Smutek i gniew

50 lat temu wojska pięciu państw Układu Warszawskiego, w tym PRL, dokonały agresji na Czechosłowację. Nadal częsta jest opinia, że Polacy ją poparli. To jednak nieprawda.

11.08.2018

Czyta się kilka minut

Czescy demonstranci i czołg Układu Warszawskiego taranujący fasadę przy placu Beneša. Liberec w północnych Czechach, 21 sierpnia 1968 r. / HELMUT HOFFMANN / ULLSTEIN BILD / GETTY IMAGES
Czescy demonstranci i czołg Układu Warszawskiego taranujący fasadę przy placu Beneša. Liberec w północnych Czechach, 21 sierpnia 1968 r. / HELMUT HOFFMANN / ULLSTEIN BILD / GETTY IMAGES

W nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r. armie Związku Sowieckiego, PRL, Węgier, Bułgarii i NRD wkroczyły do Czechosłowacji. Oznaczało to kres Praskiej Wiosny, rozpoczętej w styczniu tamtego roku wyborem Aleksandra Dubčeka na I sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Czechosłowacji. W kolejnych miesiącach rozliczono się ze stalinizmem, zniesiono cenzurę, a w kwietniu w programie KPCz zapowiedziano wprowadzenie demokracji wewnątrzpartyjnej, ograniczenie wpływu partii na życie społeczne i struktury państwa, pełną realizację swobód obywatelskich, przekształcenie kraju w federację, a także reformę tajnej policji.

Wprowadzanie tych zmian zakończyła właśnie „bratnia pomoc” – jak propaganda PRL nazwała tę de facto agresję z sierpnia 1968 r.

Według najnowszych danych, w tamtych dniach zginęło 122 obywateli Czechosłowacji. Uprowadzeni do Moskwy, przywódcy KPCz, na czele z Dubčekiem, poddani tam presji, zgodzili się na odwrót od demokratycznych reform (co z kolei propaganda nazwała „normalizacją”).

Wszystko wykupiono

Nie dysponujemy dziś badaniami socjologicznymi na temat postaw Polaków w sierpniu 1968 r., bo takich sondaży wtedy nie było. Mamy obraz oficjalny, propagandowy: to nasi rodacy witający z kwiatami żołnierzy wracających zza południowej granicy. Tyle tylko że były to zwykle starannie reżyserowane spektakle.

„Bratnia pomoc” dla Czechów i Słowaków była wtedy, co oczywiste, tematem numer jeden. A pierwsza reakcja Polaków była typowa dla wszystkich sytuacji kryzysowych w czasach PRL-u. Stefan Kisielewski, który był na urlopie w Sobieszewie koło Jeleniej Góry, zapisał: „Ludność tu zareagowała w sposób klasyczny: rzucono się na sklepy i wszystko wykupiono”.

Polacy wykupywali głównie artykuły pierwszej potrzeby. 21 sierpnia – tego dnia, gdy państwowe media podały wiadomość o inwazji, w tym oświadczenie rządu PRL – w Krakowie sprzedano cztery razy więcej niż zwykle cukru, trzy razy więcej mąki i ryżu, dwukrotnie więcej kaszy i soli. Spowodowało to braki w zaopatrzeniu – nie tylko w Krakowie. W efekcie tu i tam sklepy ograniczały sprzedaż, np. 22 sierpnia w województwie opolskim wolno było kupić naraz tylko 3 kg cukru. Natomiast znacząco zwiększyły się wypłaty gotówki z banków, zwłaszcza na Dolnym Śląsku. Wynikało to z obawy, że może dojść do wojny.

Niespotykaną wcześniej popularnością cieszyła się – przynajmniej w dniu inwazji – państwowa prasa, np. 21 sierpnia wykupiono cały nakład „Gazety Zielonogórskiej”. Jednak źródłem informacji dla Polaków stały się też – jak zawsze w chwilach kryzysu – rozgłośnie radiowe nadające po polsku z Zachodu, zwłaszcza Radio Wolna Europa. Służba Bezpieczeństwa odnotowywała nawet przypadki otwartego (sic!) i zbiorowego słuchania RWE.

Żelazny argument

Choć nie mamy sondaży, jakimi dziś mierzy się nastroje, dysponujemy – po tym, jak otwarto archiwa – innymi narzędziami. Jednym z zadań aparatu państwowego, zwłaszcza SB, było bowiem dostarczanie władzy informacji, co faktycznie myślą obywatele.

Na podstawie uważnej lektury licznych raportów SB można dziś postawić tezę, że w sierpniu 1968 r. władze PRL przegrały walkę propagandową w kwestii „bratniej pomocy” dla Czechosłowacji. Nie oznacza to, że propaganda – prowadzona od dłuższego już czasu – nie przyniosła efektów. Znów zacytujmy Kisielewskiego, który tak opisywał nastroje w Sobieszewie: „Ludzie przygnębieni, ale słychać też głosy, że dobrze tak Czechom, bo po co atakują socjalizm i kombinują z Niemcami”.

Skąd tu Niemcy? Aby uzasadnić inwazję i udział w niej armii PRL, władze sięgnęły po żelazne i sprawdzone narzędzie: wizję rzekomego zagrożenia niemieckiego. Oczywiście nie ze strony „dobrej” NRD, lecz „złej” Republiki Federalnej. Wedle tej wersji, „zdradzająca obóz socjalistyczny” Czechosłowacja miała znaleźć się w orbicie wpływów zachodnioniemieckich. Władze wykorzystywały wciąż żywe obawy przed Niemcami – wszak Bonn nie uznawało jeszcze w tym czasie granicy zachodniej (stało się to w 1970 r.), a kilka lat wcześniej, po liście biskupów polskich do niemieckich z 1965 r., trwała kampania antykościelna, eksploatująca właśnie te obawy.

Do części Polaków argument ten wciąż przemawiał. I tak, 56-letni Bronisław Kubiczek z Dąbrowy Górniczej w liście do Komitetu ds. Radia i Telewizji z 24 sierpnia 1968 r. pisał: „nie możemy pozwolić, aby nam zagrażał faszyzm, my musimy bronić władzy ludowej (…) i musimy o to dbać, aby Niemcy z NRF nie podnosili głowy, bo gdyby nasze wojska Układu Warszawskiego nie wkroczyły z pomocą Czechom, to by [to] wykorzystali szkopy z RFN, a my ludzie prości nie chcemy więcej Majdanków”. Odzywały się też – wbrew oficjalnie głoszonej przyjaźni – resentymenty antyczeskie, choć taką postawę prezentowała ewidentnie mniejszość Polaków.

Aktywiści zachorowali

Agencja Reutera donosiła w tych dniach z polskiej stolicy: „Ulica warszawska zareagowała [na inwazję] w dwojaki sposób: nastrojem żałoby i gniewem”. „Wielu Polaków było – pisał Reuter w swej depeszy – wstrząśniętych wiadomością o ­wkroczeniu wojsk Układu ­Warszawskiego do bratniego kraju socjalistycznego”.

Szczególnie źle „bratnią pomoc” przyjęli, jak się zdaje, robotnicy. Radio Wolna Europa, które informacje o sytuacji w kraju czerpało z wielu różnych źródeł (zachodnich mediów, ale też współpracowników w kraju), podawało: „Oburzenie, jakie wywołała napaść na południowego sąsiada, było powszechne, ale najsilniej wystąpiło wśród robotników. W barach, restauracjach i stołówkach ludzie na głos dawali wyraz swemu niezadowoleniu. W pierwszym dniu inwazji wielu aktywistów PZPR »zachorowało«, bojąc się ludziom pokazać na oczy”.


Czytaj także: Andrzej Krawczyk: Najpiękniejszy tekst Praskiej Wiosny


Warto odnotować, że władze szybko zrezygnowały z organizowanych w zakładach pracy tzw. masówek uświadamiających w sprawie inwazji – jak się można domyślać, nie ze względu na ich sukces.

Historyk Łukasz Kamiński, badający dzieje Europy Środkowej w XX wieku, pisze, że „w pierwszych dniach po rozpoczęciu interwencji zbrojnej w Czechosłowacji zdecydowanie dominowały nastroje oburzenia i potępienia dla agresji”.

Ginę, by nie zginęła wolność

Na protest otwarty, czynny, zdecydowało się wtedy niewielu. Mimo to protestów przeciw interwencji – oraz gestów prawdziwej, niewymuszonej solidarności z południowymi sąsiadami – było wówczas dużo, wręcz zaskakująco dużo jak na społeczeństwo spacyfikowane kilka miesięcy wcześniej, wiosną 1968 r. Przy czym Polacy protestowali nie tylko – choć przede wszystkim – w kraju, ale czasem też na terenie Czechosłowacji, a także w Europie Zachodniej (emigranci).

Najbardziej dramatyczny – i najbardziej dziś znany protest – wybrał Ryszard Siwiec. Ten 59-letni ojciec piątki dzieci i były żołnierz AK dokonał samospalenia 8 września 1968 r. – w trakcie centralnych uroczystości dożynkowych na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, w obecności stu tysięcy ludzi. Znaleziono przy nim ulotki zaczynające się słowami: „Protestuję przeciw niesprowokowanej agresji na bratnią Czechosłowację”. Tekst kończyło zdanie: „Ginę po to, żeby nie zginęła wolność, prawda i człowieczeństwo”.

Siwiec zmarł cztery dni później w szpitalu. Z dokumentów SB (pod „opieką” której się znalazł) wynika, że do końca nie żałował swego czynu. Niestety, jego dramatyczny gest przeszedł wtedy bez echa: dopiero w kwietniu 1969 r. nagłośniło go Radio Wolna Europa. W międzyczasie ­bohaterem dla wielu Polaków był czeski student Jan Palach, który zdecydował się na podobny krok w Pradze, w styczniu 1969 r.

Inne protesty były mniej drastyczne, choć czasem przybierały formy skrajne. W Kętrzynie wrzucono petardę do sali konferencyjnej Komitetu Powiatowego PZPR, a na cmentarzu żołnierzy sowieckich we Wrocławiu – ściślej: na słupach trzech bram wejściowych i czołgu stojącym na cokole – namalowano swastyki. Spektakularnym wyczynem było zrzucenie z Rysów tablicy ku czci Lenina. Ponieważ przyszły wódz bolszewików przez chwilę mieszkał w Zakopanem, honorująca go tablica była umieszczona nawet na najwyższym szczycie polskich Tatr – zniszczyli ją Stefan Niesiołowski i Wojciech Majda z podziemnej organizacji Ruch.

Trzy lata za ulotki

Polacy w większości wypowiadali się jednak przeciw agresji na Czechosłowację. Było to zjawisko powszechne. Pozornie wydawało się też bezpieczne. W rzeczywistości bywało jednak przyczyną represji – jeśli wieść o tym doszła do SB i władz. Z tego powodu z pracy został zwolniony wiceprokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Szczecinie Eliasz Anderman, człowiek z 20-letnim stażem prokuratorskim, który nazwał inwazję „okupacją i gwałtem – przejawem imperialistycznej taktyki ZSRR”.

Inni mieli jeszcze mniej szczęścia. Robert Komar został zatrzymany przez Wojskową Służbę Wewnętrzną w Koźlu, gdyż w czasie odprawy rezerwistów powołanych do służby stwierdził, że „w Czechosłowacji rozgniata się kobiety i dzieci”. Z kolei Jana Karaska zatrzymała SB w Bydgoszczy za to, że „bratnią pomoc” nazwał agresją. Za jej krytykowanie zatrzymywano też na 48 godzin – np. Karola Peluszka z Bielawy czy Szymona Dębickiego z Rościszowa.

Kolportowano ulotki. Do końca sierpnia 1968 r. SB i milicja odnotowały ich ponad dwa razy więcej niż w okresie burzliwego marca 1968 r., gdy protestowała głównie młodzież. Najwięcej było ich w Warszawie. O pierwszych trzech ulotkach – zawierających wezwanie do udzielenia pomocy Czechosłowacji – meldowano do Warszawy z Chodzieży w województwie poznańskim już 21 sierpnia w południe. Problem był na tyle duży, że 26 sierpnia wiceszef MSW Tadeusz Pietrzak rozkazał podwładnym „organizowanie zasadzek i obserwacji miejsc, z których mogą być wyrzucane [ulotki]”.

Niekiedy działania SB i milicji przynosiły efekty, np. 29 sierpnia aresztowane zostały trzy pracownice Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów w Warszawie: Władysława Badura, Krystyna Rutkowska-Myszkiewicz i Ewa Hołub-Hryniewiecka. To właśnie za druk – przy wykorzystaniu wyżymaczki do bielizny, popularnej w PRL pralki „Frania” – i kolportaż ulotek zapadł najwyższy w przypadku protestów przeciw inwazji na Czechosłowację wyrok: Bogusławę Blajfer, uznaną za szefową grupy, która w 1968 r. na największą w kraju skalę produkowała nielegalne druki, skazano na 3 lata więzienia.

Na murach i szosach

Inną formą protestu były napisy na murach. Radio Wolna Europa donosiło: „W samym centrum miasta [Warszawy], w pobliżu placu Konstytucji, wymalowano wielkimi literami niezmywalną farbą nazwisko »Dubczek«. W śródmieściu Wrocławia na asfalcie »nieznani sprawcy« wymalowali w nocy trzema kolorami flagę Czechosłowacji”.

Podobnie jak w przypadku ulotek, napisów było dwa razy więcej niż w marcu 1968 r. Najwięcej odnotowano ich w Krakowie (kilkadziesiąt). Niekiedy umieszczano je w miejscach zaskakujących: np. w kopalni „Makoszowy” w Zabrzu na wózkach kopalnianych 300 metrów pod ziemią. Na naradzie MSW wiceminister Pietrzak stwierdzał: „Charakterystycznym i dotychczas niespotykanym [zjawiskiem] są napisy na szosach, zakładach pracy, na ulicach i na murach – farbą olejną lub kredą. Dotychczas tego rodzaju napisy były rzadkością”.

Część autorów tych napisów wpadło w ręce SB i milicji. Prawdopodobnie najmłodszym z nich był 13-letni uczeń szkoły podstawowej Bogdan Błaszczak, który – jak raportowano – sporządził trzy napisy „białą kredą na terenie miasta Opola”.

Obok ulotek i napisów pojawiały się też plakaty, choć rzadziej. Pierwsze SB odnotowała 23 sierpnia w Aninie („Precz z okupacją radziecką”) i Przybyszowicach w Rzeszowskiem („Precz z ZSRR”). Jesienią 1968 r. plakat „Moskale! Ręce precz od Czechosłowacji” wywiesiła z okna akademika 20-letnia studentka UJ Joanna Koszyk (dziś Helander); zrobiła to wspólnie z siostrą i koleżanką.

Za ten trwający 10 minut protest – bo szybko doniósł na nie opiekun akademika – Koszyk została skazana na 10 miesięcy więzienia; zawieszono ją też w prawach studenta.

Goździki ze wstążkami

Kolejną formą wyrażenia protestu było składanie legitymacji partyjnych. Z PZPR występowali głównie naukowcy. Jako pierwsi, już w dniu inwazji, na taki gest zdecydowali się pracownicy PAN, m.in. Bronisław Geremek i Krystyna Kersten. Potem robiły to kolejne osoby – naukowcy, dziennikarze, nauczyciele.

Bardziej ryzykownym gestem było okazywanie solidarności przez składanie kwiatów, zwłaszcza pod ambasadą czecho- słowacką. 22 sierpnia Biuro „B” MSW (zajmujące się obserwacją) odnotowało trzy takie przypadki. Z tego powodu zatrzymano m.in. 16-letniego Ryszarda Kirszenbauma. Inne osoby, np. pracownicę Instytutu Badań Literackich PAN Danutę Danek, „jedynie” wylegitymowano. Zapewne z tego powodu – ambasadę obstawiła milicja – częściej składano kwiaty (zwykle biało-czerwone goździki przewiązane niebieskimi wstążkami) pod Instytutem Czechosłowackim w Warszawie.

Pozornie bezpieczną formą było wysyłanie anonimowych listów z protestami przeciw inwazji. Były one kierowane do zachodnich ambasad (głównie USA) i ambasady Czechosłowacji, a także do władz PRL oraz do radia i telewizji. Prawdo- podobnie tylko niewielka ich część trafiła do adresatów: przechwytywała je, w ramach niejawnej cenzury (tzw. perlustracji korespondencji), Służba Bezpieczeństwa. W przypadkach listów uznanych za szczególnie wrogie starano się namierzyć autorów. Czasem z powodzeniem: w Lublinie do aresztu trafił 39-letni Józef Olszak, który pisał listy do ambasad USA i Francji oraz do KC PZPR.

Rzadziej decydowano się na listy publiczne. Najgłośniejszy taki przypadek to list pisarza Jerzego Andrzejewskiego do prezesa Związku Pisarzy Czech Eduarda Goldstückera z września 1968 r., w którym stwierdzał: „ten protest zrodzony z oburzenia, bólu i wstydu, jest jedyną rzeczą, jaką w obecnych warunkach mogę ofiarować Panu i Pańskim przyjaciołom i kolegom”. Podobny list do kolegów-kompozytorów wystosował Zygmunt Mycielski.

Więzienie za piosenkę

W sierpniu 1968 r. popularnością cieszyły się też anonimowe utwory satyryczne – jak „List załogi zakładów im. Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej w Suwałkach do braci Czechów”. Powstawały też piosenki, z których najbardziej znana to „Hradec Kralove” Jacka Tarkowskiego. Z kolei za śpiewanie innej piosenki – „o treści krytykującej (…) wkroczenie wojsk polskich w 1938 r. na Zaolzie, a obecnie do Czechosłowacji” – na rok więzienia został skazany student Uniwersytetu Wrocławskiego Stanisław Januszewski.

W kilku miastach – Warszawie, Wrocławiu, Tarnowie czy Kętrzynie – wzywano do udziału w manifestacjach. W efekcie prawdopodobnie do żadnej z nich nie doszło (nie ma takich śladów w dostępnych materiałach). RWE informowała – zaznaczając, że to informacje niepotwierdzone – o rozpędzeniu 21 sierpnia przez milicję w stolicy grupy demonstrantów, pod czechosłowacką ambasadą wznoszących okrzyki „Wolność” i „Prasa kłamie”.

Polki na barykadach

Mało znany rozdział to gesty poparcia ze strony Polaków na terenie Czechosłowacji.

W czeskim Jiczinie – na dwa tygodnie przed masakrą, dokonaną tam przez ­pijanego polskiego szeregowca Stefana Dornę (zastrzelił dwoje Czechów, a kilka osób ranił, w tym swoich kolegów) – w jednej z wielu nielegalnych rozgłośni dwie pracujące tam Polki (Wiesława Moryń z Wołowa i Helena Willas ze Złotoryi) zaapelowały „w imieniu grupy robotników polskich znajdujących się w CSRS” do polskich żołnierzy o zaprzestanie zbrojnej interwencji.

Jeszcze dalej poszły Polki zatrudnione w rejonie Žamberku: uczestniczyły one w budowaniu barykad, które miały blokować przemarsz wojsk.

Polacy pracujący i mieszkający za naszą południową granicą okazywali też solidarność z Czechami i Słowakami w inny sposób, np. przemycając do PRL ulotki i prasę z CSRS, potępiając publicznie inwazję i udział w niej Polaków czy nosząc miniaturowe flagi Czechosłowacji z nazwiskami przywódców Praskiej Wiosny.

Przeciw inwazji protestowała też polska emigracja. Wydawano oświadczenia, a w miastach Wielkiej Brytanii (Londyn, Glasgow) organizowano manifestacje. 23 sierpnia w stolicy Zjednoczonego Królestwa, pod ambasadą PRL, demonstrowało kilka tysięcy Polaków – była to największa manifestacja brytyjskiej Polonii od 1956 r.

Zdarzały się też inicjatywy indywidualne, takie jak pisarza Sławomira Mrożka, który w liście zamieszczonym na łamach „Le Monde” pisał: „Protestuję przeciwko tej agresji. Solidaryzuję się z Czechami i Słowakami”.

Cena solidarności

Dziś, gdy otwarte są archiwa, można stwierdzić, że w sierpniu 1968 r. propagandową i wymuszoną „bratnią przyjaźń polsko-czechosłowacką” zastąpiła spontaniczna i autentyczna solidarność Polaków z wcześniej niezbyt przecież lubianymi Czechami i Słowakami.

A niektórzy Polacy – zatrzymywani, skazywani na więzienie, zwalniani z pracy, wyrzucani ze studiów – za wyrażane publicznie gesty takiej solidarności zapłacili wysoką cenę. ©

Autor jest historykiem w Biurze Badań Historycznych IPN, zajmuje się dziejami aparatu represji, opozycją, mediami i sportem. Ostatnio opublikował książki „Opozycja na celowniku” (2017) i „Tajna historia futbolu. Służby afery i skandale” (2017).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2018