Nieuleczalne źródło dowcipów

Choroba żartuje z niego, więc on żartuje z choroby.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

Martyna i Jacek, Błonia, Kraków, czerwiec 2019 r. / JACEK TARAN DLA „TP”
Martyna i Jacek, Błonia, Kraków, czerwiec 2019 r. / JACEK TARAN DLA „TP”

W psychologii istnieją trzy grupy teorii humoru. W teorii niespójności podstawą żartu jest konflikt, niezgodność, dwuznaczność. Teorie wyższości zakładają, że śmiejemy się z kogoś, od kogo podświadomie czujemy się lepsi (bo np. poślizgnął się na skórce od banana). Teorie uwalniania napięcia wykorzystują nagromadzone stresy i frustracje, dla których żart jest jak szpilka w kontakcie z napompowanym balonem.

Jacek Noch swój balon przekłuwa co chwilę.

– Opowiedzieć dowcip? – pyta w pierwszej naszej rozmowie przez telefon. – Jak Martyna komunikuje się z Jackiem?

– Nie mam pojęcia.

– Es-Em-Es-Em.

To taki środowiskowy dowcip. Są ludzie, dla których litery S i M wyznaczają horyzont ich życia ze stwardnieniem rozsianym.

Wylosowany koszmar

Jego występ w programie stand-upera Michała Lei na YouTubie odtwarzano pół miliona razy. Dwa występy w „Tylko dla dorosłych” w TVP, też opublikowane na YouTubie – 1,2 i 1,1 mln. Jacek jest na scenie w koszulce z hasztagiem „#taki trochę chory” (tak brzmi tytuł książki, którą Jacek napisał z psycholożką Karoliną Piórkowską w 2016 r.).

Przed spotkaniem postawił kilka podstawowych warunków. „Po mnie trzeba wjechać na ósme piętro; trzeba mi pomóc zejść do samochodu; potem trzeba mnie odprowadzić”.

Jedziemy z Sosnowca, skąd pochodzi, do Krakowa. Jacek z przodu, na siedzeniu pasażera. Martyna, jego partnerka, z tyłu, pochylona nad jego ramieniem, opowiada. A Jacek żartuje.

Na rogatkach Sosnowca pytam o początki. – Tak, wychowałem się w mieszkaniu, z którego nas zabrałeś, mieszkam tam prawie całe życie. Ostatnio wychodzę głównie z Martyną, kiedy do mnie przyjeżdża. Na zakupy, do restauracji. I kiedy jadę na stand-up – mówi Jacek.

Mówi o głupich pytaniach, które zadają mu niektórzy. Czy jest w stanie zatrzymać swoją chorobę? Jasne, odpowiada, tylko bardzo tego nie chcę. Przytacza anegdotę o tym, jak z przyjaciółmi grał w taboo – karcianą grę towarzyską. Zasady są takie: losujesz kartę, na niej sześć słów, musisz opisać pierwsze bez użycia pięciu pozostałych. Jackowi przy pierwszym losowaniu wypada słowo „koszmar”.

– Byłem całkiem normalnym dzieciakiem, tak jak wszyscy na podwórku. Rocznik ʼ88, grałem w piłkę, przesiadywałem na ławkach i trzepaku. Jeśli już wtedy pojawiały się jakieś objawy, symptomy, na pewno je ignorowałem – opowiada teraz Jacek.

Już w gimnazjum poznaje tych, z którymi nuda staje się znośniejsza. Zapełnić ją można piwem, tanim winem, małpką wódki. W szkole (skończy technikum gastronomiczno-hotelarskie) idzie mu tak sobie. Dzień wypełnia nuda, podwórko, a potem przychodzi rok 1999, pierwszy komputer i „Tibia” – gra, która tysiące dzieciaków zasysa jak inny wymiar.

– Potrafiłem grać przez trzydzieści godzin bez przerwy. Z przerwami na toaletę – mówi Jacek. – Rodzice oczywiście się wkurzali. Zarywałem nockę, a potem szedłem do szkoły, niewyspany próbowałem przetrwać na lekcjach.

Z „Tibią” w końcu dał sobie spokój. Tak samo jak z piciem. – Dziś, gdybym mógł wybrać jeszcze raz, nie piłbym wcale – mówi. – Nie jest mi to do niczego potrzebne.

Idzie na studia, by ominąć wojsko. Przerywa je jednak po dwóch miesiącach. Zatrudnia w McDonaldzie. To w tej robocie weźmie zwolnienie po wizycie u lekarza i serii badań, które zmienią wszystko.

Na lewą stronę

Nagle prosta linia życia zaczyna się chwiać, wchodzić w zakręt. – Zaczęło mnie znosić na lewą stronę – opowiada Jacek. – Nie mogłem przejść normalnie kilku metrów. Z czasem zaczęły się pojawiać też inne objawy. Ale dało się z nimi żyć, więc długo je olewałem.

Lekarz sugeruje: to może być krwiak. Zaczynają się badania, bo w neurologii szybka diagnoza ma znaczenie kluczowe. Rezonans magnetyczny mózgu wykazuje zmiany demielinizacyjne. Potem jest punkcja lędźwiowa. Najgorszy ból, jaki Jacek czuł kiedykolwiek.

Diagnoza przychodzi szybko. Wypowiadana przez lekarza w cztery oczy: stwardnienie rozsiane. Telefon do ojca, pytanie: co teraz? Tata Jacka wie, co robić, uruchamia wszystkie swoje znajomości i kontakty, załatwia konsultację u dobrych specjalistów.

Tata wie, bo sam choruje na stwardnienie rozsiane.

– Jego choroba była czymś, o czym się w domu wiedziało, ale nie był to temat rozmów – mówi Jacek. – Zajmowałem się swoimi sprawami, jak to młody chłopak. Choroba, cierpienie: mnie to nie dotyczyło.

Wtedy, przez telefon, tata Jacka mówi mu coś, co Jacek na długo zapamięta: „Spokojnie synu, i tak będzie gorzej”. – Dziś mu za to dziękuję – mówi Jacek. – Bo to było prawdziwe. Wiedziałem, czego mogę się spodziewać, czego mogę się chwycić.

Po diagnozie dla Jacka zaczął się etap, który w książce opisał tak: „Mianowicie jest to czas, gdy młodzi ludzie planują, jak żyć. Wiadomo: studia, praca, ślub, rodzina, dzieci, ciągły rozwój, podróże, samochód, a nawet dwa, dom z ogródkiem poza miastem, hobby, pasje, cokolwiek. Można by tak do środy wymieniać, a nawet niedzieli. W każdym razie są plany – często bardzo sprecyzowane, osiągalne. Jest także działanie, zaś finalnie – namacalne efekty. Ja swego czasu też miałem plan, mianowicie: umrzeć”.

Wystarczy, że ja się boję

Przetrwał. Ma świadomość, że choroba postępuje. Nawet w ciągu dnia. Rano mówi nieco szybciej i wyraźniej, by pod wieczór opaść z sił, stracić energię. Oprócz trudności z utrzymaniem się na nogach, boryka się z drżeniem lewej strony ciała, koordynacją ruchów rąk. Podczas posiłków często coś pobrudzi, porozrzuca. Nie jest w stanie zapiąć guzików koszuli. Ma problemy z pamięcią.

Ale przecież jest ona.

Teraz to Martyna chwyta go pod rękę, to Martyna otwiera drzwi. Z samochodu wysiada pierwsza, czeka, aż Jacek stanie w miarę stabilnie na chodniku, cierpliwie mu towarzyszy. Martyna ma podręcznikową wiedzę o chorobie, sposobach leczenia, przebiegu. W Krakowie studiuje pielęgniarstwo. Jest w niej siła i wytrwałość, która niemal zawstydza, onieśmiela.

– Oglądałam występ Jacka w internecie. Już wtedy był to dla mnie występ szczególny, bo doskonale rozumiałam, o czym Jacek mówi. Śmiałam się i płakałam na zmianę. Kupiłam książkę i postanowiłam zdobyć jego podpis. Napisałam na jego facebookowy profil, przez który ty się z nim skontaktowałeś. Szybko odpisał. Powiedział, że za dwa dni będzie miał w Krakowie stand-up, więc po wszystkim możemy się spotkać, pogadać, zrobić zdjęcie. Był styczeń 2018 r.

– Ja tak patrzę: pisze do mnie dziewczyna. Oglądam zdjęcie profilowe, a nie oszukujmy się, każdy od razu ogląda zdjęcie profilowe, i myślę: no, może być – uśmiecha się Jacek. – Po występie spotykamy się na backstage’u i widzę: ideał. Chwilę pogadaliśmy. O wszystkim, tylko nie o chorobie.

– Oboje wtedy poczuliśmy, jakbyśmy znali się już bardzo długo – mówi Martyna. – Czasem spojrzenie wystarczy, wymiana zdań.

Za Olkuszem Jacek powie tak:

– Nie chcę litości. Nie chcę wokół siebie negatywnych ludzi. Chcę mieć kontakt z tymi, którzy się mojej choroby nie boją. Wystarczy, że ja się boję.

– Czego?

– Że na przykład przed nami będzie wypadek i będziemy musieli czekać w korku kilka godzin. W tym czasie przynajmniej raz będę musiał skorzystać z toalety. Więc zsikam ci się w aucie. Więc ja się boję nawet teraz, siedząc z wami w samochodzie.

– Kiedy jesteśmy na przykład u moich rodziców, Jacek często mówi: „Nie chcę być problemem” – opowiada Martyna. – A powinien wiedzieć, że jego niepełnosprawność nikomu nie przeszkadza.

– Czasem najgorsze jest nie to, co dzieje się w mięśniach, ale to, co kłębi się w głowie – mówi Jacek. – Bardzo nie lubię być na kogoś zdany, a muszę. W SM problemem jest nie tylko fizyczność, ale też stany depresyjne. Mój najgorszy moment jak dotąd, to dzień, w którym dowiedziałem się, że nie dostanę obiecanego leczenia.

Z czego się nie śmieję

– Choroba żartuje ze mnie, więc ja żartuję z choroby – mówi Jacek. – Nigdy nie miałem planów, że zostanę stand-uperem. Tym bardziej nie zaplanowałem sobie, że od teraz będę stand-uperem ze stwardnieniem rozsianym. Po prostu: poszedłem raz na otwarty mikrofon i tak już zostało. Publika zareagowała bardzo dobrze. Mówiłem przez pięć minut, jak zwykle o sobie. Parę osób potem podeszło i mówiło, że byłem lepszy niż niejeden stand-uper. To mnie zbudowało.

Potem jest występ, który doszedł do skutku dzięki komikowi ze Śląska, Mariuszowi Kałamadze. Wiedział, że Jacek pisze żarty. Zaprosił go na swój show, pozwolił wyjść do publiczności.

– Umiejętności opowiadania dobrego żartu nie da się nauczyć, trzeba to mieć. Ja chyba to miałem od początku – opowiada dalej Jacek. – Nie jest to łatwe. Na występ trzeba mnie zawieźć, odwieźć. Na scenie siedzę albo opieram się o wysokie krzesło. Tremę mam za każdym razem. Bardzo się boję, czy publika mnie zrozumie, czy zaakceptuje to, z czym do niej przychodzę.

Stand-up jest brutalny, dla wielu na granicy dobrego smaku. Ze sceny lecą wulgaryzmy, żarty z największych społecznych tabu. Ale nie chodzi o to, żeby szokować, wchodzić na zakazane terytoria tylko dla zabawy, sensacji.

Jaka jest granica dla Jacka? W rozmowie opowiada dowcipy, których nie wypowiedział jeszcze ze sceny, i które nie każdy mógłby przyjąć. – Nie śmieję się z czyjejś śmierci – mówi. – Ze swojej mogę, jak najbardziej.

Przyznaje: stand-up mu pomaga, podnosi, buduje. To dla niego rodzaj terapii. Wychodzi do ludzi ze wszystkimi swoimi lękami, mówi o nich, i na chwilę lęki znikają. – Dobrze jest wyjść i żartować z własnego problemu – tłumaczy. – Wtedy to przestaje być problemem. A jeśli ludzie się z tego żartu śmieją, to ja ten swój problem wyrzucam z głowy.

Litery na plecach

– Musisz jeszcze o czymś wiedzieć – powiedział wcześniej przez telefon. Nagle zrobiło się tajemniczo.

To było pod koniec studiów. Martyna, studentka z Krakowa, pochodząca z Mazowsza, uczy się do egzaminu. Dużo czyta o stwardnieniu rozsianym, objawach, terapii, rokowaniach. Zaczyna obserwować swój organizm i podejrzewać. Lekarz jest na szczęście otwarty i życzliwy. Na razie nie straszy, raczej uspokaja. Punkcja, rezonans magnetyczny, czekanie na wyniki. I zaproszenie do gabinetu. Lekarka siada naprzeciwko, lekarz na kozetce obok. Zadaje pytanie: co pani wie o stwardnieniu rozsianym?

Martyna wie już chyba wszystko.

Potem trafi na filmik z Jackiem, będzie się śmiać i płakać na zmianę. Postanowi go poznać. Po pierwszym spotkaniu zaczną ze sobą pisać. W rozmowach z Jackiem nie wspomina o swoim sekrecie, nie chce się zdradzić, czeka na dobry moment.

Przyjeżdża do Sosnowca. Spędzają z Jackiem dzień, który pamiętają do dzisiaj. Wieczorem Martyna chce coś Jackowi wyznać.

Staje za nim i palcem kreśli mu na plecach dwie litery: S i M.

W jej przypadku postać rzutowo-remisyjna. W tym rodzaju choroby objawy pojawiają się i znikają. W okresach remisji żyje się w miarę normalnie, bierze leki, pozostaje się pod obserwacją. Martyna nie ma kłopotów z poruszaniem się, mówieniem. Ktoś, kto nie zna jej historii, mógłby powiedzieć, że jest całkowicie zdrowa. Postać, która dotknęła Jacka, zaczyna się raz i już nigdy nie kończy. Postępuje.

– W końcu przestałam się nad sobą użalać – mówi Martyna, kiedy dojeżdżamy do Krakowa. – Zrozumiałam, że nie zmienię rzeczywistości, choroba sama nie odejdzie. To może banalne, ale zaczęłam doceniać proste rzeczy. Nie jest tak, że w zupełności się z moją chorobą pogodziłam. Jestem typową pacjentką z chorobą przewlekłą – zawsze jest we mnie cicha nadzieja, że może to jednak coś innego... Ale patrzę na swoje problemy sprzed diagnozy i wydają mi się śmieszne. Ja też, jak Jacek, sobie żartuję z choroby. Zdarza się, że ktoś tego humoru nie zrozumie – ale to jego problem.

Na palcu Martyny zauważam pierścionek. „Chciałbym cię poprosić, żebyś wstała” – powiedział podczas występu w Spodku, przy siedmiu tysiącach osób na widowni. Teraz pokazuje filmik, który nagrał jego kumpel. Jacek z trudem i oczywiście żartując, próbuje kleknąć przed Martyną i prosi ją o rękę. Cała publika wstaje i bije brawo. Martyna się zgadza.

Nie z litości

– Jacek nauczył mnie przede wszystkim wytrwałości. To właśnie najbardziej w nim podziwiam – mówi Michał Leja, popularny stand-uper występujący w całej Polsce, autor „Michał Leja Show”, w którym rozmawia z komikami. Jacek przyszedł do programu w 2017 r. Michał zapytał, czy z takim dystansem do siebie, z jakim robi swój stand-up, budzi się codziennie rano. Jacek odpowiedział: „Jak się w ogóle obudzę, to mam dobry dzień”.

– Znam go już kilka lat, widzę, jak choroba postępuje. Jacek mimo to chce wychodzić na scenę, co pokazuje, że się nie poddaje – mówi Michał Leja. – Zawsze jak występuję na Śląsku, to wpadnie, żeby wyjść do ludzi i ich rozbawić, pokazać, że choroba nie oznacza rezygnowania z marzeń, a wręcz przeciwnie. Postawienie się jej sprawi, że będą się dziać niesamowite rzeczy. Napisał książkę, wystąpił w Spodku, gdzie kilka tysięcy osób dało mu owację na stojąco. I to nie z litości, nie z powodu jego choroby, ale właśnie dlatego, że pokazał jej środkowy palec.

Jacek i Martyna planują życie. Ona kończy studia. On jest rencistą, występuje w całej Polsce. Jest też podopiecznym Fundacji Mimo Wszystko Anny Dymnej. Na jednym ze stand-upów zobaczył go prezydent Sosnowca. Postanowił, że miasto wynajmie Jackowi i Martynie mieszkanie. Teraz trzeba je wyremontować. W filmiku Fundacji, zachęcającym do wsparcia dla Jacka i Martyny, Jacek obiecuje, że w nowym mieszkaniu usmaży Martynie jajecznicę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019