Cudowne rozmnożenie papieży

Franciszek i Benedykt XVI, Pius XIII, Franciszek II i Jan Paweł III – żeby zobaczyć, co naprawdę reprezentują, potrzebujemy ich coraz więcej i więcej. Spór o wartości toczy się dziś w Netfliksie i HBO.

20.01.2020

Czyta się kilka minut

Sekretarz stanu Angelo Voiello (Silvio Orlando) wśród kardynałów w serialu „Nowy papież” / HBO
Sekretarz stanu Angelo Voiello (Silvio Orlando) wśród kardynałów w serialu „Nowy papież” / HBO

Dwa lata temu pisałem dla „Tygodnika” o rewelacyjnym serialu HBO „Młody papież” w reżyserii Paolo Sorrentino. Za klucz posłużył mi dowcip o dwóch kandydatach na księży obciążonych słabością do nikotyny. Kleryk nieroztropny pytał, czy można palić podczas modlitwy i – oczywiście – otrzymywał odpowiedź odmowną. Kleryk roztropny, chcąc usłyszeć co innego, zapytał zamiast tego, czy można się modlić zawsze, nawet podczas palenia. Teraz ten dowcip stracił swój niszowy urok, przechodząc do głównego nurtu kultury. W dostępnym już na Netfliksie filmie Fernando Meirellesa „Dwóch papieży” kardynał Jorge Bergoglio opowiada go Benedyktowi XVI. Ten się nie śmieje.

Kontynuując tę dobrą tradycję, chciałbym teraz za punkt wyjścia obrać inny dowcip. Niestety – on też został właśnie spalony. A jeszcze niedawno to była świetna zagadka, z gatunku tych najprostszych, a zarazem najtrudniejszych: „Jak się witają papieże?”. Koniec zagadki. Oczywiste rozwiązanie brzmiało: „Wcale. Papież jest zawsze tylko jeden”. Abdykacja Benedykta XVI sprawiła, że zagadka z obszaru logiki przesunęła się raczej w kierunku pytania o protokół dyplomatyczny, tracąc swój urok. Ale – jak pokazuje „Dwóch papieży” i będący kontynuacją „Młodego papieża” serial HBO „Nowy papież” (też w reżyserii Sorrentino) – fantazja o witaniu się papieży wciąż pozostaje intrygującym pretekstem do snucia opowieści.

Baśń o wędrowcu i jego cieniu

Baśnie wychowują. Rozumie to doskonale każdy, kto kiedykolwiek opowiadał bajkę na dobranoc albo jej słuchał.

Bohater baśni jest ucieleśnioną wartością – reprezentuje najważniejsze normy pewnej grupy społecznej. W typowych baśniach (nazwijmy je bajkami magicznymi, wbrew temu, czego wymagała w szkole pani polonistka) wartość ujawnia się w pełni, gdy bohater poddawany jest próbie. Musi pokonać smoka, przechytrzyć trolle, nie okazać lęku przed niedźwiedziem albo udobruchać gniewnego Dziadka Mroza swym dobrym sercem i uprzejmością.

 

Choć w bajkach magicznych naszą uwagę zwykle przykuwają fantastyczne potwory i magiczne przedmioty, to właśnie próby są najbardziej zróżnicowanym elementem opowieści. To tutaj wychowawcza funkcja baśni ujawnia się w pełni. Inna próba czeka na bohaterów męskich, inna na kobiecych, bohaterowie plebejscy sprostać muszą innemu zadaniu niż ci o szlachetnym rodowodzie. Trudno o lepszą ilustrację tego, jak za pomocą opowieści przenoszą się i utrwalają stereotypy i związane z nimi role społeczne.

Wśród setek bajek magicznych analizowanych przez Władimira Proppa, ojca założyciela nowoczesnych badań nad tym gatunkiem, znaleźć można ocean fascynujących przykładów. W czasie gdy koledzy walczą, biegają i podnoszą ciężary, bajkowe dziewczynki muszą sprzątać, gotować, pilnować ognia, w najlepszym razie wykazać się odwagą czy zdolnością do utrzymania tajemnicy. Chłopski bohater raczej przechytrzy smoka, niż będzie go zabijał w otwartej walce, dla rycerza byłoby to z kolei ujmą na honorze.

W ten sposób baśnie porządkują świat, wskazując każdemu jego miejsce i właściwy sposób wypełniania obowiązków. Są narracyjnym sposobem przeżywania obrzędów przejścia. Zamiast przechodzić trudną próbę, która uczyni z nas wojownika, rzemieślnika, kapłana albo po prostu dorosłego członka plemienia, słuchamy o tym, jak kto inny taką próbę przechodzi. Bohater czy bohaterka są w tym przypadku jak gdyby naczyniem, w które na czas opowieści wlewają swą tożsamość słuchacze, przeżywając fantastyczne przygody per procura.

Co mają do tego papieże z Netfliksa i HBO? Otóż przeglądając swe przepastne archiwa Władimir Propp zwrócił uwagę na niezwykle szeroko rozpowszechniony motyw podwojenia bohatera. W niezliczonych baśniach na całym świecie protagonista zyskuje złego brata (albo siostrę), którego najważniejszą cechą charakterystyczną jest to, że nie reprezentuje wartości, którą ucieleśnia bohater. Jeżeli Dorotka, wpadłszy do studni, wypełnia wzorowo wszystkie postawione przed nią zadania, wykazując się uprzejmością, taktem i gospodarnością, to możemy być pewni, że jej zła siostra, znalazłszy się w tym samym położeniu, postąpi dokładnie odwrotnie. W ten sposób wiele bajek opowiedziane zostaje tak naprawdę dwa albo i trzy razy. Raz dla bohatera, a następnie dla jego brata lub braci.

Fałszywy bohater, pisze Propp, jest Sobowtórem tego prawdziwego. Do tego stopnia, że często ważnym motywem baśni staje się ich nierozróżnialność. Motyw złego brata wprowadza więc postać Doppelgängera – Sobowtóra, który jest jak gdyby cieniem protagonisty. Gniew za złe uczynki dublera często spada na herosa i odwrotnie – Sobowtór nierzadko zgłasza roszczenia do nagrody, a bohater udowodnić musi swą tożsamość i potwierdzić przysługujące mu prawo do skarbu. Na koniec jednak – jak to w bajce – sprawiedliwości staje się zadość. Dobro zostaje nagrodzone, zło – ukarane. Następuje pochwała wartości i potępienie anty- wartości. Można więc powiedzieć, że dzięki Sobowtórowi w bajce może pojawić się Różnica, w ramach której poszczególne dziwaczne nierzadko przygody i wybory bohaterów sprowadzone zostają do jednej, prostej, znaczącej opozycji.

Dlaczego opowieści na całym świecie tak chętnie posługują się tą nieoczywistą techniką, gdy chcą opowiedzieć o kluczowych dla danej wspólnoty wartościach i normach? Otóż dopiero podwojenie bohatera daje nam możliwość odpowiedzi na pytanie „co by było, gdyby?”. Dopiero obecność Sobowtóra pozwala pokazać, jak wyglądałby świat pozbawiony wartości, którą bohater ucieleśnia, albo po prostu oparty na innych wartościach. Wartość nie jest wartością, jeżeli nie ma dla niej alternatywy. Norma nie ma mocy sprawczej, jeżeli równolegle do historii wypełnienia nie przedstawimy opowieści o jej złamaniu.

Do tego właśnie potrzebni nam są wędrowiec i jego cień. Dopiero sugerując alternatywę pokazujemy, że przebyta droga nie była zasługą samej drogi, lecz wędrowca. Że nie tak szedł, jak go ścieżka prowadziła, lecz tak, jak mu dyktowały wartości. W ten oto sposób podwojenie nadaje sens działaniu, przenosząc je z krainy tego, co po prostu jest (ontologia), w domenę tego, co mogłoby być inaczej (aksjologia).

Drugi papież

To właśnie centralny motyw „Dwóch papieży” i „Nowego papieża”. Fantazja o podwojeniu tego, co powinno być jednostkowe, pozwala nam znacznie ostrzej nakreślić aksjologiczne ścieżki. Dopiero w obliczu alternatywy naprawdę wyraźne staje się to, co wyjątkowe dla bohatera – wartość, którą uosabia.


CZYTAJ TAKŻE

ROZMOWA Z ANTHONYM MCCARTENEM, SCENARZYSTĄ FILMU „DWÓCH PAPIEŻY”: To wykraczało poza wszelkie granice. Pisać dialogi dla papieży? Żyjących? Co ja wiem? Ale taka jest przecież moja praca – jestem specjalistą od bezczelności.


W tym kontekście mniej istotna staje się kluczowa różnica między „Dwoma papieżami” a „Nowym papieżem”. Choć jeden obraz opowiada o postaciach „rzeczywistych” (Bergoglio/Franciszek i Benedykt XVI), a drugi o „fikcyjnych” (Pius XIII, Franciszek II, Jan Paweł III), to w obydwu przypadkach najważniejsze jest jednak właśnie napięcie budowane przez figurę podwojenia. Trudno jednoznacznie powiedzieć, kim właściwie jest Benedykt XVI, dopóki nie posadzi się go na jednej kanapie z Franciszkiem. Zestawieni w jednym kadrze, we wspólnym dialogu, uwięzieni w którymś z niezwykle malowniczych wnętrz Watykanu czy Castel Gandolfo, stają się na chwilę wyłącznie przeciwieństwami, zgodnie z maksymą, w myśl której znaczące jest tylko to, co różne. Jeden z nich staje się więc bohaterem trwania, drugi zaś – bohaterem zmiany.

Choć Ratzingera i Bergoglia łączy tak wiele, w „Dwóch papieżach” istotne okazują się tylko różnice między nimi – zręcznie przez reżysera sprowadzone do wyrazistych rysów charakterologicznych. W zestawieniu ze swym Sobowtórem każdy z papieży staje się doskonale spójny. Gusta muzyczne, kulinarne, czy sportowe – wszystko to tylko kolejne kody, za pomocą których na ekranie wyraża się Różnica. To ta sama Różnica, która ożywia spory o teologię czy rolę instytucji Kościoła. Ale ileż trudniej byłoby nakręcić film o tych sprawach bez pomocy wszystkich tych rekwizytów, które stają się funkcjonalne właśnie dzięki podwojeniu!

Jeszcze ciekawiej przedstawia się sprawa z „Nowym papieżem”. Młody papież – grany przez Jude’a Lawa bohater pierwszej odsłony serialu Sorrentino – jest już przecież zbudowany na figurze Różnicy. Jego „młodość” staje się znacząca i zrozumiała w zestawieniu ze „starością” Kościoła, Kontynentu i wiary, które w iście spenglerowskim stylu krytykuje filmowy Pius XIII. Cywilizacja europejska upada, bo przestaliśmy poważnie traktować swoje wartości. Młody papież przynosi więc odrodzenie etyczne i estetyczne poprzez radykalne odcięcie od tego, co było. Kiedy Pius XIII zapada w śpiączkę, na jego miejsce wybrany zostaje najpierw Franciszek II, później zaś papieżem zostaje ekscentryczny brytyjski arystokrata sir John Brannox. W ten sposób na scenę wprowadzona zostaje figura „nowego papieża” (a nawet „nowych papieży”), w zestawieniu z którymi Pius XIII staje się nagle „stary” (choć w innym niż pierwotnie znaczeniu). Konstrukcja nowej serii opiera się więc na dwóch parach opozycji: stary – młody, stary – nowy.

Odcienie fanatyzmu

Pius XIII, bohater „Młodego papieża”, eksploatował paradoksy radykalnego konserwatyzmu. Jego urzędowanie cechował powrót ceremoniału, całowanie papieskich butów, nimb tajemniczości... Z kolei pontyfikat filmowego Franciszka II to festiwal radykalnego postępu. W mocno naznaczonej komizmem dygresji Paolo Sorrentino pokazuje, co by się stało z dwutysiącletnią instytucją Kościoła, gdyby nowo wybrany papież w pełni poważnie potraktował wezwania do ubóstwa, wspóczucia, otwartości i służenia bliźnim. W tym sensie, fikcyjny Franciszek II jest nie tylko Sobowtórem swego fikcyjnego poprzednika, lecz – może przede wszystkim – rzeczywistego papieża Franciszka. Nie rezygnuje ze złotego krzyża, lecz odbiera złoto wszystkim kardynałom; nie jedzie na Lampedusę, lecz zaprasza uchodźców do Watykanu; nie porządkuje finansów Stolicy Apostolskiej, lecz pierwszego dnia swego pontyfikatu nakazuje rozdanie całego jej majątku ubogim.


CZYTAJ TAKŻE

ILU JEST PAPIEŻY: Z jednej strony zgorszenie podziałem, intrygą i kłamstwem. Z drugiej – ożywiona dyskusja o celibacie i statusie papieża emeryta. To bilans ubiegłotygodniowej wojny domowej w Watykanie >>>


Na szczęście dla przerażonych kardynałów Franciszka II, radykała zmiany, zastępuje Jan Paweł III – radykał „drogi środka”. To być może najciekawszy wątek serialu Sorrentino. Czy można być fanatykiem umiaru? „Papież przeciętności i normalności przeciw wszelkiemu ekscentryzmowi” – prezentuje swą kandydaturę jeden z kardynałów, a jego motto, w pewnym sensie, realizował będzie filmowy Jan Paweł III.

W ogóle problem fanatyzmu staje się jednym z centralnych zagadnień „Nowego papieża”. Jaka jest granica między wiarą a fanatyzmem? Czy można w coś wierzyć naprawdę, całym sobą, i nie stać się fanatykiem? To pytanie zadawał nam już w pierwszej serii pogrążony teraz w śpiączce Pius XIII. Czy postawa prawdziwie religijna jest możliwa do pogodzenia z liberalizmem przyznającym drugiemu człowiekowi prawo do innej wiary, innego osądu rzeczywistości? Czy wierząc naprawdę, że określone postępowanie prowadzi do wiecznego potępienia, zachowalibyśmy moralne prawo do tolerancji? Czy otwartość, dialog, uznanie wielości prawd w wielu religiach są do pogodzenia z traktowaniem własnej poważnie?

„Nowy papież” każe nam zadać te pytania z pełną mocą. I to nie tylko na linii katolicyzm–reszta świata, lecz także wobec różnych modeli katolicyzmu. Czy będąc w pełni przekonanym tradycjonalistą, możemy zostawić przestrzeń dla liberałów w instytucjonalnej strukturze Kościoła? I – przeciwnie – czy wierząc w zmianę, możemy zasiadać na jednej kanapie z tymi, którzy robią wszystko, by zmiana ta nie doszła do skutku?

Jeżeli naprawdę wierzymy w wartości, które ożywiają nasze postępowanie, czy nie powinniśmy dążyć za wszelką cenę do uśmiercenia i wchłonięcia naszego Sobowtóra? Patrząc zaś z drugiej strony: czy ceną za pełnię, jaką daje nam dopiero współistnienie z Doppelgängerem, nie jest przypadkiem rezygnacja z całkowitej pewności własnych racji? Używając baśniowego języka: musimy wybrać, czy chcemy mieć rację, czy chcemy mieć brata.

Podglądanie w Watykanie

Dopiero kopie tworzą oryginał – twierdzi francuski filozof Jacques Derrida w książce „Prawda w malarstwie”. Wniosek ten wyprowadza z analizy interesującej instalacji pt. „Wielka kulturowa bananeria”, gdzie prawdziwemu bananowi towarzyszy kilkanaście plastikowych kopii, które wraz z upływem czasu i psuciem się oryginału ujawniają swą syntetyczną naturę. Derrida przekonuje jednak, że dokładnie ta sama zasada obowiązuje we wszystkich przypadkach serii. Im więcej odbić, podwojeń, powieleń, im bardziej wszechobecne stają się kopie, tym bardziej wzrasta wartość oryginału. Więcej nawet! Gdyby nie było kopii, nie można by mówić o oryginale. To, co jednostkowe i naprawdę niepowtarzalne, co niepoddane reprodukcji i powieleniu, nie jest oryginałem, lecz po prostu jest.

Pomyślmy tylko o tłumie kłębiącym się o każdej porze dnia wokół „Mony Lisy”. Tysiące turystów pragną przez chwilę ujrzeć choćby skrawek oryginału, choć przecież nie dostrzegą na nim nic, czego nie znaliby z kubków, koszulek, plakatów, z nieskończonych powieleń, powiększeń, a nawet pastiszów ikonicznego tajemniczego uśmiechu. Niepowtarzalna aura oryginalnego dzieła sztuki rodzi się dopiero w dobie reprodukcji technicznej. Podobnie rzecz się ma z podwojeniem papieża. Kopie wskazują jedynie na oryginał, podkreślają jego znaczenie. Im dłuższa seria, im więcej powtórzeń, tym – paradoksalnie – potężniejsza aura Tego Jedynego.

Podwojenie papieża nie jest więc zwykłym podwojeniem. Dwóch papieży to nie dwóch braci, dwie Dorotki czy dwóch Iwanów. Papież czerpie swą charyzmę z tego, że jest jeden – nieusuwalny, niezastępowalny, niedzielący się władzą z nikim. W „Dwóch papieżach” argumenty te, paradoksalnie, podnosi Bergoglio, zniechęcający Benedykta XVI do ustąpienia. Wiąże się z tym chętnie eksploatowany przez socjologów i historyków problem transmisji charyzmy. Król może wychować i namaścić swego następcę, prezydent ustępując z urzędu oddaje obywatelom prawo wyboru kolejnego, ale ciągłość instytucji papiestwa opiera się na współdziałaniu wielu skomplikowanych mechanizmów.

Konklawe to rozwidlające się ścieżki, dzięki którym możliwe stają się równoległe linie czasu. Wyborowi nowego papieża towarzyszą giełdy kandydatów, przypisywanie „filozofii”, „polityk” i „orientacji”, pełne napięcia wyczekiwanie, a potem fantazjowanie o tym, „co by było, gdyby?”. Nie dziwi więc kluczowa rola konklawe, bezlitośnie eksploatowanego estetycznie w obydwu filmach.

To zresztą dobry punkt wyjścia do refleksji nad estetyzacją katolicyzmu w tych produkcjach. Dla amerykańskiego widza katolicyzm jest tą bardziej tajemniczą wersją chrześcijaństwa, pełną łaciny i niezrozumiałych rytuałów, rozgrywającą się od stuleci w tych samych majestatycznych wnętrzach i przedziwnych kostiumach. Ale wróćmy do konklawe.

W rzeczywistym świecie odpowiednikiem podwojenia papieża staje się następstwo. Dwaj papieże nie powinni się witać, nie powinni współistnieć w tym samym czasie. Nie widzimy ich jednocześnie, równolegle, właśnie po to, by nie tworzyć efektu podwojenia. Choć oczywiście historycy mieliby do powiedzenia kilka ciekawych rzeczy na temat współistnienia więcej niż jednego papieża, a i współczesność przynosi nam w tym zakresie zaskakujące zwroty akcji. Kiedy kończę ten tekst, opinię publiczną rozgrzewa właśnie kontrowersja wokół krytycznej wobec Franciszka książki, której współautorem jest Benedykt XVI. Choć papież emeryt wycofał się publicznie ze współautorstwa, po raz kolejny podkreślając wierność podjętemu zobowiązaniu do milczenia, prasa z lubością pisze o „konflikcie dwóch papieży”. Ot, kolejny interesujący przykład na to, jak wzajem napędzają się rzeczywistość i popkulturowa fikcja. Można podejrzewać, że gdyby nie niedawne premiery omawianych tu tytułów, krytyka zawarta w książce Benedykta XVI i kardynała Roberta Sarah nie zainteresowałaby mediów. Z kolei trwające kontrowersje z pewnością stanowią doskonałą reklamę dla filmowych opowieści o podwojeniu papieża. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2020