Noce i dni

Film przeżywa się osobiście. Niezależnie od tego, czy chodzi o kokieteryjne hollywoodzkie melodramaty, czy o depresyjne europejskie moralitety. A potem niektórzy zakochani widzowie zasiadają do pisania. Wtedy opcja radykalnie się zmienia.

13.05.2008

Czyta się kilka minut

Krytycy najczęściej odsączają sferę osobistą od profesjonalnej, trochę ze strachu przed niestosownością niektórych skojarzeń lub egzaltowanym tonem. Tymczasem teksty Antoniego Słonimskiego opublikowane w tomie "Romans z X Muzą" pokazują, że pisanie o kinie - czy w ogóle o sztuce - ma sens tylko wtedy, gdy spoza wiedzy, erudycji, wnikliwości i znajomości tematu wyłania się bezbronny lub impertynencki pasjonat, dla którego film, spektakl albo obraz oznacza przede wszystkim przeżycie.

Kiedy czytałem teksty filmowe Słonimskiego, perfekcyjnie opracowane przez Małgorzatę i Marka Hendrykowskich, niejeden raz czułem się tak, jakbym siedział obok autora w sali kinowej. W temperaturze ocen Słonimskiego kryje się bowiem osobowość autora. Jego styl, poczucie humoru, intelektualna finezja. "Szczupły, łysy, ubrany w nieco sfatygowany angielski płaszcz i takiż kapelusz. Pod płaszczem staromodny garnitur z kamizelką, elegancki krawat i kpiarski uśmiech zza wypukłych okularów" - pisał o Słonimskim Adam Michnik. Zobaczyłem tego pana w tekście.

Wstępny szkic omawia krytycznofilmową twórczość Słonimskiego na tle jego czasów oraz pozostałych przedsięwzięć pisarza. To inspirująca i w wielu fragmentach odkrywcza opowieść. "To właśnie dzięki Słonimskiemu młoda i niepoważnie traktowana dziedzina, jaką było kino, stała się (...) pełnoprawnym tematem kulturalnym i artystycznym" - twierdzą autorzy. Oddają Słonimskiemu należny mu tytuł pierwszego krytyka filmowego w Polsce - wbrew powszechnej opinii, że był nim Karol Irzykowski. Tymczasem Słonimski nie tylko pisał o kinie jako pierwszy, ale jest także autorem przypisywanego Irzykowskiemu określenia "Dziesiąta Muza"; użył go w jednym z wczesnych felietonów. Zresztą wieloletnia i burzliwa dyskusja o kinie, którą obaj prowadzili, była jednym z najdojrzalszych świadectw rodzącej się polskiej myśli filmoznawczej. Irzykowski domagał się od krytyka filmowego "metody", czyli wyrazistego systemu ocennego, z kolei krytyczną metodą Słonimskiego była absolutna wolność sądów. Opierała się jednak ona na znawstwie tematu.

"Dzięki Słonimskiemu po raz pierwszy w Polsce kino zostało potraktowane nie tylko jako równorzędna wobec innych dziedzina sztuki, ale także nowa gałąź współczesnej kultury" - piszą Hendrykowscy. Słonimski zerwał z tradycją anonimowych omówień, publikował teksty pod nazwiskiem, brał za nie pełną odpowiedzialność. Kino oznaczało dlań próbę opisu rzeczywistości za pośrednictwem sztuki. Sięgał po rozmaite formy krytycznej wypowiedzi: od esejów, poprzez felieton, szkic, pamflet, satyrę, polemikę - na poezji kończąc. Opublikowane w "Romansie..." teksty mają jednak przede wszystkim charakter żartobliwego felietonu i dlatego są nie tyle recenzjami sensu stricto, co efektownym opisem współzależności kina, literatury i życia. Czyta się je wyśmienicie; pamiętajmy jednak, że na lekkość pióra Słonimskiego złożyło się wiele czynników: talent, oczytanie, erudycja, ale i kinofilska pasja.

Jestem szczególnie wdzięczny autorom, że przy okazji "Romansu z X Muzą" przypomnieli debiutancką, wydaną w 1922 roku, powieść Słonimskiego "Teatr w więzieniu". Dwudziestosiedmioletni pisarz pomieścił tam refleksje teoretyczne tyczące znaczenia plastyki w kinie, funkcji mimetycznych obrazu, psychologii projekcji, wreszcie korelacji filmu z malarstwem i teatrem - rzecz tym bardziej niezwykła, że pisał to wszystko na długo przed pierwszymi recenzjami. Antoni Słonimski był zatem w kinie jednym z pierwszych świadomych podróżnych. Świadomych i wymagających: chciał, żeby każda filmowa podróż była przygodą. Niestety, zwykle okazywało się, że to tylko liche kursy osobowe, PKP rozczarowania.

Sztuka filmowa od samego początku stanowiła dla Słonimskiego niezwykły fenomen kultury współczesnej. W 1922 roku notował: "Kto wie zresztą, może cały świat jest wielkim kinematografem (...), jesteśmy miernymi aktorami w wielkiej komedii, której nie znamy początku ani końca". Kino było dla niego sprawą serio, a po latach okazało się, że gust rzadko go zawodził. Chłostał bez miłosierdzia miernotę i bylejakość - trzy czwarte repertuaru - ale za to niemal bezbłędnie potrafił wytropić późniejszych mistrzów. W podziwie był równie nieprzejednany jak w atakach. Cenił Gance’a, Griffitha, Murnaua oraz Chaplina, i to na długo przed tym, zanim ukochany komik zyska status arcymistrza finezyjnej reżyserii.

Filmowe teksty Słonimskiego poznajemy w układzie chronologicznym. Podróż została zakrojona szeroko: na lata, dekady, zmienne mody i nastroje. W wierszu "Kino" (1917) dwudziestodwuletni wówczas poeta pisze: "Długo godziny gdy płyną, / Gdy życie nazbyt już pieskie, / To często chodzę do kino, / Patrzeć na filmy norweskie". Trzy lata później ten sam Słonimski trzeźwo zauważy, że "[jedynie] kinematograf jest żywym, tętniącym źródłem".

Historia kina, historia (nie)jednego życia. Lata dwudzieste, lata trzydzieste. Arcydzieła i szmiry. Oślepiający blask hollywoodzkich div i nasze aktorskie poczciwinki. Jazz i blues, aktorskie kawiarnie, życie towarzyskie i uczuciowe. Słonimski czuje, że wreszcie wsiadł do właściwego pociągu. To ekspres, nie osobówka. Pojawiają się pierwsi ważni autorzy kina. Slapstick poważnieje. Niestety, po 1939 roku filmowy uśmiech będzie Słonimskiemu zawsze już przypominał Sfinksa. Kino definitywnie przegra z teatrem i literaturą. Jeżeli Słonimski będzie wracał do swojego "Romansu z X Muzą" to już tylko okazjonalnie, w felietonach publikowanych w "Tygodniku Powszechnym". Na przykład po to, żeby skrytykować "Wesele" Wajdy (1973) albo w sposób prawdziwie przejmujący zachwycić się "Nocami i dniami" (1975).

Po obejrzeniu filmu Antczaka osiemdziesięcioletni Słonimski pisał: "Odczułem gorzką niemożność bezpośredniego podzielenia się doznanym wzruszeniem. Ogarnęło mnie uczucie osamotnienia, tak częste ostatnio, gdy wracam do domu i chodzę po pustych pokojach, gdzie czeka mnie milczący telefon i w końcu dnia głos spikerki radiowej, która życzy wszystkim dobrej nocy. Wszystkim, to tyle co nikomu".

Książkę zamyka ostatni, niedokończony felieton dla "Tygodnika": opis snu, w którym Słonimski wychodzi z seansu przed jego zakończeniem. Trafia do onirycznego miasta; Metropolis z filmu Langa zamienia się we współczesną industrialną przestrzeń, ta zaś, w chwilę później, zapachnie znajomo. To lipy w Alejach Ujazdowskich. Słonimski nareszcie poczuje, że jest u siebie. W domu, w Warszawie, może w niebie? Skończyły się złe noce, samotne dni. Happy end.

Antoni Słonimski, Romans z X Muzą. Teksty filmowe z lat 1917-1976. Wybór, wstęp i opracowanie naukowe: Małgorzata Hendrykowska i Marek Hendrykowski, Biblioteka "Więzi", Warszawa 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2008

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (20/2008)