Niemiecki homo sovieticus

"Jeszcze się przekonacie, że to nie takie proste. Ci Niemcy z NRD-ówka oczekują od was, Niemców z Zachodu, cudu: owszem, chcą zjednoczenia, ale takiego, żeby obok siebie istniały nadal i VEB, i KaDeWe.

06.05.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Takie prorocze zdanie usłyszałem w Warszawie od pewnego mądrego Polaka we wrześniu 1989 r. Mój polski znajomy antycypował nie tylko zjednoczenie Niemiec (i to na dwa miesiące przed upadkiem muru berlińskiego). Skróty, których użył - "VEB" oraz "KaDeWe" (ich znaczenie zaraz wyjaśnię) - okazały się genialnym opisem dla całej masy nieporozumień między Niemcami ze Wschodu a Niemcami z Zachodu, jakie zaczęły się wkrótce po uroczystym przyłączeniu byłej NRD do "starej" Republiki Federalnej w październiku 1990 r. Dopiero wtedy my, Niemcy z Zachodu, zaczęliśmy pojmować, jak wielki wpływ na mentalność naszych rodaków zza dawnej "żelaznej kurtyny" wywarł system komunistyczny.

Co oznaczały te skróty? VEB to Volkseigener Betrieb, "uspołeczniony zakład pracy", czytaj: zakład państwowy. W NRD te trzy litery, pojawiające się przy nazwach państwowych przedsiębiorstw (czy była to lokalna piekarnia, czy też wielka huta), oddawały nie tylko istotę ustroju (przeciwieństwo gospodarki wolnorynkowej). Miały symbolizować również rzekome bezpieczeństwo socjalne w NRD oraz gwarancję miejsca pracy - i sygnalizować obywatelom, że w NRD żyje się może i trochę gorzej niż w Niemczech Zachodnich, ale za to bezpiecznie, nie tak jak w krwiożerczym kapitalizmie zza berlińskiego muru. Przesłanie to trafiało do wielu obywateli NRD. Woleli oni nie dostrzegać, że ta domniemana wyższość socjalizmu nad kapitalizmem idzie w parze z niską wydajnością pracy, z całkowitym brakiem kreatywności, z marnotrawstwem na wielką skalę i wreszcie z gospodarczą stagnacją.

A KaDeWe? Tak w skrócie nazywano słynny zachodnioberliński dom towarowy "Kaufhaus des Westens" (w wolnym przekładzie: "Supermarket po zachodniej stronie"). "KaDeWe" był także synonimem luksusu i mnogości wszelakich dóbr konsumpcyjnych - ale także (czego Niemcy z NRD woleli raczej nie zauważać) zupełnie innej kultury pracy, konkurencji i wolnego rynku, który od człowieka wymaga choćby niewielkiej, ale jednak aktywności. No i, rzecz jasna, pracowitości.

Ujmując rzecz w skrócie: "VEB" to było bezpieczeństwo, a "KaDeWe" - wolność. Po 1990 r. takie połączenie miało okazać się dla większości Niemców z NRD kwadraturą koła.

Jammerossi i Besserwessi

No i stało się. Po wielkiej euforii roku 1989 i 1990 ("To cud, znowu jesteśmy jednym narodem!") przyszło wielkie otrzeźwienie. Wtedy, na początku lat 90., "skrzydlatymi słowami" stały się dwa określenia, które ówczesną rzeczywistość i wzajemną relację Ost-West oddają lepiej niż długie socjologiczne opisy. Pierwsze to "Jammer-Ossi". Po polsku: "wiecznie narzekający wschodniacy" lub mocniej: "labiedzący wchodniacy", "bidule ze Wschodu". Tak zirytowani Niemcy ze "starej" RFN zaczęli określać swych nowych współobywateli z byłej NRD. Określenie drugie oddawało nastawienie "wschodniaków": "Besser-Wessi". Czyli - "mądrale z Zachodu", "przemądrzali zachodniacy".

Czy mogło być inaczej? Chyba nie, skoro wraz z zachodnim państwem, zachodnimi pieniędzmi i zachodnimi regułami gry - wkraczającymi na teren, jak teraz mówiono, "nowych landów" - nie pojawiła się nowa mentalność. Albo raczej: pojawiła się, ale u nielicznych. Większość popadła w nostalgię, którą język potoczny natychmiast nazwał "Ostalgią".

Ostalgia wyrażała się najpierw tęsknotą za wschodnioniemieckimi produktami (a była ich cała masa: specyficznych produktów, takich jak - by nie szukać długo - PRL-owskie dżinsy marki "Odra" albo radziecki szampan). Później jej przejawem stały się "produkty" nieco innego gatunku: jedne z półki wyższej (np. filmy, zwykle komedie, bądź książki, przedstawiające NRD-owską codzienność jako idyllę i tym samym banalizujące ją), inne z półek znacznie niższych, jak kiczowate "ostalgiczne" programy telewizyjne, utrzymane w konwencji show, w których dawne NRD-owskie gwiazdy i gwiazdeczki - np. Katarina Witt, łyżwiarska mistrzyni - występowały w niebieskich koszulach FDJ. Czyli w stroju organizacyjnym komunistycznej organizacji młodzieżowej, do której przynależność była w zasadzie obowiązkowa (bo wyłamanie się groziło utratą możliwości studiowania; dla wyjaśnienia: w NRD nie było egzaminów na uczelnie, ale to państwo "delegowało" na studia młodych ludzi, których uznało za tego wartych; podobna selekcja miała miejsce po szkole podstawowej - kto nie należał do FDJ, miał małe szanse trafić do liceum).

Ostalgia i przekora

Ostalgia wyrażała jednak coś więcej niż tylko tęsknotę za winem musującym marki "Rotkäppchen" (Czerwony Kapturek; w istocie folia zakrywająca korek była koloru czerwonego). Kryła się za nią także niepewność. A także - lęk. One to zagościły na dobre w duszach nowych obywateli RFN, gdy minęła pierwsza euforia. Trudno się temu dziwić, skoro ich "uspołecznione zakłady pracy" padały jeden po drugim, a zachodnie "KaDeWe" - już nie jeden dom towarowy w Berlinie Zachodnim, ale wielkie sieci handlowe - były w stanie zapełnić półki wszelkim dobrem (zachodniej produkcji) nawet w wiejskich sklepikach na prowincji; dobrem, które wypierało produkcję lokalną.

Równocześnie z Zachodu na Wschód popłynął szeroki strumień twardej waluty. Po 1990 r. transfery (czytaj: zastrzyki) finansowe wynosiły rok w rok kilkadziesiąt miliardów (marek, potem euro) - i będą jeszcze wynosić, co najmniej do 2019 r. "Kwitnąca kraina, mlekiem i miodem płynąca", którą w przypływie emocji lekkomyślnie obiecał kiedyś Helmut Kohl, może się nie spełniła. Ale pod hasłem "Odbudowa Wschodu" ruszył bezprecedensowy program inwestycji. Mimo to Niemcy z byłej NRD pozostali przy swym lamencie: "Bo wy na Zachodzie nigdy nas nie zrozumiecie...".

Problem w tym, że w przypadku byłych obywateli NRD nie sprawdza się marksistowska maksyma, że "byt określa świadomość". Patrząc bowiem nie tylko na statystyki, ale także na sondaże okazuje się, że Niemcom ze wschodnich landów wiedzie się dobrze - materialnie. Ich renty są dziś na takim poziomie co w "starej" Republice Federalnej; także zarobki osiągają często zachodnioniemiecki poziom. Niemcy ze wschodnich landów dużo podróżują po świecie, jakby chcieli nadrobić zaległości. No i są wolni. Od prawie 20 lat nie ma tajnej policji Stasi. A mimo to większość twierdzi w sondażach, że parlamentarna demokracja to niekoniecznie najlepsza forma rządów.

Wracając do wschodnioniemieckiej duszy: niepewności towarzyszy w niej przekora. Ta zaś wyładowuje się pod postacią erupcji społecznych emocji - gdy drużyna piłkarska ze wschodnich landów, np. Energie Cottbus, wygra z silniejszym zwykle klubem z landów zachodnich, np. Bayernem Monachium. Albo gdy producent "Czerwonego Kapturka" wykupi konkurenta na rynku win musujących, firmę "Mumm", mającą siedzibę w "starej" RFN. Nieważne, że "Rotkäppchen" już wiele lat temu został połknięty przez zachodni koncern - przekora pozwala Niemcom ze Wschodu znosić rzeczywiste i domniemane zranienia, których doświadczyli - w swym przekonaniu - od Niemców z Zachodu.

Psychogram NRD

W rzeczywistości mamy tu do czynienia z procesem wyparcia - i to w skali społecznej. Spoglądając wstecz, na czasy NRD, człowiek chce pamiętać o tym, co było pozytywne (nawet jeśli pozytywów nie było za wiele), a nie o rzeczach złych, których ogrom przygniata. Stąd zdanie, powtarzane z uporem: "Przecież nie wszystko było złe!". Stąd argumenty, że każde dziecko miało miejsce w przedszkolu, a każdy dorosły pracę. Argumenty - albo raczej slogany propagandowe z realsocjalistycznego lamusa.

Jak na to odpowiedzieć? Może cytatem z wielkiego socjologa niemiecko-żydowskiego Theodora Adorna, który po II wojnie światowej wrócił z emigracji do Niemiec (Zachodnich). W latach 50. zapisał on taką myśl: "Nie ma prawdziwego życia tam, gdzie życie jest nieprawdziwe". W ten sposób skomentował to, co słyszał wokół siebie na co dzień, gdy powojenni Niemcy podejmowali nieustanne próby znalezienia czegoś pozytywnego w czasach III Rzeszy. "Przecież nie wszystko było złe! - słyszał Adorno. - Przecież budowano autostrady. Przecież każdy miał pracę".

"Przecież nie wszystko było złe!" - to zdanie, wypowiadane dziś w odniesieniu do NRD, wyraża to samo, co miało wyrażać kiedyś w odniesieniu do III Rzeszy. Ludzie, którzy mają za sobą życie w dyktaturze, "życie na podsłuchu", chętnie popadają w zbiorową amnezję.

"Kiedyś wśród ludzi było więcej solidarności niż teraz" - również i takie zdanie słychać dziś często w byłej NRD. Solidarności? Czy może raczej - poczucia ubezwłasnowolnienia? W rzeczywistości NRD-owskie państwo, ten "bardziej papieski od papieża" (czyli Moskwy) barak w komunistycznym obozie, było - bardziej niż Polska czy Węgry - uosobieniem życia pod iście orwellowską kontrolą ze strony władzy. Życia w zamknięciu. "Mur, drut kolczasty i wydany przez najwyższe władze państwowe rozkaz natychmiastowego strzelania ostrą amunicją do ludzi, którzy chcą uciec z tego kraju - wszystko to tworzyło zewnętrzną konstrukcję. Konstrukcję potrzebną do tego, aby wewnątrz, w kraju, mogły panoszyć się: represyjny system wychowawczy; autorytarne struktury we wszystkich dziedzinach społecznego życia; aparat bezpieczeństwa, służący w istocie do zastraszania ludzi; wreszcie banalny, ale bardzo skuteczny system nagród i kar, mający utrzymać naród w zniewoleniu. Środki nacisku były tak wszechogarniające - pod względem egzystencjalnym, psychologicznym i moralnym - że musiały spowodować poważne konsekwencje u ogromnej większości ludzi" - pisał Hans-Joachim Maaz, psycholog z Halle, już w roku 1990, w swojej książce "Zablokowane emocje - psychogram NRD".

Ocena ta do dziś pozostaje aktualna.

Choć od upadku komunizmu i zjednoczenia Niemiec minęły niemal dwie dekady, Niemcy z byłej NRD nadal odczuwają skutki 45 lat funkcjonowania systemu represji: 5 lat rządów sowieckich (gdy obszar późniejszej NRD był strefą okupacyjną ZSRR), a potem 40 lat NRD. Tego nie da się ot tak, strząsnąć. Tamten czas naznaczył ludzi, do dziś tkwi w zakamarkach umysłów. Mentalności, zachowania, postawy zmieniają się powoli. Nostalgia i lęk przed wolnością, kłopot z podejmowaniem odpowiedzialności - z tym wszystkim do dziś muszą borykać się ci, którym przyszło żyć w NRD.

"Oficjalnie byliśmy obywatelami, obywatelami NRD. Ale naprawdę byliśmy kimś w rodzaju pensjonariuszy zamieszkujących dom, który nazywał się państwem" - napisał Joachim Gauck, w NRD pastor, a potem pierwszy szef urzędu zawiadującego archiwami Stasi. I dalej: "Dziś tamten system należy do przeszłości, ale jego resztki pozostały w duszach ludzi, którzy wtedy podporządkowali się władzy lub funkcjonowali jako milcząco-lękliwi oportuniści. Nikt nie lubi, żeby mu o czymś takim przypominano".

NRD nie umarła. Przynajmniej dopóki trwa w głowach. Ona, albo raczej jej zniekształcony obraz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (18/2007)