Adwent na pustkowiu

Obecny kryzys Kościoła dla wielu z nas jest też kryzysem osobistej wiary. Czy to jednak koniec, czy początek nowego życia?

23.11.2020

Czyta się kilka minut

Kometa Neowise nad pustynią w Jean w Newadzie, gdzie można oglądać instalację artystyczną „Seven Magic Mountains”  Ugo Rondinonego, 15 lipca 2020 r. / DAVID BECKER
Kometa Neowise nad pustynią w Jean w Newadzie, gdzie można oglądać instalację artystyczną „Seven Magic Mountains” Ugo Rondinonego, 15 lipca 2020 r. / DAVID BECKER

Rorate caeli de super, et nubes ­pluant iustum – „Niebiosa rosę spuść­cie nam z góry, Sprawiedliwego wylejcie chmury”. Tak rozpoczyna się najbardziej adwentowa pieśń kościelna. Śpiewana na chorałową melodię w ciemnej, gotyckiej bazylice dominikanów przez studentów pochodzących z wielkomiejskich inteligenckich rodzin; w ludowej wersji muzycznej rozbrzmiewająca w parafialnych kościołach, zapełnionych przez dzieci trzymające lampiony z latarek, tektury i kolorowej folii. Było tak do niedawna.

Na roratach w tym roku tłoku zapewne nie będzie. Pandemia – ale nie tylko. A przecież gdy tę średniowieczną parafrazę fragmentu Księgi Izajasza śpiewały tłumy, jej treść nie była tak dokładnym opisem konkretnych aktualnych okoliczności, nie pasowała wówczas do świata tak ściśle, jak pasuje do kościelnej sytuacji w Polsce anno Domini 2020: „Oto miasto Świętego opuszczone, Syjon stał się pustkowiem, Jerozolima wyludniona i pusta Świątynia Twoja, dom chwały Twojej, gdzie wielbili Cię nasi ojcowie”.

Tak, miejsca, w których wielbili Cię nasi ojcowie i nasze matki, pustoszeją, otoczone teraz przez barczystych młodzieńców, o krótkich włosach i srogich twarzach, którzy poza tym chętnie maszerują usiłując trafić racami w okno ozdobione tęczową flagą. A wokół młodzieńców oddziały policji w hełmach, dzierżących w rękach pałki i tarcze, niektórzy nawet konno.

Przyczyna i skutek

Są hierarchowie, politycy i publicyści, którzy przypominają z naciskiem, skąd pomysł otaczania kordonem kościołów: że wymalowano na murach kilku z nich wulgarne napisy, że kilka mszy zostało przerwanych przez osoby protestujące przeciw prawnemu rozstrzygnięciu, z którego cieszyłby się – mówią – Jan Paweł II, że pod tą czy inną kurią tłum krzyczał wulgarne hasła. To wojna – mówią i dodają: nie tylko wojna kultur, lecz wojna dobra ze złem, a właściwie atak sił zła na Kościół.

Inni widzą bardziej przenikliwie i mniej egocentrycznie. Ci, szukając przyczyn pustoszenia świątyń, a nawet gniewu wyrażanego na ich murach, gotowi są pójść tam, gdzie prowadzi pieśń i przyznać: „Zgrzeszyliśmy i staliśmy się jak nieczysty. I opadliśmy wszyscy niczym zwiędłe liście. A nieprawości nasze jak wiatr nas rozniosły. Zakryłeś przed nami swą twarz i wydałeś na pastwę naszych grzechów”.

Dla wielu jednak pęknięcie sięga głębiej, tam, gdzie słowa pieśni już nie prowadzą. Od modlitwy Izajasza bliższa ich doświadczeniu jest diagnoza Nie­tzschego. Być może, rodzi się coraz wyraźniejsze podejrzenie, miał rację ów arcykrytyk chrześcijaństwa, gdy z pasją potępiał jego hierarchiczną postać. Czyż bowiem w obliczu ujawniania się zła obecnego w instytucjonalnej strukturze Kościoła nie trzeba uznać jego przenikliwości, gdy pisał, że „kapłan, pasożytniczy typ człowieka, rozkwitający tylko kosztem wszelkich zdrowych tworów życia, nadużywa imienia Boga: »Królestwem Bożym« nazywa taki stan rzeczy, w którym właśnie kapłan określa wartość rzeczy”?

Ich oceny wydają się toksyczne, stojące na przeszkodzie ludzkiemu rozwojowi. W licznych chrześcijańskich wspólnotach tworzonych przez ludzi religijnie bardzo zaangażowanych dominuje „teologia lęku” przed wszechobecnymi – jakoby – duchowymi zagrożeniami. Nie brak kościelnych kręgów, nawet na katolickich uczelniach, gdzie stawianie trudnych pytań i samodzielne dociekania postrzegane są jako brak lub podważanie wiary. Moralizujący teologowie i kaznodzieje często usiłują wtłoczyć ludzi w gorset przepisów, zamiast pomagać w rozwoju dojrzałej wolności.

Więcej jeszcze – wiele osób wierzących nie może tak po prostu utożsamić się ze słowami adwentowej pieśni, która łączy kryzys religijnych instytucji nie z atakiem z zewnątrz, lecz z grzesznością ludzi religijnych, gdyż problematyczna okazuje się dla nich sama kategoria grzechu. Doświadczali i doświadczają bowiem, że nieraz bywała, a i teraz bywa używana w niecnym celu podporządkowania sobie jednych ludzi przez drugich. Poczucie winy to bowiem potężny środek uzależniający.

Znowu – w doświadczeniu wielu – trafny wydaje się opis Nietzschego: „Nieposłuszeństwo wobec Boga, to znaczy wobec kapłana, wobec »Prawa«, otrzymuje miano »grzechu«, środki, dzięki którym można się ponownie »pojednać z Bogiem«, są, rzecz jasna, środkami, które jeszcze gruntowniej gwarantują podporządkowanie kapłanowi: jedynie kapłan »wybawia«”. Dlatego nie bezzasadna wydaje się sugestia, że „z psychologicznego punktu widzenia w każdej zorganizowanej przez kapłanów społeczności niezbędne stają się »grzechy«: są one właściwym instrumentem władzy”.

W ilu z nas budzi się dziś poczucie duchowej opresji ze strony tych, którzy prawiąc o moralności, są przedstawicielami instytucji doświadczanej jako moralnie skorumpowana? Czy nie dlatego dla wielu staje się nieznośne, iż „wszystko jest tak w życiu urządzone, że kapłan jest wszędzie niezbędny, przy wszystkich naturalnych wydarzeniach życiowych, przy narodzinach, ślubie, chorobie, zgonie”? Czy nie to jest przyczyną pustoszenia świątyń? Owszem, nawet jeśli zasadniczo prawdziwa jest diagnoza proroka – iż miejsca święte pustoszeją, ponieważ zgrzeszyliśmy – to konieczna staje się precyzyjna identyfikacja, kto powinien to wyznać. Zbyt łatwo ów grzech przypisać nie tym, którzy naprawdę ponoszą winę. Istnieje pokusa, by rozmyć odpowiedzialność, obciążając tych, którzy w istocie należą raczej do ofiar niż sprawców. Ulec zaś tej pokusie – znaczy mnożyć krzywdę.

W płomieniach

Dramat staje się tym większy, im bardziej owa postać chrześcijaństwa była związana z samym rdzeniem osobistej wiary. Wówczas z egzystencjalnym stanem ducha współbrzmi już nie tylko Nietzscheański atak na hierarchiczne instytucje religijne, lecz wieszczony przez tego filozofa upadek całej hierarchii wartości, którymi dotąd kierowaliśmy się w życiu, wyschnięcie źródła sensu tego życia. Zaczynamy rozumieć znaczenie krzyku szaleńca z „Wiedzy radosnej”: „Szukam Boga! Szukam Boga! (...) Gdzie się Bóg podział? (...) Powiem wam! Zabiliśmy go, wy i ja! Wszyscy jesteśmy jego zabójcami! Lecz jakżeż to uczyniliśmy? Jakżeż zdołaliśmy wypić morze? Kto nam dał gąbkę, żeby zetrzeć widnokrąg?”.

Ogłaszana tu śmierć Boga nie jest wydarzeniem o obiektywnej, metafizycznej naturze. Rozgrywa się w przestrzeni ludzkiego doświadczenia. Co wcale nie umniejsza jej znaczenia. Przeciwnie – dla tych, którzy jej doświadczają, jest czymś dotkliwszym niż niemożliwa do osobistego sprawdzenia odpowiedź na pytanie, jaka jest naprawdę natura kosmosu. Zniknięcie sprzed oczu duszy boskiego horyzontu zmienia bowiem cały sens życia. Gdzie dotąd odnajdywali świętość i znaczenie, teraz tylko martwe nic. Jeśli mamy rano zwlec się z łóżka, podjąć jakąkolwiek decyzję niebędącą tylko biologicznym odruchem, trzeba wszystko wymyślić od nowa. Albo – tu Nietzsche pewnie by się nie zgodził – od nowa odkryć.

Ktoś mógłby tu wysunąć oskarżenie: słaba była to wiara, jeśli upada na widok przestępstw hierarchów Kościoła, w zderzeniu z bezdusznością jego instytucji. Nawet jeśli w oskarżeniu tym jest ziarno prawdy, nie powinno się nim zbyt szafować. Trudno się bowiem dziwić, że ludzie, którym od dziecka mówiono o koniecznym pośrednictwie Kościoła między człowiekiem a Bogiem, tracąc wiarę w Kościół, tracą wiarę w Boga. Jeśli jedyne doświadczenie religijne, w które byli wprowadzani, miało postać wspólnotowo-rytualną, nie zostaje im wiele, gdy wspólnota zawodzi, a rytuał zaczyna wydawać się pustym albo nawet fałszywym gestem.

Jeśli tak właśnie mamy, nie jesteśmy wcale w swym doświadczeniu odosobnieni. Posłuchajmy jeszcze raz Księgi Izajasza, proroka, który nie bał się w imieniu Boga powiedzieć o publicznym kulcie uznawanym za objawiony: „Gdy przychodzicie, by stanąć przede Mną, kto tego żądał od was, żebyście wydeptywali me dziedzińce? Przestańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty, zwoływanie świętych zebrań… Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawidzę całą duszą waszych świąt nowiu i obchodów; stały Mi się ciężarem; sprzykrzyło Mi się je znosić!” (Iz 1, 12-14).

Czemuż to Bogu, wedle proroka, obrzydł religijny kult? Bo ci, którzy go organizują i w nim uczestniczą, nie troszczą się o sprawiedliwość, nie wspomagają uciśnionego, nie oddają słuszności sierocie, nie stają w obronie wdowy (por. Iz 1, 17).

Nowe otwarcie

Ale w tej samej księdze możemy przeczytać też fragment napisany ponad sto lat później przez uczniów Izajasza: „Tak mówi Pan, który otworzył drogę przez morze i ścieżkę przez potężne wody; który wiódł na wyprawę wozy i konie, także i potężne wojsko; upadli, już nie powstaną, zgaśli, jak knotek zostali ­zdmuchnięci. Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? Otworzę też drogę na pustyni, ścieżyny na pustkowiu” ­(Iz 43, 16-19).

Wspominanie dawnych wydarzeń – zwłaszcza wyprowadzenia z Egiptu – było zasadniczą treścią religijnych świąt Izraela. Słowa księgi wskazują więc, że ta podstawowa religijna praktyka musi się zmienić. Dlaczego? Bo na pustkowiu Bóg robi coś zupełnie nowego, otwiera nową ścieżkę-możliwość, właśnie się pojawia, przychodzi. Innymi słowy – właśnie dzieje się Adwent.

Być może czujemy, jakby dotychczasowy świat religijnych praktyk, a nawet osobistej wiary okazał się fatamorganą – iluzja właśnie się rozwiewa i orientujemy się, że dookoła pustka. Jeśli tak – to właśnie doświadczamy istoty Adwentu. By zobaczyć początek owej nowej ścieżki, warto jeszcze raz posłuchać Nietzschego.

Nie, nie musimy Nietzschemu wierzyć na słowo, ani w ogóle zgadzać się z jego wizją świata – krytykował on etyczną wrażliwość Izajasza, prorok zaś na pewno wygłaszałby z pasją mowy przeciw społeczeństwu, które zrealizowałoby ideały filozofa. Tym niemniej ten ostatni, gdy czytał – jak przyznaje: z wysiłkiem – ewangelie, zauważył coś bardzo ważnego: „Co oznacza »radosna nowina«? Że znaleziono życie prawdziwe, życie wieczne – nie obiecuje się go, ono istnieje, jest w was: jako życie w miłości, w miłości bez pomijania kogokolwiek i wykluczania, bez jakiegokolwiek dystansu. Każdy jest dziecięciem Bożym”.

Być może tu właśnie rozpoczyna się ta nowa ścieżka na pustyni. Wraz ze świadomością, że „»Królestwo niebieskie« jest stanem serca – a nie czymś, co nadejdzie »ponad ziemią« czy »po śmierci« (...) jest doświadczeniem serca; jest wszędzie, jest nigdzie”. Nietzsche chyba nie wiedział, że odkrył coś, co w chrześcijańskiej tradycji było od początku – i do końca nigdy nie znikło.

Szukani wewnątrz

Posłuchajmy na przykład Ewangelii Tomasza: „Mówi Jezus: »Jeśli wasi przywódcy powiedzą: ‘Królestwo jest w niebie’, to ptaki niebieskie wyprzedzą was. Jeśli powiedzą: ‘Królestwo jest w morzu’, wyprzedzą was ryby. Lecz królestwo jest wewnątrz was i na zewnątrz was. Gdy poznacie samych siebie, zostaniecie poznani i zrozumiecie, że jesteście dziećmi Ojca żyjącego. A jeśli nie poznacie siebie, jesteście ubodzy i sami jesteście biedą«”.

Jest w tym tekście nie tylko krytyka takiego przywództwa w Kościele, które sugeruje, że pomiędzy nami a Bogiem istnieje dystans, że trzeba Go szukać gdzieś daleko. Jest też wyraźne wskazanie, którędy przez pustynię biegnie ścieżka: wewnątrz każdej i każdego, przez świadomość swojego boskiego pochodzenia. A wówczas Królestwo odnajduje się nie tylko w sobie – ale także wszędzie wokół siebie, na wyciągnięcie ręki.

Gdyby ktoś stawiał tu zarzut, że podążamy za apokryfem – możemy sięgnąć do kanonicznej Ewangelii Jana. Czytamy w niej historię kobiety z Samarii. Gdy pyta Jezusa, gdzie – w Jerozolimie (jak czynią Żydzi) czy na Górze Garizim (zgodnie z praktyką Samarytan) – należy sprawować kult, Mistrz odpowiada: „Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (...) Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w duchu i prawdzie, a takich to czcicieli szuka Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w duchu i prawdzie” (J 4, 21. 23-24).

Jezus w dialogu z Samarytanką zapowiada radykalną zmianę. Mówi o końcu czegoś, co jemu współczesnym wydawało się fundamentem wiary. Wskazuje jednak, że prawdziwa podstawa i rzeczywiste źródło są gdzie indziej. Bóg jest duchem. A więc: to Duch jest Bogiem – żadna forma, żaden kult, żadna świątynia. Jedyne, co tak naprawdę się liczy, jedyne, czego Bóg-Duch szuka, to ludzie, którzy jednoczą się z Nim w duchu i prawdzie.

Być może, by ten przez Boga szukany kult mógł się rozwinąć, trzeba, by coś się skończyło. Być może trzeba przestać wspominać to, co minione, by dostrzec Nowe, które pojawia się właśnie.

Adwentowa pieśń „Rorate...” kończy się słowem Boga dającym nadzieję: „Pocieszcie się, pocieszcie się, ludu mój. Wkrótce nadejdzie twoje zbawienie. Czy dlatego tracisz ducha, że odnowiła się twoja boleść? Ocalę cię, nie bój się. Jam jest bowiem Pan, Bóg twój, Święty Izraela, twój Odkupiciel”. Być może jednak nie powinno się śpiewać tej zwrotki za wcześnie. Być może, aby zabrzmiała ona Jego, nie naszym (zawsze nieco fałszującym) głosem, trzeba znaleźć się na pustkowiu. To tam otwiera się ścieżka… ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2020