Niezniszczalni

Widok otwartego grobu zaskoczył badaczy – ciało nie uległo rozkładowi. A może właśnie spełnił oczekiwania, bo przecież nienaruszone ciało zmarłego to dla niektórych dowód świętości.

27.05.2019

Czyta się kilka minut

Bp Domenico Ambrozio z braćmi kapucynami z klasztoru w San Giovanni Rotondo podczas otwarcia trumny z ciałem Ojca Pio, 2/3 marca 2008 r. / FRANCESCO CUVINO / VOCE DI PADRE PIO
Bp Domenico Ambrozio z braćmi kapucynami z klasztoru w San Giovanni Rotondo podczas otwarcia trumny z ciałem Ojca Pio, 2/3 marca 2008 r. / FRANCESCO CUVINO / VOCE DI PADRE PIO

Pod koniec stycznia media obiegła informacja o niezwykłym zjawisku. Zgodnie z prawem kanonizacyjnym dokonano ekshumacji doczesnych szczątków zmarłego w 2006 r. włoskiego nastolatka Carla Acutisa, którego proces beatyfikacyjny jest w toku. Postulator Nicola Gori oznajmił, że czas i procesy gnilne nie naruszyły ciała chłopca, choć, jak zaznaczył, należy miarkować entuzjazm przed przeprowadzeniem odpowiednich badań. Ostrożność zrozumiała, bo już pierwsze wieści rozpaliły wyobraźnię pasjonatów tematyki „niezniszczalnych”, czyli świętych, których ciała po śmierci miały wykazywać własności cechujące raczej żywy niż martwy organizm. Acutis nie jest wyjątkiem, Kościół zna ponad setkę takich przypadków. To chyba dość często jak na cud.

Pobieżne zerknięcie na kategorię „niezniszczalnych świętych” w anglojęzycznej Wikipedii pozostawia nas z obszerną listą. Powtarzają się określenia: „wygląda, jakby spał”, „czuć zapach świętości”, no i ten niejasny zwrot – „ciało nie uległo rozkładowi”. Co więcej, fenomen dotyczy nie tylko cnotliwych świadków Bożej miłości, lecz także przeciętnych grzeszników. Czym jest brak rozkładu i właściwie dlaczego traktuje się go jako oznakę świętości?

Słodkie sny

Pius XII nie lubił pozować do zdjęć, ale jego następca Jan XXIII, „uśmiechnięty papież”, chętnie patrzył w obiektyw. I nawet po śmierci z jego twarzy nie zniknął uśmiech – tak przynajmniej twierdził w 2001 r. kard. Angelo Sodano, jeden ze świadków przeniesienia szczątków papieża z grobowca w grotach watykańskich do sarkofagu przy ołtarzu św. Hieronima w bazylice św. Piotra. Ówczesny sekretarz stanu nazwał to darem od Boga: papież wygląda, jakby ledwo co zasnął, a nie odszedł do życia wiecznego.

Bardziej realistyczną ocenę przedstawił profesor Vincenzo Pascali, lekarz sądowy. Wyjaśnił, że w ciało zmarłego na raka żołądka Jana XXIII wstrzyknięto ogromną ilość formaldehydu, który skutecznie zachował tkanki. Trzy szczelne trumny odcięły dopływ tlenu, który mógłby dokonać spustoszenia. Watykan pragnął uniknąć powtórki z makabrycznego pogrzebu Piusa XII. Do dziś opowiada się o „wybuchającym ciele” papieża – nietypowe metody zastosowane przez balsamistę doprowadziły do przyspieszonego rozkładu. A twarz Jana XXIII zachowała miły wyraz nie za sprawą Bożej interwencji, lecz dzięki specjalnie wykonanej woskowej masce.

W tym samym czasie, nieco bardziej na południe Włoch, żył inny święty, jeden z najbardziej znanych „śpiących”. To ojciec Pio, odwiedzany corocznie przez setki tysięcy pielgrzymów w San Giovanni Rotondo. Także jego ekshumacja w 40 lat po pochówku wiązała się z doniesieniami o wyjątkowo dobrze zachowanym ciele. „Od samego początku ekshumacji było wyraźnie widać jego brodę. Odsłoniła się górna część czaszki, ale lico jest pełne, a reszta ciała dobrze zachowana. Można zobaczyć jego kolana, jego dłonie, nadgarstki i paznokcie” – opisywał biskup Domenico D’Ambrosio i dodawał nieco żartobliwie, że zakonnik wygląda, jakby wyszedł z salonu manicure. Co ciekawe, zachowały się ścięgna, ale wraz z narodzinami do życia wiecznego zniknęły stygmaty.

Kierując się dobrem czcicieli mistyka z Pietrelciny zdecydowano jednak, że twarz ojca Pio zostanie pokryta specjalnie zamówionym odlewem z silikonu. Maska wykonana w Londynie na bazie zdjęć zapewniła dostojny wyraz twarzy, który do dziś podziwiają osoby odwiedzające bazylikę. Za całość przedsięwzięcia odpowiadała firma, której figury wypełniają słynne muzeum Madame Tussaud.

Metoda na długowieczność

Aż trzykrotnie próbowano budzić kolejną słynną „śpiącą”, czyli Bernadettę ­Soubirous. Historia wizjonerki z Lourdes jest szczególnie ciekawa, bo im bardziej jej ciało ulegało rozkładowi, tym częściej powtarzano legendę o jego doskonałej kondycji i do dziś można przeczytać o „nietkniętych relikwiach”.

Pierwsze otwarcie trumny nastąpiło w 1909 r., 30 lat po pogrzebie Bernadetty, w obecności zaprzysiężonej komisji złożonej z biskupa Nevers, świadków, lekarzy i kamieniarzy. Choć habit zakonnicy był wilgotny, różaniec złożony w dłoniach zardzewiał, a krzyż pokrył się zielonym nalotem, to ciało zachowało się w całości. Skóra przylegała do mięśni, odsłonięte dłonie i twarz wyglądały jak w chwili pogrzebu. Na rękach rysowały się nawet niektóre z naczyń krwionośnych, a głowę pokrywały gęste włosy. Oblicze siostry Soubirous było jednak dosłownie trupioblade, ciało zaś zesztywniało i nie miało w sobie giętkości żywego organizmu. Wydawało również głuchy odgłos podczas przesuwania.

Dziesięć lat później w związku z procesem beatyfikacyjnym zabieg powtórzono. Biskupowi ponownie towarzyszyła niezależna komisja i dwójka lekarzy. Ciało Bernadetty nadal nie wydzielało żadnego zapachu, lecz jeden szczegół uległ zmianie – na powierzchni pojawiła się pleśń i wytrąciło się wapno. Mimo to w kolejnym raporcie wraca informacja o tym, że ciało jest „nietknięte”. Trzecia ekshumacja, w 1925 r., służyła pobraniu relikwii. Zwapnienie postępowało, a skóra zmieniła barwę z kredowej na szarą. Dlatego i w tym przypadku przygotowano stosowną maskę.

Najbardziej uderza powtarzanie zwrotu o „nienaruszonym stanie”. Raporty z kolejnych ekshumacji opisują przecież szczegółowo zachodzące zmiany – skąd zatem to określenie? Chodzi zapewne o nieco techniczne sformułowanie: ciało Bernadetty było nietknięte, lecz nie przez czas, ale przez ludzką rękę. Nikt go po prostu nie rozkradł. Stopniowo jednak ulegało zepsuciu, choć wyjątkowo wolno jak na warunki, w których spoczywało. Proces niechcący mogły przyspieszyć zakonnice, gdy w 1909 r. zdecydowały, że warto by nieboszczkę umyć. W kilka godzin po tym zabiegu twarz Bernadetty zaczęła ciemnieć.

Zbierzmy dotychczasowe tropy. Świętość i mistyka to nie jedyne cechy wspólne ojca Pio i Bernadetty Soubirous. Dobrze zachowane włosy i paznokcie, brak zapachu rozkładu, napięta skóra. Zachowane tkanki łączne, ale też pewna sztywność, a nawet głuchy odgłos wydawany przez ciało przy opukiwaniu. Przede wszystkim zaś nienaruszona sylwetka i rysy twarzy. Dokładnie tak zachowuje się zmumifikowane ciało.

Tkwiąc w suchej i stale wietrzonej przestrzeni, naturalna mumia nie ulega gniciu, lecz wysycha, a tracąc wodę – naciąga skórę. Uważny czytelnik powie, że przecież Bernadetta spoczywała w wilgotnej krypcie – owszem, lecz w jej trumnie znaleziono węgiel, który prawdopodobnie wchłaniał wilgoć. Niestety po zabiegach estetyczno-higienicznych przeprowadzonych przez zakonnice nastąpiła błyskawiczna zmiana warunków. Ojca Pio pochowano w krypcie, co umożliwiło wyschnięcie jego członków.

Oczywiście – mumia mumii nierówna, ale podobne przypadki mogą być częstsze, niż się wydaje. Tyle że groby ludzi, którzy nie zostają wyniesieni do chwały ołtarzy, otwiera się znacznie rzadziej, poza tym ciała po śmierci składane są raczej w ziemi niźli w suchym pomieszczeniu ułatwiającym ich konserwację.

Zapach świętości

Zwrot in odore sanctitatis oznacza, że ktoś zmarł w opinii świętości. A jeśli potraktować ten łaciński zwrot dosłownie? Cytowane wyżej opisy ekshumacji zawierają wzmiankę o braku nieprzyjemnego zapachu rozkładu. Historia zna jednak bardziej zagadkowe przypadki – ciała świętych, nad którymi unosił się aromat owoców czy kwiatów.

Śmierć maronickiego mnicha Charbela Makhloufa w Wigilię 1898 r. obfitowała w wydarzenia nadzwyczajne. Po pochówku nad grobem pojawiła się jasna poświata. Ciało, pochowane bez trumny, nie ulegało rozkładowi, zaczęła się z niego natomiast wydzielać tajemnicza ciecz; podobna do potu zmieszanego z krwią, miała jednak miły zapach. Po kilku miesiącach ciało osuszono, wypreparowano z niego wnętrzności i złożono je w skrzyni, ciecz jednak nadal się sączyła. Po ponad ćwierćwieczu mumię umieszczono w metalowej trumnie i zamurowano w kamiennym grobowcu – z jego szczelin znów zaczął wypływać „olej Charbela”... Wedle relacji z 1965 r. ciało Charbela pozostało nadal nienaruszone, a nawet giętkie, kiedy jednak dekadę później znów otwarto grób, okazało się, że uległo całkowitemu rozkładowi. Uzdrawiające oleje ocalały wyłącznie jako pamiątka.

Trudno zrozumieć ten fenomen, lecz jeśli ciało mnicha ostatecznie się rozłożyło, a substancja wydobywająca się z niego miała silnie żrące właściwości (skorodowała metalową trumnę!), to może wyjaśnienie jest proste? Martwe ciało bywa pod pewnymi względami równie aktywne co żywe, ponieważ zachodzi w nim szereg złożonych reakcji chemicznych. Jedną z nich jest rozkład aminokwasów – ciało dosłownie fermentuje, a produktami tego procesu są tzw. trupie jady. Wlicza się do nich oleista ciecz, która nie posiada wyraźnej barwy, za to zapach nie do pomylenia. To kadaweryna, nieprzypadkowo biorąca swą nazwę od zwłok. Być może ciało Charbela właśnie ją wydzielało? Tyle że ładny zapach to ostatnia rzecz, która się z kadaweryną kojarzy. Skoro zaś Charbela nie zabalsamowano, trzeba wykluczyć niwelowanie smrodu aromatem kadzidła czy mirry...

Zmarła w 1457 r. święta Rita z Cascii kojarzy się głównie z domniemaniami o jej wyjątkowych chodach u Pana Boga, lecz także z silnym zapachem, który jej ciało roztaczało po śmierci. Źródło tych pogłosek znajdziemy u jednego z pierwszych biografów Rity, Agostina Cavallucciego, który wyliczył kilkadziesiąt cudów dokonanych za jej wstawiennictwem. ­Cavallucci podaje, że ilekroć otwierano sarkofag świętej, dobywał się z niego złożony, ale przyjemny zapach; dawał się on wyczuć również wtedy, gdy Jezus udzielał jakiejś łaski za pośrednictwem Rity wybłaganej. Za życia święta dotknięta była bolesnym stygmatem na czole, który roztaczać miał woń niezbyt przyjemną. Może po śmierci rana zasklepiła się nie tylko cieleśnie, lecz również aromatycznie?

Hipoteza dotycząca pochodzenia „zapachu świętości” jest zaskakująco prosta: to efekt kwasicy ketonowej, czyli stanu, do którego można doprowadzić organizm, wystawiając go na liczne głodówki. Zamiast tłuszczu zaczyna on wtedy spalać glukozę, dzięki czemu produkuje silnie owocowy zapach. Proces rozkładu nie znajduje w ciele pożywki w postaci tłuszczu i karmi się tym, co jest na podorędziu, czyli cukrami. Święty Charbel i Rita nie należeli raczej do obżartuchów, a pustelnicza czy mnisza dieta mogły zaowocować słodkim aromatem „oleju Charbela” i zapachem otaczającym świętą od spraw beznadziejnych.

Żywe legendy

Legenda niezniszczalnych ciał świętych sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa, a dokładniej – postaci świętej Cecylii. Żyjąca na początku III wieku Rzymianka cieszyła się ogromną popularnością już we wczesnym średniowieczu. Cecylia to wręcz idealna bohaterka chrześcijańska, bo nie dość, że nawróciła męża i szwagra, to jeszcze poniosła śmierć męczeńską – najpierw próbowano ją udusić w łaźni, a gdy się to nie powiodło, zawołano kata. Ten jednak, wzruszony nieprzeciętną urodą świętej, musiał aż trzy razy wymierzać cios w szyję, a i tak zgon nastąpił dopiero trzy dni później. Gdy w 822 r. w katakumbach św. Kaliksta odnaleziono ciało Cecylii, okazało się ono nienaruszone.

Już w tych kilku zdaniach widać ogromny potencjał narracyjny, nic więc dziwnego, że cnotliwa Cecylia została uwieczniona zarówno przez liturgię Kościoła w Kanonie rzymskim, jak i w kulturze popularnej, czyli „Złotej legendzie”. Jej historia to gratka nie tylko dla poszukiwaczy ponadnaturalnych ciekawostek, lecz również dla pasjonatów układów liczbowych. Mieliśmy już trzy ciosy w szyję i trzy dni konania – to jednak nie koniec. Stefano Maderno w słynnej i wyjątkowo pięknej marmurowej rzeźbie na sarkofagu świętej w bazylice na Zatybrzu przedstawia Cecylię ułożoną na prawym boku, z głową zawiniętą w całun. Na odsłoniętej szyi wyraźnie rysuje się linia uderzeń katowskiego miecza – gdyby nie to, święta wyglądałaby jak odpoczywająca kobieta. Uwagę zwraca jeszcze jeden przemyślany element – palce dłoni ułożone w wyraźną trójkę.

Jakby tego było mało, wizerunek został sporządzony w 1599 r., czyli... dokładnie 777 lat po odnalezieniu nietkniętych rozkładem zwłok męczennicy, a przecież siódemka reprezentuje w pozabiblijnej symbolice doskonałość Trójcy Świętej – tym razem więc aż potrójną! Głowa może rozboleć od tej matematyki, lecz sens opowieści powinien stać się nieco bardziej jasny. Tak wielka liczba cudownych przypadków musi zrodzić podejrzliwość nawet u najbardziej naiwnych.

Zachowane w całości ciało męczennicy pierwszych wieków chrześcijaństwa jest jednak pewnym cudem, choć może nie tyle fizycznym, co raczej społeczno-historycznym. Zarówno po pierwszym odnalezieniu w 822 r., jak i po drugim otwarciu grobowca siedem wieków później ciało Cecylii miało być nienaruszone. Jeśli faktycznie tak było – widocznie uchroniło się przed żywą wśród chrześcijan pasją do rozkradania szczątków osób uznawanych za święte. Proceder ten posiadał interesującą dynamikę. O ile w początkach chrześcijaństwa ogromnie dbano o zachowanie całego ciała oczekującego na ponowne zmartwychwstanie, o tyle wiek XIV zaowocował masowymi kradzieżami relikwii nie tylko dla celów religijnych.

Zjawisko to potępiano już w średniowieczu, lecz wyobraźnia zwykłych ludzi była, jak i dzisiaj, stymulowana raczej pop­kulturą niż nakazami płynącymi z Rzymu. Tu wraca „Złota legenda”, przepełniona niezwykle dokładnymi i złożonymi opisami kaźni, z których wiele kończyło się niespodziewanym zwrotem akcji – ciała bohaterów opowieści Jakuba de Voragine ulegały scaleniu, wręcz gotowe, by wstać z grobu na ponowne przyjście Jezusa. Członki naszego Stanisława ze Szczepanowa też się cudownie zrosły, symbolizując znacznie więcej niż tylko świętość krakowskiego biskupa.

Dialektyka obecna w wyobraźni ludzi średniowiecznych – między biblijnym przywiązaniem do integralności ciała a fascynacją jego rozpadem – zdaje się najwięcej mówić o ich uczuciach. Nasi przodkowie musieli żyć w pasjonującym zawieszeniu: z jednej strony ciekawi procesów naturalnych, którym ulega ludzka tkanka, z drugiej kierowani przez lęk przed naruszeniem świątyni ciała. Teologiczne ujęcie fizyczności, która również jest przestrzenią działania Bożej łaski, było znacznie silniej obecne niż dziś. Nic więc dziwnego, że prace pionierów patologii traktowano podejrzliwie, szczególnie żywy był fałszywy mit zakazu sekcji przez Kościół, a rozczłonkowanie bywało formą najwyższej kary.

A może jesteśmy bliżej tej sytuacji, niż nam się wydaje, i nadal napędza nas ta sama ciekawość? Bo przecież czy choć ciut lepiej rozumiemy „ciała zmartwychwstanie”? Czy to, że ciało młodego Carla Acutisa się nie rozłożyło, czyni go świętym? Nie, to nie zapach róż, tylko świadectwo życia o tym decyduje.

Dlaczego zatem tak bardzo ciekawi niektórych fenomen niezniszczalnych? Najwyraźniej napięcie między obrazem ciała uświęconego przez Boga a tym jak najbardziej świeckim cielskiem jest zdecydowanie żywsze od niejednego świętego w sarkofagu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor miesięcznika „Znak", doktor filozofii, dziennikarz i publicysta. Współpracuje z Magazynem Kontakt, pisał również na portalach NOIZZ.pl, Deon.pl oraz w Tłustym Druku. Autor rozmowy-rzeki z ks. Alfredem Wierzbickim „Bóg nie wyklucza" (2021).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2019