Nieprawda ekranu

Twórcy reality show, w którym osoby niezamożne i te uchodzące za bogate zamieniają się miejscami, oszukują nie tylko widzów, ale i uczestników.

01.03.2021

Czyta się kilka minut

 / MONTAŻ TP-ONLINE // ADOBE STOCK / DOMENA PUBLICZNA
/ MONTAŻ TP-ONLINE // ADOBE STOCK / DOMENA PUBLICZNA

Jak będziemy bogaci, to będziemy takie mieć” – mówi chłopiec do swojego brata, a lektor komentuje to słowami: „Tylko się uczcie, bo nauka to potęgi klucz, nie ma nic za darmo”. Chłopcy są uczniami szkoły specjalnej i rozmawiają o jacuzzi, z którego korzystają pierwszy raz w życiu na planie programu „Bogaty dom – biedny dom”.

Program jest emitowany od 2019 r. na antenie Polsat Cafe i polega na tym, że dwie rodziny na kilka dni zamieniają się domami i budżetami. W ten sposób mają się według twórców programu przekonać, jak wygląda życie „na przeciwległym krańcu drabiny społecznej”.

„Te rodziny, które wystąpiły, są bardzo zadowolone” – zapewniał w „Gazecie Pomorskiej” Mariusz Wojtczak z Net Media HD, firmy produkującej program. Z „Tygodnikiem” nikt z tej firmy nie chciał rozmawiać, podobnie jak dyrektor Polsat Cafe Jolanta Borowiec i reżyser Sławomir Batyra. Rozmawialiśmy natomiast z kilkanaściorgiem uczestników.

Musimy grać jak aktorzy

– Zgłaszając się myśleliśmy, że to będzie naprawdę, a to wszystko jest pod reżyserkę. Cały ten program to kłamstwo! – mówi pani Monika. – Gdy się zorientowaliśmy, chcieliśmy zrezygnować, ale pan z ekipy powiedział, że za to jest kara pieniężna.

Wynosi 10 tys. zł, a rodzina pani Moniki zorientowała się, że nie jest tak, jak się spodziewała, już po podpisaniu umowy. – Kazali nam spakować się na trzy dni. Nagrali, jak się pakujemy, i dali do podpisania umowę. Później zawieźli nas do bogatego domu, gdzie się dowiedzieliśmy, że nie będziemy tam spać. Powiedziano nam, że mieszkamy blisko, więc na noc będziemy wracać do domu. I że musimy grać jak aktorzy, np. udawać, że śpimy w bogatym domu, i robić wszystko to, co jest w scenariuszu.

W każdym odcinku „zamiana domów i budżetów” jest reżyserowana – samo zestawienie kontrastujących środowisk i obserwowanie, jak „biedni” i „bogaci” radzą sobie w nowych okolicznościach, jest najwyraźniej za mało atrakcyjne. Niezamożne rodziny otrzymują więc „atrakcje”, a te zamożniejsze – „zadania do wykonania”. „Bogaci” muszą np., często z dziećmi, wykonywać rozmaite prace gospodarskie, sprzątać klatki schodowe i podwórka, roznosić ulotki, zbierać truskawki, czyścić toi toie. Wśród atrakcji dla „biednych” najczęściej pojawiają się zakupy w sklepach z zabawkami i odzieżą, wizyty w salonach kosmetycznych i fryzjerskich, kolacje w restauracjach i najrozmaitsze lekcje: języków obcych, tańca, rysunku, aktorstwa, jazdy konnej itd. Oczywiście mowa nie o całych kursach, lecz o pojedynczych lekcjach.

– Podczas pierwszych nagrań ekipa pytała moje dzieci, jakie mają marzenia. Syn marzył o smartfonie, a córka o kursie językowym – mówi pani Aneta, która nie widzi niesprawiedliwości w tym, że syn dostał od producentów wymarzony gadżet, a córka – jedną lekcję języka obcego. Pani Aneta jest zadowolona z udziału w programie, bo oprócz wynagrodzenia 1500 zł brutto otrzymała też pomoc od internautów i osób poznanych na planie.

Nie okazali wdzięczności

Nie jest to stały punkt, ale bywa, że „bogaci” ofiarowują „biednym” pomoc przed kamerami (np. kupują coś do domu) albo obiecują wsparcie po zakończeniu programu (np. sfinansowanie dzieciom zajęć dodatkowych). Jedną z motywacji do zgłoszenia się do programu bywa zatem chęć uzyskania pomocy. – Jest mi przykro, że bogata rodzina nie przejęła się naszą historią – narzeka pani Weronika. – Zgłosiłam się, bo szukałam pomocy.

– Nikogo o nic nie prosiłam – mówi z kolei pani Hanna, o której widzowie mogą myśleć, że otrzymała pomoc przed kamerami. – Bardzo żałuję, że zgodziłam się wystąpić. Zgłosiła mnie znajoma, ale gdybym wiedziała, jak to się skończy, nie zdecydowałabym się na to za żadne pieniądze.

Pani Hanna opowiada o fatalnych skutkach swojego udziału w programie, ale obawia się konsekwencji upublicznienia tej historii choćby anonimowo – boi się producentów, telewizji, ponownego wykorzystania przez media.

– Bogaci obiecali pomoc, ale to była gra – mówią państwo Barbara i Piotr. – Przed kamerami, bo tak było w scenariuszu. Po programie nikt się z nami nie skontaktował. A my naprawdę szukaliśmy pomocy i dlatego zgłosiliśmy się do tego programu.

Telewizyjna „pomoc” bywa negatywnie oceniana również przez „pomagających”. – Pomogłem tej rodzinie, a oni w ogóle się nie ucieszyli i nie okazali wdzięczności! – złości się pan Grzegorz, jeden z „bogatych” uczestników. – Czy prosili o pomoc? Nie, ale przecież sama pani widziała, że jej potrzebują, a ja chciałem im pomóc.

Nie wiadomo, czy twórcy programu również chcą pomagać „biednym” uczestnikom, gdy organizują dla nich – w ramach przymusowych „atrakcji” – wsparcie prawne, psychologiczne albo medyczne.

Żeby wzmocnić stereotyp

Najczęściej „atrakcje” dla niezamożnych uczestników mają na celu pokazanie, że nie potrafią oni funkcjonować w środowisku „bogatych”. Widać to już na początku każdego odcinka, gdy „biedna” rodzina wchodzi do „bogatego” domu i zachwyca się jego wyposażeniem (a czasem obecnością łazienki czy toalety, których w ich domach nie ma). Niektórzy uczestnicy płaczą, inni zastanawiają się, do czego służą bidet albo nowoczesne sprzęty AGD. Scenariusz wielu odcinków zakłada, że „biedni” zamawiają jedzenie, jakiego nigdy wcześniej nie próbowali, np. owoce morza. Zamówione posiłki z reguły im nie smakują, podobnie jak „bogatym” zwykle nie smakuje to, co znajduje się w lodówkach w „biednych” domach.

– Żeby taki program działał, trzeba zbudować dramaturgiczny kontrast – wyjaśnia prof. Małgorzata Lisowska-Magdziarz z Instytutu Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej UJ. – Nie można pokazać, że „biedni” i „bogaci” są właściwie podobni do siebie, muszą być radykalne różnice, dwa różne światy. Z jednej strony świat tzw. ludzi sukcesu, gdzie atrybuty bogactwa zostają wyolbrzymione i zagęszczone; powstaje obraz bogactwa, który często nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i jest właściwie bajką stworzoną dla „naiwnego biedaka”. Z drugiej – świat „biednych”, gdzie ubóstwa nawet nie trzeba za bardzo wyolbrzymiać, bo je widać. Instytucja medialna powinna brać odpowiedzialność za człowieka – za jego godność, dobrostan psychiczny, dobra osobiste, za to, żeby on mimo wszystko możliwie dobrze wypadł – ale tego nie robi. Przeciwnie: jak w jego domu wiaderko stoi, to trzeba je przewrócić, żeby bieda była „bardziej przekonująca” i żeby wzmocnić stereotyp.

Panią Dorotę poproszono, by nie robiła zbyt dużych porządków, pani Marcie kazano nie sprzątać podwórka, a pani Monika miała opróżnić lodówkę. – Nikt nie wyjaśnił, dlaczego, ale nie pytałam, bo i tak przez trzy dni miało nie być nas w domu – mówi pani Monika. – Wkurzyłam się, gdy wieczorem pierwszego dnia wróciliśmy i nie było nic do jedzenia. Po całym dniu nagrań byliśmy zmęczeni, ale musieliśmy lecieć jeszcze do sklepu. Nikt nas o tym nie uprzedził.

Trudno się nie przejmować

W każdym odcinku obie rodziny opowiadają o sobie – przy czym „bogaci” mówią zwykle wyłącznie o tym, czym zajmują się zawodowo i ile zarabiają, a „biedni” wypowiadają się również na tematy osobiste. Nie ma odcinka, w którym nie byłoby mowy o ich trudnych doświadczeniach: o przemocy, alkoholizmie, narkomanii, traumatycznym dzieciństwie, chorobach, niepełnosprawności itd. Niekiedy widać starania twórców, by potraktować te historie jako „usprawiedliwienie” ubóstwa i postawić uczestników w nieco lepszym świetle.

Starania te bywają jednak doprowadzane do absurdu, np. gdy rodzice, którym odebrano władzę rodzicielską nad kilkorgiem dzieci, są ukazywani jako ofiary bezdusznego systemu, kochający opiekunowie, którzy zrobią wszystko, by odzyskać starsze dzieci i nie stracić młodszych. Również takie historie są bowiem wprzęgane w tryby tego programu rozrywkowego i urozmaicane takimi punktami w scenariuszu jak zakup zabawek dla odebranych dzieci czy wizyta u prawnika wyjaśniającego, co należy zrobić, by je odzyskać. A w międzyczasie są kosmetyczka, fryzjer, przejażdżka limuzyną i romantyczna kolacja we dwoje. „Tak było w scenariuszu, musieliśmy to grać – pisze na Facebooku, próbując bronić się przed krytyką internautów, jedna z uczestniczek. – To nie ode mnie zależało, na co wydajemy te pieniądze. Proszę się odwalić od mojej rodziny. Za zniesławienie mnie publiczne jest paragraf”.

Na Facebooku nie brakuje krytyki czy wręcz hejtu pod adresem uczestników. Niektórzy wdają się w dyskusje i są zaskoczeni negatywnymi ocenami. – Jedna pani z ekipy mówiła, żebyśmy się nie przejmowali, ale trudno się nie przejmować – mówi pani Weronika. – Niektóre komentarze internautów na Facebooku i tych bogatych ludzi w naszym domu były bardzo przykre.

Byłoby prawdziwiej

„Bogaci” również spotykają się z przykrymi komentarzami, ale zazwyczaj się ich spodziewają. Z reguły, zgłaszając się do programu, wiedzą, że to tylko gra. Niekiedy występowali już w podobnych produkcjach (sami albo z dziećmi) i nie ukrywają, że dążą do kariery w show-biznesie. To aktorzy amatorzy, którzy chwalą się udziałem w tym programie i zamieszczają w mediach społecznościowych zdjęcia z planu – z „biednego” albo „bogatego” domu. O ile bowiem „biedni” uczestnicy naprawdę mieszkają w swoich domach, o tyle „bogaci” tylko udają, że są właścicielami domów przedstawianych jako ich własność. Udają przed widzami, ale też przed „biednymi” uczestnikami, którzy najczęściej dopiero od nas dowiadywali się, że zostali okłamani.

– Poproszono mnie, bym nie mówiła tamtej rodzinie, że nie mieszkam w bogatym domu, ale nie miałam poczucia, że ich okłamuję. Myślałam, że oni wiedzą, że to wszystko fikcja, i że też tylko odgrywają role – zapewnia pani Jolanta, która zgłosiła się do programu dla zarobku, bo jej branża ucierpiała w wyniku pandemii.


Czytaj także: Spektakle pogardy - rozmowa z medioznawcą Michałem Rydlewskim


Oprócz aktorów amatorów w role „bogatych” wcielają się bowiem rozmaici ludzie, a powody ich decyzji bywają różne. Niekiedy część ich opowiedzianej w programie historii, np. zawód, jest prawdziwa, a czasem ich opowieść nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Niektórzy z nich wierzą, że w programie chodzi o zamianę domów, i są zdziwieni, gdy dowiadują się, że muszą grać w domach wynajętych na potrzeby programu (czego powodem jest wygoda producenta).

– Wolałabym wystąpić we własnym domu, byłoby prawdziwiej – mówi pani Bożena, której przeszkadzało, że odgrywa rolę właścicielki domu urządzonego nie w jej guście, a okłamywanie widzów i „biednej” rodziny nie stanowiło problemu. – Nie miałam żadnych dylematów moralnych, bo przecież widzowie powinni być świadomi, że telewizja kłamie, a biedna rodzina powinna wiedzieć, że to tylko gra – stwierdza.

Rozmawialiśmy z panią Krystyną z tej „biednej” rodziny – nie wiedziała. Gdy się dowiedziała, nie zmieniła pozytywnej opinii o programie. – Było super, ekipa super, the best, pozytywnie! – zachwyca się. – Polecam wszystkim i chętnie bym to powtórzyła. A hejt? No tak, było sporo hejtu, ale wie pani, zazdrość nie zna granic. Nie przejmuję się tym, moje dzieci też nie.

Przynajmniej dwoje dzieci pani Krystyny chyba się jednak przejmowało, skoro próbowały bronić matki w dyskusji na Facebooku, pisząc m.in.: „Jak czytam niektóre komentarze, to aż płakać się chce. Czemu się wtrącacie w czyjeś życie? Ciekawe, czy fajne byłoby dla was, jakby ktoś w wasze życie pchał się z butami… Ile w ludziach jest jadu… Wy byłyście, drogie panie, idealnymi mamusiami, że będziecie mówić, jaka ta mama jest? Ona wie, co jest najlepsze dla jej dzieci”.

– Podczas nagrań moje dzieci miały ciężko, były na tej wsi wytykane palcami. Ale uprzedziłam je, że może być hejt w internecie, i nie przejmujemy się tym – zapewnia „bogata” pani Ilona, która wzięła udział w programie, bo występowanie w takich produkcjach to jej hobby, i „dla rozpieszczonych dzieci, by zobaczyły, że nie wszyscy mają tyle szczęścia co one”.

Do dziś przypomina im, gdy źle się zachowują, o tamtych „biednych dzieciach”, ale nie wpływa to na ich zachowanie.

Wiedziała, że „biedna” rodzina jest wprowadzana w błąd, ale nie miała z tym problemu, bo „jest w show-biznesie od tak dawna, że nic jej już nie zaskoczy”. Z udziału w programie jest zadowolona, podobnie jak „bogata” pani Bożena (choć zgłosiła się dla przygody, a otrzymała „ciężką trzydniową pracę na planie – czy deszcz, czy zimno, czy głód, trzeba nagrywać”) i „bogata” pani Ewa (dla której to była „super przygoda”, i która chętnie by to powtórzyła, choć jej wypowiedziane przed kamerami przykre słowa do dziś bolą członków „biednej” rodziny). „Bogata” pani Jolanta jest natomiast „w miarę zadowolona” – cieszy ją zarobek, ale program zniesmacza.

– Nie oglądam telewizji, nie mam telewizora. To jest rzeźnia, co się dzieje w mediach, telewizja żeruje na biedzie, nieszczęściu, upośledzeniu. To obrzydliwe, ale ja nie jestem wojownikiem, nie zmienię tego – mówi „Tygodnikowi”.

Inna „bogata” uczestniczka, której kilkuletnie dziecko parę razy płakało przed kamerami, najpierw mnie unikała udając, że jest kimś innym, a następnie odmówiła wypowiedzi. Wypowiedzi odmówiło też czterech „biednych” uczestników.

Teraz patrzą z szacunkiem

Rozmawialiśmy z trzynastoma osobami z „biednych” rodzin.

Część jest zadowolona z udziału. Pani Aneta – bo otrzymała pomoc. Pani Krystyna – bo było super. Pani Janina i pan Tomasz – bo miło spędzili czas. Pani Dorota i Kornelia – bo zobaczyły, że można żyć lepiej. Zachwyt dwóch ostatnich uczestniczek nieco słabnie, gdy dowiadują się, że „bogata” rodzina nie mieszka w tym domu, zwłaszcza że rozważały odwiedzenie jej i sądziły, że nie ma żadnej klauzuli poufności. Początkowo zachwycone ekipą, przypominają sobie, że zostawiła w ich domu straszny bałagan, mnóstwo naczyń do mycia, opakowania i resztki zamówionych posiłków, osiem worków śmieci. Wciąż jednak uważają, że program przyniósł im same korzyści.

– Wcześniej ludzie patrzyli na mnie spod byka, jak na patologię, a teraz patrzą z szacunkiem – mówi pani Dorota. – Wiele osób mi gratuluje, że byłam taka odważna, że się nie wstydziłam. Niektórzy uważają mnie nawet za celebrytkę, ale ja się za celebrytkę nie uważam. To była dla mnie i dla moich dzieci przygoda życia i nigdy tego nie zapomnimy. Poza tym ludzie, których tu poznałam, pomogli mi w różnych sprawach, dali dużo wsparcia psychicznego i takiego pozytywnego kopa.

Jej pełnoletnia córka Kornelia – podobnie jak wszyscy inni dorośli członkowie rodzin głównych bohaterów – nie podpisała żadnej umowy i nie otrzymała wynagrodzenia. Wynagrodzenie (1500 zł) otrzymują tu bowiem maksymalnie dwie osoby, zazwyczaj najstarsi członkowie rodzin. Bez względu na liczbę dorosłych i dzieci występujących w programie zarówno „biedne”, jak i „bogate” rodziny mogą zarobić maksymalnie 3000 zł. Pani Kornelia jest jednak zadowolona. – To była moja życiowa szansa na pokazanie dzieciom, jak żyją rodziny bogate – zapewnia. – Chciałabym swoje życie zmienić na lepsze, bo w tym programie doświadczyłam, że można dążyć do celu, żyć lepiej i być szczęśliwym.

Pani Weronika, która zgłosiła się, bo szukała pomocy, jest częściowo zadowolona, ponieważ tę pomoc otrzymała (nie od „bogatych” jednak, lecz od internautów) i to była przygoda dla całej rodziny. Z drugiej strony było jej przykro, gdy czytała nieprzyjemne komentarze na Facebooku i słuchała niemiłych słów, jakie „bogaci” wypowiadali w jej domu. Było jej też przykro, gdy dowiedziała się od nas, że została okłamana. Próbowała usprawiedliwić członków ekipy, mówiąc, że pewnie ukrywali prawdę, żeby nie zrazić jej rodziny i nie psuć jej zabawy. Jej mąż natomiast jest bardzo zadowolony, choć wśród negatywnych skutków udziału wymienia jeszcze anonimowe donosy do ośrodka pomocy społecznej.

Są też zdecydowanie niezadowoleni: pani Monika, pani Hanna, państwo Barbara i Piotr oraz pani Marta, która wprawdzie cieszy się, że dzieci przeżyły coś nowego, i jako jedna z nielicznych dowiedziała się przed pakowaniem, że nie będzie spać w „bogatym” domu, ale nie chciałaby powtarzać tego doświadczenia.

– Myślałam, że program pokaże prawdę i nie będzie tak okłamywał widzów – mówi. – Poza tym byliśmy zaskoczeni hejtem i tym, że nas też wprowadzono w błąd. „Bogata” rodzina wygadała się, że nie mieszka w tym domu, i mieliśmy żal, bo skoro my pokazaliśmy, jak mieszkamy, to oni też powinni.

Dziwny twór

O tym, jak w zderzeniu z deklaracjami twórców programu wygląda gotowy już materiał telewizyjny, opowiada też „Tygodnikowi” psycholog Paweł Augustyniak, który wystąpił w jednym odcinku. – Nie wiedziałem, że pan, z którym rozmawiałem, nie może odmówić spotkania ze mną, nie wiedziałem niczego o tym programie – mówi Augustyniak. – Zadzwonił do mnie ktoś z ekipy i zapytał, czy chcę pomóc uczestnikowi, a ja zgodziłem się bez zastanowienia. Mój kontakt z pacjentem i jego rodziną oceniam pozytywnie, właściwa praca odbyła się bez kamer i była zgodna z moim kodeksem zawodowym. Dobrze wspominam też kontakt z członkami ekipy. Swojej decyzji jednak żałuję, bo jestem świadomy, że występując w tym programie jako osoba wykonująca zawód zaufania publicznego, uwiarygadniam to, co się tam dzieje. Sam zresztą nie mogłem tego oglądać, byłem tak zażenowany i zdziwiony, że z normalnej ludzkiej relacji powstał dziwny telewizyjny twór, którego nie poznaję i pod którym się nie podpisuję. ©

Imiona uczestników zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów” i akcji „Książki nie do bicia”, specjalizuje się w tematyce praw dziecka. Doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie nauki o kulturze i religii. Doktorat o udziale dzieci w programach reality show obroniony w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2021