że nie wybiera już pomiędzy godnym szacunku Niemcem, a pogardzanym Rosjaninem.

Prawda jest taka, że Rosjanie z Kaliningradu trochę nas zaskoczyli. To ludzie podobni do nas, na tym samym poziomie materialnym. Najpierw odkrywamy ich tylko jako konsumentów. Później zaczynamy rozumieć, że putinowski reżim nie jest taki spójny, że pomiędzy władzą a opozycją funkcjonuje rzeczywistość apolityczna – ludzie, którzy nie angażują się obywatelsko, ale są zainteresowani Europą. Nagle widzimy, że w Rosji jest klasa średnia. Przyjeżdża dużo rodzin, pojawia się szansa zbudowania relacji niezależnych od polityki.

Dla Gdańska to zaskoczenie. Zawsze dużo mówiliśmy o naszych powiązaniach ze Wschodem – większość naszych rodzin pochodzi z Wilna lub Lwowa – ale to była tylko symboliczna dykusja. Tak naprawdę byliśmy miastem zachodnim.

Ostatnio jednak odżyły np. relacje z Petersburgiem. Tamtejszy gubernator przyjął niedawno prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, choć podobno zdarza się mu odmawiać takich wizyt najważniejsztm dygnitarzom.

Jednym z zadań Europejskiego Centrum Solidarności jest promocja idei. Jak „eksportować” solidarność na Wschód?

Latem przyszłego roku otworzymy siedzibę i stałą wystawę o historii Solidarności oraz upadku bloku sowieckiego w Europie. Pomoże to jeszcze wyraźniej wpisać Gdańsk na mapę wyobraźni zbiorowej Europejczyków. Duże instytucje kultury wzmacniają pozycje miast. Wielkim szczęściem Krakowa jest np. Muzeum Schindlera – powstało na fali doświadczenia popkultury, jednak ciekawie je pogłębiło. Wielu Polaków nie było w Berlinie, jednak wie o Pomniku Holokaustu czy Muzeum Żydów. Dla naszej obecności na Wschodzie taka infrastruktura będzie bardzo ważna.

W ostatniej sali wystawy opowiemy o różnych obliczach upadku komunizmu. Także o tym, że choć u nas stało się to w 1989 r., w innych krajach bloku wschodniego proces ten trwał nieco dłużej.

Zasadniczym problemem – i to jest największe wyzwanie, z którym się mierzymy – jest zmiana pokoleniowa. Dzisiaj większość młodych Europejczyków po prostu nie wie o tamtych wydarzeniach. Naszym zadaniem jest niesienie tej wiedzy.

Na Wschodzie jest co prawda dużo środowisk artystycznych i intelektualnych, które są świetnie wykształcone i zainteresowane tradycjami Solidarności. Niemniej jednak szerokie warstwy społeczeństwa mają do przemian negatywny stosunek. Opowiadając o naszej historii powinniśmy też dostrzec tych, którzy zachowują rezerwę wobec rewolucji lat 1989-91. Łatwo byłoby ograniczyć działalność do ludzi, którzy podzielają nasze spojrzenie na przeszłość. Już wtedy mielibyśmy dosyć pracy. Ale na Wschodzie szczególnie młodzi ludzie wychowywali się w przekonaniu, że rozpad ZSRR wcale nie był pozytywnym wydarzeniem, a lata 90. kojarzą im się z hiperinflacją i gospodarczym upadkiem. Proces destabilizacji trwał na Wschodzie tak długo, że nie wszyscy łączyli problemy przemian z samym komunizmem, źródłem zła była demokracja. Te różnice w postrzeganiu tamtego okresu dzielą nas do dziś.

Gdańsk i Europejskie Centrum Solidarności muszą wykorzystać potencjał zainteresowania historią Europy klasy średniej w Rosji. Możemy wymienić się doświadczeniami, prezentować swoje punkty widzenia. To jest trudne, żmudne, niespektakularne – ale będzie procentowało. 


BASIL KERSKI jest dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013