Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niewiele jednak wiadomo o skali pomocy w społeczeństwie: na wieść o dziecięcych transportach ludzie gromadzili się na dworcach, starając się – mimo terroru okupanta – dzieci wykupywać czy wykradać. Choć cierpienie spowszedniało, los dzieci wywołał, jak się okazuje, reakcje niezwykłe.
Niemcy uprowadzili wtedy 30 tys. dzieci. 10 tys. z nich zginęło: zamarzły lub zmarły z chorób i wycieńczenia. O tych, które przeżyły, opowiada książka Beaty Kozaczyńskiej (wydana po polsku i angielsku): opisuje wysiedlenia, obóz przejściowy w Zamościu i same transporty. Niebywała okazuje się sprawność akcji pomocowej: przekazywane przez kolejarzy informacje, gdzie zatrzymają się pociągi; gotowość mieszkańców na trasie transportów do przyjęcia dzieci; zdobywanie dla nich jedzenia i lekarstw, wreszcie opiekowanie się nimi, z adopcją łącznie. Wzburzenie i determinacja ratujących były tak wielkie, że Niemcy starali się utajnić wszelkie informacje o pociągach z dziećmi. Warszawa dosłownie wrzała, mieszkańcy tropili transporty i otwarcie wykłócali się z niemieckimi strażnikami, żądając wydania dzieci. W akcję zaangażowali się ludzie wszelkich profesji: od inteligentów po przekupki z bazarów.
Wielkim walorem książki są wspomnienia samych dzieci, np. 5-letnia wtedy Irena Opitz pamięta, że przed wysiedleniem Niemcy zastrzelili wszystkie psy we wsi. Każdego psa gospodarz musiał do nich przyprowadzić, przywiązać do drzewa; potem padał strzał. Stanisława Gontarska wspomina, że jej rodzina nie zdążyła zjeść ostatniego obiadu w domu: barszczu z ziemniakami. I że miała tylko jeden bucik, bo drugi się zawieruszył i mama nie mogła go w panice znaleźć; obwiązała jej więc nóżkę chustką. 10-letnia wtedy Lucyna Pilewicz mówi: „Podeszłam do swojej mamusi i zapytałam, czy bardzo będzie bolało, jak będą do nas strzelać. Mama odparła, że nie i że nawet nie poczujemy, kiedy uderzy kulka, a nas już nie będzie”. Po latach zastanawia się, jak musiała czuć się jej matka, odpowiadając na takie pytania. W książce są też – wstrząsające – dziecięce rysunki przedstawiające wysiedlenie.
Gontarska zwraca uwagę na jeden szczegół: na poziomie oczu dziecka nie było twarzy niemieckich żołnierzy, lecz oczy niemieckich psów, błyszczące buty i nahajki – wojna z perspektywy dziecka.