Niemcy: radykalizm na fali

Alternatywa dla Niemiec to nowe i groźne zjawisko w Republice Federalnej. W najbliższą niedzielę partia wejdzie do trzech landtagów. To także test nastrojów w całym kraju.

06.03.2016

Czyta się kilka minut

Przewodnicząca AfD Frauke Petry na zjeździe partii w Hanowerze, 29 listopada 2015 r. / Fot. Julian Stratenschulte / DPA / PAP
Przewodnicząca AfD Frauke Petry na zjeździe partii w Hanowerze, 29 listopada 2015 r. / Fot. Julian Stratenschulte / DPA / PAP

Saksonia, znów Saksonia! Tym razem nie metropolitalne Drezno, ale Clausnitz w Rudawach. Całe Niemcy mogły to oglądać – bo rzecz nagrano, a nagrania upubliczniono – jak setka wściekłych mieszkańców Clausnitz zatrzymuje i otacza autobus z piętnastoma uchodźcami z Bliskiego Wschodu, którzy mieli zostać zakwaterowani w tym górskim miasteczku. Złość, gniew, okrzyki: uchodźcy byli tak przerażeni, że przez dwie godziny bali się opuścić autobus.

Jak na ironię, mieszkańcy Clausnitz – wśród nich, jak się potem okazało, członkowie Alternatywy dla Niemiec (AfD), nowej partii skrajnej prawicy – wznosili hasło, które ćwierć wieku wcześniej było tu, na terenie ówczesnej komunistycznej NRD, wezwaniem do buntu w imię wolności: „Wir sind das Volk!”. To my jesteśmy narodem.
Gdy na miejsce przybyli policjanci, postanowili zakończyć awanturę w sposób być może jedyny możliwy z punktu widzenia państwa, ale który wizerunkowo okazał się fatalny. Aby nie ustępować wobec presji tłumu, policjanci zmusili uchodźców do opuszczenia autobusu i zajęcia kwater. Podczas interwencji jeden z funkcjonariuszy chwycił płaczącego nastolatka i wyciągnął brutalnie z pojazdu. Jeszcze tego samego dnia również i to nagranie trafiło do internetu, a potem do wieczornych wiadomości telewizyjnych – wywołując ogólny szok.

Jakby tego było mało, zaraz potem podpalono schronisko dla azylantów w Budziszynie. Gdy zjawili się strażacy, grupy mieszkańców usiłowały utrudnić im pracę. Budziszyn to też Saksonia.

Ewolucja prymusa

Clausnitz i Budziszyn – to kolejne nazwy na długiej już liście saksońskich miejscowości, w których doszło do aktów przemocy wobec uchodźców i imigrantów. W ogólnoniemieckiej statystyce ten właśnie land przoduje: co czwarty taki atak miał miejsce tutaj. Kiedyś Saksonia była prymusem wśród nowych landów, tj. powstałych na miejscu NRD: tu zjednoczenie Niemiec dokonywało się najlepiej.

Tymczasem w ciągu minionego roku ten land stał się znów symbolem, już niechlubnym. Tu narodził się skrajnie prawicowy ruch Pegida (skrót od nazwy: „Europejczycy protestujący przeciw islamizacji Starego Kontynentu”), którego rytualnym już przejawem są manifestacje w każdy poniedziałek na drezdeńskiej starówce. Choć inicjatywa rozszerzyła się na inne miasta, jej symbolem jest Drezno; tu demonstracje Pegidy są najliczniejsze. I również z Drezna pochodzi Frauke Petry – 40-letnia przewodnicząca Alternatywy dla Niemiec, o ostrym języku i poglądach wybitnie skrajnie prawicowych, której partia rozwija się dziś szybko, stając się postrachem dla tradycyjnych formacji politycznych.

Cierpi na tym Drezno – ten ośrodek niemieckiej kultury, „perła baroku”, „Wenecja nad Łabą”. Nie tylko wizerunkowo, ale też ekonomicznie. Mniej jest turystów, zagraniczni naukowcy zaczynają omijać tutejsze uczelnie – wizja „matecznika Pegidy” działa odstraszająco.

Ostatnio premier Saksonii Stanislaw Tillich musiał przyznać, że niechęć, by nie rzec: wrogość do cudzoziemców jest w jego landzie silniejsza niż w innych regionach. Od zjednoczenia Niemiec w 1990 r. to jego partia, chadecja (CDU), była tu największą formacją. Zdawało się, że saksońskim konserwatystom udało się to, co długo było trudne w innych nowych landach: stworzyć regionalną tożsamość, będącą punktem odniesienia dla ludzi, którzy po upadku komunizmu potrzebowali nowej orientacji. Przez trzy kolejne kadencje chadecy zdobywali tu absolutną większość, wzorując się na bawarskiej CSU.

Ale saksońskim chadekom nie udało się to, co zawsze było maksymą bawarskich konserwatystów: że „na prawo” od nich nie może powstać poważna siła polityczna. Tymczasem w Saksonii skrajnie prawicowa NPD dwukrotnie wchodziła do lokalnego parlamentu (landtagu), zaś w 2014 r. udało się to właśnie AfD, która uzyskała oszałamiający jak na debiutanta wynik 14 proc. Dla tutejszych chadeków był to szok – także dlatego, że zostali zmuszeni do utworzenia lokalnego rządu razem z socjaldemokratami z SPD.

Przebojowy nowicjusz

O ile Pegida pozostaje agresywnym, ale rozproszonym i niejednorodnym ruchem protestu, o tyle AfD w ciągu kilku lat przeszła znamienną przemianę: zaczynając od regionalnej i raczej mieszczańskiej inicjatywy obywatelskiej, również wyrosłej na odruchu protestu, w ciągu kilku lat stała się ogólnoniemiecką partią o profilu skrajnie prawicowym. Niewiele brakowało, aby w 2013 r. przekroczyła próg 5 proc. głosów i znalazła się w Bundestagu. W kolejnych latach wprowadziła swych polityków do lokalnych parlamentów Saksonii, Brandenburgii i Turyngii (to teren b. NRD), a także Hamburga i Bremy.

A za chwilę – kolejny sukces: sondaże pokazują, że w wyborach do landtagów Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynatu i Saksonii-Anhaltu, które odbędą się w najbliższą niedzielę 13 marca, AfD nie tylko przekroczy próg, ale osiągnie dwucyfrowy wynik (wedle prognoz: od ok. 10 w obu landach zachodnich do nawet 19 proc. w Saksonii-Anhalcie).

Jeśli ten trend się utrzyma, w 2017 r. AfD znajdzie się w Bundestagu: ogólnoniemieckie sondaże dają jej dziś stabilne poparcie na poziomie 9-11 proc. głosów. To dwukrotnie więcej, niż ma w sondażach liberalna FDP, i mniej więcej tyle, ile mają Zieloni.

Tymczasem jeszcze kilka lat temu nic na to nie wskazywało. AfD narodziła się jako niewielka grupa sytuująca się wprawdzie „na prawo” od CDU/CSU, ale bynajmniej nie skrajna. Wśród jej twórców byli biznesmeni i naukowcy o poglądach mieszczańsko-konserwatywnych, krytykujący politykę rządu wobec kryzysu euro (np. wsparcie dla Grecji), a często też samą wspólną walutę. Poparcie mieli małe i zdawało się, że to kolejna polityczna efemeryda, która, jak wiele wcześniej, zaginie w mrokach dziejów.

„Trzeba strzelać do dzieci”

Stało się inaczej. Gdy zaczął się kryzys migracyjny, do Europy ruszyły setki tysięcy ludzi, a kanclerz Merkel postawiła na „politykę otwartych drzwi”, poparcie dla AfD zaczęło gwałtownie rosnąć. Zaważyła na tym też ewolucja w samej partii: po gwałtownej walce o wpływy, w czerwcu 2015 r. AfD podzieliła się, wielu jej ojców założycieli odeszło, a władzę w partii objęła grupa radykałów. To oni – Frauke Petry, Beatrix von Storch czy Björn Höcke – nadali jej nowe oblicze, skrajnie prawicowe. I choć AfD stara się ciągle jeszcze zachować mieszczańsko solidną fasadę, w istocie coraz bardziej się radykalizuje. Oraz, jak wykazuje w swych badaniach drezdeński politolog Werner Patzelt, coraz bliżej jej do radykalizmu Pegidy.

Widać już także, że oddziaływanie obu prawicowo-populistycznych formacji, AfD i Pegidy, zmieniło klimat polityczny w Niemczech. Zwłaszcza w swoich wypowiedziach politycy AfD nie obawiają się naruszać różnych tabu. To, co jeszcze niedawno było nie do wyobrażenia, teraz jest możliwe. Jak wtedy, gdy Frauke Petry – prywatnie matka czworga dzieci – mówi w jednym z wywiadów: „W razie potrzeby policja powinna używać w przyszłości broni palnej, aby powstrzymać uchodźców na [niemieckiej] granicy”.

Beatrix von Storch – z domu księżniczka von Oldenburg i wnuczka grafa Schwerin von Krosigk, ministra finansów w rządzie Hitlera – rozwinęła wypowiedź przewodniczącej, zaznaczając, że „w ostateczności powinno się strzelać także do kobiet i dzieci”.

„Prasa kłamie, Putinie pomóż!”

Reakcja na słowa obu pań była ostra i gwałtowna. Wróciły historyczne analogie: niemieckie egzekucje podczas II wojny światowej czy strzały na murze berlińskim, gdzie komunistyczni pogranicznicy zabijali uciekinierów. Szef SPD Sigmar Gabriel i minister sprawiedliwości Heiko Mass (też z SPD) uznali, że AfD powinna zostać objęta obserwacją przez kontrwywiad, Urząd Ochrony Konstytucji. Lewicowy „Spiegel” nazwał Petry i jej partię „kaznodziejami nienawiści”, konserwatywny „FAZ” pisał o „nowym sporcie narodowym: podjudzaniu do nienawiści”. A klimat się udzielał: Erika Steinbach, była szefowa Związku Wypędzonych, sytuująca się dziś na prawym marginesie CDU, dołożyła swoje, publikując na Twitterze rasistowski fotomontaż: mała dziewczynka o jasnych włosach i białej skórze, otoczona przez kolorowe dzieci, arabskie i afrykańskie. I podpis: „Niemcy 2030”.

Najwyraźniej świadomy, a nie spontaniczny język liderek AFD pokazuje, że w tych coraz bardziej chaotycznych i surowych czasach kolejnych kryzysów – w Europie i na świecie – również w Niemczech do głosu dochodzą nowe, dotąd niezwyczajne reguły gry. W tym niewybredne ataki na media, zwłaszcza telewizję publiczną, a także na czołowe tytuły prasowe. Dziś to już element opatrzonej codzienności, gdy politycy AfD i działacze Pegidy powtarzają hasło „Lügenpresse – halt die Fresse!” (w wolnym przekładzie: „Prasa kłamie – kłamliwi dziennikarze, trzymajcie gęby na kłódkę”).

Starszym Niemcom kojarzy się to z III Rzeszą: „Lügenpresse” wymyślił minister propagandy Joseph Goebbels, w odniesieniu do alianckich mediów.

Ale powrót tego pojęcia może mieć jeszcze jeden kontekst – i sprawcę. Niektórzy sądzą, że „Lügenpresse” zostało przemycone do Niemiec przez ni mniej, ni więcej, tylko rosyjską propagandę, która coraz bardziej otwarcie atakuje niemieckich polityków i media. Najwyraźniej obalenie Merkel byłoby dla Kremla czymś bardzo pożądanym. Rzecz znamienna: na marszach Pegidy widać często rosyjskie flagi i hasła typu „Merkel musi odejść – Putinie, pomóż!”. To, że Rosja finansuje przychylne sobie partie w Europie, będące zarazem formacjami skrajnej prawicy – jak Front Narodowy we Francji – nie jest już tajemnicą. Również o niektórych politykach AfD niemieckie media pisały, że są częstymi, zbyt częstymi gośćmi w ambasadzie Rosji w Berlinie...

Debata spolaryzowana

Nowe w Niemczech jest i to, że sukcesy AfD polaryzują debatę publiczną i czynią w niej dopuszczalnymi – w każdym razie: w niektórych kręgach – poglądy skrajne. Liberalny tygodnik „Zeit” komentuje to stwierdzeniem, że „Niemcy się decywilizują”. Także biskupi obu Kościołów wyrażają niepokój. Biskup katolicki Heiner Koch z Berlina ostrzegł wręcz przed klimatem „jak w III Rzeszy”. Jego monachijski kolega kard. Reinhard Marx stwierdził: „Gdy mowa o uchodźcach, chodzi nie tylko o miłosierdzie, ale też rozsądek. Każdy, kto stanie na europejskiej ziemi, powinien być traktowany z szacunkiem”.

Debata wokół AfD zaostrza się więc, a jej sukcesy stają się wyzwaniem dla społeczeństwa. Wolno jednak sądzić, że AfD nie stanie się realnym zagrożeniem dla demokracji. Zwłaszcza zachodnioniemieckie społeczeństwo obywatelskie ma duże doświadczenie w radzeniu sobie z ekstremizmami, z prawa i lewa. Europejskie wartości postrzegane są jako dobro godne obrony, większość odrzuca nienawiść do cudzoziemców, prawo do azylu postrzegane jest jako wartość (choć niedawno Bundestag znów je zaostrzył) i także w przyszłości nie będzie strzałów na granicy.

Jednak AfD nie zniknie, a w każdym razie nie tak szybko, jak wcześniej inne podobne formacje – i pewnie za półtora roku wejdzie do Bundestagu, jeśli do tego czasu nie uda się znaleźć rozwiązania dla kryzysu migracyjnego. Ale nawet jej obecność w Bundestagu nie powinna być czymś dramatycznym – będzie raczej, powiedzmy, europejską normą w sytuacji, gdy podobne formacje są obecne w wielu krajach Unii.

Wszelako obecność AfD w Bundestagu coś zmieni: a mianowicie niemiecki system partyjny. Ponieważ będzie to już druga (obok postkomunistycznej Lewicy) partia bez zdolności koalicyjnej, obecna Wielka Koalicja chadeków i socjaldemokratów może okazać się jedynym możliwym sojuszem politycznym zapewniającym trwałą większość w parlamencie. A taki scenariusz byłby niedobry dla demokracji – każdej demokracji, która potrzebuje wiarygodnej i silnej opozycji. ©

Przeł. WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2016