Polska i Niemcy: Coraz dalsi sąsiedzi

W świecie rządzonym przez rozsądek wypadałoby właśnie dokonywać resetu w stosunkach polsko-niemieckich. Problem w tym, że politycy po obu stronach Odry kierują się partyjnymi interesami, a nie rozsądkiem.

15.08.2022

Czyta się kilka minut

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz i premier Mateusz Morawiecki, Warszawa, grudzień 2021 r. / ZBYSZEK KACZMAREK / REPORTER
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz i premier Mateusz Morawiecki, Warszawa, grudzień 2021 r. / ZBYSZEK KACZMAREK / REPORTER

Inwazja Rosji na Ukrainę powinna być momentem, w którym wśród partnerów kłótnie odkłada się na bok i skupia się na wspólnych działaniach. Piętrzących się globalnych problemów żaden kraj nie pokona w pojedynkę. Wbrew tej logice w sercu Europy zaostrza się jednak konflikt pomiędzy Warszawą a Berlinem. „Niemcy walczą o realizację konstrukcji niemiecko-rosyjskiej, która dałaby im pełnię władzy w Europie” – powiedział Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”. To jasny sygnał: w kampanii przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi i parlamentarnymi antyniemiecka karta ma być jokerem, który pozwoli zmobilizować elektorat i sięgnąć po kolejne zwycięstwo. Po wypowiedzi prezesa politycy PiS ruszyli do mediów, aby prześcigać się na krytyczne połajanki pod adresem Berlina. Również w blokowaniu przez Komisję Europejską wypłaty środków z Krajowego Planu Odbudowy rząd w Warszawie doszukuje się instrukcji z Berlina.

Z hukiem powraca też temat reparacji. 1 września ma zostać przedstawiona suma, którą Niemcy mieliby być nam winni za zniszczenia dokonane podczas II wojny światowej. Poseł Arkadiusz Mularczyk fantazjuje nawet, że istnieją szanse na to, iż Niemcy wypłacą Polsce reparacje „w perspektywie kilku lat, a może nawet szybciej”. Tyle że to także kiełbasa wyborcza – po latach rozmów z ekspertami po obu stronach Odry mogę z pełnym przekonaniem napisać, że uzyskanie reparacji wojennych, w dosłownie prawnym, a nie publicystycznym znaczeniu tego terminu, jest niemożliwe. Jedyną możliwą formą jest jakiś rodzaj zadośćuczynienia, które jednak wymagałoby politycznego kompromisu. A że sprawa wypływa tylko przy okazji wyborów w Polsce, żadne konkretne żądania nie zostały Berlinowi przedstawione.

Jeśli tak wygląda zaledwie początek kampanii, to można mieć obawy, iż Niemcy zostaną w niej uznani za źródło wszystkich problemów, które spadły, spadają lub dopiero spadną na Polskę.

Maraton Schadenfreude

Do wzięcia zachodniego sąsiada na celownik zachęcają polityczne błędy i zaniedbania, których Berlin dopuścił się w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W efekcie od lutego obserwujemy znaczną zmianę dynamiki stosunków polsko-niemieckich.

Ukraińcy zadziwili świat odwagą i poświęceniem, ale Polacy także zaskoczyli, pewnie również samych siebie – w krótkim czasie kilka milionów uchodźców z tej wojny otrzymało u nas schronienie i pomoc. Warszawa zaczęła wieść prym w europejskiej polityce wymierzonej w militarystyczne imperium Putina.

Po drugiej stronie Odry, kilka dni po rozpoczęciu wojny kanclerz Olaf Scholz ogłosił zerwanie z powojennym niemieckim dogmatem pacyfizmu, neutralności i uciekania od przywódczej roli. Niestety, za słowami nie poszły czyny. Berlin wielokrotnie obiecywał Ukraińcom broń, po czym zmieniał zdanie – dostarczał niewielką jej ilość lub odraczał dostawy. Gdy UE nakładała sankcje na Rosję, niemieccy politycy spowalniali tempo prac i wymuszali ich opóźnianie. Coraz więcej dowiadywaliśmy się też o tym, jak w przeszłości niemiecki establishment umożliwiał rosyjskim koncernom energetycznym oplecenie Europy swoimi mackami.

Niezrozumiałe podejście Berlina do wojny powoduje, że w Polsce wraz z festiwalem solidarności ze wschodnim sąsiadem trwa również maraton Schadenfreude, jak za Odrą zwykło się określać czerpanie satysfakcji z czyjegoś nieszczęścia. Każde kolejne potknięcie niemieckiego rządu, każda rzucona na wiatr obietnica, każde niedotrzymane zobowiązanie są nad Wisłą przyjmowane retorycznym: „A nie mówiliśmy?”.

Pochowali się zwolennicy zaciskania więzów z Berlinem. Niemców strofują już nie tylko politycy PiS, ale i liderzy PO czy Lewicy. Larsa Klingbeila, przewodniczącego rządzącej SPD, przyjął w Warszawie tylko Włodzimierz Czarzasty, a i to ­głównie ze względu na przynależność jego ugrupowania do tej samej frakcji socjaldemokratycznej w Parlamencie Europejskim. Najgłośniej tryumfuje oczywiście polska prawica, która konsekwentnie przestrzegała przed zbyt bliskimi związkami Niemiec z Rosją i podporządkowaniem narodowych interesów polityce Berlina.

Te emocje czują zdumieni partnerzy zza Odry. Czy tyle zainwestowanego czasu, środków, wymian młodzieży, stypendiów i sympozjów poszło na marne? Ile zostało z wielokrotnie ogłaszanej przez polityków w latach 90. XX w. polsko-niemieckiej przyjaźni? Urzędujący od lipca nowy ambasador Niemiec w Polsce Thomas Bagger w inauguracyjnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zapytał wprost: „Czy Polacy chcą dobrych relacji z Niemcami?”.

Jeszcze jedna wojna

Aby odpowiedzieć na pytanie ambasadora, musimy zrozumieć, skąd bierze się tak różna percepcja konfliktu na Ukrainie po obu stronach granicy.

Na wojnę obronną przeciwko potężniejszemu przeciwnikowi Polacy reagują niemal z automatu. Ostatnia rosyjska napaść to dla nas powtórka z historii. Czy terytorialne żądania Putina nie są dla ukraińskiej państwowości tak samo obraźliwe jak w 1939 r. próba wymuszenia od Polski zgody na budowę autostrady eksterytorialnej do Prus Wschodnich? Na podobne sygnały reagują u nas wszystkie warstwy społeczne, a intelektualiści zbierają pieniądze na drona dla armii ukraińskiej; wychowani na pacyfizmie pisarze i myśliciele niemieccy piszą zaś listy otwarte do kanclerza, aby broni nie wysyłać.

Potrzeby walki z nieprzyjazną Rosją nie kwestionuje w Polsce żadna partia czy grupa mająca wpływ na opinię publiczną. Co więcej: wierzymy, że w tej wojnie Ukraińcy bronią przed imperializmem Kremla także inne państwa regionu – w tym nasz kraj. A niemiecka percepcja różni się od polskiej diametralnie. Dla Niemców Ukraina była i nadal jest – pomimo obecnego zainteresowania – prowincjonalnym, efemerycznym quasi-państwem, postrzeganym przede wszystkim jako część byłego Związku Sowieckiego. Niepokojąco często w Niemczech podnosi się historyczne i kulturowe związki ziem ukraińskich z Moskwą. W społecznej geografii Niemców Ukraina znajduje się cywilizacyjnie dużo dalej na wschód niż Polska.

Dlatego po pierwszym szoku wielu naszych sąsiadów z Zachodu zaczęło traktować ten konflikt tak jak inne toczące się w świecie wojny. Ewentualna przegrana Ukraińców nie byłaby jeszcze dla Niemców katastrofą. W końcu dla nich rolę bufora przed Rosją odgrywamy my i państwa bałtyckie. Więcej obaw wywołuje natomiast wizja wojny atomowej – co z kolei w Polsce traktowane jest raczej jako straszak Putina na bojaźliwych mieszkańców zachodniej Europy.

Rosja nie jest dla Niemców wrogiem. Ale jest jeszcze jeden, psychologiczny aspekt. W najważniejszych momentach historii Niemcy sami byli agresorami i kolonizatorami. W ich kolektywnej pamięci brak pozytywnych odniesień do wojny obronnej. To właśnie z powodu własnego dziedzictwa nie wysyłali dotychczas broni na tereny objęte konfliktem (z wyjątkiem Izraela, co również ma uzasadnienie w historii).

Rosjanie, czyli wyzwoliciele

Podejście Niemców do Rosji przypomina rozdwojenie jaźni. Oczywiście, do upadku III Rzeszy przyczynili się wszyscy alianci, ale wśród miejscowych historyków panuje zgoda co do tego, że bez gigantycznego zaangażowania i ofiar Związku Sowieckiego historia XX wieku mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej.

W Polsce często wypiera się to, że – wedle niektórych wyliczeń – zaangażowanie ZSRR w wojnę z III Rzeszą kosztowało życie blisko 42 mln ludzi. Ale w Niemczech to właśnie z tego powodu nie wypomina się głośno czerwonoarmistom, że masowo zabijali i gwałcili niemieckich cywilów. Choć dla postronnego obserwatora wyświetlany na Bramie Brandenburskiej napis „spasibo” może wyglądać dziwnie, na tym polega paradoks niemieckiej kultury pamięci, która celebruje przegraną i własny wstyd, a cześć oddaje byłym wrogom, którzy wyzwolili Niemców spod tyranii ich własnych nazistów. Błędem, obecnie powoli korygowanym, było myślenie o sowieckich żołnierzach niemal wyłącznie jako Rosjanach – choć w walce z Hitlerem ginęli przedstawiciele wszystkich narodów wchodzących w skład Związku Sowieckiego.

To wszystko powoduje jednak, że wysyłanie na Ukrainę broni, która ma zabijać rosyjskich żołnierzy, przychodzi Niemcom z wielkim trudem.

Niemiecki słowniczek

Jeden z pierwszych dni mojego rocznego wolontariatu w niemieckiej organizacji pozarządowej zaczął się od zaproszenia na cotygodniowe planowanie. Usiedliśmy przy okrągłym stole, na którym wszyscy rozłożyli grube kalendarze. Był luty.

„Przyjrzyjmy się najpierw jednemu z wrześniowych spotkań – powiedziała dyrektorka. – Czy wszystkim pasuje, żeby odbyło się w czwartek szesnastego, o 9.15?”. Uczestnicy zerknęli do kalendarzy, przytaknęli i zapisali termin.

Poczułem się jak w skeczu Monty Pythona. Po co jakieś mało ważne spotkanie we wrześniu planować już w lutym i wpisywać co do minuty do kalendarza? Był to jednak dla mnie dopiero początek poznawania kultury planowania, które dla zrozumienia Niemców jest nie mniej potrzebne niż przyswojenie sobie pojęcia „Ordnung”, czyli porządku.

„Struktur” – to jeszcze jedno słowo, które pada tu nagminnie podczas niemal każdego spotkania. Wszystko powinno posiadać określony porządek. Dlatego zanim zacznie się spotkanie, celebrowane jest ustalanie jego formy i listy tematów. Umawiając się na pizzę z kolegami, zaczynamy od spojrzenia w kalendarze w telefonach i ustalenia terminu kolejnego spotkania; rodzinny zjazd z okazji Bożego Narodzenia może zacząć się dopiero po przedyskutowaniu, gdzie odbędzie się spotkanie przyszłoroczne. Kalendarze, listy i reguły – to wszystko wielu Niemcom pozwala prowadzić jak najbardziej przewidywalne życie.

Nie wynika to jednak tylko z wygody. Termin „German Angst”, co można rozumieć jako „niemieckie lęki”, określa stan, w którym Niemcy boją się, że coś niezaplanowanego zburzy ich spokój, albo że jakaś zdecydowana zmiana poprowadzi ich na manowce. Właśnie dlatego niemieckie społeczeństwo planuje i zabezpiecza się z każdej strony. Bezpieczeństwo jest w Niemczech ważniejsze niż wolność. W Polsce system hierarchii wartości wygląda inaczej – a wolność, również ta w konsekwencji autodestrukcyjna, jest silnie zakorzeniona w naszych zwyczajach.

Jak się to ma do wojny na Ukrainie? Wielu czynników nie da się w niej przewidzieć. To, jak będzie się dalej toczyć, nie zależy od Niemców. Nawet gdyby zaczęli na wielką skalę dozbrajać Ukrainę, prawdopodobnie nie zmieniłoby to losów wojny – tu kluczowe są Rosja, USA i jedność państw NATO. Berlin nie jest też zabezpieczony na wypadek zimowego kryzysu gazowego. Jeśli Putin odetnie dopływ gazu, Niemcy będą marzli, bo co drugie mieszkanie ogrzewają właśnie gazem.

Tak niepewna sytuacja, sprowadzająca największą gospodarkę Europy do roli zależnej od światowych wydarzeń, fatalnie wpływa na zbiorowe samopoczucie Niemców. W sytuacji zagrożenia nie ma więc co od nich wymagać odruchów typowych dla Polaków – choćby moralnego wzmożenia. To społeczeństwo splątane strachem. Stąd tak głośno rezonują w nim głosy ekspertów i polityków, którzy nawołują do jak najszybszego dogadania się stron konfliktu. „Jeżeli nie mamy żadnego scenariusza, żadnych pewnych prognoz, to zawsze lepiej próbować znajdować się po bezpiecznej, czyli nieeskalującej stronie” – stwierdził w popularnym niemieckim talk-show Harald Welzer, psycholog społeczny i komentator, który opowiada się za wstrzymaniem dalszych dostaw broni dla Ukrainy.

Ale oprócz społecznych uwarunkowań w przystąpieniu do koalicji antyrosyjskich „jastrzębi” przeszkadzają Berlinowi powiązania biznesowe.

Prusy nie żyją, niech żyje Hanza

Gdy polskim ministrem gospodarki była Jadwiga Emilewicz, w resorcie za cel postawiono sobie zbudowanie porządnych relacji z Niemcami. Jeden z ­urzędników odpowiedzialnych za kontakty z Berlinem narzekał wtedy, że Niemcy, odrzucając po wojnie pruski imperializm, zwrócili się ku tradycjom związanym z Hanzą. Średniowieczne miasta ­kupieckie ­zrzeszone w tym związku dbały o kanały dialogu i starały się dogadać z każdym, z kim można było ubić interes.

Dla powojennych Niemiec była to wygodniejsza forma rozwoju niż trzymanie się tradycji pruskiej, w której ważną rolę odgrywała siła militarna. Ten model stworzył ich współczesną potęgę. Niemcy są dumni z bycia czempionem eksportu. Sam fakt wyprodukowania danego towaru w RFN stał się wartością dodaną, a za krótkim „made in ­Germany” kryje się obietnica najwyższej jakości.

We współczesnym świecie Niemcy miały więc produkować, handlować i bogacić się. Nie było w tej wizji miejsca na konflikty i wojny. Każdy problem da się w końcu wyjaśnić w drodze szczerej rozmowy i poprzez wypracowanie kompromisu, powiadają nasi zachodni sąsiedzi. Lepiej przecież się bogacić, niż ze sobą wojować. W tej reinterpretacji ducha Hanzy zapomina się jednak, że współpracujące ze sobą miasta, żeby realizować swoje biznesowe cele, sięgały też po szantaż, twardą politykę, a nawet po armię.

Największym błędem współczesnych Niemiec było oparcie modelu rozwojowego na tanich surowcach z Rosji. Aby bezproblemowo zasilać własny przemysł, stworzono alternatywną rzeczywistość, w której Moskwa, przy odrobinie starań po stronie Zachodu, mogłaby być wiarygodnym partnerem. Narody Europy Środkowej uznawano za rusofobów, których ostrzeżenia wobec knowań Kremla były tylko echem przeszłości. „Nie wolno izolować Rosji” – pouczał jeszcze rok temu podczas wizyty w Warszawie były już szef niemieckiego MSZ, Heiko Maas z SPD.

W tworzenie zakłamanego wizerunku Rosji angażował się w Niemczech cały aparat państwowy. Biznes podkreślał zaufanie, jakim darzono jeszcze do niedawna rosyjskie koncerny energetyczne. „Rosjanie są niezawodni, przesyłali gaz nawet w czasie zimnej wojny” – usłyszałem od przedstawiciela niemieckiego przemysłu na parę miesięcy przed ponowną agresją Rosji na Ukrainę.

Aby łatwiej budować kolejne gazociągi, Niemcy tworzyli polityczne atrapy, jak programy typu „Partnerstwo dla Modernizacji”, które miały udowodnić, że putinowską Rosję da się zbliżyć do Europy. Na zadawane przez dziennikarzy pytania o geopolityczne niebezpieczeństwa związane z budową Nord Stream 2 kanclerz Angela Merkel zawsze miała tylko jedną odpowiedź: że to projekt wyłącznie biznesowy. Doszło do tego, że rosyjscy lobbyści dosłownie dyktowali niemieckim politykom, co mają wpisać do uchwalanych regulacji, aby ominąć amerykańskie sankcje nałożone na rurociąg.

SPD tak bardzo zaangażowała się w interesy z Rosją, że do realizacji wspólnych celów zaczęła stosować metody rodem z republiki bananowej. Trwającym po dziś skandalem jest działalność Gerharda Schrödera, który mimo rosyjskiej inwazji wciąż lata do Moskwy na spotkania ze swoim przyjacielem Władimirem Putinem, a po powrocie do kraju głosi, że rząd powinien umożliwić Rosjanom uruchomienie Nord Stream 2. Partia rządząca wciąż trzyma byłego kanclerza w swoich szeregach.

Przed wojną Berlin kreował się na prymusa w kwestii ochrony klimatu i transformacji energetycznej. Ta druga okazała się jednak w dużej mierze wydmuszką, którą napędzały rosyjskie surowce. Z powodu ryzyka niedogrzanych mieszkań rządzący pracują nad planami wydłużenia prac elektrowni węglowych, a nawet jądrowych. A jeszcze w ubiegłym roku, kiedy pytałem, czy nie sensowniej byłoby jeszcze jakiś czas korzystać z elektrowni atomowych, moi rozmówcy dawali do zrozumienia, że takich niepostępowych pytań w ogóle nie powinienem zadawać.

Korekta nierówności

Paradoksalnie ten niebezpieczny moment światowej historii to dobry czas na reset relacji polsko-niemieckich.

Od 30 lat ich podstawowym problemem były i są nierówności. Interesy, możliwości i perspektywy Niemiec są inne od tych, którymi dysponuje Polska, europejski średniak. Rozwojowy dystans między sąsiadami drażni Polaków. Jednak w obliczu wojny doszło do pewnej korekty politycznej pozycji obu państw.

Polska awansowała, ze względu na skuteczne wspieranie walczącego Kijowa. Niemal cały zachodni sprzęt wojskowy jest dostarczany na Ukrainę przez terytorium naszego kraju. Operacja odbywa się sprawnie, co jest dostrzegane także przez Niemców. Ton w mediach znacznie się zmienił – w „Der Spiegel”, „Die Welt” czy „Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisano ostatnio o Polsce wiele dobrego. Obrazki z udzielania pomocy ukraińskim uchodźcom w dużym stopniu zniwelowały obraz Polski jako kraju zajadle anty­imigranckiego.

Tak wzmocnieni politycznie moglibyśmy odważniej podejść do rozmów z Niemcami, którzy w ostatnich miesiącach stracili sporo międzynarodowego zaufania i pewności siebie. Dalsze wsparcie Ukrainy i wzmocnienie bezpieczeństwa energetycznego Europy to zadania, w których realizacji przydałaby się ścisła współpraca Warszawy i Berlina. Z pewnością niezbędna będzie przy tym świadomość zrozumienia własnych różnic. Tego, że Polacy uważają, iż pokój nastąpi tylko w wyniku upadku reżimu Putina. A Niemcy – że niezbędne będą rozmowy i ustępstwa.

W świecie rządzonym przez rozsądek odpowiedź na pytanie, czy Polacy chcą dobrych relacji z Niemcami, powinna być twierdząca. Przy tak niestabilnej sytuacji międzynarodowej nonsensem byłoby odrzucanie współpracy. W szczególności, że Polsce i Niemcom w ostatnich trzech dekadach udało się naprawdę dużo osiągnąć. I chodzi nie tylko o rosnącą wymianę handlową, ale i o pozornie banalne, choć w zasadzie najważniejsze poznawanie się ludzi ze względu na otwarte granice, rynki czy łatwy dostęp do uczelni. Czyli to, o czym najczęściej zapominamy, skupiając się na doraźnych sporach.

Konflikt, jak zawsze

Niestety, największy wpływ na relacje pomiędzy państwami i narodami mają politycy – a ci z kolei częściej niż ­rozsądkiem kierują się interesem partyjnym.

PiS nie zrezygnuje z antyniemieckiej kampanii, licząc, że ta może przynieść wyborcze zwycięstwo. Po drugiej stronie Odry nie widać natomiast, żeby rządzący socjaldemokraci palili się do poważnego rozliczenia szkodliwego prorosyjskiego kursu własnej formacji. O wiele lepiej od nich rozumiejący Europę Środkowo-Wschodnią Zieloni w rządzącej koalicji są tylko mniejszym partnerem. Kluczowe decyzje będą zapadać w urzędzie kanclerskim, gdzie umościli się politycy SPD. A w tej partii wciąż roi się od skorumpowanych oportunistów, którzy nie zawahają się wrócić do biznesów z Rosją, gdy tylko Europa zmęczy się wojną. Zmiany nastrojów możemy doświadczyć jeszcze tej zimy, jeśli Rosja zdecyduje się na szantaż energetyczny.

Dzisiejsza SPD nie jest więc ugrupowaniem gotowym do podjęcia szczerego dialogu z Polską. Prędzej można się spodziewać, że Olaf Scholz postawi na budowanie silniejszych więzów z krajami starej Unii, w tym na rozwijany od dekad tandem z Francją czy współpracę z Beneluksem. A to już prosta droga do powstania Europy dwóch prędkości. W jednym bloku liderem będzie na pewno Berlin. W drugim niewykluczone, że Warszawa.

Możliwe zatem, że bliska współpraca była tylko krótką przerwą w długiej i krwawej historii relacji obu państw. I że właśnie obserwujemy powrót do historycznie pojętej normalności. Do rywalizacji. ©

Autor jest stałym współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”. Od lat mieszka w Niemczech, w 2022 r. został laureatem Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za opublikowany w „Tygodniku” reportaż „Prawdziwe koszty szparaga” (czytaj na powszech.net/szparagi).

 

WZLOTY

12.11.1989 Msza Pojednania w Krzyżowej z udziałem premiera Tadeusza Mazowieckiego i kanclerza Helmuta Kohla: symboliczne nowe otwarcie stosunków obu państw w obliczu upadku bloku komunistycznego.

14.11.1990 Pomimo krytyki ze strony niemieckich wypędzonych podpisano traktat uznający przebieg granicy wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej.

17.06.1991 Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Powstaje szereg instytucji, w tym Fundacja Współpracy Polsko--Niemieckiej, Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży oraz Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie, które przez kolejne dekady będą pracowały na rzecz zbliżenia obu narodów.

12.03.1999 Polska, m.in. dzięki wsparciu RFN, zostaje członkiem NATO.

01.05.2004 Polska wstępuje do Unii Europejskiej. Również w tym przypadku pomogło wsparcie zachodniego sąsiada.

21.12.2007 Polska przystępuje do układu z Schengen: z granicy polsko-niemieckiej znikają kontrole paszportowe.

01.05.2011 Niemiecki rynek pracy otwiera się dla polskich obywateli.

31.10.2020 Bundestag podejmuje decyzję o stworzeniu w centrum Berlina miejsca pamięci polskich ofiar II wojny światowej.

 

UPADKI

06.09.2000 Z inicjatywy Eriki Steinbach powstaje fundacja Centrum przeciwko Wypędzeniom, która w kolejnych latach będzie promowała budowę miejsca upamiętniającego niemieckich wypędzonych. Plany te spotkają się z ostrą krytyką Polski.

29.08.2006 Niemieckie i rosyjskie spółki powołują w Moskwie konsorcjum Nord Stream, w którego władzach znajdzie się także były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder. Budowa dwóch linii gazociągu z czasem urośnie do największego problemu w relacjach między Warszawą i Berlinem.

08.11.2014 Niemcy odrzucają wniosek Związku Polaków w Niemczech w sprawie nadania Polakom mieszkającym w tym kraju statusu mniejszości narodowej.

29.09.2017 W polskim Sejmie powstaje zespół ds. reparacji.

17.12.2021 Sejm z inicjatywy PiS obcina fundusze na nauczanie języka niemieckiego dla mniejszości niemieckiej w Polsce.

2022 Trwa kryzys wywołany ultimatum Władimira Putina z grudnia 2021 r., domagającego się uznania przez Zachód Ukrainy za strefę jego wpływów, i inwazją Rosji na Ukrainę z lutego 2022 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2022