Niezwykła rzeczywistość rzeczy

Alberto Caeiro nigdy nie istniał w sensie, jaki zwykle przypisujemy pojęciu istnienia. Ale wiemy, kiedy się urodził, znamy miejsce, w którym spędził życie, możemy przeczytać jego wiersze, które tylko przypadkiem zanotowała inna ręka.

13.04.2011

Czyta się kilka minut

13 stycznia 1935 roku Fernando Pessoa pisze list do młodego (podówczas dwudziestosiedmioletniego) poety portugalskiego Adolfa Casaisa Monteiro. Wyjaśnia w nim znaczenie i genezę pewnego pojęcia, które odegrało kluczową rolę w jego twórczości. Chodzi o heteronimię (starogreckie heter?numos, czyli "inne imię").

Wyobraźmy sobie sytuację, w której poeta pragnie napisać kilka wierszy w nowym stylu. Ów styl nie licuje z jego poprzednimi dokonaniami poetyckimi, wykracza poza granice, które ustanowił w swych książkach, nie zgadza się ani z jego temperamentem intelektualnym, ani z jego poglądami estetycznymi i politycznymi. Poeta chce napisać tekst, którego autorem mógłby być ktoś inny - ktoś całkowicie od niego różny, posiadający odmienne przekonania, inne doświadczenia i własną biografię.

Pessoa wyznaje Monteiro, że podobne pragnienie nie opuszcza go od chwili, w której zaczął świadomie tworzyć literaturę. Więcej nawet - pisanie jest dla niego możliwe tylko wtedy, gdy wciela się w kogoś innego, gdy porzuca swą niepewną tożsamość, by przemówić głosem heteronima, fikcyjnego poety, który dla niego jest równie realny jak osoby spotykane każdego dnia.

Mistrz

Pessoa od dziecka miał tendencję do tworzenia wokół siebie fikcyjnego świata, który do złudzenia przypominał świat rzeczywisty (w tym sensie nie miał w sobie nic z baśni czy fantastyki), niemniej jednak zasiedlały go nieistniejące postaci. W ten sposób młody pisarz radził sobie z samotnością, której doświadczył po śmierci ojca, a później brata. Tłumaczył Monteiro,

że źródłem tego syndromu jest histeria, objawiająca się przede wszystkim w umyśle pod postacią zjaw i pogłosów. Pessoa dokładał wszelkich starań, by wymyślone przezeń osoby dysponowały pełną tożsamością, pragnął obecności kompletnych ludzi, a nie ich niedoskonałych awatarów.

W 1912 roku zaczął eksperymentować z heteronimami literackimi. Początki były niewinne i sprowadzały się do kilku utworów napisanych w nieregularnym metrum. Tworząc te wiersze, uświadomił sobie, że ich autorstwo winno należeć do kogoś innego. Obecność owego "innego imienia" jawiła mu się podówczas bardzo mgliście, ale była na tyle wyraźna, by zapoczątkować pewien wewnętrzny proces, który można nazwać poszerzaniem pola wyobraźni o nową tożsamość.

Pierwszy - od razu spektakularny - sukces odniósł Pessoa dwa lata później, gdy postanowił zrobić dowcip swemu przyjacielowi Mário de Sá-Carneiro (pisarzowi i redaktorowi pisma "Orpheu"). Wymyślił poetę bukolicznego, którego zamierzał przedstawić Sá-Carneiro w całej okazałości - jako ukształtowanego autora i doświadczonego człowieka. Ale heteronim opierał się przed zabiegami swego stwórcy, jakby brakowało cielesnej powłoki dla jego duszy, egzystującej w postaci konceptu. Wreszcie 8 marca 1914 r.

Pessoa uświadomił sobie, że tym ciałem musi być tekst. Tamtego dnia napisał od ręki przeszło trzydzieści wierszy. Wspominał później, że tworzył w ekstazie, której nie doświadczył nigdy wcześniej, ani nigdy później. Był to jedyny moment w jego życiu, gdy pisaniu towarzyszyła absolutna pewność co do trafności każdego wersu. "Pojawił się we mnie ktoś, komu od razu nadałem imię Alberto Caeiro. Proszę wybaczyć mi absurdalność tego zdania: pojawił się we mnie mój Mistrz".

Niemal każde kalendarium życia i twórczości Fernanda Pessoi zawiera informacje na temat wszystkich jego heteronimów (po Alberto Caeiro pojawili się jeszcze: Ricardo Reis, Álvaro de Campos oraz półheteronim Bernardo Soares).

I tak Alberto Caeiro da Silva przyszedł na świat 16 kwietnia 1889 roku o godzinie 13.45 (był rok młodszy od samego Pessoi). Przeżył zaledwie 26 lat (ciekawe, że w tym samym wieku Sá-Carneiro popełnił samobójstwo). Zmarł na gruźlicę, której nabawił się na wsi w regionie Ribatejo, gdzie spędził niemal całe życie. Ricardo Reis, uważający się (podobnie jak sam Pessoa i pozostałe heteronimy) za ucznia Caeiro, napisał w "Przedmowie" do jego wierszy, że o losach Mistrza niewiele można powiedzieć. W jego biografii nie wydarzyło się bowiem nic nadzwyczajnego, a wszystko, co zasługuje na wzmiankę, zostało przedstawione w trzech tomach wierszy: "Strażniku trzód", "Pasterzu zakochanym" oraz "Wierszach niezwiązanych". Nie ma żadnej historii - powiada Reis - którą można opowiedzieć o Caeiro. Nie istnieje w jego życiu ciągłość, którą należałoby zrekonstruować, by odkryć ukryty w niej sens.

Zgodnie z podstawowym założeniem Caeiro każda rzecz powinna być ujmowana w swej wyjątkowości i tymczasowości swego istnienia. Świat nie domaga się intelektualnego responsu, lecz obserwacji, a kiedy zaczynamy nań spoglądać, staje się jasne, że całość i ciągłość są nieosiągalne. Jeśli mimo wszystko dążymy do ich skonstruowania, to dzieje się tak dlatego, że nie potrafimy wytrwać w stanie percepcyjnej wrażliwości. Staramy się opisać każdy element otaczającej nas rzeczywistości, zrozumieć jej naturę, przeniknąć jej sekret. Ale jedyna tajemnica, którą świat chętnie nam wyjawia, polega na tym, że wszystko znajduje się na wierzchu, wystawione na nasze spojrzenia. Właśnie dlatego Reis pisze, że w życiu Caeiro nie wydarzyło się nic - że nie ma żadnej historii, żadnej anegdoty, którą można by przytoczyć. Jego egzystencja wyrażała się w obserwacji świata, a wiersz był zaledwie kontynuacją tej ostatniej. Poeta (jak na heteronim przystało) istnieje tylko w swych wierszach, z których każdy jest jak wytarty palcem prześwit w zabrudzonej szybie okna.

Odkrycie

W innym tekście (nie znamy jego fikcyjnego autora, choć pewne jest, że Pessoa pozwolił w nim przemówić komuś, kto uważał Caeiro za jednego z najważniejszych poetów modernistycznych) czytamy,

że Mistrz miał zwyczaj opowiadać o swym dziele w sposób patetyczny i dogmatyczny zarazem. Każda rozmowa - dla tych, co nie interesują się poezją, trudna i męcząca - kończyła się gwałtowną krytyką dokonań innych twórców. W lapidarnych zdaniach, wypowiadanych zawsze z emfazą, Caeiro przekazywał swe nauki, przypominając nieco kaznodzieję, choć jemu samemu to porównanie z pewnością wydałoby się nazbyt abstrakcyjne. Dogmatyzmowi, z jakim się wypowiadał, szły na przekór jego drobna postura i bladolica twarz (Pessoa pisze, że Caeiro był średniego wzrostu i słabowity, choć nie tak słaby, jak można przypuszczać).

Wszystko to tworzyłoby efekt komiczny, gdyby nie fakt, że poeta emanował wyjątkową energią, która wzmagała sugestywność jego wypowiedzi. Oto próbka kaznodziejskiego stylu Caeiro: "Nie mam zamiaru być więcej niż największym poetą świata. Dokonałem największego odkrycia, jakiego warto dokonać i przy którym wszystkie inne odkrycia są igraszkami głupawych dzieci. Natrafiłem na Wszechświat. Grecy, przy całej swej wzrokowej przenikliwości, tyle nie uczynili".

O jakim odkryciu mowa? Caeiro doszedł do wniosku, że cała kultura Zachodu błądzi w swych wysiłkach, które mają na celu przedstawienie rzeczywistości (czy to za pomocą myśli, wiersza, czy też obrazu). Najprościej rzecz biorąc, uznał Kantowski podział na rzecz samą w sobie i jej fenomen za mistyfikację, z pomocą której rozum próbuje oderwać się od świata, by poszybować w stronę bezpiecznej abstrakcji intelektualnej. Caeiro dla odmiany zwrócił całą uwagę na samą powierzchnię rzeczy, której nie należy nawet nazywać powierzchnią, albowiem żadna rzecz nie skrywa przed nami głębi. Istnieje tylko jeden wymiar - przestrzenny i czasowy - który dostępny jest percepcji każdego człowieka.

Pessoa powiada, że Caeiro dokonał odkrycia tak banalnego, że nie ma sensu o nim mówić. Ale jeśli jest ono banalne i oczywiste - dodaje - to dlaczego nikt do tej pory o nim nie opowiedział? Posłuchajmy samego Caeiro: "Jestem naprawdę pierwszym poetą, któremu przyszło do głowy, że istnieje Natura. Inni poeci opiewali Naturę, podporządkowując ją sobie, jakby sami byli Bogiem; ja opiewam Naturę, podporządkowując się jej, bo nic mi nie wskazuje, że jestem od niej ważniejszy (...)".

Czy jednak rzeczywiście nikt o tym wcześniej nie mówił? Na pierwszy rzut oka autor "Strażnika trzód" przypomina człowieka w stanie pierwotnym, o którym pisał Rousseau. U swego zarania ludzkość - pozbawiona intelektu - była nastawiona na odbiór danych zmysłowych. Wyobraźnia nie podpowiadała człowiekowi żadnych rozwiązań, które nie byłyby związane z konkretnym doświadczeniem. Bez pragnień, bez marzeń, bez poczucia czasu i ciągłości, przywiązany do miejsca, przedmiotu, teraźniejszej chwili (która była zarazem chwilą absolutną, albowiem nic jej nie poprzedzało, ani nic po niej nie następowało) - taki był człowiek pierwotny.

Różnica między Rousseau a Caeiro jest jednak zasadnicza. Ten pierwszy próbuje wydobyć z człowieka ślady jaźni, która stanie się zaczynem nowoczesnego podmiotu (na kolejnym - społecznym - stadium rozwoju). Ostatecznie okazuje się, że ludzki byt, dzięki swej aktywności, która odróżnia go od reszty świata, wznosi się ponad rzeczy i ich wrażenia. Zaczyna nad nimi panować. U Caeiro dochodzi do odwrócenia wektorów: od stanu społecznego powracamy do stanu pierwotnego, w którym na nowo - już bez pośrednictwa intelektu i jego narzędzi - zostaje zawiązana relacja między człowiekiem a światem. Jeśli pojawia się hierarchia (a Caeiro niechętnie posługuje się tą kategorią), to przewagę osiąga w niej Natura, w której człowiek jest bez reszty zanurzony. Z powrotem do rzeczy - tak mogłoby brzmieć przesłanie poety, gdyby nie to, że w podobny sposób swe zadanie filozoficzne zdefiniowała fenomenologia, której wiarę w potęgę świadomości Caeiro odrzuca z całą mocą.

Thomas Corsse - wymyślony przez Pessoę anglojęzyczny tłumacz autora "Wierszy niezwiązanych" - nazywa go sensacjonistą, uprzedzając, że jest to termin techniczny, który przybliża istotę tej poetyki, ale zarazem się jej sprzeniewierza. "Jego poezja - pisze - jest sensacjonistyczna. Bazuje na odrzuceniu myśli na rzecz uczucia, nie tylko jako podstawy inspiracji - co zrozumiałe - lecz jako formy wyrazu, jeśli tak możemy powiedzieć". Caeiro czci doznania zmysłowe i ignoruje wszystko, co odrywa go od pojedynczej rzeczy - nie jakiejkolwiek rzeczy, lecz tej konkretnej i ujmowanej w danej chwili jej istnienia.

Strażnik trzód

Pessoa zwraca uwagę na fakt, że Caeiro nie odebrał w zasadzie żadnego formalnego wykształcenia. Ukończył jedynie szkołę podstawową, a po przedwczesnej śmierci rodziców postanowił zostać na wsi, gdzie zamieszkał z ciotką, żyjąc ze skromnej renty. Wszystko, co wiedział na temat poezji i filozofii, wynikało z jego prywatnych studiów, którym oddawał się za młodu, by z czasem zarzucić je całkowicie i skoncentrować się na obserwacji świata. Pisał "złą portugalszczyzną", styl jego wierszy bywa chropawy. Każdy z heteronimów wymagał szczególnego podejścia. Pessoa powiada, że inaczej pisał jako Ricardo, a inaczej jako Alberto. Ten ostatni pozwalał mu na niemal całkowitą spontaniczność. "Jako Caeiro - [piszę] w wyniku czystej i niespodziewanej inspiracji, nawet o tym nie wiedząc ani nie zakładając, że będę pisał".

Wspomniałem, że 8 marca 1914 roku Pessoa stworzył ponad trzydzieści utworów Alberta - w jednym ciągu i w maksymalnym uniesieniu. Tamtego dnia miało miejsce jeszcze jedno zdarzenie. Kilka godzin później Pessoa napisał zestaw utworów pod własnym nazwiskiem. "Nastąpił powrót Fernanda Pessoi-Alberta Caeiro do samego Fernanda Pessoi. Albo lepiej, była to reakcja Fernanda Pessoi przeciw swemu własnemu istnieniu jako Alberto Caeiro". A zatem coś w rodzaju wewnętrznego agonu, walki z cieniem, który zmusił Pessoę do zajęcia stanowiska, utwardzenia (choćby na chwilę) swej tożsamości, także tożsamości literackiej. Czego bronił poeta przed atakiem heteronima? Zapewne samej literatury jako przestrzeni, w której możliwa jest swobodna gra konwencjami (w efekcie której - pamiętajmy! - powstała heteronimia).

Caeiro był, rzecz jasna, nieprzejednanym wrogiem wszelkich konwencji. Jego pierwszy tom "Strażnik trzód" ["O Guardador de Rebanhos"] składa się z 49 numerowanych wierszy, które stanowią coś w rodzaju stadiów na drodze do oczyszczenia percepcji z intelektualnego osadu naniesionego przez kulturę Zachodu. Zadanie zostaje zdefiniowane już na początku cyklu - chodzi o to, by oduczyć się myślowych, duchowych i językowych nawyków (lepiej powiedzieć: praktyk), które do tej pory funkcjonowały jako narzędzie kulturalnego rozwoju. Caeiro niszczy konwencję niejako od wewnątrz. Gatunek bukoliczny stanowi dlań punkt odniesienia, ale poeta tworzy swe wiersze przeciwko schematom, od których wychodzi. Odrzuca metaforę, wyrzeka się myśli jako fundamentu wiersza, a w zamian - jak powiada - "otwiera oczy". Utwór numer pięć zaczyna się od słynnego wersu: "Dość jest metafizyki w niemyśleniu o niczym". Jeden z krytyków pisze, że jest to wyznanie wiary sceptycznego materialisty, dla którego sens danej rzeczy nigdy nie jest ukryty pod powierzchnią, lecz uobecnia się w jej fizycznym wymiarze - namacalnym, zmysłowym. "Jedynym wewnętrznym znaczeniem rzeczy / Jest to, że nie mają żadnego wewnętrznego znaczenia".

Wiersze Caeiro przedstawiają świat czystej immanencji, w której każdy obiekt - ożywiony lub nieożywiony - znajduje się na tym samym szczeblu ontologicznej drabiny. Nigdzie się po nim nie można wspiąć, ani tym bardziej nie można z niego upaść w otchłań materialnego piekła. Jeśli w niektórych utworach pojawiają się ślady religijnego doświadczenia, to jest to ekstaza pozbawiona transcendencji, zwrócona przeciwko metafizyce jako nauce o tym, co wykracza poza zmysłową stronę rzeczywistości. Stan, w którym człowiek zaczyna poszukiwać "tajemnicy rzeczy" [O mistério das coisias], przyrównuje Caeiro do choroby. Tylko ona bowiem potrafi zakłócić naszą percepcję i skłonić nas do abstrakcyjnego myślenia, które zwodzi obietnicą ulgi i wybawienia od uciążliwości materii.

Ale trzeba czym prędzej przekroczyć ten chorobowy stan, uleczyć percepcję, wejść na drogę rekonwalescencji, na której znów otwieramy się na pojedynczą rzecz i zastępujemy myśl wrażeniem. Caeiro powiada tak oto: "Jestem strażnikiem trzód. / Stadem są moje myśli, / A moje wszystkie myśli są odczuciami. / Myślę oczyma i uszami, / I rękoma, i stopami, / I nosem, i ustami". Jak mamy myśleć o kwiatach? Wąchając je. A o owocach? Poznając ich smak. W ten sposób myśl ustępuje miejsca wrażeniu, a ciało wyciąga się w rzeczywistości, w ostatecznym geście porzucając nawet wiersz, by - jak powiada poeta - nic nie zakłócało doświadczenia "niezwykłej rzeczywistości rzeczy".

Być współczesnym Alberta Caeiro

Jeśli wszystko to brzmi cokolwiek naiwnie, to tylko dlatego, że nie wspomniałem jeszcze o subtelnej ironii, z jaką Pessoa mówi i pisze o swym Mistrzu. W przywoływanym już tekście nieznanego autorstwa pojawia się następująca sekwencja zdań (najpierw mamy cytat z Caeiro, a następnie komentarz jego wielbiciela): "»Mój materializm jest materializmem spontanicznym. Jestem całkowicie i nieustająco ateistą i materialistą. Nigdy nie było, wiem to dobrze, takiego materialisty i ateisty jak ja... Lecz dzieje się tak dlatego, że ateizm i materializm dopiero teraz, we mnie, odnalazły swego poetę«. I Alberto Caeiro w tak specyficzny sposób akcentuje »ja« i »mnie«, że znać głębokie przekonanie, z jakim się wypowiada". Pessoa puszcza oko do czytelnika, daje mu do zrozumienia, że postawa estetyczna Caeiro jest dla nowoczesnego człowieka nie do zaakceptowania, jego emfaza jest dla nas nie do wytrzymania. Ale taką właśnie rolę pełni heteronim - w jego imieniu można napisać wiersze, których modernizm - z całą swą sztucznością, wewnętrzną sprzecznością i wieloznacznością - nie jest w stanie przełknąć.

Czy można jednak ochronić dzieła poetyckie Caeiro przed zarzutem o estetyczną naiwność? Być może - jeśli spojrzymy na nie z nieco innej perspektywy - okaże się, że stanowią przykład językowego działania, które przekracza modernizm (co wcale nie znaczy, że zachęcają do ruchu przed siebie - jeśli już gdziekolwiek mamy się za ich sprawą przemieścić, to raczej w bok, na margines historycznego pochodu ducha). Taką możliwość zdaje się dostrzegać Alain Badiou, który w zbiorze esejów "Petit manuel d’inesthétique" (1998) umieścił krótki tekst o heteronimach Pessoi. Przedstawia w nim portugalskiego poetę jako prekursora poetyki, która ma fundamentalne znaczenie nie tylko dla rozwoju wiersza, ale także dla rozwoju filozofii.

Jeśli filozoficzny modernizm zdefiniujemy jako próbę odwrócenia platonizmu, to okaże się, że Pessoa ze swymi heteronimami nie mieści się w nowoczesności - jego dzieło jest zbyt amorficzne, zbyt skomplikowane, by można było umieścić je w kontekście antyplatońskiej batalii modernistów. Doskonale widać to na przykładzie twórczości Caeiro, który - była już o tym mowa - próbuje dotrzeć do tożsamości bytu, uprzedniej względem jakiejkolwiek organizacji myśli. Taką funkcję pełni u niego tautologia (jak u Gertrudy Stein): kwiat jest kwiatem i niczym więcej. Według Badiou autor "Strażnika trzód" jest poetą czystego literalizmu - przeciwnikiem tych, którzy każdy element rzeczywistości (a co za tym idzie, każdy element tekstu) biorą za coś innego: np. księżyc nie jest księżycem, lecz figurą, która odsyła do innego sensu. Wiersze Caeiro nie mają aury, są przykładem poetyckiego materializmu, który każe nam brać słowa w ich bezpośrednio wyrażonym znaczeniu. Jego poetycki projekt wymierzony jest przeciwko interpretacji. "Wiersz - pisze Badiou - jest materialną siecią operacji. I jako taki nigdy nie powinien być interpretowany".

Co w takim razie mamy z nim zrobić? Jeśli interpretacja jest niemożliwa, bo wiersz z miejsca wyjawia nam swój sekret, to cóż pozostaje do zrobienia? Musimy potraktować tekst jako egzercytację percepcji i wrażliwości. Zadanie, jakie stawia przed nami Caeiro, wydaje się banalne. Jaka trudność miałaby się kryć w postulacie pobudzenia percepcji, skoncentrowania uwagi na rzeczy w całej jej rozciągłości, przytłaczającej niepowtarzalności i tymczasowości? A jednak sztuka ta udaje nam się rzadko; stan, o który chodzi poecie, trwa ledwie krótką chwilę. Potem znów dryfujemy w stronę abstrakcji.

Ale przez tę krótką chwilę jesteśmy współczesnymi Alberta Caeiro, niezwykłego poety, który nigdy nie istniał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 3-4/2011