Niedziela na Głównej

Skutkiem ustawy ograniczającej handel wielkopowierzchniowy może być ożywienie miast. Do tej pory galerie były ich przekleństwem. Zasysały życie do swoich czeluści, wyludniały miejską przestrzeń.

02.03.2018

Czyta się kilka minut

Jedna z łódzkich galerii informuje klientów o handlowych niedzielach w marcu. / Fot. Piotr Kamionka / Reporter / East News
Jedna z łódzkich galerii informuje klientów o handlowych niedzielach w marcu. / Fot. Piotr Kamionka / Reporter / East News

Dla wielu ulga, dla innych jednak zawód. 11 marca zapominalskich klientów galerii handlowych czeka zawód – zamknięte drzwi. Będzie prawdopodobnie jeszcze za zimno, żeby gremialnie udali się na imprezę na świeżym powietrzu. Tydzień później sytuacja się powtórzy. W kwietniu zakaz będzie obowiązywał w trzy kolejne niedziele. A to może być już całkiem przyjemna wiosna. Co zrobić z czasem spędzanym do tej pory na zakupach?


Czytaj także:

Błażej Strzelczyk: Ostatnia niedziela >>>


To jest pytanie, na które już powinni znać odpowiedź prezydenci i burmistrzowie od Warszawy po Głogów i Bartoszyce. Bo wolne od hipermarketów niedziele to szansa na to, żeby zachęcić ludzi do spędzania czasu na mieście.

– W dobie kurczących się podwórek i zastawionych autami chodników dla wielu mieszkańców polskich miast centra handlowe rzeczywiście są niestety coraz częściej jedyną dostępną i w miarę atrakcyjną przestrzenią publiczną – mówi Marta Żakowska, redaktorka naczelna „Magazynu Miasta”.

– Jest to więc dobra okazja do ponownej debaty publicznej poświęconej naszym politykom architektonicznym i roli życia społecznego oraz infrastruktury rekreacji w miejskich przestrzeniach. Bo jak nie niedzielne centrum handlowe, to co, jeżeli brakuje parku, podwórka, boiska, jak np. na części warszawskiej Białołęki? – pyta retorycznie.

Ale właściwie po co – zapyta ktoś. Po co władze miast miałyby inwestować pieniądze w organizowanie imprez w przestrzeni miejskiej? Dlaczego ludzie na ulicach i w parkach mieliby być dla miasta jakąkolwiek wartością?

Naturalni właściciele

Jan Gehl, duński urbanista, prowadzi od lat 70. badania w miastach na całym świecie. Jak sam wielokrotnie podkreślał, kluczowy wpływ na ich wyniki miał fakt, że robił je razem z żoną Ingrid Mundt, z wykształcenia psychologiem. I to połączenie myślenia o mieście z myśleniem o człowieku zaowocowało wydaną po raz pierwszy w 1971 r. fundamentalną dla współczesnej urbanistyki książką „Życie pomiędzy budynkami”. Jednym z ważniejszych odkryć Gehla i Mundt było to, że ludzie chętniej przebywają w miejscach, w których mogą obserwować innych ludzi.


Czytaj także: Piotr Kozanecki: Ślepe ulice


W porządku, ale przecież miasto nie jest od tego, żeby zapewniać swoim mieszkańcom przyjemność w postaci obserwowania innych. To prawda, jednak w obecności ludzi na ulicy nie chodzi tylko o przyjemność. A o co? Opisała to jeszcze przed Gehlem w „Śmierci i życiu wielkich miast Ameryki” Jane Jacobs. Ulica powinna według niej mieć wyraźne rozgraniczenie na przestrzeń publiczną i prywatną, musi być obserwowana przez jej „naturalnych właścicieli” i powinna mieć szeroki i cały czas użytkowany chodnik. Taka ulica jest jednocześnie żywa i bezpieczna. Stała obserwacja ulicy ma działanie prewencyjne. Podobnie jak ciągła obecność na niej ludzi. A to można osiągnąć tylko poprzez mieszanie na tej ulicy różnorakich funkcji.

Zdrowa ulica powinna „żyć” od wczesnych godzin porannych do późnych godzin nocnych, bo tylko wtedy nie będzie istniało niebezpieczeństwo, że wkradnie się na nią pustka, a razem z pustką – przestępczość. Na idealnej ulicy są wcześnie otwierane sklepy, dzieci bawią się na szerokich chodnikach, później otwierane są punkty usługowe i drobny przemysł, po południu działają wciąż kawiarnie, instytucje kulturalne, przyjeżdżają dostawcy z towarami na następny dzień. Jest życie gospodarcze i życie towarzyskie.

Bezpieczeństwo i wielofunkcyjność to najważniejsze pojęcia dla idealnej ulicy. A bezpiecznie jest wtedy, kiedy są ludzie. Ludzie są wtedy, kiedy mają powód, by być. Widok ludzi przyciąga innych ludzi. Wszystkie procesy się zazębiają, ułomność jednego z nich nieuchronnie prowadzi do degradacji całości.

Nie mamy zbyt wielu ulic funkcjonujących w ten sposób. A jedną z wielu przyczyn jest koncentracja handlu w dużych sklepach. Galerie handlowe działają trochę jak odkurzacze – wysysają życie ze swojej okolicy. Jeśli są położone na przedmieściach, to ten proces jest dla miasta niegroźny. Ale w Polsce galerie zostały wpuszczone do ścisłych centrów.

Degradująca się przestrzeń może stać się niebezpieczna. Jest też nieekonomiczna, bo zamiast przerabiać istniejące już budynki na współczesne potrzeby, budujemy kolejne obiekty od zera, jeszcze bardziej rozlewając zabudowę. Rozlewanie zabudowy generuje kolejne koszty, chociażby transportowe i ekologiczne. Ileż potencjalnie wspaniałych miejsc na mieszkania, biura, handel i usługi marnuje się w śródmieściu Łodzi, bo zostało ono całkowicie zaniedbane.

Identyfikacja z miastem

Miasta powinny więc zaprosić do swoich przestrzeni jak najwięcej mieszkańców, bo przynosi to realne korzyści.

Oprócz tych wymiernych, można też uzyskać korzyści symboliczne. Nie da się ich zmierzyć, ani łatwo wtłoczyć w tabelkę w Excelu. Ale warto zwrócić uwagę na to, że przebywanie w galerii handlowej dla mało kogo będzie powodem do chwalenia się przed znajomymi albo wrzucenia selfie na Facebooka. Co innego wizyta w przyjaznej architektonicznie scenerii tętniącej życiem ulicy albo wypełnionego sportowymi aktywnościami parku. I nie chodzi tu o to, że wizyta w galerii handlowej miałaby być powodem do wstydu, ale bardziej o to, że nikt nie będzie traktował jej jako elementu budowania własnego wizerunku i tożsamości. A przebywanie w przestrzeni miejskiej jak najbardziej może taki element stanowić. Z galerią mogą nas wiązać zakupy i wygoda ich robienia. Z miastem możemy się identyfikować.

Aby proces identyfikacji z miastem zachodził jak najczęściej, musi być przez to miasto wspomagany. Nie tylko budową coraz lepszej twardej infrastruktury, inwestowaniem w estetykę ulic, meble miejskie, dobrą komunikację. Ale także bardziej miękkimi zachętami dla mieszkańców (to ważne, nie dla turystów, dla nich miasta powinny mieć inną ofertę i strategię). Czy nasze miasta szykują się na wykorzystanie szansy?

Spośród przepytanych przeze mnie kilkunastu przedstawicieli różnych ośrodków gotowość na przyjęcie wyzwania wykazały już Łódź, Bydgoszcz oraz Gdańsk.


Czytaj także: Beata Chomątowska: Do kogo należą nasze miasta


– Jesteśmy świadomi tego, że część klientów dużych galerii handlowych nie zmieni swoich preferencji i dalej będzie poszukiwać miejsc z ofertą handlową. To otwiera ogromną szansę dla przedsiębiorców z ulicy Piotrkowskiej i osiedli – tłumaczy mi Marcin Masłowski, rzecznik prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej. – Druga grupa osób, która preferowała niedzielny pobyt w galeriach handlowych, spróbuje znaleźć alternatywny sposób spędzenia czasu wolnego i tutaj miasto wychodzi naprzeciw tym oczekiwaniom. Przedstawimy łodzianom pełną ofertę kulturalną, sportową, usługową i rozrywkową, bo rzeczywiście pierwsza niedziela bez handlu może być złamaniem przyzwyczajeń łodzian, którzy będą chcieli zagospodarować swój wolny czas inaczej. To idealny dzień na odwiedziny zoo, dopiero co otwartego Centrum Nauki i Techniki EC1, nowoczesnego planetarium, rozbudowywanego aquaparku.

Magdalena Kaczmarek, rzeczniczka prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, przyznaje, że nowe przepisy to szansa na to, żeby mieszkańcy lepiej poznali swoje miasto: – W grudniu uruchomiliśmy kartę mieszkańca, która umożliwia darmowe wejście do dziesięciu atrakcji Gdańska w ciągu roku, mamy już ponad 50 tysięcy wniosków.

– Niedziele wolne od handlu są dla nas dużą szansą – zapewnia Marta Stachowiak, rzecznik prasowy Urzędu Miasta Bydgoszczy. – Liczymy, że bydgoszczanie chętniej i liczniej będą korzystać z programu imprez realizowanego w mieście. Już od kilku lat, gdy tylko pogoda sprzyja, Wyspa Młyńska tętni życiem. Drugim miejscem pełnym imprezowej energii jest Myślęcinek. Wiele atrakcji znajdą tam dla siebie miłośnicy wypoczynku na świeżym powietrzu. Miejską ofertę uzupełnia program działań Miejskiego Centrum Kultury, które co roku dba o to, by kultywować dokonania lokalnych bydgoskich twórców.

Pozostali na razie kurtuazyjnie zapewniają, że kalendarz imprez mają na tyle bogaty, że specjalnej oferty dla klientów galerii nie przewidują. Ale też trzeba przyznać, że w wielu miastach zaczęło się w ostatnich latach dziać coraz więcej ciekawych rzeczy. Prawie każde miasto ma swoją imprezę biegową, powstają strefy wypoczynkowo-rekreacyjne (bulwary nad Wisłą w Warszawie, leżaki nad Rawą w Katowicach), organizowane są festyny (głównie kulinarne) i koncerty. Ale na pewno można w tym temacie zdziałać więcej.

Nie tylko festiwale

– Świat aż kipi inspirującymi przykładami w tym zakresie. W ponad stu miastach na świecie właśnie w niedzielę od wielu lat organizowane są np. tzw. Ciclovie, czyli święta przestrzeni publicznych pełnych życia społecznego, w ramach których główne arterie i drogi w mieście zamykane są na ruch samochodowy. Na ulicach otwartych dla pieszych pojawiają się tysiące mieszkańców uprawiających jogging, jeżdżących na rowerach, rolkach i hulajnogach, trenujących jogę, tańczących, oglądających spektakle i spacerujących. Wydarzenia na jezdniach organizowane są przez koalicje poszczególnych ulic składające się z mieszczących się na nich NGO-sów, instytucji i firm. Od kilku lat namawiam do tego kroku warszawski urząd, ale może to właśnie nowe niedzielne prawo ostatecznie zainspiruje stolicę i inne polskie miasta – zastanawia się Żakowska.

Ale nie samym sportem miasta stoją.

– Wolne niedziele to też dobra okazja do organizacji i promocji różnych innych kulturalnych eventów w przestrzeniach publicznych. Ulicznych festiwali teatralnych, takich jak darmowy Edinburgh Festival Fringe, czy polskiej wersji wielkich świąt wymiany rzeczy niepotrzebnych już mieszkańcom (czasem też za grosze), takich jak amsterdamskie obchody urodzin królowej przybierające formę ulicznego święta organizowanego przez mieszkańców – wylicza Żakowska. Muzyka, taniec, kulinaria, kultura, dzieci, seniorzy, wzajemna pomoc i poznawanie sąsiadów, wypoczynek, spacery edukacyjno-turystyczne, czasowe zamykanie ulic do przeprowadzenia jednorazowych, parogodzinnych eventów – to wszystko są preteksty i elementy do wyciągnięcia ludzi z domów. Nie mogą to być tylko organizowane raz w roku duże koncerty lub festiwale. Trzeba testować wydarzenia dzielnicowe, stosować skalę średnią i skalę mikro.

Państwo dokonało stanowczego i radykalnego cięcia – wprowadziło zakaz handlu w sklepach wielkopowierzchniowych w niedziele. Teraz, w myśl ekonomicznego noblisty z zeszłego roku, Richarda Thalera, to właśnie do miast należy „lekkie szturchnięcie” obywateli, czyli takie zaprojektowanie im ram wyboru spędzenia wolnego czasu, żeby odbywało się ono z korzyścią dla nas wszystkich. Thaler zajmował się ekonomią behawioralną, badał zachowania konsumentów i zauważył, że ludzie bardzo często w swoich wyborach kierują się tzw. opcją domyślną, czyli wybierają niekoniecznie to, co jest dla nich najbardziej racjonalne i najlepsze, ale to, co w danym momencie jest najbardziej dostępne. Wszystko w rękach samorządów – niech domyślnymi staną się ulice, parki, place i bulwary.

Autor jest dziennikarzem Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1983 r. Dziennikarz Onetu od 2007 roku. Od 2013 roku pracuje jako wydawca strony głównej portalu. Oprócz tego regularnie opisuje polską architekturę i przestrzeń publiczną – na Onecie, na własnym blogu terenzabudowany.pl oraz w „Tygodniku… więcej