Nieznany cud nad Wisłą

W cieniu wojny z Armią Czerwoną polscy naukowcy stoczyli sto lat temu dramatyczną walkę z groźną epidemią, która wędrowała ze wschodu na zachód Europy. Zatrzymali ją tuż przed linią Wisły.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

Pobieranie krwi w Państwowym Instytucie Naukowym Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach, 1929 r. / NAC
Pobieranie krwi w Państwowym Instytucie Naukowym Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach, 1929 r. / NAC

W 1920 r. ziemie wschodnie odradzającej się Rzeczypospolitej – choć przebieg granic wciąż był jeszcze niewiadomą – stały się sceną nadzwyczaj niepokojących zjawisk. Wojenna zawierucha przywiała na tamte tereny księgosusz, nazywany również dżumą bydlęcą.

Wzmianki o tej nadzwyczaj zakaźnej chorobie pojawiają się już w starożytnym Egipcie – i choć księgosusz jest niegroźny dla człowieka, to bardzo wysoki poziom śmiertelności wśród bydła równał się zwykle ruinie całego rolnictwa na obszarze, gdzie pojawiała się ta epidemia.

Księgosusz objawia się wysoką gorączką, gwałtownym wysuszeniem dróg oddechowych oraz przewodu pokarmowego zarażonego bydła. Do wybuchu epidemii dochodziło najczęściej podczas wojen, ponieważ armie, aby się wyżywić, pędziły ze sobą stada.

Niedobór paszy, brak wody i zmęczenie powodowały spadek odporności, co ułatwiało wirusowi rozprzestrzenianie się wśród zwierząt. Równocześnie wojskowi kwatermistrze chętnie wymieniali sztuki chore na zdrowe – odebrane miejscowej ludności – przenosząc w ten sposób ognisko epidemii na nowe tereny.

Z gwałtownością pożaru

W latach poprzedzających I wojnę światową Europa zdawała się wolna od tej choroby. Ostatnia epidemia wybuchła w latach 90. XIX w. na odległych obszarach carskiej Rosji, jak Kaukaz Południowy czy Zabajkale. Ale została zduszona – w czym niemały udział miał zresztą Polak Marceli Nencki, pracownik Instytutu Medycyny Doświadczalnej w Petersburgu (o którym będzie jeszcze mowa w tej opowieści).

Podczas rewolucji rosyjskiej, a w szczególności wojny domowej, tereny te stały się obszarem intensywnych walk i przemarszów wojsk. W efekcie około roku 1919 księgosusz przedarł się przez Kaukaz, zalewając następnie szeroką falą europejską część Rosji. Stamtąd zaraza potrzebowała już niewiele czasu, aby dotrzeć do granic Rzeczypospolitej – w czym wydatnie pomogła rozpoczynająca się wojna polsko-bolszewicka.

Pierwsze relacje na temat masowego pomoru bydła na ziemiach wschodnich pojawiły się w pierwszej połowie 1920 r. Zaskoczenie było zupełne – polscy specjaliści żyli bowiem w przekonaniu, że ogniska choroby w Rosji zlikwidowano na dobre przed 20 laty.

Dramatyczny opis pierwszych tygodni epidemii pochodzi od prof. Piotra Andrijewskiego ze Studium Weterynaryjnego Uniwersytetu Warszawskiego: „Epizoocja [tak specjaliści nazywają masową zarazę wśród zwierząt – red.] szerzyła się z gwałtownością olbrzymiego pożaru i idąc od granic wschodnich docierała już prawie do Warszawy”.

Wedle ówczesnych szacunków tylko w ciągu trzech miesięcy tamtego roku padło ok. 40 tys. sztuk bydła. Warto przy tym nadmienić, że na wschód od Wisły bydła w ogóle było niewiele, a te nieliczne stada, które udało się ocalić przed rekwizycjami wojennymi w ciągu wcześniejszych lat, teraz padały ofiarą wirusa. Służby weterynaryjne odnotowały przypadki księgosuszu aż w 10 na 17 ówczesnych województw.

Pospolite ruszenie naukowców

Biorąc pod uwagę masowy charakter zjawiska, izolacja wszystkich zarażonych krów nie wchodziła w grę. Tak postępowano wyłącznie w rejonach bezpiecznych, np. w Wielkopolsce. Inną możliwością była prewencyjna likwidacja, czyli wybicie całego pogłowia.

Dla powstającego państwa, dla jego gospodarki i jego ludności (nie tylko wiejskiej – w grę wchodziło też zaopatrzenie w żywność) była to perspektywa dramatyczna. Tymczasem rząd polski znalazł się pod presją państw zachodnich, szczególnie Niemiec, które naciskały na jak najszybsze zatrzymanie pochodu epidemii bez względu na koszty.

Pełniący stanowisko ministra rolnictwa Juliusz Poniatowski nie zgodził się jednak na masowy ubój. Zamiast tego zlecił przeprowadzenie masowych szczepień, a zadanie zorganizowania wytwórni surowicy przeciwksięgosuszowej złożył na barki Państwowego Instytutu Naukowego Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach.

Kierownikiem Instytutu był prof. Leon Marchlewski. Paradoksalnie w czasie, kiedy prof. Marchlewski organizował zespół naukowców, który miał stawić czoło epidemii, jego starszy brat Julian – działacz międzynarodówki komunistycznej – zakładał w zajętym przez bolszewików Białymstoku marionetkowy rząd sowiecki w Polsce, tzw. Polrewkom.

Najbliższym współpracownikiem Marchlewskiego – odpowiedzialnym za rekrutację personelu i uruchomienie produkcji surowicy – został dr Feliks Jaroszyński. Ten wybitny serolog miał niemałe doświadczenie w walce z księgosuszem: jeszcze przed I wojną światową organizował podobne stacje w Zurnabadzie na Kaukazie oraz Czycie na Syberii.

We wrześniu 1920 r. – a więc mniej więcej w czasie, gdy trwała operacja nad Niem­nem (druga decydująca bitwa polskiej kontrofensywy, która odepchnęła Armię Czerwoną daleko na wschód) – minister Poniatowski wydał rozporządzenie, na mocy którego Rzeczpospolitą podzielono na dwoje.

Linia wyznaczająca strefę ochronną przed epidemią biegła wzdłuż Zbrucza, Bugu, Narwi oraz Wieprza i miała za zadanie rozgraniczać wschodnią część kraju (będącą siedliskiem księgosuszu) od części zachodniej. Linii tej nie mogła odtąd przekroczyć ani jedna sztuka bydła; taki sam zakaz obejmował przewóz mięsa, skór, a nawet ściółki wraz z obornikiem. Transport koni i świń ze wschodu na zachód mógł się odbywać tylko za pomocą kolei.

Granica między strefami była ściśle chroniona przez pięcioosobowe posterunki, rozmieszczone co 5 km na lądzie, a na rzekach co 10 km.

Sztab główny w Puławach

Centrum walki z epidemią stał się wspomniany Instytut w Puławach. Lata wojennej zawieruchy przetrwał on jako nad wyraz dobrze zorganizowana jednostka, dysponująca świetnymi specjalistami oraz rozległymi terenami, gdzie można było ulokować stację oraz – co najważniejsze – odizolować ją od świata.

Na miejsce wytwórni surowicy wybrano leśniczówkę nazywaną Michałówka, położoną w odległości paru kilometrów od Instytutu. Wokół niej wyznaczono liczącą ok. 8 ha, ogrodzoną drutem kolczastym strefę zamkniętą, do której prowadziła tylko jedna droga.

W budynku Michałówki mieściła się odtąd administracja punktu i pomieszczenie dla personelu naukowego. Stajnię przerobiono na dział zakaźny, dom straży leśnej na pracownię serologiczną, a stodołę na oddział szczepień krwią zakaźną.

Wkrótce leśniczówka okazała się zbyt mała na potrzeby stacji. Dyrekcja Instytutu zleciła budowę kolejnych obiektów: w ciągu zaledwie kilku tygodni wokół Michałówki powstały trzy duże obory dla zwierząt, dom dla strzegących obiektu policjantów i skromna willa dla pracowników naukowych.

W pracach brali udział właściwie wszyscy, nie wyłączając miejscowych robotników leśnych oraz cieśli, którzy, jak w artykule poświęconym organizacji stacji pisał prof. Marchlewski, „rozumiejąc doniosłość stacji, pilnością swoją i sprawnością w znacznej mierze przyczynili się do rychłego jej uruchomienia”. W innym miejscu Marchlewski dodał, że bywały dni, kiedy przy powstawaniu stacji pracowało „160 siekier”.

Środki bezpieczeństwa na terenie Puław były restrykcyjne. Wszyscy mieszkańcy stacji – a w szczytowym momencie było to przeszło sto osób – podlegali ścisłej kontroli. Wychodzący musieli w budce strażnika poddawać się dezynfekcji za pomocą rozczynu karbolu.

Inspekcja, która w maju 1921 r. zjawiła się w Michałówce z ramienia Państwowego Instytutu Naukowego Gospodarstwa Wiejskiego, zwracała uwagę na nadzwyczajną dbałość personelu o kwestie higieny. Autor relacji opisuje: „Zaraz u bramy wejściowej w domku warty kazano każdemu z nas nadziać kalosze, których znaczną ilość utrzymuje się do użytku zwiedzających. Nie dość na tym: u wejścia do oddziału zakaźnego każdy z nas musiał umaczać podeszwę w naczyniu z płynem odkażającym”.

Stacji przez 24 godziny na dobę pilnował oddział policjantów. W nocy teren był oświetlony lampami żarowo-benzynowymi, a teren wokół ogrodzenia stale patrolowano.

Ratunek w surowicy

Prace nad surowicą pod kierunkiem dr. Jaroszyńskiego prowadził zespół lekarzy weterynarii: Piotr Andrijewski, Józef Cegłowski, Władysław Walkiewicz, Leon ­Bezuhły oraz lekarze z innych krajów. Poza personelem Michałówki w zwalczanie księgosuszu na terenie kraju zaangażowanych było prawie 300 lekarzy, 300 felczerów oraz ponad 200 studentów weterynarii.

Jeszcze przed ukończeniem prac budowlanych Feliks Jaroszyński ruszył w teren, by na obszarach objętych zarazą szukać krów, które na księgosusz zachorowały, ale przeżyły. Nazywano je ozdrowieńcami. Były to te nieliczne sztuki, które wykształciły odporność.

Po gruntownej dezynfekcji przywieziono je do stacji kolejowej w Puławach, skąd specjalnej konstrukcji kolejka odstawiła je do Michałówki. Były one jedynym wówczas źródłem pozyskiwania surowicy.

Drugą rzeczą, której potrzebował Jaroszyński, była zarażona wirusem krew, co w warunkach epidemii nie stanowiło kłopotu. W grudniu 1920 r. przywiózł ją z okolicy Siedlec.

Następny etap polegał na podaniu surowicy pobranej od ozdrowieńców krowom przywiezionym do Puław z regionów, gdzie zaraza jeszcze nie dotarła (m.in. z Galicji czy Wielkopolski). Wraz z surowicą wszczepiano im niewielkie ilości zarażonej krwi, po czym izolowano je w dziale zakaźnym, odgrodzonym od reszty stacji.

Tak rozpoczynał się proces hiper­immunizacji: zdrowe krowy służyły w nim jako swoiste „fabryki” surowicy. Po ok. 34 dniach pobierano od nich krew, którą w specjalnie wyjałowionych, szklanych cylindrach składowano w pracowni, gdzie za pomocą pieców utrzymywała się stała temperatura 25-30 stopni.

W tych warunkach następowało wydzielenie surowicy, która chroniła przed atakiem wirusa. Każdą partię uzyskanej w ten sposób surowicy badano później pod kątem efektywności i bezpieczeństwa.

Epidemia opanowana

Zastosowana w Puławach metoda walki z księgosuszem nie była nowa: bazowała na doświadczeniach wspomnianego już Marcelego Nenckiego, który począwszy od 1895 r. walczył z epidemią dżumy bydlęcej na Kaukazie Północnym. Nencki dowiódł, że wstrzykując zwierzętom zainfekowaną krew, pobudza się organizm do wytwarzania przeciwciał.

Uzyskana w ten sposób surowica służyła do szczepienia zarówno zwierząt chorych – co powodowało w znacznym procencie ich wyleczenie – jak i zdrowych, zapobiegając ich zachorowaniu.

Dzięki wysiłkom Nenckiego epidemia, która powodowała straty wśród krów i owiec idące w setki tysięcy sztuk rocznie, została niemal całkowicie opanowana.

Niestety, polski naukowiec nie doczekał się międzynarodowego uznania za swoje osiągnięcia. W tym samym czasie, co w carskiej Rosji, epidemia księgosuszu wybuchła w Afryce Południowej, gdzie pracował zespół niemieckich bakteriologów pod kierunkiem Roberta Kocha (późniejszego laureata Nagrody Nobla za badania nad gruźlicą).

Koch i Nencki nie znali się – niezależnie opracowali tę samą metodę. Choć Polak jako pierwszy ogłosił artykuł o swoich sukcesach (w 1896 r.), to jego publikacja w języku rosyjskim, a później polskim, nie odbiła się dostatecznie dużym echem. W efekcie walkę z pomorem bydła za pomocą szczepień surowicą wiązano raczej z nazwiskiem Kocha.

Życie na wyspie

Tymczasem o ile produkcja surowicy w Puławach przebiegała zgodnie z planem, o tyle życie codzienne na tej odosobnionej placówce nie należało do łatwych. Wymagało samozaparcia i determinacji.

Ze względów bezpieczeństwa nikt nie mógł opuszczać stacji bez pozwolenia. Michałówka stała się odciętą od świata wyspą: personel tylko raz w miesiącu mógł skorzystać z parodniowego urlopu, jadał posiłki na miejscowej stołówce, spał w wybudowanych na potrzeby stacji budynkach.

Mimo trudnych warunków morale skoszarowanych tak ludzi było wysokie – wizytujący stację inspektor zapisał, że „wszyscy wyglądają jak najlepiej, ożywieni duchem (…) poświęcenia i oddani pracy wybornie zorganizowanej, metodycznej w każdym calu, wydajnej ponad wszelką zwykłą rachubę”.

Choć może to budzić niedowierzanie, mięso zarażonych zwierząt nie było utylizowane, ale gotowano je w specjalnych kotłach, solono, przechowywano w beczkach, po czym – pod ścisłą kontrolą weterynaryjną – żywili się nim mieszkańcy Michałówki. Nawet skóry – po uprzednim odkażeniu – magazynowano i sprzedawano.

Dużo większym problemem było zaopatrzenie tej osobliwej „wyspy” w paszę dla zwierząt. Aby uniknąć kontaktu z ludźmi z zewnątrz i zapobiec skażeniu okolicy, dyrekcja Instytutu poleciła uruchomić kolejkę, której tory biegły od stacji kolejowej w Puławach aż do specjalnie wybudowanej rampy przy ogrodzeniu stacji. Zawartość transportów przerzucano po prostu na drugą stronę parkanu, a tam przejmowali ją ludzie Jaroszyńskiego. Natomiast nawóz zostawiony przez zarażone bydło kompostowano, po czym zasypywano niegaszonym wapnem.

Świat się zapoznaje

W sumie w latach 1921-22 ośrodek w Puławach wyprodukował 15,5 tys. litrów surowicy. Kolejne jej partie – za pośrednictwem Komisarza Naczelnego do Walki z Księgosuszem – były transportowane do wszystkich województw. Tam lekarze weterynarii dystrybuowali je w zagrożonych punktach. Z raportów wynika, że szczepienia przynosiły błyskawiczny skutek: nie dało się uratować tylko zwierząt, w mocno zaawansowanym stadium choroby.

Wiosną 1922 r. na podstawie informacji o wygaśnięciu epidemii Ministerstwo Rolnictwa poleciło wstrzymać dalszą produkcję surowicy. Znaczny jej zapas zachowano jednak, na wypadek pojawiania się nowych ognisk zarazy.

Szacunkowy koszt całego przedsięwzięcia, włącznie z budową stacji i uruchomieniem produkcji, wyniósł niemal 250 mln ówczesnych marek polskich, co było dla cierpiącego niedostatek, odradzającego się państwa sumą znaczną (w przeliczeniu po dzisiejszym kursie dolara pokonanie epidemii kosztowało rząd polski ok. 900 tys. dolarów). Rzeczpospolitą w tym trudnym okresie wspomogły, dostarczając przyrządów i chemikaliów, rządy Danii, Francji i Szwecji.

Skuteczna walka polskich naukowców z epidemią wzbudziła duże zainteresowanie w Europie. Uczeni z różnych krajów poczęli zgłaszać się do Puław, by zapoznać się z osiągnięciami Jaroszyńskiego i jego zespołu. Dr Andrijewski wspominał: „Pozostało mi do dziś dnia żywo w wyobraźni oryginalne życie w Michałówce wśród lasów i za drutami kolczastymi, gdzie obok Polaków pracowali Francuzi, Duńczycy, Szwedzi, Niemcy, Czesi oraz przejeżdżali delegowani przez swe rządy fachowcy z wielu krajów, nawet z Argentyny, aby zapoznać się z produkcją preparatów anty­księgosuszowych”.

Zapotrzebowanie na surowicę szybko zgłosiły m.in. Niemcy i Argentyna. Także Rosja bolszewicka, z którą jesienią 1920 r. zawarto rozejm (a następnie w marcu 1921 r. traktat pokojowy), wyraziła chęć kupna preparatu „w każdej ilości”.

Rząd polski miał dylemat: czy pomagać państwu, które jeszcze rok wcześniej prowadziło swoje wojska na Warszawę? Ostatecznie postanowiono sprzedać bolszewikom surowicę pod warunkiem, że szczepienia – pod okiem polskich weterynarzy – rozpoczną się od granicy z Rzeczpospolitą i postępować będą systematycznie na wschód.

Inny patriotyzm

Z punktu widzenia przyszłości młodego państwa, podnoszącego się z wojennych ruin, zasługi skupionych wokół Feliksa Jaroszyńskiego naukowców oraz wszystkich zaangażowanych w walkę z zarazą są nie do przecenienia. Rolnictwo, będące wtedy podstawą gospodarki Drugiej Rzeczypospolitej, uniknęło poważnego kryzysu, który z pewnością by nastąpił, gdyby zdecydowano się na masowy ubój bydła.

Dyrektor Instytutu w Puławach, prof. Marchlewski, w jednym z nielicznych artykułów o tamtych wypadkach uznał zakończoną sukcesem walkę z epidemią za najlepszy dowód, że „w Polsce można znaleźć ludzi zdolnych do rzeczy ważnych nie tylko wówczas, gdy chodzi o czyn wielki, ale obliczony na krótką metę, ale także wówczas, gdy rezultatów spodziewać się można jedynie przy pomocy wytrwałości, pedantyczności, sumienności drobiazgowej i pilności”.

To także dowód, że patriotyzm niejedno ma imię, a heroizm i poświęcenie przejawiają się nie tylko na polu zbrojnej walki. ©

Tekst powstał na podstawie artykułu Beaty Orzechowskiej, Liliany Bezpalko, Małgorzaty Lis i Janusza Boratyńskiego pt. „Powstrzymanie epidemii księgosuszu w Polsce w latach 1921-1922”, opublikowanego z okazji 100-lecia niepodległości na łamach „Postępów Higieny i Medycyny Doświadczalnej” (dostęp online na stronie www.phmd.pl).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018