Polityka zaciśniętych zębów

Zbliża się moment weryfikacji strategii przyjętej przez opozycję po 2015 r. Jesienią dowiemy się czegoś o zmianie preferencji politycznych ze źródła innego niż sondaże.

19.03.2018

Czyta się kilka minut

Grzegorz Schetyna na Radzie Krajowej PO, Warszawa, 24 lutego 2018 r. / MICHAŁ DYJUK / FORUM
Grzegorz Schetyna na Radzie Krajowej PO, Warszawa, 24 lutego 2018 r. / MICHAŁ DYJUK / FORUM

Stawka wyborów samorządowych jest bardziej złożona niż widziane z perspektywy ogólnopolskiej wyniki sejmikowe i prezydenckie w największych miastach. Tym razem skutki rywalizacji między PiS a opozycją i wewnątrz opozycji będą bardzo istotne politycznie i poznawczo. Przede wszystkim ze względu na długi okres, w którym byliśmy pozbawieni danych o zachowaniach wyborczych Polaków. Wyniki jesiennego głosowania mogą wpłynąć na korektę strategii głównych sił przed wyborami parlamentarnymi, stworzyć przestrzeń dla pojawienia się nowych podmiotów i skonfigurować na nowo osie podziałów. Czy opozycja jest przygotowana na to wyzwanie?

Schetyna umie czekać

Jedna z najważniejszych diagnoz obecnej sytuacji została sformułowana przez Roberta Krasowskiego w książce „Czas Kaczyńskiego”, dotyczącej Polski w latach 2005-10. Cytat z niej jest ważny szczególnie w kontekście uprawiania polityki przez dzisiejszą opozycję: „Tusk pierwszy zrozumiał, że nastała epoka Kaczyńskiego, że lider PiS stał się dla polskiej polityki punktem odniesienia. I zamiast z tym faktem walczyć, lepiej go wykorzystać. Bo w epoce Kaczyńskiego wcale nie musi rządzić Kaczyński”.

Fundamentalne pytanie, jakie należy zadać, dotyczy przede wszystkim tego, czy reguła ta działa także odwrotnie. To znaczy, czy „epoka Kaczyńskiego” może dobiec końca, nawet mimo faktu, że PiS nadal rządzi? Czy zdolność narzucania przez Jarosława Kaczyńskiego tematów, które dominują w debacie publicznej, może się wyczerpać jeszcze w czasie obecnej kadencji? Świadomie piszę o wyczerpaniu się, a nie o porażce w konkurencji z inną istotną narracją, stworzoną przez opozycję. Bo takiej narracji, nawet szczątkowej, opozycja nie zbudowała.

Skoncentrowanie się na haśle odsunięcia PiS od władzy – choć psychologicznie zrozumiałe – jest politycznie jałowe. Nie działa równie skutecznie jak przywoływane przez lata przez PO hasło „powstrzymania” partii Kaczyńskiego, sondaże ostatnich dwóch lat pokazują, że moc tego zaklęcia się wyczerpała. Problemem Platformy jest to, że nie skorzystała z czasu po wyborach, by przeprowadzić głębszą zmianę. Pierwsze trzy miesiące po przegranej były czasem, w którym ważyła się kwestia nowego przywódcy tej partii. Jednak od 26 stycznia 2016 r., daty przejęcia władzy przez Grzegorza Schetynę, zmieniło się już niewiele. PO nie dokonała istotnych zmian, choćby tylko wizerunkowych. Realnym programem Schetyny stało się nie hasło „totalnej opozycji”, ale przetrwania partii rządzącej. Przetrwania w możliwie najlepszej kondycji i zachowania tytułu głównej siły opozycyjnej, jedynej rzeczywistej alternatywy wobec PiS.

Trzeba oddać Schetynie honor: jest jednym z najbardziej wytrzymałych polityków, jacy funkcjonowali na szczytach władzy III RP. Udowodnił to nie tylko po 2015 r., ale przede wszystkim między rokiem 2011 a 2014. Przetrwał głęboką dekoniunkturę spowodowaną niechęcią ze strony Donalda Tuska i zachował zasoby polityczne, które umożliwiły mu powrót do rządu Ewy Kopacz, a następnie objęcie władzy w partii. Zyskał wówczas dowód, że polityka zaciśniętych zębów jest skuteczna i na dłuższą metę może przynieść sukces.

Sukces, który nie wymaga pomysłowości, wyrafinowanej strategii, ale umiejętności czekania – na moment, w którym przeciwnik popełni błąd, nie będzie potrafił znaleźć się w sytuacji kryzysowej, zacznie tracić poparcie. A publiczność zwróci się – jak członkowie PO jesienią 2015 r. – w stronę najsilniejszego aktora na scenie politycznej, zapominając o wszelkich wcześniejszych zastrzeżeniach.

Przepis na teflon

Ta strategia wydaje się być dziś nieskuteczna, rodzi frustracje nie tylko w partiach bloku liberalnego, ale także w kręgu sympatyzujących z nimi mediów i komentatorów. Opozycja postrzega PiS jako ugrupowanie teflonowe. Wydają mu się nie szkodzić nie tylko błędy w polityce zagranicznej, ale także wypłacanie członkom rządu ogromnych premii. To partia, której politycy mogą sobie pozwolić na każdą obelgę, na dowolnie ostre słowa. Prawda jest jednak taka, że to, co oburza przeciwników PiS, dla jego zwolenników jest albo obojętne, albo wręcz godne pochwały.

Nie to jednak jest źródłem poparcia dla rządzącej formacji. By je zrozumieć, trzeba zwrócić uwagę na to, jakie postawy obiecało reprezentować Prawo i Sprawiedliwość. Po pierwsze, stało się partią, która podjęła się reprezentowania znaczącego nurtu polskiego katolicyzmu, którego wyrazicielem jest Radio Maryja, a którego wpływy w ostatniej dekadzie znacząco się rozszerzyły. Po drugie – PiS jest postrzegany jako znaczący przeciwnik „establish­mentu III Rzeczypospolitej”, nieco zmitologizowanego, ale postrzeganego przez wyborców prawicy nie przez pryzmat realnych wpływów, lecz języka, który wyraża pogardę dla ich przekonań i postaw. Po trzecie wreszcie – PiS obiecał wyraźną korektę socjalną polityki państwa, a wprowadzając 500 +, podwyżkę płacy minimalnej czy obniżając wiek emerytalny – potwierdził, że ma wolę wywiązywania się z tego typu obietnic. Elektorat motywowany katolickim tradycjonalizmem, wrogością wobec establishmentu i przemądrzałych elit czy nadzieją na socjalną korektę polityki państwa, nie ma powodów, by czuć się rozczarowany rządami partii Kaczyńskiego.

Po zwycięstwie odniesionym jesienią 2015 r. PiS utrzymał zdolność do reprezentowania tych trzech grup. Zapewne zdobył też nowych wyborców, strasząc napływem uchodźców, łudząc perspektywą wymuszenia na Niemcach odszkodowań wojennych, sugerując obronę polskich interesów przed wrogą naszemu krajowi polityką Unii Europejskiej. Uprawiana przez tę partię propaganda utożsamiania narodu z rządzącą ekipą trafiła w jakimś stopniu na podatny grunt.

„Teflonowość” może być oparta na prostym rachunku: skoro PiS nie zawiódł nas w sprawach, które uważamy za istotne, to nie zamierzamy zmienić swoich preferencji. Nawet wtedy, gdy ludzie „dobrej zmiany” nadużywają władzy, czerpią z niej nadmierne zyski. Przecież robili to także poprzednicy. Ci przynajmniej dbają też o nas.

Lokalne zasoby

W tym kontekście hasło zjednoczenia wszystkich sił opozycyjnych przeciwko PiS ma ograniczony sens. Wyborcom światopoglądowej lub socjalnej lewicy trudno będzie uwierzyć w to, że mogą być skutecznie reprezentowani przez polityków PO. Podobnie rzecz się ma w przypadku wiejskiego i małomiasteczkowego elektoratu PSL. Zwłaszcza że doświadczenia fuzji wyborczych nie są zachęcające. Premia, jaką za zjednoczenie dostała Akcja Wyborcza Solidarność, to chyba ostatni taki przypadek. Ani blok PO-PiS w wyborach do sejmików w 2002 r., ani fuzje lewicowe (Lewica i Demokraci, Zjednoczona Lewica) nie potwierdzają tezy, że wyborcy doceniają porozumienia partii o podobnym profilu.

Latem ubiegłego roku partie liberalne i lewicowe nie zareagowały na sondażowy sygnał o zainteresowaniu ich wyborców nową inicjatywą i nowymi twarzami w polityce. Nie zdyskontowały lipcowych protestów, nie pokazały, że rozumieją komunikat gromadzących się wówczas w obronie sądów – ale i w proteście przeciwko PiS – tłumów. Nie dostrzegły szansy, jaką był młodszy niż uprzednio wiek protestujących. Zachowały się trochę jak PiS: przeczekały tę burzę.

W ciągu pierwszych dwóch lat po wyborach opozycja antypisowska nie przeprowadziła więc ani znaczącej konsolidacji, ani nie sformułowała propozycji wykraczającej poza to, co głoszono w wyborach 2015 r. Co więcej: nie pojawiły się choćby pomysły korekt prezentowanych wtedy strategii, poza determinacją SLD, by pójść tym razem pod własnym szyldem. Taka polityka splendid isolation może zresztą wskazywać, że pomysł na sukces tej partii polega raczej na powrocie do dawnej tożsamości niż poszukiwaniu nowego pomysłu na lewicowość.

Do najważniejszej zmiany doszło całkiem niedawno. Polega ona na deklaracji uzgodnienia wspólnych list i wspólnych kandydatów PO i Nowoczesnej w wyborach samorządowych. Jakość tej nowej oferty będzie zależała od dziesiątków detali: wskazań personalnych, głównego tonu kampanii, unikania wzajemnych konfliktów i ostrej rywalizacji w obrębie list. Dla Platformy będzie to też okazja do sprawdzenia, w jakiej kondycji przetrwały jej struktury. Pamiętajmy, że wielu polityków tej formacji zachowało po 2015 r. swoje funkcje w samorządach regionalnych, miejskich i powiatowych. A zatem nie straciło cennych – w obecnym modelu rywalizacji – zasobów, pozwalających na zorganizowanie skutecznej kampanii. W wymiarze lokalnym PO i jej sojusznik PSL są nadal partiami władzy. Dla tych formacji niezwykle korzystny jest fakt, że długi cykl wyborczy zaczyna się właśnie od wyborów samorządowych, w których rywalizacja może być bardziej wyrównana niż w przypadku kampanii sejmowej.

Trampolina do Sejmu

Można zatem powiedzieć, że teraz strategia opozycji jest w decydującym stopniu określona przez kalendarz wyborczy. W szczególności dotyczy to tych partii, dla których kluczowym testem są wybory samorządowe.

Obok PiS i bloku PO-Nowoczesna do tej grupy należy z pewnością PSL. Jeżeli partia ta wejdzie do większości sejmików, to nawet słaby wynik w wyborach europejskich nie odbierze jej szans na utrzymanie się w Sejmie i odgrywanie istotnej roli na scenie politycznej. Jednak by mówić o sukcesie, PSL potrzebuje jesienią 2018 r. zdobyć wynik dwucyfrowy. By uniknąć porażki, musi okazać się skutecznym graczem przynajmniej w kilku regionach i uczestnikiem kilku koalicji rządzących. Najważniejsze dla tej formacji będą przy tym te województwa, w których mimo swej siły najprawdopodobniej utraci władzę na rzecz PiS.

Dla Platformy Obywatelskiej wynik wyborów samorządowych będzie sygnałem wymuszającym korektę kursu lub pozwalającym na podtrzymanie obecnej strategii. By możliwy był ten drugi wybór, partia musi utrzymać władzę przynajmniej w części sejmików oraz zdobyć – przy założeniu wspólnych list z Nowoczesną – poparcie ponad 20 proc. wyborców. Powinna też obsadzić fotele prezydenckie w kilkunastu największych miastach.

W przypadku Prawa i Sprawiedliwości wynik dobry to przede wszystkim samodzielna większość w co najmniej sześciu województwach, poparcie powyżej 40 proc. wyborców i sukcesy w kilku dużych miastach. To potwierdziłoby poczucie, że PiS jest na fali wznoszącej i może zawalczyć w 2019 r. o zwycięstwo jeszcze wyraźniejsze niż odniesione cztery lata wcześniej.

Lewica – zarówno SLD, jak i Partia Razem – mogą poczekać z zasadniczą weryfikacją swej siły do wyborów europejskich. W przypadku SLD stawką w grze może być także zdobycie pozycji koalicjanta PO w którymś z sejmików, ale nawet brak tak rozumianego sukcesu nie przekreśli jej szans w decydujących wyborach parlamentarnych.

Obie partie mogą liczyć bowiem na „odbicie się” w wyborach do Parlamentu Europejskiego, w których znacznie większy wpływ na wynik ma elektorat wielkomiejski. Warto jednak stwierdzić, że wybory te będą okazją do zaistnienia również dla tych projektów, które mogą powstać dopiero jesienią 2018 r. i nabrać kształtów po wyborach samorządowych. W 2004 r. do PE trafili posłowie Socjaldemokracji Polskiej i Unii Wolności, którym nie udało się powtórzyć dobrego wyniku w wyborach parlamentarnych rok później. Tym razem jednak odstęp między wyborami jest mniejszy – wynosi niespełna pół roku, a to może okazać się dla mniejszych partii lub nowych projektów politycznych trampoliną do parlamentu.

Popyt na nowe projekty

Nowe twarze w wyborach 2015 r. pojawiły się niemal w ostatniej chwili. Wiosną 2014 r. nikt nie traktował Pawła Kukiza, Ryszarda Petru czy Adriana Zandberga jako liderów formacji, które mogą odegrać istotną rolę w polskiej polityce. Układ sił wydawał się stabilny. W tym sensie warto zadać dziś dwa pytania: „czy możliwe jest pojawienie się nowych – podobnych do tych z 2015 r. – aktorów przed wyborami samorządowymi?” oraz „czy wybory samorządowe mogą wpłynąć na przetasowanie sił w opozycji?”.

Odpowiedź zależy w dużej mierze od pracy, jaką wykonają w najbliższych miesiącach główne partie opozycyjne.

Jeżeli zmobilizują struktury do względnie niekonfliktowej pracy nad przygotowaniem kampanii i znajdą pomysły na mobilizację wyborców przy użyciu haseł innych niż „blokowanie PiS”, to nie pojawi się zachęta do ryzykowania przedwczesnego startu nowych inicjatyw. Jeżeli będą zachowywać się pasywnie, reagując tylko na kolejne działania PiS, pogłębią dzisiejsze rozczarowanie i wzmocnią popyt na nowe twarze i nowe projekty. Może wtedy dojść do próby wyprzedzającej inicjatywy, podjętej wtedy, gdy centrale partyjne będą jeszcze pochłonięte kampanią samorządową.

Co więcej, gdyby Platforma i Nowoczesna nie potrafiły uzyskać wyniku wyraźnie lepszego od ich dzisiejszych notowań, to stworzą stan niepewności we własnych szeregach. Taka niestabilność przed dwiema kolejnymi kampaniami jest dla tych formacji niezwykle groźna. Słaby wynik – zarówno w kontekście sukcesu PiS, jak i dobrego wyniku SLD czy PSL – komplikowałby bardzo sytuację Grzegorza Schetyny i Katarzyny Lubnauer. Podobnie zresztą w przypadku PSL i Władysława Kosiniaka-Kamysza.

Dla tych trzech ugrupowań zaczyna się zatem okres walki o status, o pozycję w blokach startowych do Sejmu. A dla ich przywódców o zdolność zachowania swoich pozycji w polityce. Stawka wyborów samorządowych dla opozycji jest tym razem znacznie większa niż poprzednio, porównywalna może tylko z rokiem 2006, gdy PO i PSL wyszły zwycięsko nie tylko z rywalizacji o samorządy, ale także jako partie nowej, niebranej wcześniej pod uwagę koalicji. Kluczem do sukcesu będzie przede wszystkim sformułowanie przesłania, które zmobilizuje do udziału w wyborach nie tylko dzisiejszych, ale też dawnych zwolenników tych partii. ©

 

Autor jest politologiem, wykłada w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Wydał ostatnio książkę „Wyjście awaryjne. O zmianie wyobraźni politycznej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2018