Nietrwałe konstrukcje

Łukasz Jarosz mówi o sobie żartem: „najwybitniejszy poeta żuradzki”. Bohater jego wierszy to ktoś, kto jest skądś, ma swoje miejsce, konkretne, które opisuje, z którego czerpie obrazy.

05.11.2012

Czyta się kilka minut

Las, równina, jezioro, studnia, rąbanie drew, ogień w piecu. Życie blisko zwierząt, oswojonych i dzikich, krążących w poszukiwaniu żeru (podobno nazwa „Żurada” pochodzi od słowa „żer”), i blisko ziemi, nieustannie poruszanej przez człowieka i wiatr. Świat, w którym latem ciało się ogrzewa, a zimą marznie.

Wiele wierszy Jarosza opisuje proste czynności, które stały się egzotyczne: opróżnianie pieca, wysypywanie popiołu, przynoszenie węgla i wody, ręczne prace w polu i koło domu. „Dzisiaj zajmuje / mnie życie (byłem obcy, a poczułem się swój)”, czytamy w wierszu „Konstrukcja” z tomu „Pełna krew”, „noszenie drewna, mieszanie zupy, / codzienne obrzędy: rano oskubuję żerdzie, / zbieram w kosze ich lepkie skóry”. Jarosz portretuje kogoś, kto wielkim miastom przygląda się z dystansu, kto czuje się odtrącony przez symboliczny „Kraków”. Ze studiów wspomina przede wszystkim „miejsce w piwnicy akademika, / gdzie schodziło się wymieniać pościel”, „kakofonię bibliotek” i niespokojne sny, w których „naga skała / roztrzaskuje okręt” („Edukacje”). Skała symbolizuje tutaj bolesne zderzenie marzeń z rzeczywistością, ale też potęgę przyrody, tego, co odwieczne, niewzruszone, co czyni ludzkie wysiłki – ludzkie konstrukcje – śmiesznymi.

W najnowszym tomie Jarosza przewagę mają wiersze narracyjne, pisane w trybie opowieści. Ale nie brak też utworów bardziej eliptycznych, opartych na obserwacji, na luźnym połączeniu kilku szczegółów, a nie na spójnej relacji czy wspomnieniu. Jak choćby ten krótki wiersz zatytułowany „Kościoły”:


Serce, święty nabazgrany na kolumnie,
postacie wyciągające rączki,
by ktoś je podsadził. Katechetka,
która mówi dzieciom, że komunia
nie jest po to, by się najeść.
Stoję pod murem, po drugiej stronie ulicy
czyjaś dłoń strzepuje pył z końskiej sierści,
miarowo strzela zszywacz.

Oto obrazek narysowany kilkoma śmiałymi kreskami. Czysty, a jednocześnie zostawiający czytelnikowi miejsca do wypełnienia. W dodatku niewolny od pewnych literackich odniesień. Pierwszy wers odruchowo – i na zasadzie antytezy – odsyła do znanego wiersza Marcina Świetlickiego o Henryku Kwiatku i jego przyjaźni z „gościem ze świętego obrazu”. Tam „serce” jest ostatnim słowem utworu, tu jest słowem pierwszym, które ma ustawić odbiór wiersza. U Świetlickiego blade, zawieszone na czarnym niebie serce jest znakiem rozpaczy i opuszczenia, u Jarosza – jest pierwszym zapraszającym do wnętrza świątyni symbolem.

W opisie kościoła Jarosz posługuje się interesującym skrótem: zestawia scenę przedstawioną na polichromii z tym, co akurat w kościele się odbywa (choć może być to także wspomnienie bohatera z dzieciństwa). Treści jednego i drugiego musimy się domyślać; dla poety istotne są drobiazgi, nie całość. Istotny jest nastrój, który powstaje w wyniku takiego zestawienia: to, co w scenie na polichromii mogłoby być groźne (ostatecznie nie wiemy, czy nie jest to na przykład scena Sądu Ostatecznego, w której małe ludzkie postacie wołają o ratunek), zostaje rozproszone żartem. Ludzka bezradność wobec religijnych wyobrażeń zostaje tutaj ocieplona, sprowadzona do bezradności dziecka stającego wobec trudnych do zrozumienia znaków.

Ale jest też druga strona ulicy. Co tam się dzieje? Dowiadujemy się jeszcze mniej: poeta opisuje jeden gest czyjejś dłoni i jeden dźwięk. Dłoń „strzepuje pył z końskiej sierści” – to znów jakby antyteza sławnego literackiego obrazu: snu Raskolnikowa o katowanej klaczy. „Miarowo strzelający zszywacz” to z kolei dźwięk urzędu, przed którym – dopowiadamy sobie – stoi wóz i woźnica. Jedna i druga strona emanuje jakimś spokojem. Coś się tutaj „zszywa”, coś się „zgadza”. Świat pokazuje na moment swoje lepsze oblicze. Piotr Matywiecki by powiedział: „Wy tu, w Krakowie, wychodzicie na ulicę i zaraz macie epifanię”. Ale Jarosz jest ostrożny, zdystansowany, także wobec „Krakowa”. Znamienne, że umieszcza swego bohatera pomiędzy, „pod murem”, nie prowadząc ani na jedną, ani na drugą stronę. Więc jeśli jest tu epifania, to – ostrożna. Pamiętająca o nietrwałości ludzkich konstrukcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2012