Nowe imiona

W jednym z wierszy „Imienia i znamienia” Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki pisze, że poezja „domaga się niczym modlitwa / za zmarłych wciąż nowych imion”. Brzmi to jak wyzwanie rzucone „Róży” Tadeusza Różewicza.

15.05.2012

Czyta się kilka minut

Nie chodziło tam przecież o „wciąż nowe imiona”, ale o jedyne imię umarłej dziewczyny, które – wpisane w język – przestawało być własne. Być może teksty Tkaczyszyna-Dyckiego więcej łączy (w kwestii imion) z Różewiczem, niż dzieli. „Imię i znamię” bardzo intensywnie zwraca naszą uwagę właśnie na związek imienia (nazwiska) z tożsamością, pamięcią, wykorzenieniem, językiem i – przede wszystkim z poezją. To centralny problem w tej książce, zresztą do tej pory niepodjęty przez Tkaczyczyna-Dyckiego z taką dosłownością. Poezja, która domaga się ciągle nowych imion, w swojej aforystycznej formule, w serialnych powtórzeniach, strzeże u tego autora – zapożyczam się u Jacques’a Derridy interpretującego zagadkę imion Romea i Julii – tego, „co już nigdy więcej nie ujrzy światła dnia”.

Owo „światło dnia” nabiera dodatkowych znaczeń w pisaniu Tkaczyszyna-Dyckiego, dla którego właściwą przestrzenią są różne odmiany mroku. Niewątpliwie mroczna jest historia rodzinna, którą w pierwszym cyklu, „Gniazdo”, poeta próbuje oswoić. W przypisie do tego cyklu, zamieszczonym na końcu książki, możemy przeczytać, że wszyscy członkowie jego rodziny po kądzieli byli członkami Ukraińskiej Armii Powstańczej. Matkę poety nazywano córką rezuna (tj. mordercy), banderówką. Jego spolonizowany ojciec natomiast „stał się agresywnym polskim nacjonalistą”. Dlatego w wierszach poeta wraca często do różnych imion matki, imienia ojca nie wspomina nigdy, zastępując je figurą „wściekłego psa pomylonego z innym psem”. I to ojciec odbiera mu imię: „odmawia mi pięknego dwuczłonowego / nazwiska przeto jestem Hebraicus”.

Traumę, wywołaną imieniem/znamieniem, Tkaczyszyn-Dycki potęguje żałobnymi i jednocześnie erotycznymi tonami innych wierszy w zbiorze. Słychać je, gdy poeta opowiada o dzieciństwie na pograniczu polsko-ukraińskim (o Wólce Krowickiej, Krownicy Hołodowskiej) i na chwilę w centrum tej opowieści umieszcza Lubunię Hryniawską. Otrzymywał od niej w nagrodę jabłuszka: miała go ona za „najlepszego pastuszka”. Czy nadal jest tym samym pastuszkiem, gdy pisze o barze Manhattan na Laimgrubengasse – homoseksualnym raju poniżenia, upadku i seksu? Jest nim na pewno w wierszach o „ukrytym skarbie pomarańczy”, który przemienia się w źródło rozkoszy ukryte pod letnią sukienką, ośmiela i zachęca do kobiecego ciała. 


Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, „Imię i znamię”, Biuro Literackie, Wrocław 2011

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Silesius 2012