Z drugiej strony widać lepiej

Zakończył się 43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Konkurs główny był nadzwyczajnie bogaty. Obok mocnych filmów zaangażowanych wybijały się te, które wyrazistym charakterem pisma wyrażały stany najbardziej intymne.

24.09.2018

Czyta się kilka minut

Janusz Gajos w filmie Wojciecha Smarzowskiego "Kler" /
Janusz Gajos w filmie Wojciecha Smarzowskiego "Kler" /

Wygra ten „Kler” czy jednak nie? Odważą się czy ugną pod polityczną presją? Tego rodzaju spekulacje, wywołane paniką albo ekscytacją („Smarzowski nawołuje do antykościelnej rebelii!” lub „Nareszcie ktoś pokazał, jak jest!”), poprzedzały rozdanie gdyńskich nagród. Okazało się to sporem drugorzędnym. Jury na czele z Waldemarem Krzystkiem doceniło wagę „Kleru” (przyznając mu nagrodę specjalną oraz Jagnie Janickiej za scenografię), podobnie jak publiczność, dziennikarze, kina studyjne oraz festiwale polskich filmów za granicą. Ale wygrała „Zimna wojna”, czyli artystyczna, nie publicystyczna twarz polskiego kina, o zupełnie innej sile oddziaływania. Film Pawła Pawlikowskiego tak mocno wyróżniał się swoją czystością, że można darować sobie spiskowe teorie.

Okolice religii

Niewątpliwą zasługą „Kleru”, prócz tego, że bezpośrednio nawołuje do dyskusji o miejscu Kościoła w dzisiejszym społeczeństwie, nade wszystko zaś do rozliczenia go z ukrytych grzechów, jest postawienie pytania o pozycję artysty w dzisiejszej Polsce. Dlaczego reżyser zmuszony był kręcić część zdjęć w Czechach? Czy dziś Polski Instytut Sztuki Filmowej ze swoim nowym dyrektorem sfinansowałby ten niewygodny dla wielu projekt? Ale są też pytania z innej parafii: o skuteczność tego rodzaju kina. Czy zastosowany przez reżysera „przesadyzm” w opisie kościelnych patologii tylko rozgrzebie mrowisko, czy przyczyni się choć trochę do jego oczyszczenia? Czy kogoś obrazi, zniesmaczy, zaszokuje, czy jednak może, mimo wszystko, skłoni do refleksji?

Z pewnością Smarzowski dotarł tam, gdzie nie udało się zbliżyć innym twórcom krytycznym wobec polskiej rzeczywistości: Małgorzacie Szumowskiej w „Twarzy” i Andrzejowi Jakimowskiemu w „Pewnego razu w listopadzie”. Przeskoczył bowiem poziom karykatury, publicystykę zamienił na przypowieść, by ostatecznie zafundować widzowi przejście przez czyściec. Nie stworzył przy tym arcydzieła – raczej kolejne dzieło do szpiku „smarzowskie”: wyciosany siekierą „ostry film zaangażowany”, który ma jednocześnie śmieszyć i boleć (więcej o „Klerze” w następnym numerze „Tygodnika”).

Co ciekawe, tuż obok filmu, który uderza w zdeprawowanych księży, pokazano w Gdyni tytuły mocujące się na poważnie z samą istotą religijności. Bartek Konopka w „Krwi Boga” w średniowiecznym kostiumie i etnograficznej scenerii odbywa krucjatę do źródeł religii. Grany przez Andrzeja Pieczyńskiego samotny rycerz, próbujący schrystianizować pogańską wyspę, staje w obliczu innego sacrum, które każe mu zrewidować pojęcie wiary. I byłby to kolejny traktat o związkach religii i władzy, o boskim milczeniu, religijnej pysze, miłosierdziu czy założycielskiej roli ofiary, gdyby nie nad wyraz intensywna forma tego filmu, zarówno w warstwie dźwięku, jak i obrazu (nagroda za zdjęcia dla Jacka Podgórskiego). Chwilami film jest tak inwazyjny dla naszych zmysłów, że przestaje być komunikatywny. Docenić jednak należy próbę znalezienia nowego języka dla tego, co archetypiczne, abstrakcyjne i tylekroć już przywoływane na ekranie. 

Krzysztof Zanussi w „Eterze” takich wymagań sobie nie stawia. Raz jeszcze ożywia mit faustowski, tym razem u progu I wojny światowej, osadzając akcję filmu w wojskowej twierdzy, gdzieś na pograniczu zaboru rosyjskiego i Austro-Węgier. Lecz choć dotyka kwestii etycznych bardzo dziś istotnych z punktu widzenia rozwijającej się nauki i technologii (bohater eksperymentujący z eterem staje się panem życia i śmierci), całość pozostaje martwa, zastygła w swoim historycznym kostiumie. Czegóż my tu nie znajdziemy: zmierzch dawnej Europy, cyniczny rozum i obłęd, bluźnierstwo i egzorcyzmy, perwersyjne maskarady i rosyjską ruletkę. A do tego mamy jeszcze rzadko oglądanego w kinie Jacka Poniedziałka, który tworzy postać tyleż bezwzględną, co charyzmatyczną. Kiedy jednak podszyta Dostojewskim historia awanturniczo-szpiegowska zyskuje nagle swój diaboliczny rewers, i to bardzo dosłownie podany, wyparowują gdzieś niepokój, tajemnica, cały wszeteczny urok bohatera. Pozostaje wykład o odkupieniu i nieśmiertelnej duszy.

Historie bez histerii

Równie istotne, co zmagania z religią, stały się dla polskiego kina obrachunki historyczne. Zapomnijmy na chwilę o filmach robionych na zamówienie, zgodnych z obowiązującą polityką historyczną czy rocznicowym kalendarzem, bo życie historii odnalazło się gdzieś indziej.

Nagrodzony Srebrnymi Lwami „Kamerdyner” Filipa Bajona odzyskuje dla polskiego kina epikę, aczkolwiek inspiracje filmowymi freskami Viscontiego czy Bertolucciego są tu powierzchowne. Sam reżyser ma zresztą w tym gatunku spore zasługi, choć od czasu największej z nich, czyli „Magnata”, minęły już ponad trzy dekady. Tym razem odpomina
XX-wieczne dzieje Prus Wschodnich. Zakazana miłość niemieckiej hrabianki i kaszubskiego bękarta, poddana dodatkowo historycznym zawirowaniom, komplikuje odwieczne podziały klasowe i narodowościowe. Prócz odtworzenia nazistowskiego mordu w Piaśnicy, prócz języka kaszubskiego czy barwnej postaci Bazylego Miotke, granej przez Janusza Gajosa i wzorowanej na „królu Kaszubów” Antonim Abrahamie, film przywołuje przede wszystkim okrutną ironię Historii, która lubi poniżać wywyższonych, wywyższać poniżonych, choć nikomu nie przyznaje zwycięstwa.

Nieoczywisty wymiar heroizmu prezentuje także „Ułaskawienie” Jana Jakuba Kolskiego (nagroda za scenariusz oraz dla najlepszej aktorki Grażyny Błęckiej-Kolskiej i dla Moniki Onoszko za kostiumy). Reżyser powraca do rodzinnych Popielaw, by wskrzesić legendę swego wuja, „żołnierza wyklętego”, który nie zaznał spokoju nawet po śmierci. Z żałobnego kina drogi, filmowych kronik domowych i motywów rodem z antycznej tragedii składa Kolski niepasującą do dzisiejszej narracji opowieść, oczyszczoną z propagandy, histerycznych emocji, lecz i z nadmiaru realizmu magicznego zwanego niegdyś kolszczyzną. W tej chwilami makabrycznej, a chwilami figlarnej „balladzie z trupem” śmiertelni wrogowie: rodzice zabitego oficera i hitlerowski niedobitek, noszą nawzajem swoje brzemiona – wspólnie dźwigają trumnę, narażają życie, współodczuwają w niedoli.

Jeszcze bardziej brawurowo poczyna sobie z historyczną materią nagrodzony za reżyserię Adrian Panek. W „Wilkołaku” dzieci uwolnione z obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen zamieszkują zrujnowany pałac, osaczony przez sfory zdziczałych psów – a może przez byłych esesmanów zamienionych w wilki? Twórca „Daas” czerpie z horroru, choć w gruncie rzeczy gatunek służy tutaj metaforze: mówi o ukąszeniu przez zło, zarażeniu obozem, o szukaniu bestii w człowieku, ale i człowieka w bestii.

Gorzej polskie kino radzi sobie z historią najnowszą. „Autsajder” Adama Sikory dowodzi braku pomysłu na opowiedzenie współczesnym, czym był stan wojenny. Bo to dzisiejsi millenialsi zdają się być adresatami filmu. Bohaterem jest ich rówieśnik, apolityczny student ASP, który ­zostaje przypadkiem zatrzymany przez milicję i odsiaduje wyrok, najpierw obok górników z „Wujka”, to znów w celi z kryminalistami, wreszcie z więźniami politycznymi, którzy odmieniają jego polityczną świadomość. Miała to być zapewne lekcja poglądowa na temat zbrodniczego systemu, przypominająca nam dzisiaj, jak kruchym darem jest wolność. Zabrzmiała cokolwiek anachronicznie, zwłaszcza wobec tego, co proponuje współczesne kino obywatelskie w wydaniu Smarzowskiego czy Szumowskiej.

Autor, autor, autor!!!

Tegoroczna Gdynia była przede wszystkim festiwalem różnorodności, świętem kina autorskiego. Obok filmów zaangażowanych, tych potrzebnych i tych nie całkiem koniecznych, szczególnie wybijały się takie, które drobnym, acz wyrazistym charakterem pisma wyrażały stany najbardziej intymne. Uhonorowany nagrodą specjalną Marek Koterski powrócił z tragikomedią „7 uczuć”, gdzie jego syn Michał wciela się w dziecięcą wersję Adasia Miauczyńskiego. Naśladując film przyrodniczy, tyle że z ludźmi w rolach głównych, i prostą czytankę z elementarza, twórca „Dnia świra” z udziałem plejady aktorów – któż inny mógł obsadzić Joannę Kulig jako matkę Katarzyny Figury? – stworzył groteskową i równocześnie przejmująca psycho-
dramę. Dorośli w roli dzieci (bo wszyscy przecież jesteśmy skrzywdzonymi dziewczynkami i chłopcami) przywołują najbardziej bolesne momenty: z domu, ze szkoły, z podwórka, a słynna fraza Koterskiego (połamana, pełna komicznych powtórzeń) nadaje im ton melodyjnej skargi. Niby wszystko to już widzieliśmy – w „Umarłej klasie” Kantora, w „Ferdydurke” Gombrowicza, a finałowy manifest „jak kochać dziecko” dopowiada nam wszystko do końca. Lecz nawet skatologiczny humor nie jest w stanie odebrać „7 uczuciom” ich terapeutycznych właściwości, służących przepracowaniu samotnego dzieciństwa. 

Jakże inaczej kliniczny dyskurs samotności rozgrywa Agnieszka Smoczyńska w „Fudze” (nagroda za drugi film). Jej bohaterka, grana przez Gabrielę Muskałę, odpowiedzialną również za scenariusz, po dwóch latach nieobecności wraca do rodzinnego domu, lecz nie pamięta, kim była wcześniej. Zaburzenie zwane fugą dysocjacyjną oddziela ją od najbliższych, ale może oznaczać także ucieczkę od roli, w jaką została kiedyś wtłoczona. Zdjęcia Jakuba Kijowskiego (też nagrodzone) po mistrzowsku kreują aurę wyobcowania. I choć dowiadujemy się, co takiego wyparła z siebie Kinga vel Alicja, twórczynie pozostawiają nam przestrzeń dla coraz to nowych wątpliwości i domysłów – jakkolwiek jest to dowolność wyznaczona przez precyzyjne nakreślone ramy.

Podobnej samodyscypliny trochę brakuje „Ninie”, czyli debiucie Olgi Chajdas, nagrodzonym w konkursie „Inne Spojrzenie”. Miłosne zachłyśnięcie, które staje się udziałem dojrzałej mężatki i młodej dziewczyny, ma za to w sobie żarliwość, która sprawia, że zarówno presja obyczajowego tabu, jak i sportretowane w filmie środowisko LGBT stają się tylko tłem dla coraz bardziej obezwładniającego uczucia.

Z kolei Janusz Kondratiuk w „Jak pies z kotem” przepisuje swoje emocje związane z odchodzeniem brata, zmarłego w 2016 r. reżysera Andrzeja Kondratiuka, na język czarnej komedii rodzinnej. Sporo musiało kosztować twórcę tak głębokie odsłonięcie swojej relacji z umierającym – kiedy starszy z braci, ten bardziej uznany, staje się całkowicie zależny od młodszego. Znamiona przekroczenia nosi także rola żony Andrzeja, Igi Cembrzyńskiej (Aleksandra Konieczna), niezdolnej z powodu choroby alkoholowej do opieki nad mężem ani do samodzielnego życia. Ryzyko się, jak widać, opłaciło. Ten nierówny film, bo pracujący na silnych osobistych przeżyciach, zaowocował dwoma nagrodzonymi rolami drugoplanowymi: Olgierda Łukaszewicza i Aleksandry Koniecznej oraz kolejną po Koterskim filmową autoterapią, obejmującą równocześnie twórców, bohaterów i widzów.

Ręka zza kulis

„Chodźmy na drugą stronę. Tam jest lepszy widok” – ta fraza z finału „Zimnej wojny” u jednych wywołuje metafizyczne dreszcze, u innych złośliwe komentarze, ale stała się najkrótszym podsumowaniem filmu Pawlikowskiego i jednym z sekretów jego sukcesu. Główna nagroda, przewidywana i zasłużona, wzbogacona w Gdyni statuetką za montaż (Jarosław Kamiński) i za dźwięk (Maciej Pawłowski, Mirosław Makowski), to triumf kina, które wychodząc od polskich problemów, potrafi przebić się na tę drugą stronę. Z love story zanurzonej w ponurym PRL-u, sklejonej z piosenek, klisz pamięci i filmowych powidoków, udało się Pawlikowskiemu stworzyć uniwersalny komunikat, zupełnie jak w latach 90. Kieślowskiemu.

Ktoś powie, że pięknoduchowskie wykwity sztuki filmowej nie są dobre na dzisiejsze czasy. Że bardziej potrzebujemy zbiorowej terapii szokowej – tytułów bezceremonialnie obnażających nadużycia ze strony przedstawicieli władczych instytucji, takich jak kler właśnie. Siła polskiego kina polega jednak na tym, że ciągle jest w nim miejsce i na „Zimną wojnę”, i na filmy Smarzowskiego. Na wycyzelowaną w najdrobniejszym szczególe artystyczną ekspresję i krytyczny głos w palących sprawach. Jest miejsce na niepokojące eksperymenty Jagody Szelc (jej „Monument” wyróżniono w konkursie „Inne Spojrzenie”) i wystawne kino Bajona. Na filmy o kobietach opłakujących swoich „wyklętych” synów („Ułaskawienie”), filmy o kobietach alkoholiczkach („Zabawa zabawa” Kingi Dębskiej) i o kobietach kochających inne kobiety (wspomniana „Nina”). I niechaj tak zostanie. 

Podczas finałowej gali czuło się w powietrzu coś nowego, choć zarazem dziwnie znajomego. Widzowie TVP Kultura mogli zobaczyć lekko ocenzurowaną retransmisję z uroczystości. Jakaś tajemnicza ręka zza kulis próbowała dyscyplinować prowadzących, a wiceminister kultury pod czerwonym krawatem wygłosił przemówienie o niczym – jakby tylko chciał zaznaczyć swoją urzędniczą obecność.

 Tymczasem tegoroczny festiwal gdyński pokazał, że rodzime kino broni się przed ręcznym sterowaniem. Równie źle znosi takie manipulacje polski widz. Bo przecież nagonka na „Kler”, nakręcona w dużej mierze przez tych, którzy filmu jeszcze nie widzieli i swoje opinie budowali na podstawie zwiastuna tudzież zasłyszanych opinii, może spowodować tylko jedno: wzmożone zainteresowanie. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2018