Merkel po raz czwarty. Chyba że...

Zwycięstwo smakuje inaczej. Choć przecież to zwycięstwo. Przynajmniej, mówiąc językiem kolarskim, etapowe. Bo jednak jeszcze nie ostateczne.

25.09.2017

Czyta się kilka minut

Angela Merkel. / Fot: Axel Schmidt/ Reuters/ Forum
Angela Merkel. / Fot: Axel Schmidt/ Reuters/ Forum

Wprawdzie w niedzielnych wyborach do Bundestagu partie chadeckie CDU/CSU dostały najwięcej głosów (33 proc.; tracąc zarazem najwięcej ze wszystkich, bo aż 8,5 proc. wobec tych otrzymanych w 2013 r.). Wprawdzie Angela Merkel otrzyma – po raz czwarty z rzędu – misję tworzenia nowego rządu (do momentu jego powstania urzęduje stary gabinet Wielkiej Koalicji chadecko-socjaldemokratycznej). Wprawdzie w sytuacji, gdy aż niemal jedna czwarta głosów padła na antysystemowe formacje skrajne (tj. Alternatywę dla Niemiec i Partię Lewicy, z którymi nikt z głównego nurtu nie zawiąże koalicji), układ sił w nowym parlamencie będzie taki, że utworzenie rządu z pominięciem Merkel i jej chadecji jest niemożliwe.

Ale nie jest wcale oczywiste, że Angela Merkel dołączy do galerii najdłużej urzędujących kanclerzy Republiki Federalnej – przed nią udało się to (tj. cztery kadencje) Adenauerowi i Kohlowi, też chadekom.

Stanie się tak, jeśli uda się jej sztuka karkołomna: utworzyć egzotyczną koalicję, jakiej Niemcy dotąd nie widziały, a której potencjalnych partnerów mnóstwo dzieli. Merkel musi bowiem doprowadzić do programowego kompromisu, który zaakceptowałyby zarówno dwie partie chadeckie (jej macierzysta CDU i siostrzana bawarska CSU; miłość w tym rodzeństwie miewała ostatnio częściej upadki niż wzloty), jak też liberałowie z FDP i Zieloni.

„Jamajka” – tak ochrzczono ów wariant (bo kolory przypisane partiom – czarny, żółty i zielony – składają się na flagę karaibskiego kraju) – to jedyna możliwa konstelacja koalicyjna w Berlinie. Alternatywy nie ma. Jeśli nie uda się jej utworzyć, jeśli – jak to ujął zgrabnie pewien emerytowany niemiecki polityk – „CDU nie stanie się bardziej ekologiczna, liberałowie bardziej socjalni, a bawarska CSU bardziej liberalna” – wtedy konieczne będą kolejne wybory (emeryt był kiedyś liderem Zielonych i zapomniał najwyraźniej, że dostosować musi się też jego partia).

Ponieważ jednak konieczność przeprowadzenia nowych wyborów zostałaby odebrana powszechnie jako klęska wszystkich partii głównego nurtu, nie chciałby ich dziś zapewne nikt – poza, rzecz jasna, antysystemowcami.

Nie chciałby ich też Martin Schulz, największy przegrany. Jego socjaldemokracja uzyskała najgorszy wyborczy wynik w swej historii (20,5 proc.; o ponad 5 proc. mniej niż cztery lata temu) – i już w kilka minut po tym, jak ogłoszono wyniki sondaży exit poll, zapowiedziała, że nie ma zamiaru kontynuować Wielkiej Koalicji i przechodzi do opozycji. Jeszcze w niedzielny wieczór zdenerwowany Schulz zaczął zachowywać się tak, jakby był już liderem opozycji. Podczas tzw. Elefantenrunde (telewizyjnej „debaty słoni”, tj. liderów wszystkich partii), atakował Angelę Merkel tak agresywnie, że mitygowali go inni jej uczestnicy.

Pospieszna decyzja SPD i emocje Schulza to ruchy nerwowe. Nie ma też racji lider SPD, gdy twierdzi, że „wyborcy odwołali Wielką Koalicję”: arytmetyka dałaby jej znów komfortową większość. Ale po ludzku to zrozumiałe: przechodząc z przytupem do opozycji, SPD ma nadzieję, że – jako główna teraz siła opozycji – podniesie się z egzystencjalnego kryzysu. Bo dziś jest bliska tego, by spaść do drugiej ligi. Jej klub parlamentarny będzie wprawdzie największym po stronie opozycji, ale klub skrajnie prawicowej AfD będzie tylko o mniej więcej jedną trzecią mniejszy – świadomość takiej proporcji może być upokarzająca.

Skoro o AfD mowa: wygląda na to, że znaczenie tej partii (na którą – uwaga – jednak nie głosowało 87 proc. wyborców) będzie nieproporcjonalnie większe niż jej reprezentacja. I to nie tylko dlatego, że jest antyimigrancka, prorosyjska i antyunijna, a wielu jej liderów przekracza granicę, za którą jest prawicowy ekstremizm. Np. Alexander Gauland, zapewne przyszły szef frakcji AfD, podzielił się ostatnio myślą, że Niemcy mają prawo być dumni z „osiągnięć” (to cytat) swych żołnierzy podczas dwóch wojen światowych.

Rzecz bowiem nie tylko w wyniku AfD (on był spodziewany, także po tym, jak jest już obecna w 13 z 16 landtagów), ani nie tylko w tym, czym ona jest. Oto z sondaży prowadzonych przy okazji exit poll i wcześniejszych wynika, że aż 70 proc. wyborców AfD głosowało nie z przekonania, lecz z rozczarowania innymi partiami. Kolejna frapująca konstatacja: choć większość Niemców nigdy nie poprze AfD, to większość wydaje się zadowolona, że taki twór istnieje, gdyż jego obecność zmusza partie głównego nurtu do bardziej poważnego traktowania obaw obywateli w paru tematach. Tych, które – co przyznawali w niedzielny wieczór także liderzy „starych” partii (mniej lub bardziej otwarcie) – zdecydowały o tym, co się stało: kwestii masowej i niekontrolowanej imigracji oraz obniżonego poczucia bezpieczeństwa obywateli. Znamienne: w sondażu exit poll aż 49 proc. pytanych zgodziło się z opinią, że AfD korzysta na tym, iż inne partie nie dość poważnie potraktowały fakt, że ludzie nie czują się w swoim kraju bezpiecznie.

Okazuje się bowiem, że ogromna większość Niemców ocenia dziś swą osobistą sytuację gospodarczą jako dobrą. W sondażu telewizji ARD uznało tak aż 90 proc. wyborców chadecji, 89 proc. FDP, 88 proc. Zielonych, 82 proc. SPD oraz 76 proc. wyborców Lewicy i 73 proc. wyborców AfD. Wygląda zatem na to, że Angelę Merkel i Wielką Koalicję ukarano nie za niedostatki w sferze sprawiedliwości społecznej (na co w swej kampanii stawiał nieszczęsny Schulz), lecz za politykę migracyjną i zaniedbania w sferze bezpieczeństwa (gdy bezpieczeństwo i stabilność to wartości sytuujące się wysoko w hierarchii Niemców).

Można więc postawić tezę, że właśnie te dwie kwestie – imigracja i bezpieczeństwo – będą najtrudniejszymi tematami w negocjacjach koalicyjnych. Zwłaszcza między najbardziej „skrzydłowymi” formacjami: CSU i Zielonymi. Oraz że inne problemy wewnętrzne (jak spór między Zielonymi i liberałami o podatki, ekologię czy silniki diesla), ale też polityka zagraniczna zejdą na plan dalszy.

Mimo wszystko, koalicja „jamajska” najpewniej powstanie. Będzie to alians oparty na wielkich kompromisach, trzeszczący w szwach. Ale spajany oddechem Schulza i antysystemowców na plecach, a także świadomością, że – jak mówiła w niedzielę Merkel – żyjemy w zbyt burzliwych czasach, by pozwolić sobie na brak odpowiedzialności.

I jeszcze coś: sukces AfD, klęska SPD i osłabiona pozycja Merkel oraz przyczyny tej całej sytuacji sprawiają, że po czterech latach uśpienia do Niemiec wraca polityczny spór i to w innej niż dotąd atmosferze. Już niedzielny wieczór dał jej przedsmak: będzie ostro, agresywnie, nieraz brutalnie.

No i będzie sukcesem, jeśli nowy rząd zacznie pracę przed Bożym Narodzeniem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2017