Niespieszny przechodzień

Eseistyka zdaje się być luksusowym zajęciem, przeżytkiem lepszych czasów i praktyk zabawiania i zbawiania erudycją.

29.10.2009

Czyta się kilka minut

Eseistyka nie jest ani bardzo wiekowa, ani niezwykle utytułowana. Powstała jakieś cztery wieki temu (licząc od publikacji "Prób" Montaigne’a), co pozwala wpisać jej w metryce wiek średni, jeśli nie włączyć do literackiej młodzieży. Rodziła się niemal w tym samym momencie co nowożytna powieść (Montaigne pokazał swe zapiski światu w 1580 r.,

Cervantes wydał "Don Kichota" w 1605 r.), nie dogoniła swej siostry w wyścigu do popularności. Jest wprawdzie kilku świetnych eseistów wśród laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (Josif Brodski, Wole Soyinka, Octavio Paz, rzecz jasna - Czesław Miłosz), ale chyba jedynie Elias Canetti mógłby być określony jako eseista bez dodawania w biogramie kolejnych zatrudnień literackich. Można więc bez większego ryzyka powiedzieć, że eseistyka, dając teksty marne i świetne, poruszające i nieważne, funkcjonowała jako gatunek - powiedzmy - "offowy". To zapewne słabość i być może jej siła.

Wyrzucony poza nowoczesność

Off oznacza trzymanie się z dala od wytyczonych szlaków, zapewnia oryginalność i szansę dostrzeżenia spraw od niewyzyskanej jeszcze strony; jednocześnie to samotniczy ekskluzywizm, eskapizm i brak kontaktu z głównym nurtem społecznej rzeczywistości. Racja to czy fałsz, niemniej wobec eseistyki urodziły się, a z czasem ugruntowały, pewne krzywdzące stereotypy (choć zapewne tkwi w nich ziarno prawdy).

Bo prawdą jest, że Montaigne, by pisać, zamykał się w  wieży w swoim zamku koło Bor­deaux i nie przewidział, że stwarza tym faktem na wieki wieków metaforę działań eseisty; że Walter Benjamin portretował się jako mól książkowy, unikający wiru codzienności schlemihl; że japoński eseista Kenko był istotnie - pustelnikiem. Z drugiej strony, ten sam Montaigne po sukcesie pierwszej edycji "Prób" nie narzekał, bawiąc w Paryżu czy podróżując przez dwa lata po Szwajcarii, Niemczech i Włoszech, gdzie nie unikał salonów, a nawet (to domysły) romansów z rozkochanymi w nim ówczesnymi groupies, potem zaś został burmistrzem Bordeuax. Benjamin to zaś ten, który kazał nam wkroczyć między wystawy sklepowe, w gwar galerii handlowej i szum nowoczesnej ulicy. A Kenko, buddyjski mnich, ma w życiorysie także liczne podróże i służbę na dworze w Kyoto.

Samotny, niedostosowany

Jakkolwiek linia obrony byłaby mocna, trzeba jednak przyznać - ekskluzywizm (rozumiany czasem jako elitaryzm) eseistyki jest tą cechą, która zdaje się być wyrazistsza. Jak pogodzić ją z zadeklarowanym demokratyzmem naszych czasów? Z tego samego powodu trudne jest odrzucenie stereotypu arystokratycznego pochodzenia eseistyki (znów ten Montaigne). Co więcej - jak pisały niegdyś amerykańskie krytyczki - eseistyczny podmiot jest niewątpliwie "europejski, patriarchalny i biały", co skutecznie usuwa go poza krąg politycznej poprawności w czasach aspiracji studiów i literatur postkolonialnych i feministycznych.

Poza tym - najprościej rzecz ujmując - stereotyp eseisty podsuwa nam obraz mężczyzny (szowinizm?) w tweedowej marynarce (intelektualista), popijającego dobre wino (znawca!) w swoim salonie (zamożny), a raczej bibliotece (oczytany), odpoczywającego po latach publicznej służby (doświadczony) lub licznych podróży (znów: z tej lepszej sfery). W najlepszym razie, jeśli w ogóle wyjdzie ze swej wyrafinowanej samotni, trafi na ulicę jako niespieszny przechodzień - byt z czerwonej księgi gatunków.

Dziś nie ma czasu na spacer. Dziś żyjemy w świecie rozpędzonym do granic możliwości. Spacerowicz między pyknoleptykami? I co miałby nam o nas nowego powiedzieć, czego nie powiedziały jeszcze nowoczesne technologie?

Niemy

Eseista traci prawo głosu także z innego, ważnego powodu. Nazwa esej pochodzi od łacińskiego exagium, oznaczającego ważenie. Tekst eseistyczny z zasady więc nie jest przepisem ani receptą: zazwyczaj wydaje się chorobliwie niezdecydowany - niczego nie stwierdza, raczej mnoży wątpliwości. Współczesny świat w pułapce między radykalnym islamem, bronią jądrową w  Iranie, traumą 9/11, globalnym kryzysem i ociepleniem prosi o natychmiastowe łagodzenie lęków. Wzbudzanie wahań i wątpliwości to sól sypana na otwartą ranę. Poza wszystkim, ostrożne szacowanie słowa, nieufny dystans i kontrolowanie emocji (słynny eseistyczny sceptycyzm) nie pasują do świata, gdzie ekspresywną estetykę hiperboli dyktują talk show i wideoklip. Poetyka natychmiastowej reakcji i szybko zmienianego kadru, wyrazista deklaracja w warstwie światopoglądowej, radykalna fraza języka ulicy/gazety to współczesna praktyka z sukcesem zaadaptowana przez teatr, sztukę krytyczną, krytykę (polityczną), a nawet studia (kulturowe) nad literaturą. Esej jest miejscem pauzy; twórczej nudy, jak lubili podkreślać jego praktycy; z krytyką - tak, z radykalizmem mu nie po drodze (choć można się sprzeczać), niemniej prawdopodobnie lepiej niż inni radzi sobie z mówieniem o tym, co najbardziej przerażające. Kto czytał Susan Sontag piszącą o AIDS czy W. G. Sebalda o Holokauście, wie, co mam na myśli.

Swoistość eseistyki, kojarzenie jej z wiedzą i szczególnymi wymaganiami skutecznie odstrasza czytelników, mrozi ponoć też krew w żyłach wydawców, gdy na ich biurku ląduje tekst z podtytułem "esej". Jakkolwiek trudno w to dziś uwierzyć - początki były inne. Montaigne’a publikowano mniej więcej co dwa lata, w oficjalnym i pirackim obiegu, zaczytywano się nim tak bez umiaru, że zaniepokojony szkodliwym wpływem wolnomyślicielskich ekshibicjonizmów pisarza na umysły wiernych Kościół katolicki w 1676 r. wpisał "Próby" na indeks. I nawet kanonizacja siostrzenicy pisarza w latach 40. XX wieku nie pomogła ich stamtąd zdjąć.

Eseistyka nie ma też dobrej passy wśród specjalistów. Rzadko badana jest dla niej samej, co zresztą uzasadnione, bo jej poetyka jest skrajnie trudna, zwłaszcza z tego powodu, że trudno ominąć pułapkę parafrazowania eseistycznych maksym i uwolnić się od narzucającej się z narkotyczną siłą stylistyki. Czyli: nie mówić esejem. Pozostaje więc przesunięta na pozycje komentarza do ważniejszych (ach, ta hierarchia, te kanony!) tekstów danego pisarza. Jest więc albo wstępem do napisanych (jak mawiał Charles Lamb), bądź nienapisanych (przypadek Bolesława Micińskiego) tekstów, albo swoistym "posłowiem". W każdym razie niespecjalnie ważnym dodatkiem, czyli odpadkiem z warsztatu, wobec czego ostro protestował niegdyś Robert Musil w "Człowieku bez właściwości".

Nierozpoznawalny

W 1910 r. Lukács pisał: "Forma eseju wciąż jeszcze, jak dotąd, nie przebyła drogi do samodzielności, którą jej siostra literatura dawno już ma poza sobą, drogi rozwoju od prymitywnej, niezróżnicowanej jedności z nauką, moralnością i sztuką". W 2010 r. zapewne esej nadal będzie chorował na prymitywne niezróżnicowanie, co czyni go (wreszcie światełko w tunelu!) godnym synkretycznej epoki, w której przyjdzie mu mieszkać. Jakkolwiek słynna teza Jeana François Lyotarda, jakoby eseistyka była paradygmatycznym zjawiskiem postmoderny, ma tyluż zwolenników, co przeciwników, niemniej trudno ignorować liczne (począwszy przynajmniej od "Mimesis" Auerbacha) diagnozy, iż "Próby" były pierwszym tekstem pokazującym człowieka naszych czasów - niepewnego, wątpiącego, nieustannie zastanawiającego się nad swą kondycją, niestabilnego, zdezintegrowanego.

Coś zapewnia tej formie wypowiedzi żywotność, bo śmierć eseju ogłaszano wielokrotnie, można nawet powiedzieć, że składanie go do grobu literackich świętych odbywa się nieustannie: żegnano go pod koniec XIX wieku, gdy zamierał esej poufały, oparty na modelu niezobowiązującej rozmowy przy kawiarnianym stole; potem w latach 30., gdy słychać było już odgłosy zbliżającej się nawałnicy, a estetyzm i wyrafinowanie eseju nijak się miały do manewrów wojsk; i niedawno, w latach 80., gdy - jak diagnozował jeden z krytyków - na zawsze odchodziła kultura "burżuazyjnego liberalizmu i humanistycznego podmiotu".

Adaptacyjny

Historia eseistyki wskazuje bowiem na fantastyczną wręcz zdolność tej formy do przybierania nowego kształtu. Trzeba więc pewnej czytelniczej czujności, by dostrzec go w nowych wcieleniach - wsiąka między strony powieści (Chwin, Kuryluk), w reportaż (Joanna Bator, Hanna Krall), pracy naukowej antropologa

(Geertz, Clifford, Dariusz Czaja), wypowiedziach historyka (Michał Komar) lub teoretyka literatury/kultury (powiedzmy - Barthes, Kristeva, Derrida, Foucault, Greenblatt, Latour, Janion, Markowski, Rymkiewicz czy Bieńczyk). Potrzeba też pewnej otwartości na tekstową zmianę.

Mamy w Polsce niewielką tradycję form eseistycznych - esej przyszedł do nas późno, i jeśli nie liczyć odosobnionych przypadków, nabrał wiatru w żagle dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym. Znamy go jako średniej długości tekst medytacyjno-mądrościowy, charakteryzujący się wyrafinowaną stylistyką i strukturalną swobodą; tymczasem w innych językach wachlarz odmian jest o wiele szerszy i zawiera formy, które nam trudno byłoby zaakceptować jako eseistykę - od krótkiego aforyzmu, mikroskopijnej "epifanijnej" notatki, po pełną energii ironiczną ripostę i wielostronicowy superbyt (bo są tacy, dla których "W poszukiwaniu straconego czasu" jest esejem, tak samo jak "Pasaże" Benjamina, "Księga niepokoju" Pessoi, a także "Czarodziejska góra" i zwłaszcza "Człowiek bez właściwości"). Nie ma się więc o co obrażać, gdy znika nam z oczu jakaś uświęcona tradycją inkarnacja: esej nie umarł - jest już prawdopodobnie zupełnie gdzie indziej.

W 1978 r. amerykańska artystka, Jenny Holzer, rozpoczęła swą kolejną akcję w przestrzeni publicznej: na powierzchni o wielkości klasycznego billboardu, pomiędzy reklamami i plakatami, naklejała kwadraty o mocnych kolorach, tworząc szachownicę przechwytującą wzrok przechodzących. Na każdym polu umieszczony był także zapis: pozornie artystycznie "eseistyczny", krótki medytacyjny fragment; trzeba było jednak tylko chwili, by któraś z linijek zelektryzowała swą nieprzystawalnością do współczesnej mentalności metropolitalnego-demokratycznego-konsumenta. Plakaty były zrywane, darte, kreślone. Nic dziwnego: nadruki były kolażami z wypowiedzi Lenina, Hitlera, Mao, Trockiego, anarchistki Emmy Goldman, a także z tekstów innych religijnych i politycznych fanatyków oraz ze zwykłych "ludowych przesądów". Dalekie od naszego myślenia o eseju? - niewątpliwie, ale zapewniam, że równie odległe od amerykańskiego modelu tego gatunku, funkcjonującego gdzieś między klasykiem Emersonem, szkolną rozprawką i zaangażowaną Susan Sontag. Praca Holzer nazywała się "Inflammatory Essays" - co można czytać jako "eseje zapalne" lub "próby podżegania".

Żywy

Powyższy przykład służy mi do tego, by przekonać, jak żywotna jest tkanka eseju - jak się okazuje, sprawnie kolonizującego nowe media i inne języki artystyczne; o tej drugiej kwestii świadczy też kariera eseju fotograficznego, rozpoznawanego w takich pracach jak choćby przekształcona dziś w ikonę dokumentacja Walkera Evansa z wielkiej depresji w Stanach Zjednoczonych. Dobry przykład takiej eseistyki mamy właściwie dziś pod ręką, odkąd Wojciech Wilczyk wydał pracę "Niewinne oko nie istnieje"…

Żywy esej jest więc niekoniecznie tam, gdzie zostawili go Stempowski, Herbert, Tischner i Barbara Skarga; pojawia się w niespodziewanych miejscach i z ciekawością czekam, gdzie wyhodują go roczniki osiemdziesiąte. Zrobią z nim coś bez wątpienia, bo eseistyka funkcjonować będzie tak długo, jak długo piszących nękać będzie Nierozstrzygalne, Niedotykalne, Niewypowiadalne, Nieosiągalne. Przynajmniej tak diagnozował całkiem niedawno Lyotard, gdy twierdził, że esej "poszukuje nowych przedstawień, nie po to, by się nimi delektować, lecz po to, by lepiej odczuć istnienie nieprzedstawialnego". I choć byliby tacy, którzy broniliby funkcji delectare w eseju (Virginia Woolf, Roland Barthes), to zdolność dokumentowania zdarzenia, którym jest pożądanie zrozumienia, tęsknota i pragnienie sensu (nawet, a może zwłaszcza, jeśli nieosiągalnego i nieprzedstawialnego) daje esejowi całkiem niezłe rokowania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 03 (44/2009)