Niech ją gęś kopnie!

O śmierci trzeba pisać - wie to każdy mądry autor książek dla najmłodszych. Sztuką jest dotknięcie tego zjawiska w taki sposób, aby nieletni nie poczuł się nim przytłoczony.

04.11.2008

Czyta się kilka minut

Ilustracja Wolfa Erlbrucha do jego książki "Gęś, śmierć i tulipan" /
Ilustracja Wolfa Erlbrucha do jego książki "Gęś, śmierć i tulipan" /

Danusi, nowej mieszkance Nangijali

Dziecko pyta o umieranie tak, jak pyta o życie. Jak to się dzieje? Czy ma się wtedy otwarte oczy? Czy to boli? Co z martwym ciałem? Dorosły czuje się bezradny - paraliżują go własne lęki przed śmiercią i irracjonalne przekonanie, że sama już rozmowa może ją przywołać. Przede wszystkim obawia się o delikatną psychikę malucha - chciałby ją uchronić przed smutkiem i cierpieniem. To dorośli są autorami książek dla dzieci, więc rzadko podejmują ów temat. A właśnie najgłębiej zapadają w pamięć te historie, przez które przesunął się ponury cień Tanatosa.

***

Umarła Mała Syrenka i Dziewczynka z zapałkami, Mały Książę i Król Maciuś, szczęśliwy książę z baśni Oscara Wilde’a oraz dziadek z powieści Elfie Donnely "Żegnaj, dziadku, powiedziałem cicho". O śmierci trzeba pisać - wie to każdy mądry autor książek dla najmłodszych. Maluchy ze śmiercią stykają się na co dzień, poprzez czytane, słuchane i oglądane historie lub zdarzenia z tu i teraz, odejścia bliskich, wujka, sąsiadki, ukochanego psa. Wielką sztuką jest dotknięcie tego delikatnego zjawiska, szczelnie obłożonego społecznym tabu, w taki sposób, aby nieletni nie poczuł się nim przytłoczony.

Potrafiła to Astrid Lindgren przyglądająca się światu szeroko otwartymi oczyma zdumionego malucha. Dla literackiej matki Pippi Langstrump rzeczywistość była terenem, gdzie wszystko ulegało nieustannej metamorfozie, nawet wtedy, kiedy trafiło się na jej drugą stronę. Zasadnicza część akcji wydanej w 1973 r. rycerskiej sagi "Bracia Lwie Serce" toczy się w zaświatach, w powieści nazywanych Nangijalą, gdzie tytułowe postaci uczestniczą w przygodach mrożących krew w żyłach, by wyzwolić ciemiężony lud spod dyktatury bezwzględnego władcy. Dopiero po śmierci kaleki Sucharek i jego piękny brat Jonatan mogą w pełni doświadczyć życia, sprawdzić się jako pełnowartościowe istoty. Lindgren ukochała sobie bohaterów ze złamaną biografią, jej książki zaludniają opuszczeni, przeżywający stratę rodzeństwa i sieroty skazane na całkowitą samotność. Nigdy jednak pisarka figury śmierci nie używała jako wypreparowanego z kontekstu znaku - alegorii czy symbolu. Temat przemijania splatał się z pozostałymi wątkami, był rewersem innego wielkiego jej tematu, jaki stanowi życie.

Nikt już tak nie pisze jak Astrid Lindgren. Współcześni rezygnują z opasłych powieści, czytelnicze potrzeby usiłują zaspokoić zwięzłą formą, opowiadaniem, przypowieścią, anegdotą. I tutaj zdarzają się perełki. W książkach Janoscha, autora kapitalnego cyklu o przyjaźni zaradnego Misia i niepozbieranego Tygryska, wielokrotnie pojawia się obraz Gęsi, która idzie na swój własny pogrzeb, a na dodatek lojalnie informuje o tym wiecznie głodnego Lisa. Janosch bawi się konwencją, wywraca do góry nogami stereotypy, żartuje ze śmierci, tak samo jak z życia. Chce powiedzieć: bawcie się, ile wlezie, jedzcie, podróżujcie, sprawiajcie sobie przyjemności, bo koniec może nastąpić w każdej chwili. Mój syn, któremu przez kilka sezonów czytałam książki Janoscha, najpierw się z Gęsi serdecznie śmiał, by później zmienić front i z powagą stwierdzić: "Gęś jest głupia". "Dlaczego?" - pytałam. "Bo śmierć jest głupia" - padała odpowiedź, która kategorycznie ucinała dyskusję. Może wtedy do niego dotarło, że przed śmiercią nie ma ucieczki?

***

Niedawno ukazała się "Gęś, śmierć i tulipan" Wolfa Erlbrucha, niemieckiego autora działającego z misją, bo konsekwentnie oswajającego dziecko z sytuacjami granicznymi. Po uznanym za kultowego "Małym krecie, któremu ktoś narobił na głowę", przegadanym "Stworzeniu", teologicznym "Wielkim pytaniu" oraz ludycznej "Strasznej piątce" przyszła kolej na przejmującą opowieść o przemijaniu. Od razu przykuwa uwagę znakomita szata graficzna - tekst i słowo tworzą tu minimalistyczną, wzajemnie interpretującą się jedność. Śmiem przypuszczać, że ten gruntownie wykształcony artysta, obsypany niemieckimi nagrodami, pracę nad książką zaczyna od rysunku, dopiero później pisze skromną i prostą historię.

Erlbruch stworzył rozpoznawalny styl, nie do pomylenia z żadnym innym - wyolbrzymione, nieco koślawe postaci, prezentowane na żółtawej, tylko częściowo zagospodarowanej płaszczyźnie. Na niespełna czterdziestu stronach "Gęsi..." dzieje się mało: nie ma zwrotów akcji, szalonych pościgów, masy detali. Są tylko Gęś i Śmierć toczące dialog. Kostucha wygląda, jakby wypadła na chwilę ze średniowiecznego tańca śmierci - ma łysą czaszkę, mocno działającą na wyobraźnię. Na dodatek wysuwa bardzo rozsądne argumenty, niczym w przeprowadzonej kilka wieków wcześniej rozmowie z Mistrzem Polikarpem. Wyznaje, że Gęsi towarzyszy już od dnia jej narodzin. Gęś najpierw się Śmierci boi, później przyjmuje ją taką, jaką jest (nie ma innego wyjścia), w końcu pozwala się jej zabrać. Jest w tej książce przejmująca scena, kiedy Gęś grzeje swoim ciałem zziębniętą Śmierć - obydwie wtulone w siebie usiłują odwrócić bieg naturalnych zdarzeń...

***

Jeśli Erlbruch jest oszczędny w formie, to książka Sveina Nyhusa "Tato!" roztacza rajską wizję zatopioną w rozmaitych odcieniach bieli i niebieskości, tętniącą codziennością, z jej wzniosłymi i banalnymi przejawami. Kilkuletni Tomek, chwilę przed zaśnięciem, zastanawia się, gdzie jest teraz jego tata. Przy okazji wymienia wszystkie przymioty nieobecnego ojca. Tym więcej ich przybywa, im bardziej staje się jasne, że tata umarł. Nie jest to tutaj definitywnie stwierdzone, ta historia nawet nic takiego nie sugeruje. Wskazujące na to kody zostały ukryte w ilustracjach, wykonanych tu z barokowym rozmachem i umiłowaniem do detalu. Świat przedstawiony wygląda na zupełnie zwyczajny, za wyjątkiem postaci taty, miejscami przeźroczystej, z przebijającymi przez nią przedmiotami, co jest czytelnym znakiem. W ten sposób Nyhus najsubtelniej jak tylko możliwe dotyka istoty niezmierzonej tęsknoty za ukochanym rodzicem. Nie zapomina przy tym, że podstawą dziecięcego szczęścia jest miłość, bezpieczeństwo oraz spokój i to one nadają charakter tej historii. Znakomita opowieść o ludzkiej pamięci dającej jeszcze jedno życie tym, którzy odeszli.

I książka w odbiorze szczególnie dotkliwa, bowiem stylizowana na prozę dokumentalną. "Siedem sowich piór" Katarzyna Ryrych ujęła w formę pamiętnika, prowadzonego przez Wojtka, pacjenta oddziału onkologicznego. Terenem akcji jest więc szpitalna sala, ściślej rzecz ujmując łóżka, z których nie mogą się ruszyć maluchy wycieńczone operacjami i chemioterapią, podłączone masą rurek do skomplikowanych aparatur, z wenflonami wbitymi w ręce i założonymi cewnikami. Lekarze, siostry, salowi, psychologowie, wolontariusze, księża, operacje, odejście kumpla - oto codzienność głównego bohatera. Smutne? Bardzo, ale jakże pięknie napisane - lekko, czasami dosadnie i bez cienia fałszu. Poza wszystkim w tym świecie bywa i wesoło - filmy, żarty, niezobowiązujące rozmowy, słowem to wszystko, co czyni życie o wiele znośniejszym. Jest też pierwsza miłość i wyobraźnia czyniąca cuda, bo umiejąca uśmierzyć piekielny ból. Ryrych nie jest sentymentalna, postawy dzieci pokazuje bez psychologicznych retuszów. W "Siedmiu sowich piórach" zdarzają się twardziele, do końca trzymający fason, i malkontenci, skutecznie zatruwający atmosferę. Są introwertycy i ekstrawertycy, furiaci i stłumieni. Każdy na swój sposób mierzy się z tym granicznym ekstremum, w krótkim czasie czyniącym z malucha dojrzałego człowieka.

***

Dzieci żyją w prawdziwym świecie, który rani i kaleczy - o tym także chcą czytać. W ten sposób rozpoznają to, co znane, lub zaczną powoli oswajać to, co nieznane, a nieuchronne. Kilkulatek chce być traktowany serio - to jest jego prawo, a obowiązkiem dorosłego jest jego przestrzeganie. Choć tak naprawdę chciałoby się, żeby zadziałał czar i udało się Gęsi z książki Erlbrucha ogrzać wyziębioną kostuchę. Wtedy to białe ptaszysko, powszechnie uchodzące za głupie, a przecież prezentujące tu wszystkie żyjące na ziemi istoty, jednym sprawnym ruchem płetwy kopnęłoby Śmierć tak, żeby poczuła ona na własnym rozklekotanym szkielecie ciężar tych wszystkich niepotrzebnych, przedwczesnych i tragicznych odejść.

Wolf Erlbruch, "Gęś, śmierć i tulipan", przekład Łukasz Żebrowski, Hokus-Pokus, Warszawa 2008

Svein Nyhus, "Tato!", przekład Helena Garczyńska, Ene Due Rabe, Gdańsk 2008

Katarzyna Ryrych, "Siedem sowich piór. Pamiętnik mojej choroby", Cartalia Press, Poznań-Warszawa 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2008