Biebrznięty

Nad wejściem do izby wisi cios mamuta. Kiedy jest zimno, króla ogrzewa stos kożuchów i kilkanaście psów. Nie ma lodówki, pralki ani wanny. Za piecem wisi ukaz Mikołaja I z 1826 r. Oryginał. Dzięki niemu tłuszcz z patelni nie pryska na ścianę.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

 / FOT. WOJTEK DRZYŻDŻYK
/ FOT. WOJTEK DRZYŻDŻYK

Droga powstaje za rządów prawnuka tego cara, które­go ukaz dzisiaj wisi za kuchnią. Mikołaj II Romanow potrzebuje sprawnego połączenia między carskimi twierdzami: Grodnem, Osowcem i Łomżą. Prace ruszają pod koniec XIX wieku. Kluczowy odcinek prowadzi doliną Biebrzy – od mostu na Narwi w Strękowej Górze do twierdzy Osowiec. Nowy trakt przetnie biebrzańskie bagna jedną, niemal prostą linią. Według anegdoty drogę zaplanowano za pomocą linijki przyłożonej przez cara do Grodna i Warszawy.

Carska linijka poprowadziła drogę równolegle do lewego brzegu Biebrzy przez bagna i piaszczyste wydmy. Budowa jest trudna i kosztowna. 15 kilometrów do Dobarza trzeba prowadzić po sztucznej grobli wśród bagien. Robotnicy wybierają torf, usypują żwir, maszynami parowymi kruszą kamienie. Budowa kończy się w 1907 r. Powstaje Carska Droga.

Gdy spojrzeć na nią z satelity, prawie nic nie widać. Ledwo widoczna żyłka ogromnej inwestycji tonie w biebrzańskiej zieleni. Znika wśród ogromnej połaci lasu. Dolina Biebrzy to jedna z najbardziej dzikich części Polski. Pół kilometra za Laskowcem wjeżdża się w las. Znaki drogowe ostrzegają o łosiach na drodze, potem znikają całkowicie. 10 kilometrów dalej od drogi odchodzi mała, drewniana kładka zawieszona nad bagnami. Prowadzi 400 metrów w głąb torfowiska. Można stąd obserwować setki gatunków zwierząt i roślin. Wieczorem i rano przychodzą łosie, przelatują żurawie i wodniczki. Są gronostaje, wilki i jenoty.

Na Carskiej można się poczuć jak intruz. Asfaltowa żyła przecina las, na wprost, na wskroś. Godzina jazdy i ani jednego skrzyżowania. Nawet ostrego zakrętu. Tylko ten wąski korytarz wśród wysokich ścian lasu. Wygląda to jak organiczna, żywa biokatedra. Wydaje się, że nikt poza łosiami, jeleniami, dzikami nie powinien tu mieszkać. A on mieszka. Nazywa się Krysztof Kawenczyński i, jak na złość, pochodzi z Warszawy.

Sztuka naiwna

Z Carskiej trzeba zjechać w las w stronę Biebrzy. Szutrowa droga prowadzi do opuszczonej wsi Budy. Dziś mieszka tu tylko jeden człowiek. Wychodzi przed chatę, uspokaja psy, uśmiecha się pogodnie. Czarny polar narzucił na białą koszulę, na szyi ma złoty medalik z 1913 r. Burza siwych, kręconych włosów sprawia, że wygląda jak połączenie Wodeckiego z Paderewskim. Zaprasza do chaty. Nad wejściem wystrugany z drewna uśmiechnięty Chrystus na krzyżu.

FOT. WOJTEK DRZYŻDŻYK

– Piękny, prawda? Uśmiechnięty Chrystus. Przez cierpienie do szczęścia. Taka sztuka naiwna – mówi Król Biebrzy. Wszyscy go tak nazywają. Ale Krzysztof Kawenczyński wcale nie urodził się królem. Ba, nawet z Biebrzą nie miał nic wspólnego. Urodził się na warszawskim Mokotowie. Ojciec był dziennikarzem, mama pracowała w przedszkolu. On sam od dziecka interesował się przyrodą. Całe godziny spędzał w sklepie zoologicznym, dużo czytał. Wszyscy wiedzieli, że Krzysiek lubi książki.

To nieprawda. Krzysztof książek nie lubi. On nimi oddycha. Dwa razy powtarzał klasę, bo zamiast chodzić na lekcje, przesiadywał w antykwariacie na Świętokrzyskiej, wśród zakurzonych tomów. Interesowały go te o przyrodzie i te stare. Przychodzili tam kolekcjonerzy, opowiadali o aukcjach. Ciągnął go ten świat. Pierwszy starodruk kupił na jarmarku w Gdańsku i wtedy świat połknął go na dobre. Za książkę potrafił zapłacić tyle, co za samochód: – Miałem olbrzymią kolekcję starodruków. Intuicję też miałem. Dobrze mi szło na aukcjach.

W swojej kolekcji miał wszystkie polskie Biblie. Handlował masą perłową. Lubił to życie, nie tylko ze względu na książki. Fascynowało go życie towarzyskie, hotele, przyjęcia. Kobiety także: – Poznałem ją na aukcji w Poznaniu. Była śliczna, lubiła książki, pracowała w antykwariacie w Gliwicach.

Została jego żoną, doczekali się syna. Po ślubie Krzysztof wraz ze wspólnikiem prowadził antykwariat Lamus, duży dom aukcyjny w Warszawie. Nie brakowało mu ani pieniędzy, ani szczęścia.

– Dolinę Biebrzy znałem z młodości, jeździłem tu obserwować ptaki. Na początku lat 90. przyjechaliśmy tu z żoną. W ciągu dwóch godzin kupiliśmy dom. Był drogi, musiałem sprzedać jeden starodruk. Ale to było tak rekreacyjnie, dalej mieszkaliśmy w Warszawie – opowiada.

Gospodarstwo sprzedawał starszy pan, mówili na niego Mocarski. W trójkę chodzili wokół chaty. Żona się targowała, żeby zaoszczędzić. On podbijał cenę, żeby się Mocarski nie rozmyślił. Już po cichu marzył, by przenieść się tu na stałe: – A potem? A potem zbankrutowałem. Wszystko wydawałem na książki.

Po sześciu latach małżeństwa żona miała tego dość. Jak sam mówi, wyrzuciła go z domu, chciała rozwodu: – Kazała mi wybierać: albo starodruki, albo rodzina. A ja wybrałem starodruki.

Dzień po rozwodzie spakował walizki i uciekł nad Biebrzę. Uciekł w miejsce przy Carskiej Drodze, w którym zakochał się 20 lat temu. Parę kilometrów za Długą Łuką, gdzie sam w młodości obserwował żurawie i wodniczki. Z czasem poznał dolinę jak nikt inny. Został jej Królem. Dzisiaj zaprasza na swój dwór kupiony od Mocarskiego za jedną książkę – Biblię Brzeską z 1563 r.

Ziemia i zwierzęta

O takich jak on mówi się tutaj, że są „biebrznięci”. Że zakochali się w tej krainie bez pamięci. Król oprowadza po swoim dworze. Od czasu, gdy przyjechał, nie zmieniło się prawie nic. Na Carskiej położono nowy asfalt, turystów w dolinie przybyło, ale tu wszystko wygląda jak 20 lat temu. Tylko ziemi ma więcej.

Pieniędzy ze sprzedaży Biblii Brzeskiej wystarczyło na 7 hektarów. Kawenczyński sprzedawał kolejne książki, dokupował ziemi – dziś ma jej prawie 3 razy więcej. Duże gospodarstwo, dwie chaty, obora. Wszędzie dziko rosną trawy, leżą stare drzewa. Król nie przeszkadza naturze. Ciągnika nie używa, wynajmuje ludzi, którzy ręcznie koszą łąki. Siano układają w wysokie stogi, jak dawniej, bez szkodzenia przyrodzie.

FOT. WOJTEK DRZYŻDŻYK

Wolne są też zwierzęta. 5 koników, 11 krów polskich czerwonych. Stare, niepotrzebne innym. Oraz 26 psów. Przygarnięte, przytulone, najczęściej porzucone. Przy Carskiej ludzie często wyrzucają zwierzęta. Król zwozi je do siebie, opiekuje się: – U mnie mają dożywocie. Chyba że będą chciały iść gdzie indziej.

Pałac

Wchodzimy do pałacu. A pałac całkiem świadomie nie przypomina Wersalu, nie kapie złotem, nie szokuje zdobieniami. Pałac z premedytacją postanowił być drewnianą, chylącą się już chatą: – Nie potrzebuję wiele. Nie mam pralki ani lodówki. Nawet szafy, bo wszystkie zajmują eksponaty. Wystarczy.

Żyje skromnie. Gdy przychodzą mrozy, stawia na piecu garnki z wodą. W domu unosi się para i wydaje się, że jest cieplej. Jego tron stanowi posłanie z kożuchów. Śpi razem z psami, tak jest cieplej. Zamiast dworskiej porcelany ma kolekcję obdrapanych czajników z gwizdkiem. Zamiast królewskiej kuchni – stary żeliwny piec. To tu urzęduje Król, stąd dyryguje powolnym rytmem biebrzańskiego życia.

Poddanych ma wiernych. Otaczają go zewsząd, wypełniają chatę po sam sufit, przytulają się po kątach. Trzeba patrzeć pod nogi, bo na podłodze ciężko o wolne miejsce. Można by je nazwać eksponatami, dla niego są bardziej jak towarzysze. Pamięta historię każdego z nich. Tych z drewna, tych ze szkła i tych z papieru. Te z drewna to na przykład największa kolekcja rzeźby ludowej na Podlasiu. Dzieła Dionizego Purty, Kazimierza Rafałki, Ryszarda Myśliwca. Ptaki-dziwaki, obrazy kolorowe, Chrystusy kanciaste i anioły pękate. Wszystko swojskie, pachnące, barwne. Sztuka naiwna, w swej naiwności genialna. Cała podłoga, półki i kredensy w tej naiwności i w tym geniuszu. Aż przejść ciężko.

FOT. WOJTEK DRZYŻDŻYK

Za Królem ciężko nadążyć. Co chwilę w oko wpada mu nowy przedmiot i nowa historia. W dwóch chatach Kawenczyński stworzył prywatne muzeum. Jest tu wszystko. Jest kolekcja akordeonów i gramofonów. Są dziesiątki walizek, kryształowe karafki, rzeźby, obrazy i porcelana. Jest bomba – niewybuch z czasów pruskich. I nawet telewizor. Stoi w kącie, odłączony i zapomniany, upchnięty za dziesiątkami rzeźb Dionizego Purty. Nad wejściem do izby wisi cios mamuta.

Cisza

Pokazuje nieliczne stare księgi, które jeszcze mu pozostały. Te najcenniejsze (liczone w setkach tysięcy złotych) sprzedał, resztę zostawił z sentymentu. Bierze je do rąk z czułością i opowiada jak o najlepszych przyjaciołach. Jest „Zawstydzenie nowych arianów” wydrukowane w Krakowie w 1608 r. Jest „Komentarz do Psalmów” Dionizego Kartuza z 1570 r. Oprawa piękna, z epoki. Deski obciągnięte skórą z częściowo zachowanymi okuciami i śladami klamer na skórzanych pasach. Jest też „Oda do Narwii” Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, światowej sławy poety z XVII wieku. Król czyta ją w łacińskim oryginale, ale polskie tłumaczenie brzmi tak:

Licha wioska jej wystarcza,

Uperlone rosą kwiaty,

Róże, gwoździk, tulipany,

Lub Wilii brzeg majowy

Zefirami ugłaskany.

Kawenczyński idzie dalej. Schyla się pod swoje łóżko, odgania wścibskie szczeniaki i wyciąga zalaminowany pożółkły papier: – To jest odręczny podpis króla Zygmunta Augusta. Zobacz, jak ładnie pisał.

Biorę i czytam. „Sigismundus Augustus Rex”. Podpis rzeczywiście staranny. A Król już zdążył uciec, już dalej odwiedza poddanych. Odwiedza portrety carów, odwiedza medale księżnych i tomiki poezji zapomnianej.

– A nie smutno Królowi tutaj, tak samemu? – pytam.

– A czy ja jestem sam?

Ma rację. Choć przecież żyje skromnie, w spartańskich warunkach. Utrzymuje się głównie z unijnych dopłat do gospodarstwa. Jedzenie dla siebie i zwierząt bierze z hotelu w Dobarzu. Zjada to, co tam by się zmarnowało. Mimo to nie opuszcza swojego dworu. Tylko raz w ciągu 20 lat wyjechał na dłużej, na wycieczkę do Walii. Powrotu do Warszawy sobie nie wyobraża.

– Ale czy nie brakuje innych ludzi, miasta, życia?

– Ludzie, miasto, życie to jest głównie hałas. A ja już się nauczyłem. I ze wszystkich dźwięków najbardziej lubię ciszę. ©

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019