Niegrzeczny święty Mikołaj

Nie był dobrodusznym dziadkiem gładzącym dzieci po główkach. Pochodził ze słynącej z żywiołowych mieszkańców Turcji, którzy dziś kłócą się z Włochami o zwrot szczątków „swojego” świętego.

27.11.2016

Czyta się kilka minut

Rekonstrukcja twarzy św. Mikołaja z Mirry, 2014 r. / Fot. Liverpool John Moories University
Rekonstrukcja twarzy św. Mikołaja z Mirry, 2014 r. / Fot. Liverpool John Moories University

Pogodnymi oczami patrzy przed siebie ciemnooki mężczyzna o siwych włosach. Okrągła, pełna twarz sugeruje, że lubił dobrze zjeść, trudno więc uwierzyć, iż mamy do czynienia z weganinem, który do tego regularnie pościł. „Przyjazne” zmarszczki wokół oczu pozwalają sądzić, że to człowiek o pogodnym usposobieniu, dlatego dziwi zniekształcony, najwyraźniej noszący ślady złamań nos. Całości dopełnia jednak bujna, siwa broda – święty Mikołaj jak żywy.

Podobieństwo nie jest przypadkowe. To komputerowy portret świętego stworzony na przełomie 2014 i 2015 r. przez prof. Caroline Wilkinson z John Moores University w Liverpoolu. Niby nic nowego po tym, jak pod koniec lat 50. włoski naukowiec Luigi Martino po raz pierwszy zbadał (m.in. prześwietlił promieniami rtg) szczątki wydobyte z krypty w kościele we włoskim Bari, takich portretów powstało wiele. Ten jednak nie tylko jest najnowszy, ale też najbliższy prawdzie. Do stworzenia go posłużyły bowiem badaczce nie tylko kości świętego, ale też dane dotyczące wyglądu i budowy tureckich mężczyzn pochodzących – jak czytamy z opisu badań – z tego samego regionu, gdzie święty przyszedł na świat. Kłopot w tym, że przez pomyłki hagiografów prof. Wilkinson najprawdopodobniej zbadała nie tych Turków, co trzeba

Zdublowany święty

Mikołaj, późniejszy biskup Miry (obecnie Demre), rzeczywiście urodził się w południowo-zachodniej Anatolii około 270 r. n.e., ale jego rodzinnym miastem wcale nie była słynąca ze złotej plaży Patara (tak zwykle przeczytać można w biografiach świętego), a dobrze sytuowani i świątobliwi rodzice nie nosili imion Teofan i Noona. Hagiografowie spisujący żywot biskupa pomylili dwóch duchownych noszących to samo imię.

O taki błąd nie było trudno, bo choć Mikołaj z Miry (ten, o którego nam chodzi) żył 200 lat wcześniej niż drugi Mikołaj (ten, którego rodziców błędnie przypisuje się pierwszemu), obaj pochodzili z Licji i obaj dokonywali wielkich czynów, obaj w końcu zostali wyniesieni na ołtarze. Jak czytamy w najnowszej wersji życia świętego, opracowanej przez duchownych obrządku wschodniego, a streszczonej w „Przeglądzie Prawosławnym”, pomyłka miała zostać odkryta już w XIX w., do dziś nikt się jednak nie kwapi, by na powrót rozdzielić historie świętych. Co gdyby się okazało, że kto inny ufundował posag trzem ubogim pannom, które inaczej niechybnie skończyłyby w domu publicznym? Albo że to nie ten święty wskrzesił trzech niewinnie skazanych młodzieńców (według mniej „nadprzyrodzonej” wersji tej historii nie dopuścił jedynie do wykonania wyroku)?

Ze świętym Mikołajem jest trochę jak ze świętymi księgami. Nikt już nie ma pewności, co było w oryginale. Powtarzane, a później przepisywane legendy traciły niekiedy całe fragmenty (te, które dany skryba uznał za mało interesujące), to znów zyskiwały nowe epizody.

Trochę łatwiejsze zadanie mają współcześni hagiografowie, którym z pomocą przychodzi nauka. Badania kości świętego potwierdzają np. zaawansowany artretyzm, co może wynikać nie tylko z sędziwiego wieku Mikołaja (zmarł mając ok. 70-80 lat), ale również z faktu, że – według legend – za rządów Doklecjana święty pięć lat przesiedział w więzieniu. Złamany nos ma być za to brakującym dowodem (nie zachowały się żadne zapiski) na to, że w 325 r. biskup Mikołaj nie tylko uczestniczył w Soborze Nicejskim, ale też pobił się tam z – opowiadającym jego zdaniem herezje – Ariuszem.
Jednak w czasie gdy chrześcijanie z ciekawością śledzą historię o najpopularniejszym świętym, jego „rodakom” jest to zupełnie obojętne.

Krasnal w herbie miasta

– Myślałam, że to jakiś chwyt marketingowy, żeby ściągnąć turystów; że dorobili historię do kościoła, który mają – mówi o władzach Demre (zachował się tu kościół z kryptą świętego) Banu, mieszkanka nieodległej Antalyi. Razem wyszukujemy w tureckim internecie informacje o biskupie Miry. Z pomocą przychodzą nam strony tureckich chrześcijan wyjaśniające niedowiarkom, skąd Noel Baba (Świąteczny Tata) wziął się w Anatolii. Choć i tu Mikołajowie są w zupełnie nielogiczny sposób pomieszani (Mikołaj przedstawiony jest jednocześnie jako biskup Miry i przełożony zakonu, który za jego życia jeszcze nawet nie istniał, i odwiedza świątynie, które zbudowane zostały długo po jego śmierci), dość jasno opisane są jednak dzieje chrześcijaństwa na tych terenach, należących przecież wówczas do Imperium Rzymskiego.

Mikołaj urodził się za ostatniego niechrześcijańskiego cesarza Rzymu Doklecjana, zmarł już za Konstantyna, którego rękoma cesarstwo przyjęło chrześcijaństwo za religię państwową. Nie są to – słyszę od koleżanki – „epizody” z dziejów Anatolii, na które w tureckiej szkole zwraca się szczególną uwagę, trudno więc oczekiwać, by powszechnie znana była w Turcji historia świętego. Sprawy nie ułatwia też oficjalne stosowanie przez Turków nazwy „Noel Baba” zamiast „Aziz Nikolas” – święty Mikołaj. Miejscowych wprowadza w konsternację, chrześcijan denerwuje. Kiedy mniej więcej 15 lat temu władze Demre spróbowały zastąpić odlaną z brązu figurę świętego przaśnym krasnalem w czerwonym płaszczu (figurującym już zresztą w herbie miasta), pielgrzymi protestowali, póki oryginał nie wrócił na miejsce.

Dotknąć grobowego kamienia

Razem z Banu do Miry ruszamy z jej rodzinnej Antalyi. GPS prowadzi nas „skrótem” przez góry Taurus. To rajd po wąskich, stromo położonych drogach, prowadzących przez wioski, w których wciąż jeszcze nie ma elektryczności. Dwie godziny później jesteśmy na miejscu i tu kolejne zaskoczenie. Demre jest jak ubogi kuzyn innych miast wybrzeża Morza Śródziemnego. Nie ma hoteli czy centrów handlowych, jedynie drogowskazy prowadzące do Noel Baba Kilisesi – kościoła św. Mikołaja. To właściwie jedyna atrakcja turystyczna tego miejsca (prócz ruin antycznego teatru i wykutych w skałach grobowców), a winę za to ponosi święty, który jako biskup Miry miał nakazać zburzenie usytuowanej w mieście świątyni Artemidy.

Świątynia, wokół której przez stulecia powstawały kolejne budynki, położona jest poniżej poziomu dzisiejszego miasta, ale i bez drogowskazów łatwo ją znaleźć. Drogę wskazują stragany z pamiątkami (i tak już nieliczne, jest po sezonie), przewodnikami w każdym możliwym języku, różańcami i wykonanymi w Chinach tandetnymi ikonami nieudolnie przedstawiającymi świętego.

Naprzeciwko obleganego przez turystów kościoła toczy się zwykłe życie miasteczka. Starsi panowie grają w tavlę, w oknach sklepu rzeźnika wiszą baranie tusze, a obwoźny sprzedawca gevreków (rodzaj obwarzanków z sezamem) przemierza ulice, niosąc na głowie tacę ze zbudowaną z pieczywa piramidą, i przez chwilę jest chyba częściej fotografowany niż figura świętego. Turystów i pielgrzymów jest w kościele nieco mniej niż w środku sezonu.

Budowla okazuje się znacznie większa, niż pokazują to zdjęcia w przewodnikach. Świątynia, w której po śmierci pochowany został św. Mikołaj, była wielokrotnie przebudowywana. Najpierw w VI wieku, za Justyniana Wielkiego (niedługo później, w 809 r., pracę budowniczych zrujnowali arabscy najeźdźcy). Ponad dwa wieki później Konstantyn IX nakazał przebudowanie kościoła na trzynawową bazylikę. Kolejny, nieco już bliższy naszym czasom remont zasponsorował w 1862 r. car Aleksander II.
Surowe wnętrze niemal pustego kościoła „łagodzi” nie tylko żółty kolor kamienia, z jakiego powstał, ale też utrzymane w ciepłych barwach, odnawiane w pierwszej dekadzie XXI w., freski przedstawiające anioły i świętych (naturalnie ze szczególnym uwzględnieniem Mikołaja). Na jednej ze ścian mamy liczną grupę poważnych brodaczy w czerwono-białych szatach, siedzących po obu stronach umieszczonego w centrum malowidła krzyża. Niestety tylko dwóch historyczne zawieruchy nie pozbawiły twarzy. Na szczęście na przeciwległej ścianie jest niemal identyczne malowidło, na którym twarze są znacznie lepiej widoczne. Jasne żółte tło nieco zaskakuje tych, którzy pamiętają mroczne freski z kościołów Kapadocji, choć w końcu i tu znajdujemy chłodniejsze kolory. Na szafirowym tle widnieje odziany w czerwonawe szaty Jezus, w innym miejscu wyłaniający się z wyblakłego błękitu Mikołaj z imponującą złotą aureolą.

Zwiedzając kościół warto też patrzeć pod nogi: na podłodze zachowały się fragmenty oryginalnych mozaik. I w końcu miejsce najważniejsze – przynajmniej dla wszechobecnych tu prawosławnych pielgrzymów – sarkofag, w którym po śmierci złożono ciało świętego. Znajduje się on w arkadowym krużganku, a przed ciekawskimi rękoma chroni go plastikowa szyba. Zamontowano ją w obawie przed całkowitym zniszczeniem i tak już naruszonej konstrukcji, ale pielgrzymom to nie przeszkadza. Ci, którzy wierzą, że święty i w ich życiu dokona cudów, albo dotykają grobowca przez niewielką szparę między ścianą a płytą pleksi, albo po prostu – głośno łkając – tulą się do tej ostatniej. I wcale nie przeszkadza im, że grób świętego jest pusty.

Oddajcie Mikołaja

Szczątki świętego od niemal tysiąclecia nie spoczywają w grobie, w którym je złożono. Jak czytamy w wersji żywota Mikołaja opracowanej przez archimandrytę Włodzimierza, ok. 1087 r. zrabowali je kupcy z Bari, uprzedzając tym samym Wenecjan, którzy również pragnęli posiąść cenne relikwie. Do kradzieży Włosi przymierzali się aż dwa razy. Najpierw nic nie wskórali, bo w mieście trwał pogrzeb seldżuckiego dowódcy. Za drugim razem, nie napotkawszy oporu mieszkańców, sterroryzowali czterech pozostających w świątyni mnichów i rozbiwszy podłogową mozaikę, wydobyli – przy okazji dokonując uszkodzeń – szczątki świętego z grobowca pod podłogą. Pośpiech sprawił, że nie zabrali wszystkich kości, zostawiając je innym „łowcom relikwii”.

Nieszczęśni mnisi ponownie przeżyli więc napaść, tym razem dokonaną przez Wenecjan. Ci – rozczarowani faktem, że w krypcie zostało niewiele – połączyli kości świętego z innymi szczątkami (nawet dziecięcymi i pochodzącymi od kobiety) i wywieźli, rozpoczynając wieloletni spór z Barijczykami o to, czyje relikwie są prawdziwe.

W 2009 r. do sporu włączyli się Turcy. 28 grudnia rząd w Ankarze wystosował do Włochów oficjalne pismo, w którym domaga się zwrotu szczątków świętego do Turcji. Nie doczekawszy się pożądanego rezultatu, apel ponowiono jeszcze dwukrotnie, ostatnio w 2013 r. Turcy napisali nie tylko do rządu włoskiego, powołując się na przepisy o nielegalnym przewozie antyków, ale nawet do Watykanu, argumentując, że miejsce kości świętego jest tu, gdzie się urodził, działał i został pochowany. Jeśli się uda, będzie to dla mieszkańców dawnej „parafii” świętego nie lada prezent. Ostatecznie przecież nie takich cudów już on dokonywał. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2016