Sędzia ostateczny

Było pewne, że jako wyznawca zasady „zwycięzca bierze wszystko” Jarosław Kaczyński ruszy na sądy – i to raczej prędzej niż później. Ta wojna może być najbrutalniejsza od czasu objęcia władzy przez PiS.

13.02.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Jakub Kamiński / PAP
/ Fot. Jakub Kamiński / PAP

Tak jak przed każdą wielką bitwą ostrzał już się rozpoczął. Obóz władzy wykorzystuje wszystkie kontrowersyjne sądowe orzeczenia, wszystkie nieopatrzne słowa sędziów, ich wpadki i występki do zmasowanego ataku na cały wymiar sprawiedliwości.

Gdy sąd przyznaje ponad ćwierć miliona odszkodowania zawodowemu zabójcy Ryszardowi Boguckiemu za to, że dziewięć lat niesłusznie siedział w areszcie podejrzany o zabicie byłego szefa policji Marka Papały, politycy PiS ostro protestują. Gdy po wypuszczeniu przez sąd znika gangster o pseudonimie Hoss, mistrz kradzieży „na wnuczka” – politycy PiS zarządzają śledztwo w sprawie sądowej decyzji. Gdy sędzia we Wrocławiu i jego małżonka okazują się kleptomanami, minister sprawiedliwości występuje w „Wiadomościach”, podnosząc to do rangi wydarzenia dokumentującego poziom zepsucia w sądownictwie. Gdy CBA wkracza do Sądu Apelacyjnego w Krakowie, zatrzymując troje urzędników pod zarzutem korupcji, ten sam minister – powołując się na niejawne akta śledztwa – wprost zarzuca korupcję także prezesowi sądu. Sędzia podaje się do dymisji.

Triumfalnie na wolności witany jest za to Zygmunt Miernik, były antykomunistyczny opozycjonista, który został skazany na 10 miesięcy pozbawienia wolności za rzucenie tortem w sędzię, która orzekała o zawieszeniu procesu gen. Czesława Kiszczaka.

– Jest tak, że 10 miesięcy więzienia dostaje ktoś, kto rzucił tortem w panią sędzię, która złamała wszelkie zasady prawne i moralne, a ktoś, kto był zaangażowany w bardzo poważną działalność przestępczą, dostaje 10 miesięcy więzienia z zawieszeniem. Dlaczego? Bo ma plecy – tłumaczy Jarosław Kaczyński. I jak z rękawa sypie innymi przykładami. Były marszałek podkarpacki Mirosław Karapyta – oskarżony o przyjmowanie łapówek i gwałt – chodzi sobie po wolności, a człowiek, który kupił telewizor, i nie był w stanie spłacać rat, wylądował za kratami, podobnie jak chłopak, który tylko jechał na gapę. Potężni mężczyźni zatłukli zupełnie bezradnego chłopca, dostali po dwa do trzy i pół roku więzienia i po wyjściu zastraszali rodzinę tego chłopca.

Prezes słynie z drobiazgowej pamięci. Ale kolekcjonowanie takich historii to już kompletowanie alibi.

Nie będzie jeńców

Obóz władzy wykorzystuje także i to, że sędziowie przyłożyli rękę do dużych afer z czasów rządów Platformy. Nie byłoby Amber Gold, gdyby sądy, rejestrując tę złotą piramidę, rzetelnie sprawdzały w rejestrach skazanych hochsztaplerską przeszłość jej twórcy. Nie byłoby afery reprywatyzacyjnej, gdyby sądy nie wydawały absurdalnych decyzji o zwrotach, opierających się choćby na założeniu, że właściciele stołecznych nieruchomości żyją gdzieś w świecie, ciesząc się zdrowiem w wieku 120 lat i więcej.

W Sejmie już działa komisja ds. Amber Gold, a w minionym tygodniu powołano speckomisję reprywatyzacyjną o ogromnych uprawnieniach, włącznie z unieważnianiem decyzji o zwrotach. Bohaterami, negatywnymi rzecz jasna, obu tych śledczych kombinatów będą nie tylko politycy Platformy, lecz także sędziowie.

– Polskie sądownictwo to jest jeden gigantyczny skandal – uważa Kaczyński. – Rozumiem, że korporacja sędziowska się broni. Ale musimy podjąć działania naprawcze.

Rzeczywiście, sędziowie przeczuwają, że w tej wojnie jeńcy nie będą brani. Na spotkaniu z sędziami sądów okręgowych i apelacyjnych pierwszy prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzata Gersdorf oskarżała: – Obecna władza przez fakty dokonane zmienia konstytucyjny ustrój państwa. I za chwilę zyska potężny instrument nacisku na każdego sędziego. W Polsce skończyła się epoka demokratycznego państwa prawnego. O prawo, o sposób jego interpretacji, o jego przestrzeganie, o każdy cal sprawiedliwości należy teraz walczyć i obowiązek ten, co tu dużo mówić, spoczywa na sędziach. Nie ma walki bez ofiar, a do nich może być zaliczony każdy z nas.

Również były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński po zrzuceniu togi z biało-czerwonym żabotem nie przebiera w słowach. „Bolszewizacja”, „targowica”, „samodzierżawie”, „komunistyczne, złodziejskie podejście do państwa” – tak mówi o Jarosławie Kaczyńskim i PiS.
Nawet szeregowy sędzia Igor Tuleya – znienawidzony przez PiS za to, co mówił o CBA – podczas uzasadniania wyroku w sprawie Boguckiego rzucił obozowi władzy: – To, że w dzisiejszych czasach konstytucja nie jest w pełni respektowana, nie oznacza, że sądy nie muszą w swoich orzeczeniach do niej sięgać. Obecnie to sądy powszechne stoją na straży ustawy zasadniczej.

Zbyt rzadko winni

Sędziowie mogą bić na alarm, ale faktem jest, że są dla Jarosława Kaczyńskiego stosunkowo łatwym przeciwnikiem. Po pierwsze dlatego, że PiS ma większość w parlamencie i kontroluje niemal wszystkie instytucje w kraju. Poza Rzecznikiem Praw Obywatelskich i rachityczną opozycją nikt za sądy umierać nie będzie. Po wtóre – co nawet ważniejsze – sądy nie mają najwyższych notowań społecznych, ich pracę dobrze ocenia w porywach co trzeci Polak (sondaże CBOS 2011–2016 r).
W tej sytuacji hasła sanacyjne, po które sięgnie PiS, mogą paść na podatny grunt. Słusznie czy nie, wśród sporej części Polaków – nawet tych, którzy sędziego nie widzieli na oczy – panuje przekonanie, że sądy są opieszałe i nieuczciwe, zaś sprawiedliwości trzeba pomóc pękatą kopertą. Ta obiegowa opinia to wymarzone paliwo dla PiS. Cała operacja zmian w sądownictwie, cała jej propagandowa przygrywka oparte są na odwołaniach właśnie do ludowego poczucia niesprawiedliwości. Stąd ornamentyka – wprowadzenie jawnych oświadczeń majątkowych sędziów, wojna o ujawnienie wydatków z kart kredytowych prezesów Sądu Najwyższego (skończona, gdy SN podał, że w zeszłym roku nie wydali ani złotówki), zmiany w sądownictwie dyscyplinarnym sędziów. To ostatnie to oczko w głowie prezesa.

– Sądownictwo korporacyjne zupełnie się nie sprawdziło. Orzeczenia o winie zapadają bardzo rzadko – mówił mi kilka miesięcy temu Kaczyński, gdy pytałem go o zmiany w sądownictwie.

Resortowe dziecko z PiS

Co tu dużo mówić: mechanizmy wewnętrznego samooczyszczenia działają marnie. Sędziom z trudem idzie usuwanie z własnych szeregów tych, którzy – trzeba to ująć oględnie, jako że zazwyczaj wywijają się sprawiedliwości – przestali się cieszyć nieposzlakowaną opinią. Najgłośniejszy i najczęściej wskazywany przez polityków PiS przykład to sędzia Ryszard Milewski. W 2012 r. prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku wpadł w pułapkę. W rozmowie z kontrowersyjnym blogerem, który przedstawiał się jako urzędnik Kancelarii Premiera Donalda Tuska, Milewski był gotów przyspieszyć proces w sprawie Amber Gold oraz wyznaczać terminy rozpraw pod zapotrzebowanie polityczne premiera.

Za karę stracił stanowisko i został przeniesiony do Białegostoku. Ale PiS chce krwi – partia uważa, że tacy sędziowie powinni być wydalani z zawodu.

Obóz władzy wykorzystuje także to, że sędziowie to również jedna z ostatnich – a może ostatnia – z publicznych kast, która nie oczyściła się po PRL. Rzecz jasna swoje zrobiła biologia – dziś ze świecą szukać czynnych sędziów, którzy za komuny wydawali polityczne wyroki. Ale wedle gorliwie przez Kaczyńskiego wyznawanej teorii „resortowych dzieci” potomkowie splamionych PRL-em sędziów, którzy dziś zakładają togi i łańcuchy z orłem, w prostej linii kontynuują orzeczniczą linię swych przodków.

W PiS żywa jest jeszcze jedna zadra. Kaczyński uważa, że sądy były bliskie zablokowania w Polsce lustracji, zaś przymuszone do prowadzenia tego typu spraw, nazbyt często stawały po stronie agentów – czego ma dowodzić choćby lustracyjne uniewinnienie Lecha Wałęsy.

Oczywiście, sporo tu cynizmu. Za poprzednich rządów PiS wiceministrem sprawiedliwości u boku Zbigniewa Ziobry był sędzia Andrzej Kryże, który za komuny sądził opozycjonistów, w tym Bronisława Komorowskiego. W dodatku to syn Romana Kryżego, komunistycznego sędziego, który słynął z bezwzględności i brał udział w skazywaniu na karę śmierci działaczy podziemia niepodległościowego, m.in. rotmistrza Witolda Pileckiego.

Pamiętać jednak należy, że Jarosław Kaczyński przyznał sobie prawa jednoosobowego sądu ostatecznego, rozgrzeszającego lub piętnującego za skalanie PRL-em. A jego elektorat to kupuje. Dlatego nawet takie rodzynki w szeregach, jak sędzia Kryże czy PRL-owski prokurator Stanisław Piotrowicz, nie utrudniają tej partii ustawiania się w kontrze do całego wymiaru sprawiedliwości zakorzenionego w niechlubnej przeszłości.

Przegrana Gowina

Jak dotąd wszystkie próby poważnej reformy sądownictwa, choćby zmierzające do zmniejszenia biurokracji i przewlekłości postępowań, kończyły się niczym. Ostatnią próbę podjął Jarosław Gowin w 2012 r. jako ówczesny minister sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska. Zlikwidował 79 małych, rozleniwionych sądów rejonowych – dopatrując się w nich centrum lokalnych układów i patologii – sędziowie wszelkich szczebli ruszyli z protestacyjnymi pielgrzymkami do polityków koalicji. Jego następca Cezary Grabarczyk przy wsparciu prezydenta Bronisława Komorowskiego małe sądy przywrócił.

Wszystko to dowodzi, że sędziowie nie rozumieli, iż broniąc czarnych owiec w swych szeregach i walcząc ze wszystkich sił o zachowanie status quo, generują społeczny bunt. I przygotowują podglebie pod rewolucję, która zmiecie znaczną część z nich. Dziś sztandar tej rewolucji dzierży PiS.
Operacja prowadzona jest wedle precyzyjnego planu. Najpierw Kaczyński niezliczoną serią ustaw i politycznych zagrywek przejął kontrolę nad Trybunałem Konstytucyjnym. Ma już swoją panią prezes Trybunału, a na dniach PiS zyska większość wśród sędziów. To przejęcie jest jak wykręcenie bezpiecznika. Niezależny od PiS Trybunał na pewno chroniłby sądy – i to z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że pryncypialnie traktował kwestię trójpodziału władz, w której sądownictwo winno być niezależne od parlamentu i rządu, a zatem od partii władzy. Po wtóre – w naturalny sposób większości prawników z Trybunału blisko do sędziów sądów powszechnych, a niektórzy z nich po prostu wywodzą się z tego środowiska.

Drugim punktem planu jest przejęcie kontroli nad Krajową Radą Sądownictwa, konstytucyjnym organem, który ma decydujący wpływ na wybór sędziów, a także prezesów i wiceprezesów sądów. Rada składa się z 25 członków. W jej skład wchodzi 15 sędziów wskazanych przez środowisko sędziowskie, a także pierwszy prezes Sądu Najwyższego, prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, minister sprawiedliwości, przedstawiciel prezydenta oraz posłowie i senatorowie.
Po zmianie 15 sędziów byłoby zgłaszanych przez kluby poselskie i marszałka Sejmu. Rząd twierdzi, że chodzi o „zobiektywizowanie trybu wyboru kandydatów”, bo o wyborze członków KRS „decydowały w praktyce sędziowskie elity”. Ale intencje są oczywiście inne – ta zmiana da każdej władzy pakiet kontrolny w KRS.

Ziobro na tropie swoich sędziów

Wiarygodności zmianom nie przydaje zresztą ich autor Zbigniew Ziobro, który od wyborów co najmniej dwukrotnie znalazł się w ewidentnym konflikcie interesów w relacjach z sądami. We wrześniu zdegradował sędzię, która w przeszłości prowadziła przegrany przezeń proces. A kilka dni temu kierowana przez Ziobrę prokuratura wzięła pod lupę sędzię, która prowadziła głośną sprawę dotyczącą śmierci jego ojca – i uniewinniła oskarżanych przez rodzinę lekarzy. Wniosek o jej ściganie złożyła mama ministra.

Ziobro nie ufa nawet sędziom wybranym z klucza politycznego. Dlatego w nowej ustawie o KRS zapisał jeszcze jeden bezpiecznik. Podzielił KRS na dwie izby. W skład pierwszej wejdą: pierwszy prezes SN, prezes NSA, sam Ziobro, człowiek prezydenta oraz parlamentarzyści. Wspomnianych 15 sędziów ma za to tworzyć drugie zgromadzenie. Kluczowe jest to, że przy podejmowaniu decyzji oba zgromadzenia muszą przemówić jednym głosem.

Nawet dla laika wygląda to na chęć zablokowania instytucji konstytucyjnej – obóz władzy ma większość w pierwszej izbie, a więc nic się nie stanie bez jego zgody.

Przejęcie KRS wedle tej receptury to dla PiS początek sądowej fiesty. Obóz władzy przejmie kontrolę nad wszystkimi nominacjami sędziowskimi i awansami sędziów. W wymiarze sprawiedliwości przytulenie się do PiS zacznie się opłacać.

Lepienie młodych

Ale to wciąż jeszcze nie wszystko. Sądowa rewolucja robiona za pośrednictwem KRS zajęłaby całe lata. A PiS chce zmienić sądy tu i teraz. Dlatego też partyjne wirówki pracują nad prawdziwą bronią atomową – zmianą struktury sądów. To byłoby jak wywrócenie szachownicy i ustawianie figur na nowo.

W tej chwili struktura składa się z sądów rejonowych (321), okręgowych (45) i apelacyjnych (11). Szczególny status na szczycie piramidy ma Sąd Najwyższy. W PiS rozważane są dwa warianty. W pierwszym likwidowane są sądy apelacyjne, czyli – w uproszczeniu – najwyższego szczebla sądy regionalne. Ten wariant ma kilka zalet. Sądy apelacyjne swymi wyrokami nadają ton linii orzeczniczej dla sędziów w niższych instancjach. Ich likwidacja to otwarcie pola do powstania nowych doktryn prawnych dla sądów w terenie. W dodatku likwidacja sądów apelacyjnych bezpośrednio uderzyłaby w sędziowskie elity, co jest programowym celem PiS. Można się spodziewać, że część sędziów z tego szczebla nie przyjmie ofert obniżających ich status zawodowy – odejdą w stan spoczynku lub przejdą do innych zawodów prawniczych.

Ale jest też drugi pomysł – likwidacja sądów rejonowych, a zatem najniższego elementu struktury. Wedle tego pomysłu sędziowie rejonowi – zazwyczaj młodzi, na dorobku – zostaliby automatycznie awansowani do sądów okręgowych. Ten pomysł opiera się na założeniu, że młodych łatwiej ulepić po swojemu, a szybki awans zbliży ich do obozu władzy, który następnie zadba o ich dalszą promocję. Ten sprytny plan ma jednak pewien szkopuł.

– Problemem są pieniądze. W sądach okręgowych trzeba sędziom więcej płacić – tłumaczył mi kilka miesięcy temu Kaczyński. Awansowanie około siedmiu tysięcy sędziów rejonowych to spory wydatek, a kieszenie ministra Ziobry świecą pustkami.

Rów w Trybunale

Oba te rozwiązania opierają się na przekonaniu obozu władzy, że gdy ludzie PiS ławą wejdą do sądów, to wreszcie nastanie prawo i sprawiedliwość. Tyle że tak nie będzie, co pokazują choćby przykłady spółek Skarbu Państwa. Wielu nominatów PiS do władz kluczowych firm państwowych trzeba dziś po cichu odwoływać, bo nie gwarantowali uczciwości, dopuszczeni do państwowej gotówki.

Widowiskową przestrogą dla obozu władzy winien być zresztą Trybunał Konstytucyjny. Po tym gdy wkroczyli doń z przytupem sędziowie z PiS, żadnej poprawy to nie przyniosło. Co więcej – szybko wzięli się za łby. W TK panuje atmosfera strachu, nieufności, pogróżek i szykan. A najgłębszy rów dzieli właśnie sędziów wskazanych przez PiS.

Jeśli obóz władzy w podobny sposób przejmie wymiar sprawiedliwości, to takich wojenek wybuchnie tyle, ile będzie sądów. ©

​ANDRZEJ STANKIEWICZ jest dziennikarzem Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2017