Nikt normalny tak po lesie nie łazi

Lechosław Herz, krajoznawca: Polski krajobraz jest w stadium poczwarki. Ale patrzę na niego od przeszło pół wieku i widzę, że zmiana jest kolosalna.

23.10.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”
/ Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”

Drogę przegrodził szlaban broniący wstępu do lasu. Lechosław Herz wyskoczył z samochodu i stalowym kluczem otworzył przejazd.

– Warto było się ze mną wybrać na wycieczkę choćby dla samego wjechania autem do parku narodowego, prawda? – zażartował, gdy toczyliśmy się leśnym duktem. To była droga jak każda inna w podwarszawskiej Puszczy Kampinoskiej: morze sosen, trochę dębów, panosząca się inwazyjna czeremcha. Ale na końcu drogi znajdował się Obszar Ochrony Ścisłej w Zaborowie Leśnym, po dawnemu „rezerwat”.

– Jeśli chce pan Puszczy Kampinoskiej w pigułce, jedźmy właśnie tam. To pod względem krajoznawczym numer jeden w całym parku narodowym – mówił Herz przez telefon kilka dni wcześniej. Prawdę mówiąc, cel tej wycieczki był dla mnie sprawą drugorzędną. Chciałem po prostu spojrzeć na przyrodę jego oczami. Oczami dinozaura krajoznawstwa, bo tak sam siebie często nazywa.

Kiedy dojechaliśmy do leśniczówki na rozstaju szlaków, położył na desce rozdzielczej zalaminowane pismo z informacją, że jest członkiem Rady Naukowej Kampinoskiego Parku Narodowego. Tak na wszelki wypadek, żeby nikt się tego auta nie czepiał.

– Nie jestem naukowcem. Kiedy pół wieku temu zakręciłem się wokół parku, pod swoje skrzydła wciągnęła mnie prof. Jadwiga Kobendzina [żona Romana Kobendzy, pomysłodawcy powołania parku – red.]. Sugerowała mi doktorat o puszczy, ale nie chciałem. Miałem swój zawód, lubiliśmy się ze wzajemnością, przyrodę traktowałem jak hobby. Inna sprawa, że z biegiem lat stała się ona dla mnie czymś znacznie ważniejszym.

Byle góry, ale góry

Urodził się w Krakowie. Od małego namiętnie chodził po górach, ale potem koleje losu rzuciły go na niziny. Przez Nowy Sącz, gdzie mieszkał, Rybnik, gdzie chodził do szkoły, Łódź, gdzie studiował, i Krosno Odrzańskie, gdzie zrobiono z niego oficera, aż do Warszawy. Po szkole aktorskiej w 1958 r. znalazł pracę w jednym ze stołecznych teatrów. Początkowo jeszcze łączył życie górołaza z aktorstwem. Ale nawet wtedy, gdy nie pracował, był do Warszawy uwiązany. Kursowanie w tę i z powrotem do Zakopanego okazało się zbyt karkołomne. Czasem jeszcze wsiadał w malucha i na jeden dzień jechał w Góry Świętokrzyskie. Szosy były puste, bez korków. Robił 20 km pieszo i wracał do Warszawy. Byle góry, ale góry, mówił.

– To była turystyka jak z dowcipu Woddy’ego Allena o kursie szybkiego czytania. Na egzamin końcowy przeczytał on w pół godziny „Wojnę i pokój”.

W 1961 r. pojechał do ustanowionego dwa lata wcześniej Kampinoskiego Parku Narodowego. Raz, drugi, potem trzeci. Ciągle jeszcze wracał w góry, dwukrotnie wspinał się nawet w Hindukuszu w Afganistanie, zanim kraj ten opanowały wojny. Lecz jego serce było już na nizinach. Choć, prawdę mówiąc, to była zupełnie inna puszcza niż dziś. Zabory zamieniły ją w ogromną plantację desek, a i wcześniej zajmowano się w niej głównie polowaniami. Rąbały wojska carskie, rąbali Niemcy, na szczapy przeliczała ją okoliczna biedota. Kiedy generał Kutrzeba wchodził do niej ze swoim oddziałem, zastał „wyschnięty na popiół, wysokopienny rzadki las. Istniały tylko piaszczyste ścieżki i dukty stanowiące znakomite cele dla lotnictwa”. Tak czy inaczej, był to dla Herza kawał przyrody parę kwadransów od domu. Kiedy już w tę puszczę wsiąkł, rozłożył ją na czynniki pierwsze. Bo na nizinach turystyka do tej pory właściwie nie istniała. Od połowy lat 60., przy współpracy z władzami parku, projektował więc szlaki turystyczne, z żoną i przyjaciółmi malował je w terenie. Pisał przewodniki, przywracał miejscom historyczne nazwy własne.

Orla Perć na nizinie

Pytanie, które od samego początku znajomości chciałem mu zadać, brzmiało: – Jak się projektuje szlaki turystyczne?

– Nie wiem, bo nikt tego nie opisał. Wiem tylko, jak ja to robiłem. Jeśli kręci się film o zatonięciu Titanica, to nie można opowiadać o zatonięciu niemal tysiąca pasażerów i załogi. Trzeba wybrać jednego, dwóch bohaterów. To samo na szlaku. Zastanowić się, co chcemy pokazać.

– Czyli?

– W górach idzie się do stawu, na przełęcz, na szczyt, do schroniska. A tu, na nizinach, do mogiły powstańców, na cmentarz czy miejsce egzekucji. Dlatego trzeba wyreżyserować przyrodę, poszukać jakiejś legendy, coś ludziom opowiedzieć. Niekoniecznie tylko o martyrologii. Szukałem właśnie takich miejsc. Dwóch, trzech na szlak, a potem nanizywałem je na trasę tego szlaku.
Tymczasem ruszyliśmy pieszo spod leśniczówki szlakiem zielonym. Weszliśmy na przerzuconą nad bagnem kładkę.

– Dzicz, prawda? Jak w Wietnamie, w wietnamskiej dżungli – mówił, rozglądając się. – Kiedy trafiłem tu pierwszy raz, nie było żadnej kładki, tylko roślinność i woda. Szło się niekiedy w tej wodzie, krok po kroku, metr po metrze, wśród komarów i pijawek.

Orla Perć na nizinie. Teraz to zupełnie inne przeżycie, wygodnie, ale widok wciąż ten sam.

Wystarczyło przejść z nim parę metrów, by zorientować się, że puszczę zna jak własną kieszeń.

– Kiedy na dobre się tym wszystkim zająłem, wymyśliłem takie zdanie: „Gdyby nie było Puszczy Kampinoskiej, musiałbym ją sobie wymyślić”.

Ale potem, kiedy schodził ją już w tę i z powrotem, uświadomił sobie, że Mazowsze nie tylko nią stoi. W efekcie dziś jest autorem, jak sam przyznaje, ponad 85 proc. szlaków turystycznych w całym województwie, a do tego jeszcze kilkunastu na Suwalszczyźnie. Kiedyś spędził pół lata, jeżdżąc po Mazowszu i wytyczając szlaki. Wspomina te wakacje jako najlepsze w życiu.

– Jeśli zasłoni mi pan oczy, właduje do helikoptera i wysadzi w jakimś lesie 100-150 kilo- metrów od Warszawy, to faktycznie po pół godzinie powiem, gdzie jestem. Każdy las ma własny rys. Nigdy nie lubiłem wojska, bo tam w ogóle nie mówi się o ludziach, tylko o żołnierzach. Idą żołnierze. W gruncie rzeczy wszyscy w mundurach wyglądają tak samo. A to przecież nieprawda. To samo las. Drzewa nie są jednakowe, mają cechy osobnicze, trzeba się tylko przyjrzeć. Ale my dzisiaj niczego nie zauważamy.

Tam, gdzie klękał Chełmoński

W katalogu Biblioteki Narodowej pod hasłem „Herz, Lechosław” kryje się 126 pozycji. Większość z nich to wydawane przez całe lata 70., 80. i 90. przewodniki po każdym skrawku Mazowsza. „Dolina Liwca”, „Grodzisk Mazowiecki i okolice”, „Wilga i Lasy Garwolińskie”. Potem znudził się tym „skręć w lewo, skręć w prawo”, zaczął pisać krajoznawcze gawędy.

Właśnie ukazał się trzeci ich tom – „Podróże po Mazowszu”. Tak jak dwa poprzednie („Wardęga. Opowieści z pobocza drogi” i „Klangor i fanfary. Opowieści z Mazowsza”) to ocean faktów, dat, anegdot, a wszystko podane malowniczą, miejscami poetycką polszczyzną. Na pierwszych stronach ubolewa, że mazowieckie „pejzaże już niemodne wśród artystów, a w literaturze już od lat nie zaistniały mazowieckie krajobrazy, konflikty i problemy. Jakby od Reymontowskich »Chłopów« nic się tutaj nie działo. Jakby od Iwaszkiewiczowskich opowiadań brakło chęci na wpisywanie dziejów ludzkich w krajobraz starych cegielni pod Pruszkowem i młynów nad Utratą”. A potem pisze o bielikach karmiących młode na łąkach wsi Ponikiew. O zabytkowych dębach z Babska, przed którymi klękał Chełmoński. O moście łyżwowym, który Jagiełło zbudował pod Kozienicami, spławił Wisłą do Czerwińska, a potem przeprawił się przezeń w drodze na Grunwald.

Zeszliśmy z kładki na suchy ląd, zielony szlak skręcił na zachód. Ścieżka stała się wąska, chciałem dalej pytać, ale kazał mi iść przodem i patrzeć.

– Pokażę panu miejsce, gdzie mieliśmy chałupę – wyjaśnił. Należała do okolicznego chłopa z Wyględ Górnych, ale jako że po utworzeniu parku narodowego państwo wykupywało okoliczne grunty, w efekcie czego puszczańskie wsie wyludniały się, postanowił dać ją w dzierżawę. Herz z przyjaciółmi z górskich szlaków, których w międzyczasie zaraził miłością do Puszczy Kampinoskiej, akurat szukali takiej bazy wypadowej dla swojego zarejestrowanego już koła turystycznego.

– Znajomy z PTTK kiedyś mnie zagadnął: „Załóżcie koło PTTK. Już się wami interesują”. „Jakiś problem, że grupa ludzi chodzi po lesie?”. „Towarzysz Lenin też chodził po lesie. Tak się robi rewolucję!”. Więc założyliśmy to koło na 50 osób.

Nazwali się Patałłach, przez dwa „ł”, żeby odróżnić się od zwykłych patałachów. To z Makuszyńskiego. I trochę z przekory, bo kto normalny każdą wolną chwilę spędza na łażeniu po lesie? Wzięli tę ruinę w opiekę. Krzywy płot, przegniłe ściany, szpary, dziurawy dach, piec do niczego. Wyremontowali ją i pomieszkiwali aż do stanu wojennego. Chaty już dawno nie ma, ale Herz od razu wiedział, w którym miejscu zejść ze ścieżki, choć dookoła był tylko gąszcz młodych lip. Miejsce poznał po kupce połupanych cegieł: – Były dwie izby, w jednej spaliśmy, w drugiej jedliśmy. Tutaj mieliśmy wychodek, ale jest już tylko lisia nora.
Przez Patałłacha przewinęło się już kilka pokoleń rodzin, przyjaciół i znajomych. Od ponad 50 lat wciąż chodzą na wycieczki, kiedyś co tydzień, dziś raz w miesiącu. Ostatnio byli nad Radomką w Puszczy Stromieckiej, na wrzosowiskach w Kamienieckiej, wkrótce pojadą do Bolimowskiej. Na ich stronie internetowej – regularnie aktualizowanej – raz po raz pojawiają się pożegnania, ale w terenie co rusz bywają i dzieci.

– I Adam Wajrak chodził na pana wycieczki. Nazywa pana wujkiem.

– Adam był kolegą ze szkoły mojej siostrzenicy. Kiedyś przyprowadziła na wycieczkę paru kolegów z klasy. I on z nami został. Jak raz mu powiedziałem, że wracając wieczorem od autobusu widziałem puszczyka przelatującego nad ulicą Krasińskiego, to on kilka nocy czatował przy tym przystanku.

– Przez tydzień tam przyłaziłem! – powiedział mi potem Wajrak.

Fajka pokoju

Na szlaku wyludnione Wyględy Górne płynnie przeszły w inną, również nieistniejącą już wieś Ławy. Raz po raz między drzewami widać było betonowe, pochyłe słupy po przewodach wysokiego napięcia. I krzyże, mnóstwo przydrożnych krzyży. Stanęliśmy na skraju polany w miejscu, gdzie musiało być kiedyś gospodarstwo, ale teraz rósł już tylko samotny dąb. W oddali do lotu zerwało się coś dużego, chyba czarny bocian.

– Wiele lat temu widziałem tutejsze kobiety, właśnie z tej wsi, które szły do kościoła w Zaborowie – mówił Herz. – Szły boso wąską ścieżką przez podmokłe łąki. I dopiero gdy wyszły z puszczy, siadały przy drodze, by założyć pończochy i buty. Do kościoła wchodziły dumnie, jak na gospodynie przystało.

– To pan widział nie tylko to, jak się puszcza zmieniała. Pan widział znikanie polskiej wsi.

– Etnograf Antoni Kroh, postać niemal równie wiekowa co ja, twierdzi, że XIX wiek skończył się na polskiej wsi w latach 70. XX wieku. Czyli wtedy, gdy ja tam bywałem. Ale byłem gówniarzem, zbyt mało wiedziałem, żeby to jakoś zarejestrować. Robiłem to wszystko po amatorsku, bez przygotowania. A ile papierosów przy tym wypaliłem! Bo żeby porozmawiać z kimkolwiek w terenie, trzeba zapalić fajkę pokoju. Paliłem, pytałem, a oni zamiast o puszczy opowiadali mi o zsyłce na Syberię czy służbie w wojsku cara.

– Tej prawdziwej wsi już nie ma?

– I tak, i nie. Jedna z największych wartości, jakie mamy w Polsce, to pola, krajobraz pól. Harmonijny krajobraz kulturowy. Trzeba go za wszelką cenę chronić, zanim go do końca zadepczemy. Jest o krok od Warszawy, pośrodku Polski, na przykład koło Wyszogrodu, Płońska, Nasielska. Tam znajdzie się pan w tak fantastycznym krajobrazie rolniczym, że pośród tych pól usłyszy pan w sobie Polskę.

– Czyli polska prowincja wcale nie jest taka brzydka?
– My jesteśmy cholernie młodym społeczeństwem. Na dorobku. Polski krajobraz jest w stadium poczwarki. Łatwo wybrzydzać, jak się widziało kamienne wioski włoskie lub miasteczka francuskie. Patrzę na tę naszą Polskę od przeszło pół wieku. Zmiana jest kolosalna. Pamiętam wsie drewniane, chałupy kryte słomą. Takie są już tylko w skansenach. Miasta zaczęły się w Polsce właściwie dopiero od szewca Kilińskiego. Wcześniej to był kraj szlacheckich dworów, chłopskich wiosek i małych miasteczek. W praktyce one też były wsiami. Ale fakt, choć wsie już murowane, a miasteczka mają pysznie odpucowane rynki, to ich mieszkańcy wciąż wyrzucają swoje śmieci na leśne przydroża, a młodzież wyżywa się dewastując przystankowe wiaty. Właśnie one najczęściej służą jako miejsca towarzyskich spotkań i popijawy. Właśnie one, brama do świata, który nie chce do nich przyjechać, choć tak bardzo są go spragnieni.

Puszcza jak Wawel

Minęliśmy Ławy, przez sięgające kolan trawy weszliśmy do rezerwatu dębów. Idąc za Herzem myślałem o kleszczach, które wieczorem na sobie znajdę. Gdy korony wiekowych drzew przysłoniły niebo, a pod nogami ktoś rozwinął dywan z niecierpków, siedliśmy na zwalonym pniu, wyciągnęliśmy kanapki. W górę strzelała zieleń, a w nogach, spomiędzy krzewin wyzierały korzenie powalonych już drzew i wykroty. Życie i śmierć – jak to w rezerwacie.

– Takie puszcze jak ta są naszym narodowym skarbem. Zabytkiem. Jak Wawel. Wydaje mi się, że ochrona przyrody powinna być przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a nie w resorcie, który zajmuje się wycinką drewna.

– A pan w tym lesie czego właściwie szuka?

– To dobre pytanie. Myślę, że czegoś więcej niż tylko odpoczynku pośród pięknych okoliczności przyrody. Prawdziwy, puszczański las jest jak świątynia. Niekiedy mi się wydaje, że w takim lesie łatwiej niż gdzie indziej spotkać można Tego, Który Jest. ©

LECHOSŁAW HERZ ( ur. 1935) jest krajoznawcą. Aktor stołecznych teatrów, przyrodnik, członek rady naukowej Kampinoskiego Parku Narodowego, pomysłodawca i założyciel Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego i paru rezerwatów przyrody na Mazowszu. Autor map i przewodników turystycznych, a w ostatnich latach również kilku zbiorów gawęd krajoznawczych wydanych nakładem Iskier. W październiku ukazał się kolejny ich tom „Podróże po Mazowszu”.

Adam Robiński przygotowuje dla wydawnictwa Czarne zbiór tekstów poświęconych krajoznawstwu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2016